Reklama

Rozwód? Za długo by czekać

„– Dla mnie jej śmierć oznacza wolność po 30 latach nieudanego związku. Koniec wspólnego oglądania seriali – wyjaśnia wynajętemu zabójcy biznesmen, który zlecił zamordowanie żony. – Nie lepiej wziąć rozwód? – dopytuje się kiler, oglądając zdjęcia małżonki klienta. Zadbanej, eleganckiej kobiety. – Nie wchodzi w rachubę, mamy wspólnotę majątkową”. W niektóre kryminalno-miłosne historie trudno uwierzyć. Jedną z nich opisuje Helena Kowalik, w książce „Sądowe znaki zapytania”. Poniżej publikujemy jej fragment.

- Nie chcę, by cierpiała - zastrzega się zleceniodawca - to ma się odbyć humanitarnie.

Pierwszy raz spotykają się 30 maja 2018 roku. Chętnego do wykonania zadania podsuwa biznesmenowi Markowi Sz. jego przyjaciel Rafał D. z Lublina. Znają się od 10 lat, prowadzą podobne firmy. Rafał D. ma w swoim środowisku opinię młodego wilczka, zajmującego się niejasnymi interesami. Unika sąsiadów - zwłaszcza tych, którzy chcieliby wiedzieć, w jaki sposób się dorobił.

- Mam kilera - zapewnia przyjaciela z Warszawy Rafał D. - To Krzysztof M., człowiek zaufany, sprawdzony, kiedyś razem wyjechaliśmy za robotą do Londynu. Był świadkiem na moim ślubie. Po powrocie osiadł w Szczecinie, ale nie ma pracy, potrzebuje pieniędzy. Ile jesteś gotowy zapłacić?

Reklama

- W rozliczeniu dla was obu 3-pokojowe mieszkanie na Mokotowie. Ten twój znajomy powinien wiedzieć, że w Warszawie to prestiżowa dzielnica.

Uzgadniają jeszcze, że rachunki za bieżące koszty "akcji" zapłaci Rafał D., rozliczą się już po wszystkim. Iza Sz. kontroluje wspólne konto bankowe, mogłaby zapytać, na jaki cel mąż wybiera pieniądze.

Miesiąc później Marek Sz. poznaje osobiście potencjalnego wykonawcę jego zlecenia. Spotykają się w trójkę w warszawskiej firmie zleceniodawcy. Nim usiądą w gabinecie, szef uprzedzi, że na czas wizyty wyłączył kamery przed budynkiem.

- To wprawdzie nie jest moja sprawa - zauważa w pewnej chwili Krzysztof M. - ale dlaczego chce pan zabić żonę?

- Właściwie to byłaby eutanazja - odpowiada lekko biznesmen. - Iza od lat cierpi na depresję, ma myśli samobójcze. Dla niej śmierć oznaczałaby finał udręki, dla mnie wolność po 30 latach nieudanego związku. Skończy się przywożenie jej z pracy, przymusowe wspólne oglądanie seriali w telewizji.

- Nie lepiej wziąć rozwód? - dopytuje się Krzysztof M., oglądając w swoim laptopie właśnie przysłane mu zdjęcia żony klienta. Zadbanej, eleganckiej kobiety.

- Nie wchodzi w rachubę, mamy wspólnotę majątkową. Aby ją rozdzielić, nie wyszedłbym z sądów.

Rozmawiają o terminie wykonania zlecenia.

- Żona nie uznaje kalendarza - uprzedza Marek Sz. - trudno będzie coś planować.

- Uzgadniaj, my czekamy w pogotowiu, na wszelki wypadek zatrudnię Krzysztofa u siebie, będzie pod ręką - decyduje Rafał D.

Jeszcze kilka spotkań dla omówienia szczegółów. Przede wszystkim trzeba wybrać miejsce, gdzie to się stanie. Po rekonesansie odpadają kolejne propozycje: okolice Sokołowa Podlaskiego, mieszkanie teściowej.

