Powstanie Warszawskie. Księża i zakonnice na pierwszej linii. Kim byli „święci 1944”?
Pochodzili z różnych stron Polski, a ich losy splotła Warszawa. W 1944 roku, gdy wybuchło powstanie, księża, siostry zakonne i zakonnicy stawili się na pierwszej linii. Agata Puścikowska w książce „Święci 1944. Będziesz miłował” powraca do tamtych wydarzeń. - Oprócz powstańców, lekarzy, pielęgniarek, w Powstaniu Warszawskim brały udział osoby związane z Kościołem katolickim. Niezależnie od tego, czy jesteśmy wierzący czy też nie, jako Polacy mamy obowiązek poznawać te biogramy. Te postaci potrafią formować, zmieniać spojrzenie na świat i pokazać, o co naprawdę chodzi w życiu – mówi Interii.
Natalia Grygny, INTERIA: - W tym roku mija 80 lat od wybuchu Powstania Warszawskiego. 1 sierpnia, jak co roku, zatrzymamy się, by oddać hołd bohaterom i bohaterkom tamtych wydarzeń. Pewnie, także jak co roku, nie zabraknie dyskusji m.in. o słuszności podejmowanych wówczas decyzji. Pani w jakimś stopniu chciała się do niej włączyć, pisząc książkę "Święci 1944. Będziesz miłował"?
Agata Puścikowska, dziennikarka, autorka książek: - Zupełnie nie. Moim zdaniem ta dyskusja jest bezowocna i do niczego konstruktywnego nie prowadzi. Jeżeli są to rozmowy o charakterze akademickim, a historycy robią to merytorycznie - ma to jeszcze sens. Natomiast jeśli polegają wyłącznie na tym, żeby kłócili się ze sobą publicyści, to nie widzę żadnego sensu. Wychowałam się na tematyce Powstania, jeszcze wtedy, gdy nie była ona "modna". Uczęszczałam w latach 90. do szkoły na Żoliborzu, którą odwiedzali powstańcy. Tym, którzy zastanawiają się nad tym, czy to wszystko miało sens, zadałabym pytanie, które i oni zadawali: jak można było wówczas postąpić inaczej? O realnych szansach czy sprawach technicznych powstańcy przecież wówczas nie wiedzieli.
- Gdy zaczniemy poznawać ludzi Powstania poprzez ich biogramy, dowiemy się czegoś o tym, co nimi kierowało, zupełnie inaczej spojrzymy na tamtą rzeczywistość. Z perspektywy wygodnego fotela, dysponując pewnymi danymi, możemy sobie dywagować, ale to nam nic nie da. Trzeba poznać ducha, wrażliwość ludzi, okoliczności, w których żyli. Dopiero wtedy można się zastanawiać nad istotą Powstania i jego sensem. Jakie mam w ogóle prawo do tego, by się zastanawiać się nad tym, dlaczego ludzie chcieli walczyć o Polskę? Możemy się jedynie przyglądać tamtym ludziom z szacunkiem, niezależnie od podejmowanych wówczas decyzji.
- "Święci 1944. Będziesz miłował" to próba pokazania ówczesnego społeczeństwa w szerszy sposób, poprzez historie konkretnych ludzi. Oprócz powstańców, lekarzy, pielęgniarek, w Powstaniu Warszawskim brały udział osoby związane z Kościołem katolickim. W poprzedniej książce o Powstaniu, "Siostry z Powstania", udowodniłam, że brało w nim czynny udział kilkadziesiąt zgromadzeń warszawskich. Wywołało to szok, bo dotychczas mówiło się co najwyżej o sześciu zgromadzeniach. Wtedy opisywałam głównie heroizm kobiet i określałam go mianem "świętości nieformalnej", czyli "niekanonicznej" - nieuznanej formalnie przez Kościół katolicki. Pomyślałam jednak niedawno, że warto też popularyzować świętych kanonicznych! Przecież są osoby związane z tamtymi wydarzeniami w różny sposób, o które Kościół się upomniał, pokazał światu ich postawę i życie: przeprowadził lub przeprowadza proces beatyfikacyjny. Zebrałam te osoby i napisałam rodzaj... dziennikarskiej, reporterskiej antologii.
