Nasze życie z Marilyn
"Ćwierka" na Twitterze, wrzuca komentarze na Facebooku i występuje na scenie. Od 5 sierpnia 1962 roku, gdy Marilyn Monroe znaleziono martwą w jej własnym domu, minęło pół wieku, ale z każdym rokiem jej śmierć jest mniej realna, a życie coraz bardziej barwne.
Słynny profil królowej Elżbiety II po jednej stronie, a na rewersie Marilyn z ozdobioną gwiazdami taśmą filmową. Nominał - jeden dolar. Moneta z czystego srebra weszła właśnie do obiegu w należącym do zachodniej Polinezji archipelagu Tuvalu. Co amerykańska seksbomba miała wspólnego z koralowymi atolami na Pacyfiku? To samo co z tegorocznym Międzynarodowym Festiwalem Filmowym w Cannes, który zdjęcie Marilyn zdmuchującej świeczkę na torcie umieścił na plakatach reklamujących jubileuszową, 65. edycję najsłynniejszego europejskiego święta kina.
Marilyn nigdy nie opalała się na plaży archipelagu dziewięciu wysp. Nigdy też nie pojawiła się na słynnym bulwarze Croisette ani na czerwonym dywanie prowadzącym do Pałacu Festiwalowego. To oczywiście nie ma żadnego znaczenia. W obu przypadkach chodzi o to samo: o uczczenie legendy, która należy do nas wszystkich. Można jednak żałować, że Monroe nie zjawiła się w Cannes w 1951 roku, gdy w konkursie brał udział film Josepha L. Mankiewicza "Wszystko o Ewie" z jej udziałem. Pojechała wówczas Bette Davis, która grała u Mankiewicza główną rolę (zdobyła zresztą wtedy nagrodę dla najlepszej aktorki).
Sześć lat później, gdy Francuska Akademia Filmowa przyznała jej Kryształową Gwiazdę (poprzedniczkę nagrody Cezara) za rolę w "Księciu i aktoreczce" u boku aktora i reżysera filmu Laurence’a Oliviera, Marilyn wybierała się do Paryża. Gdyby dotarła wówczas do Francji, przyjechałaby również do Cannes i tegoroczne plakaty miałyby więcej niż symboliczne znaczenie. Jednak tuż przed wyjazdem Monroe zorientowała się, że jest w ciąży. Jej małżeństwo z Arthurem Millerem i perspektywa urodzenia dziecka były dla niej ważniejsze od sławy. Poświęcenie nic nie dało. Ciąża skończyła się poronieniem, a małżeństwo się rozpadło.
Przez dziesięciolecia woleliśmy nie myśleć o tym, jakie było naprawdę życie ikony kina. Marilyn Monroe zredukowaliśmy do archetypu symbolu seksu. Stała się współczesną Afrodytą. Od tego, co czytała, jakie miała aspiracje i poglądy polityczne, ważniejsze były plotki o tym, że nigdy nie nosiła majtek, a do snu otulała się wyłącznie mgiełką Chanel nr 5. W milionach egzemplarzy multiplikowano kadr ze "Słomianego wdowca" Billy’ego Wildera, na którym blondynka napawa się podmuchem powietrza unoszącego jej białą sukienkę (i tam ma majtki). Andy Warhol malował portrety Marilyn, koncentrując się na wiernym odwzorowaniu jej seksownego pieprzyka. Przewodnicy po Nowym Jorku pokazywali hotel Carlyle, w którym aktorka spędziła noc z Johnem F. Kennedym. Nikt nie zastanawiał się, czemu prezydent USA nie odpowiadał później na rozpaczliwe telefony pogrążającej się w depresji gwiazdy.
Na szczęście kilka lat temu rozpoczął się proces nazwany przez Lee Siegela, publicystę prestiżowego "New York Review of Books", "deseksualizacją Marilyn Monroe". Gloria Steinem, liderka amerykańskiego ruchu feministycznego, wyliczała, kim byłaby Norma Jeane (celowo unikała używania pseudonimu artystycznego aktorki, pod którym znana była męskiemu, "szowinistycznemu" światu), gdyby przyszło jej żyć w lepszych dla ambitnych kobiet czasach: "Studentka, prawniczka, nauczycielka, artystka, matka, babcia, obrończyni zwierząt, farmerka, gospodyni domowa, lekkoatletka...". Deseksualizacji Monroe miał służyć okrzyknięty przez krytykę arcydziełem film "Mój ty- dzień z Marilyn" Simona Curtisa, w którym główną rolę zagrała Michelle Williams. Widzimy w nim kobietę rozdartą pomiędzy chęcią uszczęśliwienia tłumu, który fascynował się jej życiem erotycznym, a ambicjami zawodowymi (to ona wskazała Brytyjczyka Laurence’a Oliviera uznawanego za najlepszego aktora swoich czasów jako reżysera filmu "Książę i aktoreczka"). Równocześnie jest związana z jednym z największych lewicowych intelektualistów amerykańskich Arthurem Millerem, czyta do poduszki Joyce’a i Camusa, a swoją seksualnością epatuje z rozpaczy, by zdobyć przychylność rządzących tamtym światem mężczyzn i zabić w sobie pustkę po spędzonym w sierocińcu dzieciństwie.