Wreszcie są zgodni: domek letniskowy w Kazimierzu Dolnym. Okazja - świętowanie 30. rocznicy ślubu. Wstępna data: sobota 6 lipca 2019 roku. Dopracowany w szczegółach scenariusz wygląda tak. Tuż przed uroczystą kolacją Marek Sz. pojedzie do miasta, aby kupić tort, kwiaty i wisiorek u jubilera (możliwie najtańsze serduszko lub znak zodiaku). To będzie jego alibi. W tym czasie kiler zabije Izabelę Sz. Zawinięte w siatkę ciało wywiezie nad Wisłę i utopi w miejscu, gdzie jest głęboko. ("Nie używaj siatki drucianej, w wodzie szybko przerdzewieje i zwłoki wypłyną. Lepsza będzie plastikowa" - radzi Rafał D.). Po kilku godzinach mąż zacznie szukać żony, następnego dnia o jej zaginięciu zawiadomi policję.

Zleceniodawca ma jeszcze jedną uwagę: kobieta nie może być zbyt długo uznawana za osobę zaginioną, bo on będzie miał skrępowane ręce w kwestiach finansowych. Nawet nie odbierze ubezpieczenia żony na wypadek jej śmierci, a jest wysokie.

- Nie ma problemu - zapewnia kiler - po miesiącu wyślę policji anonim, gdzie są utopione zwłoki. Specjalnie zostawię w siatce torebkę z dokumentami, żeby nie było wątpliwości, kim jest ofiara.

Uzgadniają hasło: kiedy Marek Sz. będzie miał pewność, że małżonka pojedzie do Kazimierza, on zatelefonuje do Rafała D. i zapyta, czy przyszły chińskie opony. To znak, że wszystko idzie zgodnie z planem. Klucze do domku dla Krzysztofa będą czekały w kopercie na stacji Orlenu.

***

Dwa dni przez planowanym zabójstwem Krzysztof M. umawia się na rozmowę z prokuratorem. Mówi o zbrodniczych planach Marka Sz.

- Nie jestem mordercą - wyjaśnia - od początku nie było mi w głowie zabijanie tej kobiety. Zwlekałem z zawiadomieniem organów ścigania, bo chciałem mieć pewność, że złożona mi oferta jest na serio. Ale celowo zostawiałem ślady, rzekomo przygotowując się do zabójstwa.

Wymieniając e-maile z klientem, logował się ze swojego komputera, na ten adres zażyczył sobie przesłania mu zdjęcia ofiary. Na rekonesans otoczenia domku letniskowego w Kazimierzu pojechał samochodem służbowym Rafała D. Specjalnie skierował wóz w światło kamery.

Aby uwiarygodnić się, kupił paralizator i krótkofalówki. Te ostatnie były potrzebne, żeby mógł zawiadomić o wykonaniu zadania czekającego na drugim brzegu Wisły Marka Sz. Zapewnił zleceniodawcę, że ma już akcesoria do charakteryzacji: sztuczną brodę, wąsy, perukę. Zawiadomił, że ukradł w Warszawie tablice rejestracyjne do samochodu, którym wjedzie na teren letniskowego domku.

We wszystko wtajemniczył brata.

- Chcę współpracować z policją - deklaruje Krzysztof M. podczas przesłuchania.

Jest przesłuchiwany wielokrotnie, sprawdzane są szczegóły jego szokującej relacji. Wszystko wskazuje na to, że kandydat na świadka koronnego nie kłamie. Potwierdza to biegły psycholog.

Krzysztof M. nie ukrywa przed prokuratorem, że w czasie narad, jak zlikwidować żonę Marka Sz., był aktywny, sypał pomysłami.

- Tego ode mnie oczekiwano, nie mogłem się zdradzić, co naprawdę myślę o sprawie - tłumaczy. W czasie spotkania w Warszawie zleceniodawca powiedział mu wyraźnie: płaci i wymaga. Przy takim honorarium (mieszkanie ocenił na około pół miliona złotych) oczekuje, że nie będzie musiał niczego robić. Jest tylko jeden warunek - żona nie powinna cierpieć. Dlatego z góry odrzuca pomysły Rafała D., aby skręcić jej kark lub otruć.

Prokurator chce się jeszcze upewnić co do motywów nawet pozornej zgody przesłuchiwanego na popełnienie morderstwa.

- Czy pan ma jakieś długi? - pyta.

- Tak. Niespłacona pożyczka 100 tysięcy złotych urosła z odsetkami do 200 tysięcy. Potrzebuję pieniędzy, gdyż zamierzam sądzić się z dentystą, który zniszczył mi zęby. Ale to nie oznacza, że szukałem źródła dochodu kosztem czyjegoś życia.

Kiedy Rafał D. zaproponował mu zamordowanie kobiety, przedstawił to jako zwykłą transakcję biznesową. Bez emocji.

- Dużo o tym myślałem - wyznaje Krzysztof M. - Nie mogłem zrozumieć psychiki tych mężczyzn. Jeden o pokerowej twarzy, a drugi niecierpliwy, wręcz przebierający nogami w dążeniu do spełnienia się zbrodniczych planów. Obaj myśleli na serio o zabójstwie niewinnej kobiety od kilku lat, rozglądali się za kilerem. Ja byłem kolejnym kandydatem.

Krzysztof M. przed zatelefonowaniem do prokuratury poszukał duchowego wsparcia u znajomego przeora klasztoru. Dostał błogosławieństwo na powiadomienie organów ścigania. To był ostatni moment, mąż potencjalnej ofiary już wynajął domek w Kazimierzu.

- Nie czuję się konfidentem, lecz informatorem - oznajmia Krzysztof M. po złożeniu zeznań. - Zgłoszenie sprawy to jedna z najtrudniejszych decyzji w moim życiu. Przed przesłuchaniem nie spałem całą noc, czułem się jak szczur zdychający w ciemnej dziurze.

Biegli psycholodzy, którzy na zlecenie prokuratury badali informatora, stwierdzili, że nie ma on zaburzeń urojeniowych, nie fantazjuje, nie konfabuluje. Sprawdzono też billingi rozmów Marka Sz. i Krzysztofa M. Przez niespełna rok dzwonili do siebie 50 razy. Dane lokalizacji telefonu pokrywały się z relacjami Krzysztofa M. Do spotkań dochodziło w Warszawie, Lublinie i w Kazimierzu Dolnym.

Dla sprawdzenia wiarygodności informatora postanowiono jeszcze skorzystać z "owoców zatrutego drzewa", czyli bez wiedzy Marka Sz. nagrać rozmowę kilera z jego klientem.

Krzysztof M. na spotkanie ze zleceniodawcą został wyposażony przez śledczych w urządzenie rejestrujące. Tuż przed planowanym terminem zabójstwa Marek Sz., Rafał D. i Krzysztof M. udali się na ostatni rekonesans do domku letniskowego w Kazimierzu Dolnym, gdzie małżeńska para miała świętować 30. rocznicę ślubu.

***

Odsłuchano nagrania.

Rozmowa odbywa się między zleceniodawcą a kilerem. Właśnie obejrzeli okolice wynajętego domku letniskowego.

Marek Sz.: Pięknie, w recepcji nikt nie siedzi. Wokół nie ma innych budynków.

Krzysztof M.: Ja jestem gotowy. Czy nie zmieniłeś decyzji?

Marek Sz.: Nie, jestem całkowicie zdecydowany, kamery już odłączyłem.

Krzysztof M.: Jak jesteś zdecydowany, to dobrze. Usuwam małżonkę tak, jak chciałeś, czyli w sposób humanitarny.

Marek Sz.: No tak, humanitarny, z komfortem.

Krzysztof M.: Bo ja nie jestem jakimś perwersem czy zboczeńcem.

Marek Sz.: Właśnie o to chodzi. Tylko jak ty to widzisz? Czy na zasadzie zniknięcia?

Krzysztof M.: Najprawdopodobniej będzie zniknięcie na jakiś czas.

Marek Sz.: Rozumiem, że sam się tym zajmiesz, nie będziesz jej długo przetrzymywał?

Krzysztof M.: Jak sobie życzysz. Lepiej, żebyś wiedział, gdzie ona będzie, podam ci współrzędne.

Marek Sz.: Nie, ja nie chcę wiedzieć, żadnych szczegółów, tylko żeby się odbyło humanitarnie. Powiem ci szczerze, nerwy mi puszczają, strasznie długo to trwa.

Krzysztof M.: Porozmawiajmy o pieniądzach.

Marek Sz.: Tak, jak było uzgodnione.

Kolejna rozmowa z udziałem Rafała D.

Oto jej fragment już po uzgodnieniu, że ciało zamordowanej zostanie wrzucone do Wisły.

Krzysztof M.: Chlup do wody i nikt jej tam nie znajdzie. Znam miejsce, gdzie jest głęboko do 45 metrów. A po 2 tygodniach... Widzieliście, jak wygląda topielec po takim czasie? Zawinę ją z torebką, w której będzie dowód osobisty. Plastikowy, ryby nie zeżrą. Mam taki plan, żeby po dwóch tygodniach wysłać na policję anonim ze współrzędnymi, niech nurkowie wyłowią. Bo inaczej to ch... Będziesz czekał 10 lat, aż ją uznają za zaginioną.

Niewyraźnie nagrane pytanie Rafała D.

I odpowiedź kilera: Logistyka jest taka: odstawiam łódkę i z brzegu nadaję sygnał Markowi, który czeka koło Orlenu po drugiej stronie Wisły. Następnie wsiadam do samochodu z zajebaną w Warszawie tablicą rejestracyjną i zapierdalam 570 km do Szczecina.

Rafał D.: Wszystko rozkminiłeś.

Krzysztof M.: Marek, pilnuj scenariusza. Żona ci zaginęła, musisz odwołać imprezę, powiadomić o nieszczęściu zaproszonych gości. Do Rafała dzwoń na końcu, niech ma czas na przygotowanie alibi. Postaraj się, aby zapamiętali cię w cukierni, gdzie zamówiłeś tort. U jubilera długo się zastanawiaj, co będzie lepsze na rocznicę ślubu: wisiorek ze znakiem zodiaku czy złote serduszko. W razie czego oni poświadczą, że o odpowiedniej godzinie nie było cię w miejscu zbrodni. Czy twoja kochanka wie o imprezie w Kazimierzu?

Marek Sz.: Powiedziałem jej tylko tyle, że muszę wyjechać na weekend do Kazimierza w związku z uroczystością rodzinną. Nie jestem tak głupi, żeby mówić o szczegółach, bo w końcu trafię do pierdla.

Krzysztof M.: Słuchaj, jeszcze taki problem. Czy twoja żona otworzy mi drzwi, gdy będzie sama w domku?

Marek Sz.: Nie wiem, ona nawet nie otwiera tym od kominów. Ale może w tak szczególnym dniu pomyśli, że to goniec z prezentami?

Rafał D.: Dobrze, coś wymyślę. Zostało trochę czasu, ja dziś oficjalnie pożegnałem się z chłopakami w robocie, że niby wyjeżdżam do Niemiec.

Umawiają się, że 5 lipca Marek Sz. tuż przed wyjazdem z żoną do Kazimierza zatelefonuje do Rafala D. i zapyta go, czy przyszły chińskie opony. To będzie potwierdzenie, że wszystko idzie zgodnie z planem, są w drodze.

  ***

Marek Sz. został zatrzymany 2 lipca, na trzy dni przed planowanym zabójstwem. Policjanci podeszli do niego w chwili, gdy z uśmiechem machał do żony wychodzącej z banku, gdzie była zatrudniona. Jak zwykle odwoził ją z pracy do domu.

Zapytany, jak układają się relacje z małżonką, odpowiada, że dobrze. Byłoby lepiej, gdyby nie zdefiniowana przez lekarzy depresja żony. Cierpi na nią od 3 lat; coraz częściej zdarzają się dni, gdy jest nieszczęśliwa, płacze, że nie ułożyło jej się życie.

- Niestety, Iza nie chce się leczyć, choć jej siostra, która ma kontakt z lekarzami, namawiała ją na wizytę u psychiatry - martwi się przesłuchiwany. - Woli mnie obwiniać o swoje złe samopoczucie. Wszelkie propozycje wyrwania się z domowego kieratu, na przykład pójście na tańce, z miejsca odrzuca.

Czy utrzymuje kontakty seksualne z innymi kobietami? Tak. Małżonka jest oziębła, a on określa się jako seksoholik. Ale nigdy nie było mowy o rozwodzie. "Nie jestem dumny z tego, że mam kochankę, zależy mi na szczęściu żony i syna".

Znajomość z Rafałem D.? Interesy handlowe. Krzysztof M. jest zatrudniony u Rafała D. Rafał chciał, aby podszkolił tego pracownika, widział w nim potencjał.

Pod koniec przesłuchania Krzysztof M. wysłuchuje obu nagrań.

Jest zaskoczony, usiłuje panować nad nerwami. Wyjaśnia: pod wpływem alkoholu mógł powiedzieć różne głupstwa, ale w 99 procentach nie nakłaniał Krzysztofa M. do zabicia żony. I nic mu nie obiecywał.

- Zostaje ten jeden procent - zauważa prokurator.

- Czasem, gdy popiję, film mi się urywa. Nie pamiętam, czy spotkałem się z Krzysztofem M. w Warszawie.

Podejrzanego poddano obserwacji psychiatrycznej.

Marek Sz. przekonywał lekarza, że konfident Krzysztof M. nagrał luźne rozmowy. Do niczego nie doszło. Nikomu nie zapłacił za przyjęcie zlecenia zabójstwa. Rozważania o pozbyciu się żony to tylko takie męskie ględzenie po pijaku. Aby się wygadać, gdy codzienność doskwiera. Na trzeźwo nie posunąłby się dalej.

W domu miał przykrą atmosferę, żona wiedziała o kochance. Trudno to było ukryć, ta kobieta pracuje w jego firmie. Mógł się wyprowadzić, ale wtedy wszystkie udręki spadłyby na syna, musiałby się opiekować depresyjną matką.

- Narobiłem sobie bigosu - wyznaje przedsiębiorca.

Zapytany, dlaczego nie przerwał rozmów z Krzysztofem M. o zabójstwie, wyjaśnił, że obawiał się reakcji kilera. Bandzior mógł się rozgniewać, porwać syna i za uwolnienie żądać okupu.

- Chociaż z drugiej strony - zauważa po namyśle przesłuchiwany - to chyba nie był profesjonalny zabójca na zlecenie. Prawdziwy kiler chybaby nie poszedł na policję.

Biegli rozpoznali u podejrzanego tzw. mieszane zaburzenia osobowości. Mężczyzna przez wiele lat prowadził podwójne życie i to zakłóciło mu odbiór rzeczywistości. Ale zachował zdolność zrozumienia czynu.

Niedoszła ofiara Izabela Sz. nie może uwierzyć, kiedy policjant zapoznaje ją z wynikami śledztwa.

- Od 30 lat jesteśmy kochającym się małżeństwem, mamy udanego syna, nie cierpię na depresję, nigdy nie było problemów z niewiernością - ocenia swój związek. - Jeśli to wszystko, czego przed chwilą się dowiedziałam, jest prawdą, mąż choruje psychicznie.

