Psie serce
- Ma nie tylko serce, ale i emocje. I bywa dla człowieka jak lustro. Po zachowaniu psa można poznać, jaki psychologiczny problem ma jego pan – mówi Dorota Sumińska. I tłumaczy, dlaczego warto mieć psa, czemu w życiu dziecka może on spełniać ważniejszą rolę niż niania, jak układać wzajemne stosunki z korzyścią dla obu stron?
Kim jest pani najlepszy przyjaciel?
Dorota Sumińska: - Człowiekiem. Pies nie może być moim najlepszym przyjacielem, bo do przyjaźni trzeba partnerstwa, relacji równorzędnej. I wolności. A psy w naszych domach jej nie mają, dlatego bliżej im do roli dziecka niż przyjaciela.
To po co w ogóle nam psy?
- Im jestem starsza i bardziej doświadczona, tym mniej rozumiem, po co właściwie ludzie biorą psy. Bo gdyby powodem była miłość, przecież by ich nie porzucali i nie krzywdzili. Świadectwem stosunku Polaków do psów są pobocza naszych dróg. Nie szanujemy i nie kochamy zwierząt, dlatego na nikim nie robi wrażenia potrącony przez samochód kundelek leżący w rowie. Nikt się nie zatrzyma, nie zainteresuje, "przecież to tylko jakiś burek".
Nie umiemy kochać psów. A czy one potrafią kochać nas?
- Na miłość, nawet psią, trzeba zasłużyć. Ale pies jest skazany na swojego właściciela, bez niego nie przetrwa, więc akceptuje go pomimo wszystko, niezależnie od okoliczności. Nie odejdzie nawet wtedy, gdy właściciel go bije. Co najwyżej będzie uciekać i błąkać się gdzieś w okolicy domu, tak jest najczęściej. Znów jak dziecko dorastające w rodzinie, w której stosowana jest przemoc. Wie pani, to ciekawe, ale psy towarzyszą człowiekowi od kilkunastu tysięcy lat, a mimo to coraz gorzej je rozumiemy. Proszę zwrócić uwagę, ilu się pojawia psich terapeutów, trenerów, zaklinaczy, behawiorystów. Powstają nawet specjalne programy telewizyjne o tym, jak zrozumieć swojego czworonoga.
Z czego to wynika?
- To ogólna tendencja. Siebie też coraz gorzej rozumiemy, bo potrzebujemy psychoanalityków, żeby nam nas samych objaśnili. Nie dziwi więc, że nie pojmujemy motywów zachowania zwierząt. Wiele osób, które trafiają do mojego gabinetu, bo mają problem z psem, ma tak naprawdę kłopot ze sobą. A trudności, jakie sprawia czworonóg, to jedynie objaw czegoś znacznie poważniejszego i głębszego.
Owczarek mojej znajomej potrafi pod jej nieobecność porwać na strzępy książki, otworzyć szafkę i nadgryźć kilka butów. Jaki ona może mieć problem, z wyjątkiem tego, że teraz będzie musiała wykosztować się na nowe kozaki?
- Może pani znajoma wzięła zwierzę, bo czuła się samotna? Taka odtrutka na pustkę czterech ścian, gdy wraca się wieczorem z pracy? Jednak pies nie jest lekiem na samotność. Nie znam szczegółów, lecz wygląda na to, że owczarek siedzi w domu sam. Cały dzień czeka pod drzwiami, zamknięty w ciasnym pomieszczeniu. Psy nie stosują "wygaszacza ekranu", gdy wyjdziemy z mieszkania. Ich życie toczy się dalej. Ale co to za życie? Raczej więzienie. Ludzie oceniają inteligencję innych istot tylko pod jednym kątem: czy one nas rozumieją? Potrafią liczyć albo czytać jak my? Czy wejdą w nasz świat? Nie są natomiast skłonni spojrzeć na rzeczywistość oczami psa. Może ten owczarek po prostu odchodzi od zmysłów w pustym mieszkaniu? Pies jest podobny do człowieka pod wieloma względami: odczuwa identyczne emocje, nawet cierpi na te same choroby i bierze "ludzkie" leki. No i jest stadny, tak jak my. Potrzebuje drugiej istoty, członka watahy, by móc powiedzieć: "To ja". A co może powiedzieć owczarek pani znajomej do czterech ścian i zamkniętych drzwi?
Inny przykład. Kuzynka wzięła śliczną suczkę. Miało być miło, fajnie i wesoło. A pies leży bez ruchu na materacu w przedpokoju i jest przeraźliwie smutny. Co się dzieje?
- To znów tylko przypuszczenia, ale nie jest wykluczone, że suczka ma depresję. Psy często na nią cierpią tak samo jak ludzie. Objawy też są zbliżone: zwierzę staje się osowiałe, przestaje jeść, nic go nie cieszy, nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z właścicielem. Ludzie pogrążeni w smutku, zestresowani obgryzają paznokcie, niektórzy rwą włosy z głowy. A psy gryzą sobie łapy, ogony, uderzają pyskiem o ścianę. Jeśli mam podejrzenie, że pies, z którym się do mnie zgłoszono, ma zaawansowaną depresję, podaję mu "ludzkie" leki na tę chorobę, czyli najczęściej antydepresanty. Żałuję często, że nie mogę przepisać ich ludziom, którzy przyszli do mnie ze zwierzęciem. Bo to im właśnie należałoby pomóc: sprawić, by stali się bardziej radośni, nie kumulowali gniewu, mniej odczuwali skutki stresu. "Pigułka szczęścia" bardzo by im się do tego przydała, a objawy smutku u psa mogłyby zniknąć.
Gdy pani słucham, zaczynam mieć poczucie, że w rodzinach pies często staje się, podobnie jak dziecko, kozłem ofiarnym, jak mówią terapeuci. Rodzina zgłasza się do specjalisty ze słowami: "Bo on niszczy, jest agresywny, wszystkiego się boi...". A tak naprawdę chory jest system, pies tylko jako jedyny jego element ma objawy tej "choroby".
- Dokładnie tak. Psy świetnie wyczuwają ludzkie uczucia. Pokaż mi swojego psa, a powiem ci, kim jesteś i jakim jesteś człowiekiem. Znów wrócę do metafory patrzenia na świat psimi oczami. Proszę wyobrazić sobie, co czuje pies, któremu zabrania się wchodzenia do salonu: ma wyznaczony kącik w holu i tam ma spędzać całe dnie, z dala od ludzi. Oni się śmieją, rozmawiają, bawią, a on ma leżeć i być cicho. Staje się niewidoczny. Z czym to można porównać? Chyba tylko z rozpaczą, jaką przeżywały dzieci niesławnego Fritzla, zamknięte w jego piwnicy. I jak tu nie mieć depresji, zaburzeń osobowości? Inna sytuacja, jakże częsta: kobieta i mężczyzna się kłócą. On się raz wprowadza, raz wyprowadza, raz państwo są szczęśliwi i mili, raz warczą na siebie nawzajem i na psa, oczywiście, też. Dziecko w takiej rodzinie przeżywa regres w rozwoju, pojawiają się problemy wychowawcze. I u psa identycznie: on rozładowuje stres, ogryzając nogi od stołu. Bo musi gdzieś wyładować emocje: lęk, niepewność. Lepiej na stole niż na własnej łapie.
Co pani radzi takiej parze?
- Żeby się nie kłócili! A w każdym razie nie przy psie. Mówię: "Chcą sobie państwo pokrzyczeć? Proszę bardzo, ale nie w mieszkaniu. Proszę wyjść na podwórko, iść na spacer do lasu, we dwoje, bez psa i dzieci, i tam wrzeszczeć jedno na drugie. A w domu - kultura, spokój, cisza".
Słuchają?
- Ci, którzy słuchają, często potem dzwonią do mnie i mówią: "Pani doktor, miała pani rację. Przestaliśmy się kłócić przy naszym psie, a on nie drze już książek i nie gryzie butów. Cud!". Znam nawet małżeństwo, które ze względu na psa się nie rozpadło. Kobieta i mężczyzna zdecydowali się rozejść, nie mieli dzieci, za to oboje bardzo kochali psa. Zaczęły się przepychanki o opiekę. Żadne nie godziło się na to, by to drugie miało prawo do wyłączności. Spierali się, nieraz te dyskusje były naprawdę burzliwe. Pies zaczął sprawiać kłopoty, zrobił się lękliwy. Po wysłuchaniu mojej porady małżonkowie stwierdzili, że... zostają razem. Z miłości dla psa. I że nie będą już więcej w jego obecności krzyczeć, robić sobie złośliwych docinków, bo pies nie rozumie słów, ale wie, z jaką intencją je wypowiadamy. Odczuwa wrogość, gniew, irytację i cierpi. A ci ludzie nie chcieli, żeby ich ukochany zwierzak cierpiał. To była dla nich motywacja do podjęcia pracy nad ich relacją. Udało się z korzyścią dla wszystkich domowników.
A co pani zaleca ludziom, którzy zgłaszają się do pani z psem chorym na depresję? Człowiekowi nie wystarczą same "pigułki szczęścia", to i psu chyba też nie.
- Nie, tabletki to tylko początek. Staram się zorientować, na czym polega problem tej rodziny i tego konkretnego psa. Z czego wziął się jego smutek? Często mówię: "Proszę państwa, państwa pies czuje się opuszczony i niepotrzebny". Oni: "No ale jak niepotrzebny: dostaje michę dwa razy dziennie, wychodzi na spacery, to czego on jeszcze chce". Wtedy pytam, czy im do szczęścia i poczucia życiowego spełnienia wystarczyłby pełen talerz i wizyta w ubikacji trzy razy dziennie. No, nie - przyznają z ociąganiem. Dopytują: jak oni to mają zrobić, żeby pies czuł się potrzebny? Normalnie. Wystarczy sobie przypomnieć, kiedy czuliśmy się doceniani przez naszych rodziców jako dzieci. Na przykład wtedy, gdy zwracali na nas uwagę, chwalili, robili coś razem z nami i byli zachwyceni efektami tych działań. I tak samo trzeba zachowywać się wobec psa. Widzieć, że on jest. Popatrzeć, pogłaskać, pochwalić. Powiedzieć: "Ach, jaki ten Drapek śliczny. A jaki mądry!". Porzucać psu piłkę na spacerze, pośmiać się, gdy i on macha ogonem.
Poza tym to rzucanie kółka, a przede wszystkim głaskanie, jest potrzebne obydwu stronom. Z badań wynika, że podczas głaskania psa w organizmie właściciela uwalnia się potężna dawka oksytocyny, czyli hormonu miłości. Stajemy się spokojniejsi, bardziej ufni i chętni do współpracy. Może dlatego posiadacze psów mają osiem razy więcej szans na przeżycie pierwszego roku po zawale od tych, którzy nie mają żadnych zwierząt?
- Pozytywny wpływ psa na człowieka został udowodniony wielokrotnie, szkoda tylko, że nikt nie pyta, jaki wpływ ma człowiek na swoje zwierzę. A pies działa wspaniale na nasze zdrowie, zmusza do aktywności fizycznej, zawsze jest na każde zawołanie, przyjdzie, zamerda ogonem, "uśmiechnie się" do nas, niezależnie od tego, czy jesteśmy bogaci, młodzi, piękni i chudzi czy zupełnie na odwrót. Pies jest poza tym chodzącym wcieleniem idei mindfulness: jest tu i teraz. Nie myśli o tym, co będzie za rok czy jutro. Nie myśli o tym, co było rok temu czy wczoraj. Nie porównuje się z innymi. Stracił łapę w wypadku? Gdy opanuje trudności motoryczne, będzie kicał na trzech pozostałych nogach za kółkiem czy patykiem jak każdy inny pies.
- Nie będzie ze smutkiem patrzył na czworonożnych towarzyszy i rozmyślał: "Oni mają, a ja nie. Czemu jestem gorszy?". Jeśli umiemy te psie cechy i zalety dostrzec, mamy szczęście. Bo możemy czasem... wziąć z psa przykład. Lecz pamiętajmy o jednym: w relacji z psem, tak samo jak w relacji z drugim człowiekiem, najlepiej jest z początku nie mieć żadnych oczekiwań. To trudne, bo tym, co ludzie przede wszystkim mają, gdy biorą zwierzę - ale też wtedy, gdy się zakochują i tworzą związek - są oczekiwania. Jaki on ma być, ten pies - albo ten mężczyzna - ładny, mądry, spokojny, ma mnie bronić, chronić i zabawiać. No i ma mnie słuchać, robić to, co ja chcę. To się rzadko udaje i z ludźmi, i z psami.
A warto, żeby dziecko wychowywało się z psem? Jakie może mieć z tego korzyści?
- W ogóle warto, żeby dziecko wychowywało się nie tylko z ludźmi. Z moich obserwacji - choć nie mogę poprzeć ich żadnymi naukowymi badaniami - wynika, że takie osoby w dorosłości są bardziej tolerancyjne, skłonne akceptować, ale przede wszystkim rozumieć wszelką odmienność. Poza tym zauważyłam, że w dzisiejszych czasach bardzo często pies jest dla wielu dzieci jedynym stabilnym elementem najbliższego otoczenia, jedynym stałym członkiem rodziny.
Pies? A rodzice, ciocie, dziadkowie?
- Rodzice się rozwodzą i tata znika, a wraz z nim babcia, część wujków i cioć. Mama wyjeżdża w delegacje, często jej nie ma. A pies - jest. Mam siedem lat, wracam ze szkoły i wiem, że może nie będzie w domu mamy i taty, ale na pewno u drzwi przywita mnie pies. Bo on zawsze ma dla mnie czas, radość, miłość. Pobawi się, poliże w ucho, wysłucha i nie będzie w trakcie ukradkiem patrzeć w telewizor i przeglądać SMS-ów. To przecież bezcenne.
Jaka to odpowiedzialność!
- Wielka. Jednak psy doskonale sobie radzą z tym brzemieniem, można by rzec - z uśmiechem na pyskach. Wiedział o tym sir James Matthew Barrie, autor Piotrusia Pana. Pamięta pani Nanę, sukę nowofundlanda, która pełniła funkcję niańki dla Wendy i jej braci? Nana podejrzewała, co planuje Piotruś, i chciała uchronić rodzeństwo przed jego zgubnym wpływem i przed wyprawą do Nibylandii. Prawie każdy pies w pełnym ciepła domu, w którym są dzieci, to taka właśnie Nana.
Daje dziecku poczucie bezpieczeństwa, przekonanie, że jest ważne, kochane. Coś jeszcze?
- Uczy obcych języków. A konkretnie: mowy ciała. Nikt tego tak świetnie nie nauczy, jak pies, a jeszcze lepiej - koń. Bo one znają tylko ten jeden język: i muszą wiedzieć, czy inny osobnik - pies, koń, człowiek - jest rozluźniony, zestresowany, stanowczy, a może po prostu się boi? I obcując z nimi, możemy nie tylko nauczyć się panowania nad strachem czy gniewem, które odstraszają zwierzęta lub są źródłem ich agresji, nieposłuszeństwa, braku szacunku dla nas, ale przede wszystkim zdobyć wiedzę o tym, jak swoim ciałem komunikować: "Zaufaj mi". Tę samą postawę będą potem podświadomie odczytywać ludzie, a to przydaje się w życiu towarzyskim i zawodowym.
Powiedziała pani, że zwierzęta przeżywają takie same emocje jak człowiek. Naprawdę są zdolne do miłości tak jak ludzie?
- Szczerze? Myślę, że są bardziej zdolne do miłości niż my. Mam odziedziczonego po mamie kota, który przez trzy miesiące po jej śmierci nie wracał do domu, bo był w żałobie. Mam psa Drapka, który po śmierci przyjaciela Ciapka przez dwa lata codziennie leżał kilka godzin w jednym miejscu w ogrodzie, bo tam po raz ostatni widział Ciapka żywego. Ale najbardziej poruszającą historię usłyszałam od znajomej. Jej mąż znalazł na drodze porzuconego czarnego kundelka. Przygarnął go. I tak jakoś do siebie przylgnęli, jakby to było zapisane w gwiazdach.
Byli sobie przeznaczeni?
- Po prostu trafili na siebie. Człowiek musi trafić na swojego psa, tak jak musi trafić na swojego człowieka. Mąż koleżanki i kundelek byli nierozłączni, nawet samochodem ten piesek wszędzie z nim jeździł, dumnie rozparty na siedzeniu pasażera, bo to były inne czasy i nie było punktów karnych. Ale pewnego dnia mężczyzna dostał zawału. Zmarł. Zaraz po pogrzebie kundelek zaczął znikać na całe dnie. A koleżanka znajdowała codziennie na grobie męża wygniecioną w trawie czy śniegu nieckę. Domyślała się, co się dzieje: pies leży na mogile swojego pana, bo tam urwał się ślad zapachowy. Czeka. Pewnego dnia kundelek nie wrócił na noc, koleżanka poszła szukać go na cmentarz: zginął na szosie obok muru, potrącony przez samochód. I wie pani co? Moi przyjaciele to ludzie. Ale każdemu życzę, żeby w życiu trafił nie tylko na swojego bliskiego człowieka, ale i na swojego bliskiego psa. Bo nie ma nic wspanialszego pod słońcem.
Rozmawiała Jagna Kaczanowska
Twój Styl 10/2015