Recepta na szczęście. Bez cukru

- Przez pierwsze 1,5-2 lata życia dzieci mają pełną bazę do tego, by być szczęśliwymi ludźmi - twierdzi Katarzyna Miller, jedna z najpopularniejszych psycholożek w Polsce i współautorka książki "Bez cukru, proszę". Co robić, by tej bazy nie zniszczyć? Jak być szczęśliwą w rozmiarze XXL i czy starość może być najpiękniejszym okresem życia?

Katarzyna Miller /fot. Andras Szilagyi
Katarzyna Miller /fot. Andras SzilagyiMWMedia

Izabela Grelowska, Styl.pl: Czy możemy sobie dać prawo do niedoskonałości?

Katarzyna Miller: - Tak. Warto o tym mówić w Polsce, gdzie wychowanie polega na nieustannym mobilizowaniu dzieci, żeby były coraz lepsze. Rodzice bardzo często wychowują przez porównywanie, zawstydzanie, straszenie: "Jeśli nie zrobisz tego, co my chcemy, to ci w życiu nie wyjdzie", "Jak się będziesz złościła, to cię nikt nie zechce". Ludzie wierzą, że istnieje jakiś ideał i jeśli go osiągniemy, wszystko się samo ułoży. W przeciwnym razie czeka nas kara. Dzieci, które są grzeczne i chcą przypodobać się rodzicom, dorastają w przekonaniu, że gdzieś jest ktoś, kto wszystko widzi i wyłapuje te niedoskonałości. To je obciąża.

- A tak naprawdę człowiek może mieć pogodne i szczęśliwe życie, jeśli wie, że to, co posiada, z czym się urodził, czego się nauczył, jest wystarczająco dobre, aby robić to, co się lubi i być dobrym w swoim zawodzie. Ale żeby znaleźć dla siebie taką drogę, trzeba siebie lubić i akceptować. Nie można wybrać dla siebie dobrego zawodu, jeśli się nie wie, kim się jest.

Czy kobiety w Polsce zbyt wiele od siebie wymagają?

- Oczywiście że tak. Są właśnie w ten sposób wychowywane, ale dodatkowo wpaja im się jeszcze, że powinny przede wszystkim dbać o innych. Troskliwość to miła cecha, ale często wiąże się z tym, że kobiety o siebie dbają najmniej.

- "Dbanie o siebie" jest zresztą często rozumiane jako dbanie o ładny strój, makijaż, fryzurę, czyli wszystko to, co ma się podobać innym. To bywa odczuwane przez kobiety jako przymus.

- Małe dziewczynki, które malują się szminką mamy i przebierają w jej sukienki, odczuwają radość. Później pozostaje jedynie poczucie, że trzeba dobrze wyglądać. To staje się kolejnym obowiązkiem.

A przecież dbanie o siebie to również czas na wypoczynek, troska o zdrowie.

- To także inne, bardziej troskliwe podejście do siebie. Przykładem mogą być codzienne zabiegi pielęgnacyjne. Rano szybko wklepujemy krem, aby dobrze wyglądać, ale dotykanie siebie, swojej buzi może być też pieszczotą, okazaniem sobie czułości. Większość kobiet robi to zadaniowo, a mogłyby pomyśleć: "Oto ja siebie dotykam dzisiaj pierwszy raz", "To dla ciebie kochana, pogłaszczę cię, posmaruję i uśmiechnę się do ciebie".

Ale takie celebrowanie codziennych czynności wymaga czasu.

- Wcale nie! Nabieram krem na palce i mówię: "Teraz moje słodkie policzki dostaną coś dla siebie" i wklepuję krem. Czas jest ten sam, to kwestia zmiany nastawienia, tonu głosu, nakierowania uwagi na siebie.

- Wiele kobiet sądzi, że to zarozumialstwo. Nie chcą uczyć córek takiej postawy z obawy, że "będą się później tylko w lustrze przeglądać". Ale i tak się przeglądamy. Tylko zazwyczaj szukamy niedociągnięć: "Czy coś mi nie wystaje", "Czy makijaż się nie rozmazał". A przecież mogłybyśmy się sobie przyglądać z czułością,

Ulegamy terrorowi piękna...

- W ogóle dajemy się terroryzować. To nas unieszczęśliwia i z tego powodu terapeutom nigdy nie zabraknie pracy. Dzieci rodzące się w przeciętnych, w miarę normalnych rodzinach są bardzo pogodne uśmiechnięte. Kiedy są małe wszyscy się nimi zachwycają. Przez pierwsze 1,5-2 lata życia dzieci mają w oczach dużo ciekawości, dużo uśmiechu. Cieszą się z tego, że ktoś do nich mówi, zabawia je, że raczkują. Przez jakiś czas mają pełną bazę do tego, aby być szczęśliwymi ludźmi.

- Ale później zaczyna się praca nad wepchnięciem dziecka w istniejące schematy, aby wszystko było takie, jak jest u nas, bo inaczej nie będziemy wiedzieli, co z tym zrobić. A schemat to największy wróg ludzkiego szczęścia.

Wracamy do tego, że receptą na szczęście jest samoakceptacja.

- Akceptacja siebie i innych ludzi. Nie jesteśmy  samotnymi wyspami. Żyjemy w społeczeństwie, musimy się poddawać pewnym nakazom i normom. Ale te normy powinny być pełne życzliwości.

Z jednej strony pisze pani, że kobiety wymagają od siebie zbyt wiele, z drugiej, że zwolniły się z myślenia.

- Tak. Sprzyja temu kultura, która poniekąd narzuca taką postawę. Z jednej strony wymaga się od kobiet, by podołały rzeczom, które wymagają zaawansowanej logistyki, z drugiej strony w naszym bardzo patriarchalnym kraju oczekuje się, żeby kobiety były zawsze troszeczkę z tyłu, zawsze w półukłonie wobec ważniejszych od siebie mężczyzn. Są tymi, które za darmo dają innym poczucie lepszości.

Wydaje się jednak, że ta patriarchalna kultura nieco już puściła swój chwyt. Może kobietom po prostu nie chce się włączać myślenia.

- To jest trudna sytuacja. Płyniemy przez rzekę stojąc na dwóch krach - jedna noga na krze płynącej w lewo, druga na krze płynącej w prawo. Oczywiście nastąpiły już ogromne zmiany, ale pewne postawy są tak mocno wdrukowane, że wciąż dobrze się trzymają. Ludzie nie nadążają za zmianami i chcieliby czegoś pewnego. Tradycja wydaje się czymś, na czym można się oprzeć. Ale nie wszystkie tradycje są korzystne, a niektóre stoją w sprzeczności z naszymi prawdziwymi potrzebami.

Młode dziewczyny często sięgają do jeszcze bardziej tradycyjnych wzorców niż ich matki. Skąd się biorą takie postawy?

- Dzieci zawsze trochę zaprzeczają rodzicom. Jeśli mama była hippiską, córka będzie się starała mieć zadbany dom i stały związek, ale jej dzieci zbuntują się i powiedzą: "Trochę wolności by się przydało".

 "Bez cukru, proszę" to bardzo odważna książka. Nie obawiała się pani tak otwarcie pisać o sobie?

- Obawiałam się. Ale przeważyła we mnie wiara w to, że książki czytają ludzie mający pewien poziom tolerancji i świadomości. Nie robię też tego dla siebie, nie mam potrzeby ogłaszania światu swoich prywatnych spraw, ale dla wielu osób jest to ważne, bo zmagają się z podobnymi problemami. Pomaga im to, że nie oni jedni są takiej sytuacji.

- W książce "Być kobietą i wreszcie zwariować" opisałam historię 35-letniej dziewicy. Zgodziła się na to, bo wiedziała, że jest mnóstwo dziewczyn w tej samej sytuacji, mających z tego powodu ogromne kompleksy. Wierzę, że spotkanie człowieka z człowiekiem leczy. A pomagają prawdziwi ludzie, a nie udawani.

Jedno tabu obala pani na samym początku. Brak dzieci wpisuje pani w swoją definicję kobiecości.

- Tak. To jest częścią mojej kobiecości. Wiele kobiet nie chciało mieć dzieci, a ma. Nie są z tego powodu szczęśliwe - podobnie jak ich dzieci. Sporo kobiet zazdrości tym, które nie mają dzieci, ale nie wypada im się do tego przyznać.

- Z drugiej strony wiele kobiet, które nie mogą mieć dzieci, dosłownie fiksuje na tym tle. To nie jest zdrowa postawa. Taką sytuację też trzeba umieć przyjąć. Można być przecież ciocią, opiekunem, bliską osobą dla bardzo wielu dzieci, nie mając ich.

Ale cały czas jesteśmy atakowane informacją, że kobiecość = macierzyństwo.

- Ja nie odbieram tego komunikatu. Ani takiego, że jestem niefajna, bo jestem gruba, bo żyję z moim chłopem bez ślubu od 30 lat.

- Żyję w przekonaniu, że to co robię jest w porządku, bo ja sama też jestem w porządku. Dzięki temu nikt nie ma do mnie żadnych pretensji. A gdyby miał? Powiem mu: "Kochanie, żyj sobie tak, jak chcesz. Ja żyję tak, jak ja chcę. Życzę ci szczęścia, a jeśli ty mi nie jesteś w stanie życzyć szczęścia, to trudno, bo ja i tak je mam". Postawa spokojnej pewności siebie wytrąca ludziom wszystkie strzały z ręki.

Czyli unieszczęśliwiamy się sami, wyobrażając sobie, co inni ludzie myślą na nasz temat?

- Tak i jest to lęk, który również bierze się z wychowana. Uczymy się wyobrażać sobie, co inni pomyślą, kiedy zobaczą, że mamy np. brudną spódnicę. A jak jest naprawdę?  Jeden pomyśli: "Co za fleja", inny: "O, pewnie właśnie jej się coś wylało", a jeszcze inny: "Ja też mam brudną spódnicę". Każdy inny człowiek używa nas i naszej obecności w taki sposób, jaki jest dla niego wygodny. Jeśli ktoś chce innych pomniejszać, to i tak będzie to robił. Nawet jeśli będziemy wyczyszczeni od stóp do głów, zawsze znajdą nam jakąś plamkę.

Otwarcie pisze pani o aborcji. O smutku, ale nie o poczuciu winy...

- Nie mam żadnego poczucia winy. Odczuwam żal, że tak się zdarzyło. Napisałam ważny dla mnie wiersz, w którym wyraziłam moje uczucia. Był w nim potężny ładunek smutku. Nie jest to sprawa łatwa ani przyjemna. Ale z tego, że nie jest łatwa, nie wynika, że ma być zawsze rozwiązywana według dogmatów, które nie są moje. Ja mam swoją hierarchę wartości, swój sposób na wiarę. Nie czuję się katoliczką. Zawsze z dużą powagą traktowałam to, w co wierzę i dlatego, sprawa aborcji jest dla mnie przede wszystkim sprawą kobiety.

A co pani może powiedzieć jako terapeutka o uczuciach kobiet, które dokonały aborcji?

- Uczucia tych kobiet są bardzo różne. Znam kobiety o różnych poglądach. Jedne miały po 10 aborcji i było to dla nich, jak pójście do manicurzystki. Uważam, że to tragiczne, ale nie z powodu religii, a dlatego, że to strasznie spłyca psychikę ludzką. To postawa człowieka trochę bezmyślnego, trochę bezuczuciowego. Z drugiej strony znam kobiety, które były straszliwie zmaltretowane, bo zwierzyły się księdzu, który nieludzko je ocenił. Mowa tu o młodych dziewczynach, którym było się bardzo trudno pozbierać nie dlatego, że zrobiły zabieg, ale dlatego, że ktoś je tak straszliwie potępił.  Poczucie winy zostało w nich zaszczepione później.

Sporo miejsca poświęciła pani pochwale starości. Starością mało kto się zachwyca...

- Nie wiem czemu zawdzięczam takie nastawienie, ale mając jakieś lat 30 napisałam wiersz "Kocham w sobie tę starą kobietę, którą będę".  Wiedziałam, że mądrość kobiety starej już we mnie jest. Czeka. Kiedy mam spotkania ze starymi ludźmi, mówię: Kochani jesteście w najlepszym momencie swojego życia, ale w ogóle nie chcecie o tym wiedzieć.

- To prawda, że niektórzy ludzie nie zarobili na starość. Pomarnowali wiele możliwości.  Starość buduje się przez całe życie, ale każdy moment jest wystarczająco dobry, by zacząć coś od nowa. Kiedy ktoś pyta mnie, jaki wiek jest najlepszy, mówię: "Ten, w którym jesteś".

Styl.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas