Raj pedofilów, piekło dzieci

Christina Krusi była gwałcona i zastraszana od szóstego roku życia. Prześladowców było wielu, zmieniali się, stosowali mniej lub bardziej brutalne formy gwałtu i znęcania się. Łączyło ich jedno. Wszyscy byli chrześcijańskimi misjonarzami pracującymi dla religijnej organizacji Wycliffe.

Dzieci były regularnie gwałcone, ale nikt we wspólnocie tego nie dostrzegał...
Dzieci były regularnie gwałcone, ale nikt we wspólnocie tego nie dostrzegał...123RF/PICSEL

Także rodzice Christiny byli misjonarzami. Przyjechali do Boliwii ze Szwajcarii, by tłumaczyć Biblię na miejscowe języki. W małym ośrodku misyjnym, który miał być rajem na Ziemi, wszystkim przyświecał ten sam cel - niesienie Słowa Bożego miejscowej ludności.

Rodzice dziewczynki pracowali nad tłumaczeniami z ogromnym zaangażowaniem, tak dużym, że nie zauważyli, że ich córka padła ofiarą gwałtów ze strony innych pracowników misji, w tym dyrektora szkoły. Dziewczynka została brutalnie zgwałcona w wieku sześciu lat. Oprawcy nacięli jej również kolana, a pozostawione blizny stały się znakiem rozpoznawczym.

Misjonarze przyjeżdżali, a po jakimś czasie wracali do swoich rodzimych krajów i na ich miejsce pojawiali się nowi. Z łatwością mogli rozpoznać naznaczone dzieci - Christina nie była bowiem jedynym dzieckiem, które spotkał taki los. Nikt z dorosłych nie dostrzegł sygnałów świadczących o tym, że na terenie misji dzieje się coś niedobrego. Dzieci bały się głośno o tym mówić, były zastraszane, zmuszane do brania udziału w podejrzanych rytuałach - podczas jednego z nich zostały zmuszone do wypicia krwi zamordowanego niemowlęcia.

Christina odważyła się mówić dopiero po latach, po powrocie do Szwajcarii. Niektóre z innych ofiar również przerwały milczenie. Dochodzenie przeprowadzone przez organizację Wycliffe potwierdziło słowa Christiny. Do molestowania i gwałtów dochodziło nie tylko w Boliwii, ale i w innych krajach, gdzie organizacja prowadziła swoją działalność. A jednak winni nigdy nie ponieśli kary, a ofiarom nie wypłacono odszkodowań.

Wycliffe kontynuuje swoją działalność misjonarską, zapewniając, że robi wszystko, by zapobiec podobnym zdarzeniom. Poszkodowani zostali ze swoim cierpieniem sami.

Izabela Grelowska, Styl.pl: Cierpienia dzieci nie kończą się wraz z ustaniem molestowania. Czy mogłaby pani powiedzieć, jak dalekosiężne skutki w życiu dzieci mają te czyny?

Christina Krusi: - Skutki są trwałe i ciężkie dla wszystkich ofiar przemocy seksualnej. Wiele ofiar pozostaje okaleczonych, cierpi na silne bóle, ma zespół stresu pourazowego. Część ofiar ma problemy w nauce, a wielu z nich strach przed sprawcami towarzyszy jeszcze przez długie lata. 

- Nie mogą one rozwinąć swojego potencjału. Nie mogą w pełni użyć swojej inteligencji oraz zdolności i tracą na tym ich kariery. To obciąża ofiary oraz ich rodziny psychicznie, odbija się na ich statusie finansowym, ale także szkodzi całemu społeczeństwu.

Czy osoby, które były molestowane w dzieciństwie, mogą kiedykolwiek powiedzieć "już się z tym uporałam", czy też to pozostanie z nimi na zawsze?

- Tylko nieliczne ofiary mogą się z tym tak naprawdę uporać. Ja mam to szczęście, że jestem odporna, wytrzymała i mam silną wolę. Kosztowało mnie to jednak wiele czasu, pieniędzy, energii i siły, aby przepracować moje dzieciństwo bez dalszych psychicznych szkód. Bardzo pomogła mi w tym sztuka, ale wiem, że nie wszyscy mogą posługiwać się tą formą ekspresji.

- Myślę, że każda ofiara będzie zmagać się z następstwami molestowania w takiej czy innej formie przez całe swoje życie.

Pani rodzice nie wiedzieli o tym, że była pani molestowana, ale kiedy jako dorosła osoba opowiedziała im pani o tym, matka od razu odgadła, kim są prześladowcy. Czy uważa pani, że wspólnota czuła, że z tymi osobami jest coś nie tak?

Boliwia miała być rajem...
Boliwia miała być rajem...123RF/PICSEL

- Dzisiaj wiem, że bardzo wielu misjonarzy wiedziało o tym, co się dzieje.  Mój ojciec powiedział mi, że powinnam wybaczyć moim prześladowcom, a oni powinni przeprosić mnie w imię Boże, a wtedy wszystko będzie w porządku. Niektóre dzieci mówiły o tym, ale misjonarze zatuszowali sprawę.

Moją uwagę zwróciło też to, że o molestowaniu wiedziały inne dzieci, a także miejscowa ludność. Jak to się stało, że dorośli mieszkańcy misji niczego nie dostrzegli? Czy był to problem, o którym się wtedy nie mówiło?

- Problem rzeczywiście nie był tak znany jak obecnie, ale nawet dzisiaj często zdarza się, że ofiarom się nie wierzy, gdyż sprawcy cieszą się dużym zaufaniem. W ogóle tam, gdzie w społeczności jest duży poziom zaufania, z łatwością może dojść do nadużyć.  Wszyscy misjonarze są kochani i dobrzy oraz cieszą się wielkim poważaniem.  Dlatego sprawcy z łatwością mogą się zamaskować.

Jakie sygnały mogą być niepokojące dla dzieci i dla rodziców?

- Myślę, że powinni oni wiedzieć, że im większe zaufanie panuje w danej społeczności, tym bardziej powinni uważać na swoje dzieci. Wszelkie zmiany zachowania, jak milczenie, moczenie nocne, zmiany psychiczne, powinny być brane bardzo poważnie.

- Dzieci próbują często w jakieś zawoalowanej formie opowiedzieć o tym, co się stało. Rodzice powinni je wtedy potraktować poważnie i dopytać.  Średnio dziecko musi o czymś opowiedzieć osiem razy, zanim dorośli wezmą je na poważnie. To o wiele za dużo.

Szajka molestująca dzieci była bardzo śmiała i pewna siebie. Przestępcy znaczyli dzieci tak, aby następujący po nich mogli je rozpoznać. Czy uważa pani, że była to zorganizowana grupa przestępcza, która mogła wykraczać poza tę jedną wspólnotę?

- Trudno powiedzieć. Wtedy byłam dzieckiem i nawet dzisiaj do końca nie wiem, czemu miało służyć znakowanie dzieci. Otrzymałam jednak wiele e-maili od ludzi, których spotkało to samo, co mnie.

Dzieci były zmuszane do uczestnictwa w przerażających  rytuałach. Czy według pani był to kult, czy te działania miały zastraszyć dzieci?

- Tego również nie wiem. Wiem jedynie, że mówili o Bogu i diable, ale nie mam pojęcia, co mieli na myśli.

Raj był moim piekłem
Raj był moim piekłemmateriały prasowe

Winni tych przestępstw nigdy nie zostali ukarani. Czy czuje pani z tego powodu żal?

- Tak, czuję ogromny żal z tego powodu, a często również ogromną złość. Jeden ze sprawców wciąż jest nauczycielem, to pedofil, który jest żądny dzieci i będzie wciąż dokonywał takich czynów. To sprawia mi ogromny ból i między innymi dlatego napisałam tę książkę.

Jak oceniłaby pani kroki podjęte przez Wycliffe po ujawnieniu wydarzeń?

- Te działania są dobre, pozostaje jednak pytanie, na ile skutecznie zostaną wprowadzone. A tego nie mogę w tej chwili ocenić.

Organizacja Wycliffe zapewnia, że nie mogła podjąć, żadnych dalszych kroków, by ukarać sprawców (powrócili oni do swoich krajów, sprawy uległy przedawnieniu). Czy uważa pani, że ośrodki misyjne w odległych krajach są szczególnie wygodnym środowiskiem dla pedofilów?

- Tak, niestety, sądzę, że tak jest. To bardzo dogodna sytuacja, kiedy ma się więcej pieniędzy niż miejscowi, jeśli człowiek cieszy się też większymi wpływami i zaufaniem... W takiej sytuacji, jeśli jest się sprawcą, najlepiej ukryć się w organizacji religijnej.

- Zaznaczam, że nie ma to nic wspólnego z wiarą. Ja wciąż wierzę w Boga i w to, że chce on, by chronić dzieci.

Styl.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas