Pułapki miłości

Naprawdę chcesz, żeby było wam we dwoje dobrze. Pragniesz, by twój związek był udany, a ukochany mężczyzna szczęśliwy. Czy wiesz, że starając się zrealizować ten cel, możesz przypadkiem osiągnąć efekt przeciwny? Zamiast trafić do partnerskiego raju, znajdziecie się w piekle nudy, braku szacunku, wzajemnych oskarżeń i zemsty. Co robić? Unikać czterech pułapek, w które najczęściej wpadają zakochani!

Miłość lepiej dawkować - radzi psycholog
Miłość lepiej dawkować - radzi psycholog123RF/PICSEL

Za dużo dobrego

Ona lubi sprawiać mu niespodzianki, robić prezenty. Codziennie czeka na niego trzydaniowy obiad. Z początku dziękował. Chwalił. Po roku przestał. Po kolejnym - jej dla odmiany przestało się chcieć. Po co tak się starać, skoro jemu i tak jest wszystko jedno? Któregoś dnia podaje mu na obiad chińską zupkę i burgera z mrożonki. "Co to jest? Ja nie będę tak jadł! Zaniedbujesz dom!", gorączkuje się on. Ona zaczyna płakać. Katastrofa!

Co tu się stało? Podobno człowiek potrafi przyzwyczaić się do wszystkiego. A im coś jest lepsze, wygodniejsze, ładniejsze, tym szybciej przebiega ten proces. I coś, co kiedyś było wspaniałą niespodzianką, staje się normą. Od tej pory właśnie tego oczekujemy. Co więcej, jak zauważa prof. Wojciszke, z czasem przyjemności robione nam przez partnera cieszą coraz mniej. Coraz bardziej bolą zaś wyrządzane przykrości.

Co można zrobić? Czy to znaczy, że najlepiej jest w ogóle nie troszczyć się o drugą osobą? Nie! Trzeba to robić, ale umiejętnie. Korzystając z dobrodziejstw innej psychologicznej zasady, czyli nieregularnych wzmocnień. Dokładnie ten mechanizm działa np. w pracy: premia, którą dostaje się za wybitne osiągnięcia, ale w zasadzie do końca nie wiadomo za jakie - motywuje do wysiłku. A trzynastka w grudniu - nie!

Komplementuj partnera, obsypuj prezentami i rób trzydaniowe obiady, ale... od czasu do czasu. Sama zaś pamiętaj o pułapce dobroczynności. I przeskanuj wasze partnerskie życie w poszukiwaniu przyjemności, które on sprawia ci tak regularnie, że już ich nie zauważasz.

Obowiązek małżeński? Fuj!

Jej przyjaciółka zaprasza na weekend na Mazury. Ona wzdycha: "Och, tak bym chciała. Ale wiesz, muszę zabrać jego... A ostatnio mamy ciche dni". Przyjaciółka pyta: "Nie możesz przyjechać sama?". "Coś ty! Przecież jesteśmy parą i musimy jeździć wszędzie razem!". Jadą więc we dwoje, ale oboje się męczą. No cóż - obowiązek.

Co tu się stało? Określenie "obowiązek małżeński" odnosi się najczęściej do seksu - i było chętnie używane w czasach, w których szacowne Brytyjki mówiły swoim córkom: "Zamknij oczy i myśl o Anglii!". Obowiązek - wiadomo, przykra sprawa. Taki sposób myślenia - że to oni mi kazali, zmusili, obowiązek i tak dalej - zabija wewnętrzną motywację. Im więcej przymusu, tym mniej chcenia. A czy taki związek ma w ogóle jakikolwiek sens?

Co można zrobić? Zastanów się, ile czynności, zadań, ról, w które wchodzisz w swoim związku, to dla ciebie jedynie obowiązek. Czy "musisz" uprawiać seks? Gotować? Prasować jego koszule? Być miła? Słuchać, gdy opowiada o pracy? Nie mów: "No przecież sam tego nie zrobi! Jak będzie wyglądał w biurze taki wymięty?". Jeśli naprawdę zależy ci na tym, by on był w swoim miejscu pracy jak spod igły, po prostu znajdź wewnętrzne uzasadnienie dla tego prasowania. "Robię to, bo lubię patrzeć na mojego mężczyznę, kiedy wygląda świetnie. Inne kobiety mi go zazdroszczą. To przyjemne!" Bądź też uważna na komunikaty z jego strony: "Muszę wymienić żarówkę w twoim samochodzie...", "Muszę iść z tobą do kina". Powiedz: "Kochanie, ja nie chcę, żebyś ty musiał. Żarówkę wymieni pan Mietek, a do kina... chciej ze mną iść. Ja z tobą chcę".

