Nie jestem do wzięcia

Dlaczego? To zdradziła tylko nam. Znana dziennikarka opowiedziała też o swojej słabości do wojskowych, trudach bycia mamą i nowej wielkiej misji w życiu!

- Tak się złożyło, że zajęłam się w życiu męskimi sportami. To, że dobrze prowadzę samochód i jeżdżę motocyklem, powoduje, że wielu facetów próbuje mi coś udowodnić - śmieje się Martyna
- Tak się złożyło, że zajęłam się w życiu męskimi sportami. To, że dobrze prowadzę samochód i jeżdżę motocyklem, powoduje, że wielu facetów próbuje mi coś udowodnić - śmieje się MartynaAKPA

Denerwujesz się przed premierą swojego pierwszego filmu dokumentalnego?

Martyna Wojciechowska: - Tak, czuję niepokój i ekscytację. Produkcja "Ludzie duchy" powstała na bazie jednego z odcinków programu "Kobieta na krańcu świata". Pracuję w telewizji 17 lat, ale tego typu film wyreżyserowałam po raz pierwszy. Będzie pokazywany na międzynarodowych festiwalach. Mam nadzieję, że poruszy widzów. Nie szukam poklasku, chciałabym po prostu, żeby głęboko zapadł w pamięć.

W filmie opowiadasz dramatyczną historię Kabuli, dziewczynki dotkniętej albinizmem. Mam wrażenie, że jest ci szczególnie bliska.

- Bardzo. W jakimś sensie jestem związana z każdą z 54 kobiet, które poznałam i o których robiłam program "Kobieta na krańcu świata". Ale nie sposób porównać ich życiorysów z tym, co przeżyła Kabula. To, co mnie najbardziej przeraziło, to fakt, że mordowanie ludzi dotkniętych albinizmem ma miejsce w Tanzanii, jednym z najbardziej turystycznych i rozwiniętych państw Afryki.

Dla swojej bohaterki zebrałaś sporo pieniędzy. Uważasz, że faktycznie jesteś w stanie pomóc i cokolwiek zmienić w życiu tych ludzi?

- Film powstał po to, by ten problem nagłaśniać i wywierać wpływ na organizacje pomocowe i międzynarodowe. Próbą pomocy jest zebranie pieniędzy na sfinansowanie edukacji Kabuli, która chciałaby zostać w przyszłości prawnikiem. Mam nadzieję, że wystarczy jej na to siły i determinacji. Osoby dotknięte albinizmem są traktowane jakby były głęboko upośledzone. Nie daje im się prawa do nauki. Często żyją w ciemnościach, bo brak melaniny powoduje, że są bardziej narażone na szkodliwe działanie promieni ultrafioletowych. Kabula dopiero niedawno zaczęła chodzić do szkoły, z czego jest bardzo dumna i szczęśliwa. Nauczyła się czytać, pisać, całkiem dobrze mówi w języku angielskim.

Wpływasz teraz na jej życie. Masz poczucie, że twoje bohaterki również wpływają na twoje?

- Oczywiście. Myślę, że nie byłabym dziś tym, kim jestem, gdyby nie te wszystkie niesamowite kobiety, które po drodze poznałam. Dzięki tym spotkaniom mam głębokie przeświadczenie, że dostałam dużo i jestem szczęśliwa, że urodziłam się tutaj. Doceniam to, że mam nieograniczone możliwości. Kiedy porównuję doświadczenia swoje i swoich bohaterek, wypadam tak dobrze, że stopień mojej pokory wciąż rośnie.

Kobiece przyjaźnie są dla ciebie ważne?

- Bardzo. Kiedy już poczuję to coś - to szczególne pokrewieństwo dusz - z reguły nazywam te moje przyjaciółki siostrami. Jedną z nich jest Zita z Samoa. Kiedy zobaczyła mnie na lotnisku, powiedziała: "O Boże, ty jesteś mną, tylko masz blond włosy!". Jesteśmy jak negatyw i pozytyw. Ona ma śniadą skórę, czarne włosy. Ja jestem jasna i mam blond włosy, ale poza tym duchowo, energetycznie i emocjonalnie jesteśmy siostrami. Druga to Cheri, która mieszka w Belize. Przyjaźnie z kobietami są dla mnie bardzo ważne, choć przyjaźnie z mężczyznami też są istotne, mimo że są na innym poziomie.

Więc lepiej dogadujesz się z mężczyznami czy z kobietami?

- Zależy w jakiej sprawie. Mimo całej idei równouprawnienia, są między nami zasadnicze różnice. Więcej dużych, znaczących rzeczy robię z kobietami. W nas jest większa determinacja, pasja, nieodpuszczanie. W najważniejszych projektach towarzyszą mi więc kobiety. Od mężczyzn wymagam mniej niż od kobiet. Kiedy jesteśmy na planie programu, to jakoś nawet intuicyjnie mówię do ekipy złożonej z fachowców - fajnych, rasowych facetów: "Moje dzieci". Strasznie im matkuję.

Z czego to wynika?

- Po prostu sama się ustawiam w takiej roli. Rano przychodzę i pytam, czy się dobrze czują, czy im czegoś nie potrzeba. Czy jakieś tabletki potrzebne, czy się wyspali i zjedli śniadanie. To wina nas, kobiet, że mężczyźni są jacy są. Matki przyzwyczaiły synów do tego, że od nich się wymaga mniej i potem w dorosłym życiu jest to samo.

"Mężczyźni się mnie boją, chcą mi coś udowodnić" - to twoje słowa.

- To prawda. Ale ma to swoje plusy, bo potrafią się zaciąć i dać z siebie więcej, niż normalnie byliby w stanie, tylko po to, żeby mi coś udowodnić. Często z tego korzystam. Mówię: "No dobrze, proszę bardzo, udowodnij mi, że zrobisz to lepiej". I robią! To coś niesamowitego. Kiedy wsiadam do samochodu mężczyzny, to z reguły on zachowuje się dziwnie. Albo mnie próbuje wieźć jak szalony rajdowiec, albo ręce mu się trzęsą i nie jest w stanie obsłużyć skrzyni biegów. Podobno mam w sobie coś takiego, że onieśmielam mężczyzn. Bywało, że wsiadałam do samochodów mistrzów kierownicy, którzy tak bardzo chcieli mi coś udowodnić, że lądowaliśmy w rowie, a to przecież teoretycznie przy tym poziomie profesjonalizmu w ogóle nie powinno mieć miejsca.

Wciąż masz słabość do mężczyzn w mundurach?

- No pewnie, a ty nie? Wydaje mi się, że wszystkie kobiety mają do nich słabość. Ale może ja dlatego, że sama chciałam być żołnierzem i taki wojskowy dryl oraz konkretne podejście do wielu spraw bardzo mi odpowiadają? Zawsze uważałam, że jest coś magicznego w mężczyznach w mundurach. Nauczyłam się jednak nie postrzegać ludzi jednowymiarowo. Bo spotkałam bardzo wielu mężczyzn w mundurach, którzy w życiu prywatnym nie wykazywali cech wojskowego.

W programie wielokrotnie ci się oświadczano.

- Najczęściej zdarza się to w Ameryce Południowej. Jeden mężczyzna zaproponował mi status kochanki, bo żonę już miał. Usłyszałam, że mogę dostać mieszkanie i samochód w Meksyku. Nigdy jednak nie chciałam, żeby mężczyzna cokolwiek mi zapewnił. W takim duchu zostałam wychowana, więc nigdy nie miałam pomysłu, żeby z czegoś takiego skorzystać.

Planujesz wyjść kiedyś za mąż?

- W tym obszarze niczego nie planuję. Nigdy nie czułam takiej potrzeby. Myślę, że każdy powinien żyć tak, jak czuje, że jest mu dobrze. Są miejsca, gdzie mężczyzna ma cztery żony, ale i takie, gdzie w ogóle nie ma małżeństw, albo gdzie to kobieta ma kilku mężów. Każde rozwiązanie jest dobre, jeśli działa. Przy tej liczbie wariantów i możliwości, musiałabyś mnie więc zapytać, który model małżeństwa chciałabym realizować.

No właśnie, który?

- Na razie dobrze jest, jak jest.

Jesteś zakochana?

- Jestem, choć pewnie nie w tym sensie, w którym chciałabyś usłyszeć. Jestem zakochana w Kabuli, jej sile i niezwykłym charakterze. Dała mi życiową lekcję wybaczania. W sensie damsko-męskim nie zaprząta to mojej głowy.

Martyna jest do wzięcia?

- O nie! Mnie się nie bierze. Jeśli już, to ja zadecyduję!

Powiedziałaś że klęski i choroby w twoim życiu były po coś. Co ci dały? Co zmieniły?

- Wszystko! Nie byłabym dziś tym, kim jestem, gdyby nie te przejścia. Kształtują nas doświadczenia i wspomnienia. Jestem przekonana, że gdyby nie operacje, chemioterapia, złamanie kręgosłupa, wyrwanie mnie z poczucia komfortu i dryfowania w bliżej nieokreślonym kierunku, dziś nie byłabym tu, gdzie jestem. Nie mogę powiedzieć, że jestem wdzięczna losowi za te doświadczenia. Po prostu przyjmuję je z pokorą. Wiem, że wzmocniły mój charakter.

Mawiasz, że wychowanie dziecka jest trudniejsze niż wejście na Mount Everest.

- Jest trudniejsze! Wchodząc na Mount Everest w jakimś sensie możesz się spodziewać, co cię czeka. Wiele rzeczy można zaplanować. Natomiast dziecko to góra spowita mgłą od samej bazy. To jedna wielka niewiadoma. A poza wszystkim na Mount Everest idziesz, a potem wracasz. Tymczasem wychowywanie dziecka to proces, który się nie kończy. To jest góra, na którą będę wspinać się do końca życia.

Co było największym zaskoczeniem?

- Nie ma dnia, żeby nie było zaskoczenia. Każda matka to czuje. Codziennie rano mam inne dziecko. Zaskakuje mnie mnóstwo rzeczy. Aczkolwiek przedefiniowanie tego, kim jestem, zaraz po tym, kiedy dziecko się urodziło, było dla mnie najtrudniejszym procesem.

Pamiętam burzę, którą wywołałaś, ruszając na wyprawę kilka miesięcy po urodzeniu Marysi.

- Nikt nie wiedział, co się wtedy działo w mojej głowie. Dobrze że to zrobiłam, bo po raz pierwszy w życiu poczułam ogromną tęsknotę. Dziś mogę stwierdzić, że rodząc dziecko, da się pozostać sobą, tylko inaczej. Trzeba wziąć pod uwagę odpowiedzialność za tę maleńką istotę, którą się powołało na świat.

Marysia jest do ciebie podobna?

- Fizycznie jest podobna do swojego taty, a w sensie charakteru ma moją ciekawość świata. Chce być naukowcem albo artystką, jeszcze się nie zdecydowała. Jest bardzo sprawna fizycznie. Myślę, że ma podobny do mnie upór, który tak samo w życiu pomaga, jak przeszkadza.

Myślisz czasem, czy Marysia pójdzie w twoje ślady?

- Porównań z mamą nie uniknie.

Będzie się musiała zmierzyć z tym, że ma dość niestandardową mamę.

- Staram się angażować ją w moje programy, opowiadać o miejscach, do których się wybieram, ludziach, których tam spotykam. Ona mocno to przeżywa i zadaje mnóstwo pytań. Chciałabym, żeby kiedyś powiedziała: "Mamo, dobrze, że mnie uwrażliwiłaś, dobrze, że rozmawiałyśmy o tym, jak wygląda świat, bo dzięki temu mam otwartą głowę". Ale może powie, że chciała mieć zwykłe dzieciństwo i nie chciała słuchać o tym, jak żyją ludzie w Afryce? Czas pokaże.

A jeśli Marysia w ramach buntu uzna, że jak wakacje, to tylko all inclusive, a tak w ogóle to będzie modelką?

- Hmm, dzisiaj nie jest to dla mnie wymarzona droga Marysi. Ale oczywiście dzieci same decydują, co chcą robić i kim chcą być. Moi rodzice też zapewne inaczej wyobrażali sobie moje życie. Ale na szczęście nie wpływali na mnie. I cokolwiek wymyśliłam, dostawałam pełną akceptację.

"Nie ma kobiet superbohaterek". Kiedy to zrozumiałaś?

- Kiedy zostałam mamą. Wcześniej próbowałam zostać superbohaterką i w różnych obszarach być najlepsza. Natomiast w momencie, gdy urodziłam dziecko, zaczęłam głośno mówić, że nie możemy być supermatkami, superpracownicami i superlaskami w tym samym czasie. Może komuś się to udaje, ale wydaje mi się to praktycznie nierealne. Na coś trzeba postawić.

Bardzo się zmieniłaś? Martyna dzisiaj i 10 lat temu to ta sama osoba?

- Nie, jest inna. Oczywiście gdzieś tam głęboko zawsze byłam tą samą osobą, ale życiowe doświadczenia bardzo mnie ukierunkowały. Nauczyłam się doceniać to, co mam, a przede wszystkim nauczyłam się skupiać na innych, a nie na sobie.

Justyna Kasprzak

SHOW 2/2015

Show
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas