Polska jest kobietą
Puste półki, listy kolejkowe, zamknięte granice. Młodzi Polacy znają to tylko z opowieści. Po 1989 roku zmieniło się wszystko. Jesteśmy wolni. O tym, jak widzą Polskę i Polaków. O marzeniach, aspiracjach i nadziejach rozmawiamy z parą prezydencką, Bronisławem i Anną Komorowskimi.
Za kilka miesięcy, 4 czerwca, będziemy obchodzili 25. rocznicę wyborów, które można uznać za symboliczne narodziny wolnej Polski. W 1989 roku ukazał się także miesięcznik PANI. Jesteśmy dumni z tego jubileuszu i z tego, że po pismo sięgają kolejne pokolenia Polek.
Anna Komorowska: - Ja także byłam wierną czytelniczką PANI od pierwszego numeru. Pamiętam, że zawsze czekałam na ten dzień, kiedy nowy numer pojawi się w sprzedaży. Wtedy to było jak objawienie. Państwa magazyn pokazywał świat nieznany, piękny, luksusowy, którego w tamtych czasach wokół nas nie było. Dziś już nie pamiętamy, że kiedy trzydzieści lat temu Polka szła po ulicach Paryża, to z reguły od razu było widać, że przyjechała z innego, tego biedniejszego świata. Na przestrzeni kilkunastu, kilkudziesięciu lat sytuacja się zmieniła, dziś Polki wyglądają świetnie. I ma w tym swój udział prasa kobieca, która nie tylko pokazywała, jak możemy zadbać o siebie, o ubranie czy makijaż, ale też motywowała nas do działania , zachęcała do nauki, troski o zdrowie.
W czasach transformacji kobiety lepiej sobie poradziły niż mężczyźni.
- Nie ma chyba na ten temat żadnych statystyk, ale obserwując różne środowiska, można dojść do takich wniosków. Polki uwierzyły w siebie i przekonały się, że wcale nie muszą odgrywać ról drugoplanowych. Jeśli tylko chcą, to mogą realizować się w różnych dziedzinach.
Ostatnio w polskiej polityce pojawiło się wiele wpływowych kobiet: pani marszałek Sejmu, pani wicepremier, kilka pań w randze ministra.
- To prawda, że przybywa pań sprawujących najwyższe urzędy państwowe, mamy przecież w Polsce dużo wykształconych i dobrze przygotowanych do pełnienia funkcji publicznych kobiet. Zresztą nie jest to żadną nowością, warto bowiem pamiętać, że już w pierwszych latach transformacji mieliśmy panią premier Hannę Suchocką i panią prezes NBP Hannę Gronkiewicz-Waltz. Godny odnotowania jest również fakt rosnącej od lat aktywności kobiet mieszkających w małych miejscowościach i na wsi, coraz więcej mamy pań sprawujących funkcje sołtysów i wójtów.
Siła jest kobietą.
- Jest coraz więcej bardzo silnych kobiet. I one coraz śmielej rozwijają żagle.
Czy silną kobietą trzeba się urodzić, czy to okoliczności sprawiają, że takie się stajemy?
- Moim zdaniem jedno i drugie. Można mieć pewne cechy wrodzone, ale i mogą nas zahartować doświadczenia. Czasem nie ma wyjścia, trzeba być silną. Bywa też, że chce się sobie czy światu coś udowodnić i to sprawia, że pojawia się siła, o którą wcześniej nawet się nie podejrzewałyśmy.
Skąd pani brała siłę, żeby mierzyć się z przeciwnościami losu?
- Przyznaję, że nie pamiętam siebie słabej. Nigdy - ani jako dziecko, ani jako nastolatka - nie byłam nieśmiała czy zahukana, nie stałam w cieniu. Potem, już w dorosłym życiu, zawsze uważałam się za silną kobietę. I tak też postrzegali mnie inni.
Rewizje, przesłuchania, internowanie męża w stanie wojennym. Wychodząc za mąż za Bronisława Komorowskiego, wiedziała pani, na jakie życie się decyduje?
- Oczywiście, że tak. Mąż powiedział, że łatwego życia mi nie obiecuje, i dotrzymał słowa (śmiech). Z drugiej strony, wbrew temu, co może się innym wydawać, nasze życie było dość unormowane, bo dzieci narzucają dyscyplinę. Trzeba o nie zadbać, dać jeść, przypilnować odrabiania lekcji... Dla mnie macierzyństwo było największym, ale i najpiękniejszym wyzwaniem.
Przy pierwszym dziecku było najtrudniej?
- Tak, zdecydowanie tak. Potem było już dużo łatwiej. Pojawienie się dziecka to ogromna zmiana w rodzinie i, jak każda, wiąże się ze stresem. Żeby go pokonać, trzeba znaleźć siłę w sobie albo poszukać wsparcia wśród najbliższych.
Mąż konspirował. Mogła pani na niego liczyć w domowych sprawach?
- Bardzo. Prał i prasował pieluchy, do budzących się w nocy dzieci wstawaliśmy na zmianę, kiedy było trzeba, to stał w kolejkach. Był taki okres, że często pracował w Bibliotece Narodowej. Z przyjemnością wspominam, że jego drogę do pracy częstokroć łączyliśmy ze spacerem rodzinnym. Przełomem, również w życiu naszej rodziny, był rok 1989, gdy mąż zaczął pracować w Urzędzie Rady Ministrów. Oczywiście rozumiałam, że jak przestaje się być nauczycielem, a zostaje dyrektorem gabinetu ministra, później wiceministrem, to są inne obowiązki, wyjazdy i nienormowany czas pracy. Później, gdy już został posłem, bliskość zamieszkania umożliwiała nam czasami spożywanie wspólnych posiłków w środku tygodnia. Po latach dowiedziałam się od dzieci, że właśnie te posiłki dawały im poczucie wspólnego spędzania czasu i wypełniały potrzebę kontaktu z tatą, często nieobecnym w domu podczas weekendów. Wtedy też siłą rzeczy więcej spraw związanych z wychowaniem dzieci, z prowadzeniem domu należało do mnie.
Pani została wtedy po raz piąty mamą.
- Ela urodziła się 10 września 1989 roku, pamiętam, że tuż po jej narodzeniu słuchałam radia, właśnie podawano skład rządu Tadeusza Mazowieckiego. Byłam już doświadczoną mamą, więc emocje związane z macierzyństwem były inne niż przy pierwszym dziecku. Bardzo mnie interesowało, co się dzieje w kraju, jak się wszystko potoczy.
Miała pani jakieś wyobrażenie o tym, co się wydarzy?
- Wolność chyba nas wszystkich trochę zaskoczyła. Trudno było sobie cokolwiek wyobrazić, bo przecież nie było żadnego porównania. Polska była pierwszym krajem, który przechodził z systemu socjalistycznego czy komunistycznego w kapitalizm. Na pewno mieliśmy ogromne nadzieje i oczekiwania. Wiele osób wyobrażało sobie, że natychmiast znajdziemy się w raju. Ale nie ma raju na ziemi.
Dziś, 25 lat po przełomie, niektórzy tęsknią za PRL-em, bo na przykład wtedy nie było bezrobocia.
- Bezrobocie było, tyle że ukryte. Zmiany, które zaszły w naszym kraju, nie wszystkim dały taki status, o jakim marzyli, ale niewątpliwie poziom życia radykalnie się poprawił. Na pewno teraz jest większe rozwarstwienie społeczeństwa i to wywołuje irytację. Co prawda, kiedyś także nie wszyscy mieli po równo, z tym że różnice nie były tak widoczne. No i z pewnością mniej było obiektów pożądania. Z drugiej strony pamiętam sytuację, kiedy ktoś mówił: "Wolałbym, żeby choć dwa razy w miesiącu stać mnie było na kupno dwóch plasterków szynki, niż być tak upokarzanym w tych kolejkach". I tak się stało, tyle że nie każdy może sobie na wszystko pozwolić. Z różnych względów - jeden nie potrafi znaleźć wystarczającej motywacji, drugi stracił pracę... Mam poczucie, że tu akurat kobiety są bardziej elastyczne, jeśli trzeba, to się przekwalifikują, nawet przyjmą pracę poniżej ich kompetencji czy oczekiwań finansowych.
W PRL-u było biednie, sklepy świeciły pustkami, na mieszkanie czekało się latami, a mimo to rodziło się dużo więcej dzieci niż teraz. W 1983 roku na świat przyszło prawie 800 tys. dzieci, trzydzieści lat później tylko 400 tys.
- Pamiętam swoje myślenie w tamtym czasie: "Rodzina to jest coś, na co mam wpływ, co zależy ode mnie. Dlatego najbardziej sensowne zajęcie, jakie mogę mieć, to zajmowanie się swoimi dziećmi". Kariery zawodowej bez poparcia partii nie można było zrobić, a poznawanie świata kompletnie nie wchodziło w rachubę. Obserwowany dzisiaj spadek narodzin jest faktem, jego powodów jest wiele; jednym z nich jest to, że dziś młodzi ludzie mają zarówno znacznie większe aspiracje, jak i możliwości ich realizowania.
Duża rodzina to duże wydatki. Pani po urodzeniu pierwszego dziecka przestała pracować zawodowo, mąż też nie miał regularnych dochodów.
- Pracowałam w szkole od trzeciego roku studiów, ale miałam umowę terminową, która skończyła się w sierpniu, a we wrześniu urodziłam najstarszą córkę. W tej sytuacji szkoła ze mnie zrezygnowała. Gdy na świat przyszły następne dzieci, mogłam szukać pracy i równocześnie kogoś do opieki nad dziećmi, ale doszłam do wniosku, że wolę zajmować się nimi sama. Czasami udzielałam korepetycji z łaciny, więc wkład do domowego budżetu miałam, ale oczywiście musieliśmy precyzyjnie planować wydatki, oszczędzać tam, gdzie się dało.
Każdą złotówkę wydawaliśmy bardzo racjonalnie, sama robiłam przetwory, dzieci nosiły "dziedziczone" ubrania. Duża rodzina to oczywiście wyrzeczenia, ale warto mówić o tym, że to przede wszystkim ogromna radość. Kiedy ma się dzieci, zaczyna się wybiegać w dalszą przyszłość. Nie myśli się tylko o tym, co teraz, ale też o tym, co kiedyś. Wiele rzeczy, które z mężem robiliśmy, np. angażowanie się w działania opozycyjne, wynikało z tego, żeby naszym dzieciom żyło się lepiej.
Często pani rezygnowała z własnych potrzeb?
- Jeśli nie było mnie stać, to rezygnowałam. Bez żalu. Zawsze jest coś kosztem czegoś.
Mimo tradycyjnego podziału ról w państwa małżeństwie zawsze był to związek partnerski.
- I nadal taki jest. Według mnie partnerstwo to szacunek dla drugiej osoby, każdy ma prawo do realizacji swoich planów. Nie mierzę w procentach, kto jest w życiu domowym bardziej kreatywny: mąż, dzieci czy ja. W naszej rodzinie każdy ma silny charakter i cechy lidera. Dlatego umiejętność zawierania kompromisów jest szalenie ważna. I przyznam, że nie zawsze wszystko przebiega gładko i spokojnie.
Były momenty, kiedy pani czuła, że dochodzi do ściany, że ma wszystkiego dość?
- Były i wtedy zamykałam się w pokoju i prosiłam, żeby nikt do mnie nie wchodził. Pomagało.
Są państwo małżeństwem od 37 lat... Wiele się przez ten czas zmieniło w naszym kraju, w waszej rodzinie...
- ...ale nadal lubimy ze sobą przebywać, usiąść, porozmawiać, coś obejrzeć, udaje się nam pójść rodzinnie do kina, wspólnie siąść do stołu.
Dziś związki są coraz mniej trwałe, więcej par się rozwodzi, niż bierze ślub.
- Myślę, że teraz są znacznie większe oczekiwania od partnera, a równocześnie mamy dużo mniej cierpliwości, wyrozumiałości. Kiedyś spoiwem - wątpliwym, ale jednak spoiwem - była zależność ekonomiczna kobiety. Strach, że sama sobie nie poradzi, że nie będzie miała się dokąd wyprowadzić. Dlatego trwała w związku, który jej nie satysfakcjonował albo był toksyczny. Teraz wiele kobiet dobrze zarabia, jest niezależnych i wie, że bez męża też sobie poradzi.
I coraz częściej to kobiety zarabiają więcej od swoich mężów, to one utrzymują dom.
- Są oczywiście mężczyźni, którzy nie potrafią zaakceptować takiej sytuacji, źle się z tym czują, ale gdzie jest powiedziane, że tak nie może być? Generalnie ludzie mniej walczą o związki. Praca zawodowa jest znacznie bardziej wymagająca niż kiedyś, tempo życia dużo szybsze, więcej nerwów, mniej czasu. Żyjemy chwilą, może stąd też bierze się lęk przed podejmowaniem decyzji, że coś jest do końca , na dobre i na złe. Każdy ma prawo do szczęścia, ale rodzina przestaje być trwałym fundamentem, rzadziej daje poczucie bezpieczeństwa. Ludzie są zagubieni, pojawiają się nałogi, depresja, frustracje. Kiedyś z pokolenia na pokolenie przekazywano wzorce: kulturowe, wychowania. Teraz zmiany zachodzą tak szybko, że coraz więcej osób nie wie, jakich wyborów dokonać.
Dzieci też się inaczej wychowuje.
- Zdecydowanie tak, bardziej partnersko.
Rodzice chcą im zapewnić jak najwięcej atrakcji: balet, pływanie, karate, lekcje rysunku. Czasami może to za dużo jak na jednego małego człowieka.
- Czasem zbyt wiele tych propozycji składają. Potem jest tylko wożenie z jednych zajęć na kolejne. Niektórzy rodzice chcą dziecko od najmłodszych lat przygotować do dorosłego życia i wyobrażają sobie, że na przykład...
...powinno zacząć się uczyć angielskiego już w żłobku.
- Albo nawet jeszcze wcześniej. Słyszałam, że córka moich znajomych już w okresie ciąży czytała na głos po angielsku. Należy uważać, żeby nie przenosić zbyt łatwo swoich rodzicielskich ambicji, bo czasami nadambitny niekoniecznie oznacza dobry. Uważam, że ważniejsze jest mądre i pełne miłości rodzicielstwo i dążenie do zagwarantowania dziecku poczucia bezpieczeństwa.
Kiedy ma się pięcioro dzieci, trudno każdemu poświęcić tyle uwagi, co jedynakowi.
- Każde dziecko ma naturalną potrzebę rodzinnych kontaktów, zarówno indywidualnych, jak i grupowych. Niewątpliwie w rodzinie wielodzietnej możliwości rodziców są bardziej ograniczone. Z drugiej strony starsze dzieci przejmują część funkcji rodzicielskich, czasem nawet z ochotą. Starsze dzieci uczyły się czytać pod moim okiem, z kolei one wprowadzały młodsze w arkana czytania.
Na świecie jest już troje wnuków. Jak Państwa dzieci wychowują swoje dzieci?
- Dużo spokojniej niż my. Jest im oczywiście łatwiej, bo przecież kiedyś nie było różnych udogodnień. Wnuki są jeszcze małe, dwoje chodzi do przedszkola, a ich mamy pracują. Oboje z mężem z satysfakcją obserwujemy, że nasze dzieci swoje rodzicielskie role wypełniają bardzo dobrze.
Dzieci konsekwentnie unikają kontaktu z mediami.
- To ich świadoma decyzja, którą my w pełni akceptujemy. Myślę, że tak zostanie.
A jeśli któreś z nich zapragnie być sławne i zacznie udzielać wywiadów albo tańczyć z gwiazdami?
- Ich udział w tego typu programie raczej przekracza moją wyobraźnię (śmiech). Staraliśmy się wychować nasze dzieci na ludzi samodzielnych, więc mają własne poglądy na świat i życie, angażują się w sprawy społeczne, wiedzą, że żyje się nie tylko dla siebie i swoje j rodziny, ale też dla innych, dla szerzej rozumianej wspólnoty. Nie ma więc powodu, żeby ingerować w ich wybory.
Co jest teraz dla pani ważne?
- To samo: rodzina, przyjaciele. Zarówno mąż, jak i ja mamy wiernych przyjaciół. To są sprawdzone relacje, niektóre trwają od ponad czterdziestu lat, wiemy, że możemy na siebie liczyć, powiedzieć sobie rzeczy dobre, ale i skrytykować.
Wyznacza sobie pani zadania?
- Tak, aczkolwiek wyrosłam już z młodzieńczego, skądinąd pięknie naiwnego przekonania, że można uwolnić świat od wszelkiego zła. Od paru dobrych lat wiem, że całego świata nie zmienimy, ale dużo możemy zrobić, by stał się on lepszy.
Wciąż wstaje pani wcześnie rano?
- Na ogół tak. Wtedy mam trochę ciszy, czasu tylko dla siebie.
Basen czy spacer?
- Basen. Dzisiaj też był. Poranne pływanie dobrze nastawia mnie do rozpoczynającego się dnia. Lubię też spacery, mamy dwa psy - do cocker spanielki dołączyła labradorka, kiedy tylko mogę, staram się z nimi spacerować.
Czuje się pani szczęśliwa?
- Bardzo. Jestem kobietą spełnioną i szczęśliwą. Ale mam oczywiście marzenia i plany i wierzę, że przynajmniej część z nich uda mi się zrealizować.
Iza Komendałowicz
PANI 4/2014