Święty spokój, martwy spokój

On wrzuca skarpetki pod łóżko. Ją to denerwuje. Ale nie mówi mu, bo jakoś jej głupio. Nie, nie powie nic, ale wysunie trochę skarpetki na dywan, on na pewno zobaczy i się domyśli. Wieczorem okazuje się, że on się jednak nie domyśla. Wreszcie ona wybucha: wyzywa go od brudasów, flej, pyta, czy matka go nie uczyła, że brudne rzeczy to do kosza z bielizną. On czuje się obrażony i zaczyna się awantura.

Co tu się stało? Panuje opinia, że gdy ludzie się kochają, nie powinni się kłócić. Uważamy, że w miłości powinniśmy być zgodni, łagodni, pokojowo nastawieni i za wszelką cenę unikać konfliktu. Tymczasem... Nie ma kłótni, ale przyczyna, dla której mogło do niej dojść, wcale nie znika. Co więcej, jesteśmy coraz bardziej poirytowani całą sytuacją i tym, że musimy zmuszać samych siebie do milczenia. W rezultacie wybuchamy wściekłością w najmniej dogodnym momencie i w najgorszy możliwy sposób: gdy nagromadzi nam się wiele takich przemilczanych spraw. Z biegiem lat w związkach, w których partnerzy hołdują zasadzie "bezkonfliktowości", zaczyna być bardzo cicho i pusto. Ustają wszelkie rozmowy, bo oboje już zdążyli się nauczyć, że jakakolwiek krytyka prowadzi jedynie do kłótni.

Co można zrobić? Konflikty w miłości są nieuniknione, ważne, jak się je rozwiązuje. Przekazując informację o czymś, co wywołuje twój sprzeciw, nie używaj "ty-komunikatów", zastąp je "ja-komunikatami". Nie mów o tym, co denerwuje cię w partnerze, jaki on jest, co robi nie tak. Mów, co ty czujesz, widzisz. "Kiedy znajduję na podłodze brudne skarpetki, muszę wrzucić je za ciebie do kosza z brudną bielizną. Jestem tym rozżalona. Czy mógłbyś sam sprzątać?". Opowiadając o tym, co cię irytuje, zyskujesz możliwość zmiany. Na lepsze. Warto chyba zaryzykować? Być może twój partner nie zna zasad stosowania "ja-komunikatów". Nawet jeśli on od czasu do czasu wyrzuca z siebie złość w sposób mało konstruktywny, nie odpowiadaj tym samym. Staraj się zawrzeć kompromis, bo inaczej wpadniesz w czwartą z pułapek.

Oko za oko, ząb za ząb

"Jak on mógł! Przecież wiedział, że to ważna uroczystość! A on woli siedzieć w biurze!", gorączkuje się ona. Gdy tydzień później on pastuje eleganckie buty na obiad u mamusi, ona nakłada sobie na twarz maseczkę z zielonej glinki. Postanawia, że da mu nauczkę, żeby na przyszłość ją szanował. "Idziesz sam. Ja mam coś ważniejszego do roboty, tak jak ty poprzednio...", rzuca ze zjadliwym uśmiechem. On wychodzi, trzaskając drzwiami.

Co tu się stało? Zastosowano regułę: "Jak ty mnie, tak ja tobie". Jest to z pewnością jakiś sposób na okazanie niezadowolenia - niestety, rzadko kiedy z posłużenia się nim wynika coś dobrego. Tak się bowiem składa, że nieczęsto jesteśmy w stanie ustalić, kto zaczął, czyli na kim powinna skończyć się kolejka oddawania ciosów. W rezultacie partnerzy okładają się nawzajem coraz mocniej i szybko są zmęczeni nie tylko tą bijatyką w imię sprawiedliwości, ale przede wszystkim sobą. I byciem razem.

Co można zrobić? Jedyne, co możemy zrobić, to poniesienie tzw. niesprawiedliwego kosztu. Czyli: on sprawił ci przykrość, czujesz się skrzywdzona, ale dusisz w sobie chęć rewanżu. I wracasz do sposobu, opisanego w poprzednim punkcie, czyli mówisz mu o tym, jak wyglądała cała sytuacja z twojej strony, czego oczekujesz w przyszłości. Odpowiadaj dobrem na zło. To nie będzie wcale trudne, jeśli kochasz swojego partnera i chcesz dołożyć wszelkich starań, aby ten stan trwał. A przecież tak właśnie jest, po to właśnie czytasz ten tekst. Wystarczy "kochać z głową", do serca dodać trochę rozumu i można przez wiele lat cieszyć się udanym związkiem.

Jagna Kaczanowska, psycholog

Twój Styl 8/2012

Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas