O mężczyznach nic złego nie powiem
Gwiazda "Wiadomości" i... gwiazda parkietu. Właśnie pisze książkę o wpływie mądrych kobiet na ciekawych mężczyzn. Nam zdradziła, jak to jest z facetami w jej życiu.
Czego pani oczekuje od życia?
Beata Tadla: - Kocham życie za to, że jest jak radio. Nigdy nie wiadomo, co wydarzy się za chwilę. Czasem jeszcze nie wiemy, czego chcemy, ale już jesteśmy pewni, czego nie chcemy. Ja nie chcę ograniczeń.
Co to oznacza?
- Boję się ludzi, którzy chcą innych zawłaszczać, którzy uważają, że mają jedyną receptę na życie. Dziś wiem, że nie potrafię być z osobami, które zabierają mi powietrze. Pomyślałam, że skoro ja tak mocno pragnę wolności, to daruję ją najpierw innym.
Na czym polega pani wolność?
- Nikogo nie oceniam, nikomu nie planuję jego życia, nikomu nie mówię, co jest dla niego dobre, nikogo nie krzywdzę. I chcę tego samego od innych.
Co pani robi w samotności?
- To rzadkie momenty, bo w ogóle mam zdecydowanie za mało czasu dla siebie. Ale kiedy już sama sobie ten czas ukradnę, to pływam. Z rurką i maską. Godzinę, półtorej.
Ile basenów?
- Jakieś osiemdziesiąt. Mózg się wtedy resetuje, a ja czuję się jakby oczyszczona.
Co jeszcze pani robi w wolnym czasie?
- Kocham kino! I bardzo lubię czytać, zdobywać wiedzę. Ale nade wszystko uwielbiam moich przyjaciół. Spotkania z Violą, Agą, Kazkiem, Adrianem są dla mnie najlepszym odpoczynkiem.
Adrian to ten człowiek, którego portale okrzyknęły ostatnio pani ukochanym?
- Uwielbiam, gdy portale coś ustalają bez pytania bezpośrednio zainteresowanych!
Kiedy tańczyliście, wyglądało na to, że jest między wami prawdziwa chemia.
- Taka, jaka jest pomiędzy ludźmi, którzy zjedli razem beczkę soli i znają się szmat czasu. Potrafią i tańczyć, i śpiewać, i śmiać się, i pić wino, i jeździć na karuzeli, i robić mnóstwo ciekawych i pożytecznych rzeczy. Z moimi przyjaciółmi, wśród których jest oczywiście Adrian, stanowimy niezwykle zgrany zespół. Staliśmy się rodziną z wyboru.
Jakie ma pani relacje z dwunastoletnim synem?
- To najważniejszy człowiek w moim życiu. Spędzamy ze sobą dużo czasu. Kiedy słyszę, że ktoś nie chce mieć dziecka, bo ono ogranicza, to się śmieję. Ja właśnie dzięki Jasiowi robię rzeczy, których być może nigdy bym nie zrobiła.
- Mój syn jest podróżnikiem, marzycielem i "muzealnikiem". Buszuje po internecie, a potem marzy o tym, co tam znajdzie. Na przykład do USA polecieliśmy głównie dlatego, by mógł zobaczyć, gdzie stały wieże World Trade Center i jak wygląda Empire State Building. Dla jego zachwyconych oczu warto zrobić wszystko.
Pani odwozi syna do szkoły?
- Zazwyczaj tak. Czasem robi to jego tata. Ale Jaś jest samodzielny, ze szkoły wraca sam. Raz w tygodniu musi polegać wyłącznie na sobie, bo gdy prowadzę "Kawę czy herbatę", wstaję o godz. 3.40. Robię mu śniadanie, przykrywam talerzykiem. Jaś wstaje, zjada, ubiera się i idzie do szkoły. Kiedy mam dyżur w "Wiadomościach", to też sobie sam radzi.
- Czasem pisze mi tylko esemesa: "Jest u mnie koleżanka i smażymy naleśniki". Cieszę się, że nie ma w nim żadnego przywiązania do rzeczy materialnych. Z okazji swoich dwunastych urodzin chciał z kolegami pojechać na Nowy Świat, przespacerować się i poczuć, że jest samodzielny. Teraz razem jedziemy do Paryża. To jest jego prezent.
Zrobił pani kiedyś śniadanie?
- No jasne! A nawet obiad i deser. Według przepisów z książki Basi Ritz ugotował krem z zielonego groszku. Potem zmiksował migdały i stworzył masę marcepanową. Nafaszerował tym gruszkę, owinął ciastem i włożył do piekarnika. Wyszło cudo.
Czego pani nie lubi?
- Ignorancji, plotkarstwa i nienawiści, jaką można obdarzyć człowieka tylko dlatego, że wiedzie szczęśliwe życie. I nie znoszę też krzyczących metek.
Sprawdzimy, czy ma pani dziś jakąś metkę.
- Proszę: torebka za 113 zł, marynarka z przeceny.
Nie lubi pani wydawać pieniędzy na ubrania?
- Lubię mieć ładne rzeczy. Ale "ładne", nie znaczy, że tylko od najlepszych projektantów i za ciężkie pieniądze. Wolę wydawać na wyjazdy i kolekcjonować dzięki temu wspomnienia. To nie jest tak, że mam awersję do wszystkiego, co markowe. Po prostu nie jestem niewolnicą metek!
- Nie rozumiem myślenia, że na "pewnym poziomie" trzeba mieć taki czy siaki zegarek. Najbardziej rozśmieszają mnie panie, które na imprezę przychodzą z pożyczonymi torebkami.
Nic pani nie pożycza?
- Nie. Jeśli na coś mnie nie stać, to nie będę udawać, że jest inaczej. Kiedyś trafiłam na czołówkę portalu pod hasłem "drugi raz w tej samej sukience". Przepraszam, a co mam z nią zrobić po jednym użyciu? Spalić?!
Zdarzyło się pani przyjść na imprezę w tej samej sukience co koleżanka?
- Wystąpiłam w takiej tunice jak Grażyna Torbicka. I ona wyglądała o niebo lepiej. Bo ja dobrałam beznadziejne dodatki. Ale mam też na koncie modowy eksperyment. Z pomarańczowego skoroszytu wyjęłam wnętrze z kartkami, zagięłam, zszyłam, skleiłam taśmą i wyszła z tego fajna kopertówka, a raczej jej atrapa (śmiech). Proszę sobie wyobrazić, co portale pisały na ten temat. Że to piękna, gustowna skórzana torebka i ciekawe, jakiej marki.
Ale buty lubi pani szalone?
- Kupuję je głównie w Internecie. Albo poluję na okazję. Nie kosztują dużo. W butach za 89 zł przechodziłam całe lato. Musiałabym upaść na głowę, by wydać na buty grube tysiące.
A lubi pani polityków?
- Ja w ogóle lubię ludzi. A kiedy włącza się czerwona lampka w kamerze, politycy często grają. Kiedy gaśnie, stają się bardziej sympatyczni.
O czym pani z nimi rozmawia w swoim programie?
- W "Kawie czy herbacie" chcę pokazać, jacy są naprawdę. Czy tylko gadającymi w Sejmie garniturami, czy mają dystans do siebie, jakieś pasje. Na przykład poseł Andrzej Halicki przyszedł do studia ze swoim pięknym, wielkim dogiem. W każdym programie pytają go o sprawy koalicyjne, a u mnie dowiemy się, o czym rozmawia z psem.
- Jacek Kurski zagrał na gitarze i zaśpiewał. Oczywiście pytałam go też o jego piractwo drogowe i cenzurowanie prasy, żeby nie było za słodko. W "Kawie..." była też jedyna okazja, by zobaczyć jak poseł Adam Hofman przyrządza kaczkę! Natomiast wicepremier Janusz Piechociński przyniósł do studia swoje grzybki marynowane, które od razu na licytację zabrał Jurek Owsiak. Dzięki temu na konto WOŚP trafiło 650 zł.
O czym będzie pani czwarta książka?
- Zdradzę tylko, że będzie o wpływie mądrych kobiet na życie ciekawych mężczyzn.
A jak na panią wpłynęli mężczyźni?
- Nic złego o nich nie powiem.
Wierzy pani, że samotność da się polubić?
- Oczywiście. Pozwala na złapanie dystansu do świata. Ale to bardziej taka emigracja wewnętrzna. Ja najlepiej czuję się wśród ludzi.
Pani miała trudne życie: dwa rozstania i ciężkie przejścia zdrowotne.
- Wierzę, że to, co nas spotyka, staje się naszym kapitałem na przyszłość. Niektórzy, kiedy wygrają walkę z ciężką chorobą, myślą: jestem niezniszczalny, teraz mogę robić wszystko. Inni po zwycięstwie dziękują za każdy dzień, każdą szansę i każdego spotkanego człowieka. Jestem pozytywistką z przekonania.
Chodzi o jakąś misję?
- Brzmi patetycznie? Niech brzmi! Czytałam kiedyś książkę o tym, czego ludzie żałują w chwili śmierci. Najczęściej tego, że przeżyli swoje życie, tak jak chcieli tego inni, a nie według własnego planu.
- Ja już wiem, że mojego życia nikt za mnie nie przeżyje. Więc jeśli będę chciała jeść na Wigilię krewetki zamiast karpia, zrobię to! Nie lubię karpia i już. Czy życie według własnego pomysłu, a nie planu wytyczonego przez innych jest niewłaściwe?
Rozmawiała: Iwona Zgliczyńska
SHOW 5/2013