Robert Kozyra: Nie będę rozdzierał szat
Media toną w domysłach, dlaczego odszedł z "Mam talent". O tym, czy pokłócił się o pieniądze i co myśli o swoim następcy, mówi tylko SHOW.
Wszyscy zastanawiają się, dlaczego odszedł pan z programu. Czy to prawda, że zarabiał pan dziesięć tysięcy za odcinek i żądał dziesięć razy więcej?
Robert Kozyra: - Bzdura. Ani nie zarabiałem dziesięciu tysięcy za odcinek, ani nie żądałem dziesięć razy więcej.
Nie szkoda panu odchodzić? Przecież udział w "Mam talent" to wielki sukces.
- To była świetna przygoda. Obie edycje, w których brałem udział, były najchętniej oglądanym talent show, a konkurencja w tej kategorii jest bardzo duża. Było dla mnie ogromnym, ale też bardzo miłym zaskoczeniem, że widzowie nie tylko zaakceptowali mnie, ale i dwukrotnie przyznali mi Telekamerę. Tym bardziej, że swoją przygodę z telewizją zacząłem po czterdziestce. Nie będę jednak rozdzierał szat wzorem innych, którzy rozstali się z TVN. To tylko biznes.
A co pan myśli o wyborze swojego następcy, którym został Agustin Egurrola?
- Myślałem, że TVN postawi na kogoś nowego, by zaskoczyć widzów.
Hubert Urbański i Marcin Prokop też byli wymieniani jako kandydaci na pana miejsce. Byliby lepsi?
- Marcin jest ważną częścią "Mam talent" jako prowadzący. Razem z Szymonem wypracowali swój styl i szkoda byłoby to niszczyć, choć na pewno Marcin by sobie poradził. Na Huberta nie stawiałem.
A może powinien wrócić Kuba Wojewódzki?
- "Mam talent" miał prawie cztery miliony widzów, "X Factor" - milion mniej. Może więc to nasz skład jurorski należałoby przenieść do "X Factora"? (śmiech).
Mówi się, że był pan zazdrosny o wyższe honoraria koleżanek z jury: Agnieszki Chylińskiej i Małgorzaty Foremniak...
- To wyssane z palca spekulacje tabloidów.
Jak ocenia pan zarobki w polskim show-biznesie?
- Blichtr gwiazd nie ma nic wspólnego z prawdą. Od strony finansowej nasz show-biznes wygląda słabo. Owszem, jest kilka osób, które zarabiają na poziomie europejskim, ale w większości przypadków jest to raczej roztaczanie wokół siebie aury bogactwa, a nie rzeczywiste bogactwo.
Tak było zawsze, czy tak jest teraz?
- Zawsze, choć był taki moment - koniec lat 90. - gdy reklamujące się firmy ubezpieczeniowe gotowe były zapłacić polskim gwiazdom ogromne pieniądze. Ale tak naprawdę tylko w USA zarabiało się i zarabia naprawdę dużo. Hugh Laurie za jeden sezon serialu "Dr House’a" zarobił blisko dziesięć milionów dolarów.
Chce pan powiedzieć przeciętnemu zjadaczowi chleba, że te dziesiątki tysięcy złotych, o których czyta w prasie, to mało?
- Bardzo często tych kilkudziesięciu tysięcy nie ma. Poza tym większość ludzi z show-biznesu, także aktorów, pracuje na to, by w końcu wystąpić w reklamie. Piętnaście lat temu aktorzy mówili o niej z pogardą. Dziś marzą, żeby być na miejscu Marka Kondrata.
Ale może polscy celebryci nie zasługują na wysokie zarobki. Sam pan mówił, że "zbyt dużo miernot w tym kraju robi za gwiazdy".
- Często osoby przeciętne, niezbyt uzdolnione zarabiają zdecydowanie więcej niż te utalentowane, bo na przykład mają większą siłę przebicia. Z drugiej strony, nie rozumiem, dlaczego media lansują Natalię Siwiec czy Kate Rozz - tzw. gwiazdy, które nie odniosły żadnych sukcesów.
Udzielił pan wielu wywiadów, z których wynika, że uwielbia luksus. Wiemy, że Kozyra ubiera się u Prady. To dobry pomysł, żeby tak otwarcie o tym mówić?
- Nie dajmy się zwariować! Dziennikarze zadają mi dużo pytań, a potem wybierają to, co ich zdaniem najlepiej się sprzeda. Nie jeżdżę luksusową limuzyną, nie mam domu z basenem ani daczy w górach czy na Mazurach. Największym moim luksusem są podróże.
Wybiera się pan dokądś w najbliższym czasie?
- Nie mam konkretnych planów. Może pojadę nawet jutro. Ważne, żeby było ciepło.
Ukochane Karaiby?
- Jest pani blisko. Chciałbym też polecieć do Kolumbii, bo uwielbiam przerysowane obrazy Fernando Botero. Ale chociaż ten kraj mnie fascynuje, boję się, że nie byłbym tam bezpieczny.
Mam nadzieję, że przynajmniej w Polsce czuje się już pan bezpiecznie. Stalker przestał pana nękać?
- Tak, a prokuratura wznowiła sprawę. Poinformowano mnie właśnie, że pojawiły się nowe okoliczności.
Powiedział pan, że po zakończeniu "Mam talent" chce zająć się biznesem. Jakim?
- Od ponad roku prowadzę ze wspólnikiem firmę Scallini i zamierzam skupić się teraz na jej rozwoju. Nie jest to jedyny projekt, w jaki jestem zaangażowany, ale pozostałe wymagają jeszcze ostatecznego szlifu.
Grywa pan też w serialach. Szykuje się coś nowego z pana udziałem?
- Może wrócę do jednego z nich, ale ponieważ producenci planują zaskakujący zwrot akcji, nie mogę pokrzyżować im planów, zdradzając szczegóły. To zabawne, że mimo udziału w dwóch edycjach "Mam talent" część osób kojarzy mnie bardziej z "Czasu honoru", a przecież zagrałem tylko w kilku odcinkach. W centrum Warszawy jest taki samozwańczy parkingowy, który zawsze, gdy mnie widzi, mówi: "O, witamy pana hitlerowca" (śmiech).
Mówił pan, że marzy o roli w ekranizacji erotyku "Pięćdziesiąt twarzy Greya"...
- Ale to był żart! Rozśmieszyło mnie, że tak wiele osób potraktowało to poważnie.
A lubi pan takie książki?
- Nie, nawet nie czytałem tej powieści. Szkoda byłoby mi czasu na pornograficznego harlequina.
Mówił pan, że po zakończeniu pracy w Radiu Zet czuje się emerytem. Nadal tak jest?
- Tak, ale zaczyna mi już brakować adrenaliny.
To może czas na nowy program?
- Jeśli pomysł będzie ciekawy, wrócę do telewizji, ale mogę zapewnić, że perfekcyjnym panem domu na pewno nigdy nie będę.
Agnieszka Niedek
SHOW 13/2013