Czy to bardziej prawdziwy obraz od tego, który obowiązywał do niedawna? Brytyjski fotograf Cecil Beaton, który zrobił jedną z najsłynniejszych sesji zdjęciowych gwiazdy, nazywał ją wprost "hipnotyzującą nimfomanką". A pisarz Saul Bellow, który spędził lato z Marilyn i Arthurem Millerem na ich ranczo w Nevadzie, wspomina o niepohamowanej energii seksualnej, którą epatowała aktorka, niekiedy bezwiednie. W czerwcowym numerze "Vanity Fair" ukazały się wspomnienia Lawrence’a Schillera, który na dzień przed śmiercią gwiazdy zrobił jej nagą sesję zdjęciową na basenie. Tamtego dnia nic nie wskazywało na zbliżającą się tragedię, a w pamięci fotografa Marilyn pozostała jako zwyczajna kobieta, która zwierzała mu się z zazdrości, jaką czuje w stosunku do Elizabeth Taylor, bo Brytyjka podpisała opiewający na milion dolarów kontrakt na "Kleopatrę" w reż. Josepha L. Mankiewicza, podczas gdy jej zaproponowano jedynie sto tysięcy za (nieukończony) film "Something’s Got to Give" George’a Cukora. Aktorka prowokowała młodego, wówczas 23-letniego fotografa, pytając go, czy wie, ile Monroe dostała nominacji do Oscara. Gdy przyznał, że nie ma pojęcia, gorzko się uśmiechnęła i odpowiedziała: "A ja wiem: zero!", by za chwilę kokieteryjnie dopytywać, czy podobają mu się jej nagie zdjęcia.
Postać Marilyn Monroe nieustannie inspiruje twórców. Już niedługo ma zadebiutować projekt muzyczny realizowany przy współpracy z firmą zajmującą się efektami specjalnymi do filmów. Musical pod roboczym tytułem "Virtual Marilyn Live" będzie oparty na życiu aktorki, a wystąpi w nim sama Marilyn Monroe - jako komputerowy hologram (podobnie na potrzeby sceny ożywiono amerykańskiego rapera Tupaca Shakura, a w Warszawie niedawno Polę Negri).
Okrągła rocznica śmierci aktorki zmobilizowała wszystkich, którzy uznali, że można na tym zarobić. Firma Authentics Brands Group, która ma prawa do wizerunku Marilyn, zarzuciła rynek gadżetami, kosmetykami i kolekcjami ubrań sygnowanymi nazwiskiem gwiazdy. Sukcesy opijają zapewne wytrawnym szampanem Marilyn Monroe Premier Cru Brut (50 proc. chardonnay, 25 proc. pinot noir, 25 proc. pinot meunier) w cenie 65 euro za butelkę. Do tego zestaw kryształowych kieliszków za 160 euro.
Interes życia zrobiła pewna wdowa, która była właścicielką miejsca w katakumbach Westwood Village Memorial Park w Los Angeles, tuż nad miejscem, w którym spoczywają prochy Marilyn. Na początku roku "wyeksmitowała" stamtąd swojego nieżyjącego męża, a miejsce grobowe wystawiła na aukcję, reklamując: "Możesz spędzić wieczność u boku Marilyn Monroe". Licytacja zaczęła się od 500 tysięcy dolarów i doszła do 4,6 miliona! Pogratulować sobie przezorności może szef "Playboya" Hugh Hefner, który miejsce tuż obok wykupił zawczasu za "marne" 75 tysięcy dolarów.
Złote żniwa mają też kolekcjonerzy pamiątek po najsłynniejszej amerykańskiej aktorce. W Internecie pojawiły się pukle włosów, sukienki z zacinającymi się zamkami, pończochy i oczywiście zdjęcia z autografami Marilyn. Ile z tego to prymitywne podróbki? Na forach fanklubów toczą się na ten temat zażarte dyskusje. Zresztą jeśli ktoś spędza dużo czasu przy komputerze, może łatwo przeoczyć fakt, że Marilyn Monroe umarła 50 lat temu. Jej konto na Facebooku jest aktywne i ma ponad trzy miliony znajomych. Aktorka jest też obecna na Twitterze, gdzie systematycznie "publikuje" swoje złote myśli.
To Marilyn Monroe na miarę naszych czasów. Niektórych może to gorszyć, ale przecież to nic innego jak kolejna forma uwielbienia publiczności. Prawdziwa Marilyn rozpaczliwie pragnęła, by wszyscy ją kochali. Dziś, logując się do internetu, byłaby szczęśliwa.
Sergiusz Pinkwart
----
Marilyn Monroe (właściwie Norma Jeane Baker) - urodziła się 1 czerwca 1926 r. w Los Angeles. Matka oddała ją do sierocińca. W wieku 16 lat Marilyn wyszła za mąż za robotnika Jamesa Dougherty’ego. Cztery lata później zauważona przez magnata mediowego Howarda Hughesa podpisała pierwszy kontrakt filmowy ze studiem 20th Century Fox (zarabiała 125 dol. tygodniowo) i rozwiodła się z mężem. Była mężatką jeszcze dwa razy, gdy związała się z bejsbolistą Joem DiMaggio i pisarzem Arthurem Millerem. Ważnym elementem jej legendy są liczne romanse, m.in. z prezydentem USA Johnem F. Kennedym. Stworzyła niezapomniane kreacje aktorskie w "Pół żartem, pół serio" Billy’ego Wildera i "Mężczyźni wolą blondynki" Howarda Hawksa. Była wierna swojemu wizerunkowi inspirowanemu postacią Jean Harlow z filmu "Platynowa blondynka" w reż. Franka Capry. 5 sierpnia 1962 r. znaleziono ją martwą − nagą, ze słuchawką telefoniczną w dłoni. Przedawkowała leki.
PANI 7/2012