W której przypomina pani, że na pierwszej linii walczyli też, na różne sposoby, księża i siostry zakonne. Ponoć do tej pory nie powstało żadne zbiorcze opracowanie, które zebrałoby "portrety" tych ludzi.
- Uważam, że niezależnie od tego, czy jesteśmy wierzący, czy też nie, jako Polacy mamy obowiązek poznawać te biogramy. Jeżeli tego nie zrobimy, to o nich zapomnimy. Tamtym ludziom oczywiście nie odbierze to wielkości, lecz to my zubożejemy. Te postaci potrafią formować, zmieniać spojrzenie na świat i pokazać, o co naprawdę chodzi w życiu.
Zobacz również:
- Oddamy więc im sprawiedliwość, pamiętając o nich. To nie jest zresztą tak, że temat nie był zupełnie poruszany: był, ale w niewielkim stopniu. Z poziomu naukowego nie przebił się jednak do świadomości społecznej i nie został spopularyzowany. Dlatego bardzo się cieszę, że teraz tematem zajmują się różne media: nie chodzi o to, by mówić o tym wyłącznie środowiskom katolickim. Niektóre zgromadzenia "opiekują się" pamięcią o swoich bohaterach, czyli np. dominikanie, jeśli chodzi o ojca Czartoryskiego czy pallotyni, jeśli chodzi o ks. Józefa Stanka. Mają bardzo dobrze opracowane historie, lecz nie zawsze docierają one do świadomości masowej. Ze względu na to, że ja akurat piszę "po reportersku", zwyczajnym językiem liczę, że czytelnik, któremu nawet nie jest po drodze z Kościołem, przeczyta o "kościelnych" bohaterach Powstania. A tak naprawdę bardzo uniwersalnych bohaterach.
W trakcie prac nad książką dotarła pani do niepublikowanych tekstów. Czy były jakieś historie, które panią zaskakiwały?
- W trakcie researchu chyba najbardziej zaskoczyło mnie, że postaci, o których myślałam, że są doskonale kojarzone z Powstaniem, są kojarzone zbyt mało lub wcale. Zaskoczona byłam chociażby tym, że przeciętny Polak nie bardzo zna udział ks. Wyszyńskiego w Powstaniu. A przecież przyszły Prymas Tysiąclecia walczył w Powstaniu, nosił pseudonim "Radwan III", był kapelanem. Wcześniej, przez pięć lat był w konspiracji. W Laskach pod Warszawą nie znalazł się bez powodu - uciekał przed gestapo, bo Niemcy ciągle mu deptali po piętach. Czy ten człowiek byłby później niezłomnym, walecznym, nieugiętym w walce z komunistami, gdyby nie doświadczył Powstania? Ratował powstańców, asystował przy operacjach, był na pierwszej linii walki o człowieka.
- Wszystkie historie, które zdecydowała się pani opisać, splotła klamrą, którą są słowa "Będziesz miłował". Widniały na fragmencie kartki, którą znalazł właśnie Wyszyński.
- To motto, które wybrałam jako podtytuł książki, ale i wspólny mianownik wszystkich bohaterów i bohaterek. Nikt nie pochodził z Warszawy, każdy miał różne doświadczenia życiowe i charaktery. To siostra Elżbieta, która była hrabianką, książę rodu Czartoryskich, który został dominikaninem, góral ze Spisza, który w świat ruszył znając jedynie gwarę czy chłopak spod Limanowej, którego ojciec był niepiśmienny. Łączyła ich miłość do ludzi i ojczyzny. Słowa "będziesz miłował" brzmią trochę retro, ale ich znaczenie jest jasne: "kochaj". Nie patrz na nic, po prostu kochaj drugiego człowieka, walcz o niego, rób wszystko, by jego życie było lepsze. Oni wszyscy robili to na różne sposoby - nie tylko formalni kapelani powstańczy, tacy jak ks. Józef Stanek, Stefan Wyszyński czy Michał Czartoryski, ale i jezuita Władysław Wiącek czy redemptorysta Józef Palewski, którzy w ogóle nie mieli nic wspólnego z Powstaniem pod kątem jakichkolwiek działań. Wspierali cywilów i towarzyszyli im do końca.
Po prostu byli.
- Tak, po prostu byli. Taki obraz wyłania się np., ze wspomnień o ks. Wiącku. To człowiek, który 2 sierpnia 1944 roku zginął "za nic". Nawet Niemcy nie mieli żadnego argumentu w stylu: "walczy, przeciwstawia się". On nie był w ogóle w konspiracji! Ale jego nastawienie było propolskie, był patriotą. Już lata wcześniej, gdy Niemcy weszli do budynku zgromadzenia jezuitów w Poznaniu, pokazał swoją odwagę. Gdy okupant stwierdził, że "to ich" - pokazując na polską mapę, ks. Wiącek rzucił tylko, takie mniej więcej słowa: "to jeszcze do nas wróci". Za te słowa mógł zginąć.
- W książce pokazuje też pani, jak splotły się losy kard. Wyszyńskiego i wspomnianej matki Elżbiety, czyli Róży Czackiej. Jeszcze jako młodziutka hrabianka straciła wzrok. Swoje doświadczenia postanowiła przekuć w pomoc innym i założyła zgromadzenie zakonne pomagające niewidomym dzieciom. W trakcie Powstania mówiła: "Zwycięstwo wroga jest powierzchowne... (...) Walka trwa dalej, każdy z nas musi stać się twierdzą". Z opowieści wyłania się właśnie taki jej obraz: kobiety-twierdzy.
- Owszem, ona była taką twierdzą. Moim zdaniem to Czacka miała ogromny wpływ na formowanie charakteru, postawy Wyszyńskiego. Jako teolog, znawca nauk społecznych, robił wykłady i tajne komplety, ale na poziomie ludzkim to siostra Elżbieta uczyła go spojrzenia na drugiego człowieka i - w jakiś sposób - na ojczyznę.
- Gdy matce Elżbiecie zwracano uwagę, że jej dorośli niewidomi wychowankowie, którzy brali udział w Powstaniu, mogą zginąć, ta odpowiadała, że mają takie same prawa i obowiązki, bo są takimi samymi obywatelami jak cała reszta. Mówiła o tym również z własnej perspektywy, bo sama była niewidoma. Dla jasności: nie mówiła tego wszystkiego w kontekście dzieci. Dzieci z jej ośrodka w Laskach nie brały udziału w Powstaniu, były chronione.
Wyszyński w późniejszych latach często odnosił się do Powstania. Przytacza pani jego słowa o tym, by pamiętać, że "chodzimy ulicami miasta, w którym zginęło 300 tys. osób". W książce podaje pani, że chociaż rozumiał motywacje powstańców, początkowo do samego Powstania był nastawiony dość sceptycznie.
- Dokładnie tak było. Tego typu postawa nie była niczym dziwnym i wyjątkowym - również wśród zakonnic i księży. Spotykałam się z nią w wielu opisach, szczególnie osób, które miały większą świadomość geopolityki. Wyszyński zapewne zdawał sobie sprawę, w jakiej sytuacji była Polska i sama Warszawa. Deklaracje Zachodu były, jakie były i skończyły się tak, jak się skończyły. Sowieci mieli w każdej chwili wejść i pomóc, ale Wyszyński mógł zdawać sobie sprawę, jak naprawdę wygląda ich postawa wobec Polski. Dlatego też bardziej niż przeciętny powstaniec zdawał sobie sprawę z realnych zagrożeń. Chciał wolności, chciał wolnej Polski. Był ze swoimi ludźmi do końca. Co ciekawe, co warto może podkreślić: Powstaniu nie było biskupów, kardynałów, purpuratów. Byli "zwykli" księża. To oni byli wśród ludzi. Wyszyński, chociaż z tytułem naukowym, był wówczas także zwyczajnym księdzem.
Tutaj trzeba też przywołać postać dominikanina o. Michała Czartoryskiego, który dobrowolnie został powstańczym kapelanem. Pozostał z bezbronnymi ludźmi do końca. Gdy Niemcy kazali mu zdjąć habit, odmówił. Został rozstrzelany i spalony.
- O. Michał Czartoryski w Powstaniu odznaczył się ogromnym heroizmem. Mógł uciec, schronić się, przebrać w ubranie służb sanitarnych, ale nie zrobił nic z tych rzeczy. Był z powstańcami do końca, na Powiślu. Nie zdjął habitu, nie opuścił ciężko chorych ludzi, chociaż przecież miał prawo się ratować. On świadomie szedł na śmierć. Tutaj warto podkreślić, że kapelanów powstańczych było kilkudziesięciu. Wszyscy robili podobne rzeczy: odprawiali msze święte, ratowali ludzi, grzebali zmarłych, działali w szpitalach. Do tego około tysiąca sióstr zakonnych brało - w bardzo różny sposób - udział w Powstaniu jako lekarki czy pielęgniarki. Część sióstr zakonnych od rana do nocy gotowała, a nocą piekła chleb, żeby ludzie mieli co jeść. To był codzienny heroizm nieznanych bohaterek. Dużo za to zginęło.
- Wiele scen ukazanych w książce skłania do refleksji: co zrobiłbym/zrobiłabym w takiej sytuacji? Na przykład scena, w której ks. Józef Stanek, ps. "Rudy", rozmawia z "Isią". Dziewczyna rozpaczała, że musiała zabić... Niemca. Człowieka, który, być może, był czyimś mężem, bratem, synem, ojcem. "Człowieka zabiłam, ktoś będzie płakał".
- W różnych opisach związanych z Powstaniem pojawiają się zapiski, że w niektórych szpitalach, najczęściej zakonnych, przebywali i Polacy, i Niemcy. Trzeba to podkreślać: Polacy przyjmowali też rannych Niemców i opiekowali się nimi tak samo, jak powstańcami. Polacy byli w tym wszystkim honorowi: dzielili się lekami czy jedzeniem. Czasami komuś jednak, czemu trudno się dziwić, puszczały nerwy i pojawiała się agresja werbalna wobec wroga. Wtedy często wkraczali albo kapelani, albo siostry zakonne. Brzmiało to mniej więcej, tak: "Moment, moment. To jest człowiek. Jesteśmy chrześcijanami, nie bądźmy tacy jak oni. My walczymy o wolność, nie jesteśmy bestiami".
- Tak samo było, gdy o. Czartoryski pojawiał się w swoim białym habicie. Nie wyobrażam sobie zresztą, jak on w tamtych realiach musiał dbać o jego czystość. Strój ten działał na powstańców również od strony psychologicznej: biel to nadzieja, spokój, dobro... I tak było: tam, gdzie pojawiał się o. Czartoryski, wraz z nim pojawiał się pokój. Bo pomimo tego, że wokół rozlewało się morze nienawiści, byli też ludzie, którzy nieśli pokój, nadzieję i miłość. To trochę jak w piosence Czesława Niemena "Dziwny jest ten świat", w której artysta śpiewa: "Lecz ludzi dobrej woli jest więcej". Tak było w tym Powstaniu. Jestem tego absolutnie pewna.
Jedną z pierwszych ofiar Powstania był ks. Tadeusz Burzyński, który ruszył z pomocą poszkodowanym wspólnie z siostrami urszulankami szarymi. Był pierwszym zabitym kapłanem - zginął najprawdopodobniej w pierwszej godzinie walk na Powiślu. Rozdział o nim zatytułowała pani "Święty pechowiec".
- W Szarym Domu przy ul. Wiślanej stacjonowała płk. Maria Wittek, pierwsza polska kobieta-generał, wokół działały zaprzysiężone w AK siostry zakonne. Przebywający tam do tej pory ks. Jan Zieja zdecydował się wziąć udział w Powstaniu. Na jego miejsce został powołany młody ksiądz, student, który miał być kapelanem sióstr, a nie Powstania. Ks. Tadeusz, młody chłopak, miał zapewne okazję obserwować przygotowania do Powstania i funkcjonowanie konspiracji. Na miejscu działała też piekarnia, która żywiła pół Powiśla. Gdyby nie to, ofiar cywilnych byłoby więcej, bo ludzie by po prostu poumierali z głodu.
- Gdy 1 sierpnia zaczęło się Powstanie i padły pierwsze strzały, ktoś krzyknął, że są ranni. Pięć sióstr ruszyło na ratunek - na torbach miały czerwone krzyże, więc było doskonale widoczne, że są sanitariuszkami. Pomimo tego, Niemcy, zaczęli rzucać w kobiety granatami. Cztery zginęły na miejscu, piąta uratowała się cudem i przeżyła ponad 90 lat. Wówczas, wraz z siostrami, wybiegł również ks. Burzyński. Nie musiał tego robić, bo nie był kapelanem Powstania. Miał na sobie szaty liturgiczne (wybiegł wprost z kaplicy), więc było dobrze widać, że to cywil, kapłan. Niemcy najprawdopodobniej rzucili w niego granatem albo został trafiony kulą. Zmarł kilka godzin później.
- Ktoś może zapytać: w porządku, ale co on takiego zrobił? "Tylko" umarł... Gdy jednak przeczyta się jego biografię, widać, że czyn ratowania człowieka z czegoś wynikał. To była konsekwencja jego całego życia. Burzyński to zdecydowanie jedna z postaci, która prowokuje do zadawania pytań. Podczas pisania o nim bardzo kibicował mi kard. Grzegorz Ryś. W końcu Burzyński był z Łodzi, gdzie obecnie kard. Ryś jest metropolitą. Kuria udostępniała sporo materiałów na jego temat. Zachowało się sporo wierszy ks. Burzyńskiego, wiele niepublikowanych materiałów. Cieszę się, że mogłam tę postać dzięki temu bliżej poznać i szerzej opisać. Ten człowiek przemawia szczególnie do osób młodych.
- Ks. Józef Palewski, określany przez panią mianem "dziennikarza", mógł dożyć spokojnej starości. Był jedną z ofiar rzezi Woli - 5 i 6 sierpnia 1944 roku mogło zginąć nawet 60 tys. osób. Po wojnie okazało się, że ocalał zeszyt z ogłoszeniami parafialnymi ojców redemptorystów. Znajdowała się tam adnotacja: "W święto Przemienienia Pańskiego wszyscy Ojcowie i Bracia piszący ogłoszenia zginęli rozstrzelani przez Niemców. Kościół został w części spalony, dom zakonny - zbombardowany".
- Palewski to człowiek, który wyszedł z nizin społecznych, z biedy. Jego ojciec był niepiśmienny. Chłopak z okolic Limanowej wykształcił się, chciał zostać księdzem, nauczył się języków obcych. Okazał się człowiekiem wielkich talentów i wiedzy. Podejmował wiele aktywności, które dziś moglibyśmy powiązać z zarządzaniem przedsiębiorstwem. Dużo pisał. Rzeczywiście, wśród moich bohaterów był jedynym "dziennikarzem". Wyjeżdżał na Syberię i tam docierał do potomków polskich zesłańców, a potem to świetnie opisywał. Trudno sobie współcześnie nawet wyobrazić, jak wyglądała taka podróż. Ale on się jej podejmował. Docierał do tysięcy ludzi polskiego pochodzenia, nawracał ich, przychodził z dobrym słowem i językiem polskim. Człowiek otwarty, ciekawy, lubił dużo rozmawiać z ludźmi. Wiedział, że wiedzę i... wiarę należy umiejętnie popularyzować.
- Ks. Józef Palewski stał się jedną z 60 tys. ofiar rzezi Woli. Za co? Za to, że redemptoryści przyjęli pod swój dach uciekających, bezbronnych cywilów. Za to zginęli i to zamordowani w sposób bestialski. To zbrodnia zupełnie niezrozumiała i do tej pory nierozliczona. To, że część ludzi ocalała, jest cudem. "Architekci rzezi Woli", osoby za to odpowiedzialne, dożywali natomiast spokojnej starości i nie ponieśli konsekwencji swoich czynów. Zginął tylko jeden z niemieckich oprawców, najprawdopodobniej zabity przez Polaków. Nie chodzi mi o to, żeby uczyć nienawiści, ale trzeba pamiętać, że były ofiary i byli oprawcy. A samo Powstanie było obroną, nie atakiem.
- Dlaczego "nie da się zrozumieć Warszawy i Powstania Warszawskiego bez przestrzeni mistycznej"? Usłyszała pani te słowa od znajomego, który ma niewiele wspólnego z wiarą i religią.
- Pewnych rzeczy "duchowych" nie da się wytłumaczyć w sposób dosłowny, literalny, naukowy. By rozumieć, odczuć, potrzebna jest... wrażliwość, bo są sprawy, na które patrzy się sercem. Historie zawarte w mojej książce są udokumentowane. To nie fikcja, nie beletrystyka, nie opowieść religijna. Ta opisywana prawda ma więc płaszczyznę merytoryczną, czyli konkretne sytuacje historyczne i daty. Ma też drugą płaszczyznę, sięgającą nieco dalej. Właśnie duchowość miasta i Powstania. Na przykład wspomniana przez panią historia "Isi" i ks. Stanka może być odczytana na takich płaszczyznach. Oto zapis merytoryczny: dziewczyna musiała zabić Niemca i bardzo ten fakt przeżywała. Pomagał się jej z tym uporać ks. Stanek. Ale w tym wszystkim jest coś więcej... Ks. Stanek co prawda nosił spragnionym powstańcom wodę, ale też starał się być przy nich właśnie w chwilach, w których potrzeba była pomoc duchowa. Modlił się, spowiadał. Pokazywał, że zło trzeba zwalczać Dobrem.
- Niezależnie od tego, czy jesteśmy katolikami, ateistami czy buddystami - człowiek to ciało, psychika i duch. Jesteśmy całością. Tak samo było z ludźmi w Powstaniu, tak samo jest z Warszawą. Jeżeli mówimy o genius loci tego miasta, chcemy je zrozumieć, absolutnie trzeba myśleć w ten sposób. I z wysokiego "C", bez nadęcia i zadęcia, tylko poprzez prawdę: biogramy, postaci i historie związane z konkretnymi ludźmi, które do nas przemawiają. Nie da się tego do końca wytłumaczyć, ale można to wyczuć. Wyczuł to doskonale Jakub Szymczuk, który stworzył okładkę do "Świętych 1944". Według mnie jest ona idealną "ikoną walczącej Warszawy". Oddaje ducha i jest symbolem ludzi, miejsc i walki o... dobro.
***
Agata Puścikowska - felietonistka i reportażystka, autorka scenariuszy filmów dokumentalnych, audycji radiowych. Autorka książek, m.in. "Wojenne siostry", "Siostry z Powstania. Nieznane historie kobiet walczących o Warszawę" i wydanej w tym roku książki "Święci 1944. Będziesz miłował".