Indagacje śledczego w kwestii pożycia seksualnego kobieta ucina uwagą, że z nikim na takie tematy nie rozmawia.

Przesłuchującego coś jednak niepokoi w reakcji kobiety, bo prosi jej syna, aby podpisał oświadczenie, że zobowiązuje się zaopiekować matką po odbiorze jej z komisariatu.

- Każdemu życzyłabym takiego małżeństwa, jakie ma moja siostra - zeznaje szwagierka Marka Sz. - Nic mi nie jest wiadomo, aby miał inne kobiety.

Świadek nie przypomina sobie, aby Marek Sz. mówił o depresji żony i szukał dla niej dobrego lekarza: "Może kiedyś zażartował, że żonie przydałby się psychiatra".

Przesłuchana jest też kochanka podejrzanego. Kobieta od razu odrzuca motyw zabójstwa z powodu podwójnego życia Marka Sz.

- Nigdy nie składał mi deklaracji, że się rozwiedzie, ja zresztą tego nie oczekiwałam. Natomiast wiele się nasłuchałam, jakim udręczeniem jest to małżeństwo. Wiecznie niezadowolona, popłakująca bez powodu żona i stosowany przez nią terror psychiczny. Na przykład życzyła sobie, aby Marek oglądał z nią seriale telewizyjne, choć jego to w ogóle nie interesowało. I on to robił dla świętego spokoju. Mówił też, że żona chciała wyjechać za granicę i poddać się eutanazji, bo życie jej obrzydło.


  ***

Prokurator oskarżył 53-letniego Marka Sz. o to, że od kwietnia 2018 do lipca 2019 roku, "działając w krótkich odstępach czasu w wykonaniu z góry powziętego zamiaru, chcąc, aby Krzysztof M. zabił jego żonę, nakłaniał go do tego". 36-letni Rafał D. otrzymał zarzut "ułatwienia popełnienia tego czynu swoim zachowaniem, czyli skontaktowaniem mężczyzn, a później finansowaniem zakupu przedmiotów potrzebnych do zabójstwa". Biegli orzekli, że obaj oskarżeni są całkowicie poczytalni.

Przed sądem mężczyźni nie przyznali się do prokuratorskich zarzutów. Marek Sz. nie zaprzeczał znajomości z Rafałem D. Prowadzili wspólne biznesy, a ponadto lubili przebywać w swoim towarzystwie. Do Kazimierza wyjeżdżali na grilla. Żadnych rozmów o zabójstwie nie było. Rafał D. twierdził, że nie wie, na co Marek Sz. i Krzysztof M. umawiali się na osobności.

Obrońcy oskarżonych skupili się na prawnym rozmydleniu stanu faktycznego. Twierdzili, że doszło do nieudolnego usiłowania.

W przekonaniu sądu Marek Sz. chciał śmierci żony, a jego kolega znalazł potencjalnego wykonawcę zlecenia. Sąd Okręgowy w Warszawie zakwalifikował popełnione przestępstwa jako "usiłowanie nakłonienia do zabójstwa i usiłowanie ułatwienia tego czynu". Marek Sz. i Rafał D. zostali skazani na kary po pięć lat więzienia. Obaj muszą też pokryć koszty procesu.

- To jedna z najdziwniejszych, jeśli nie najdziwniejsza sprawa, z którą spotkałem się podczas blisko 20 lat pracy w sądzie - przyznał sędzia Maciej Gruszczyński chwilę po ogłoszeniu wyroku. - Sąd obserwował podczas tego procesu niezrozumiałe reakcje. Syn Marka Sz., mając świadomość zarzutów, jakie ciążą na ojcu, z uśmiechem puścił do niego podczas rozprawy oko. Dziwna też była reakcja pokrzywdzonej. Zarzuciła świadkowi Krzysztofowi M., że to on zrujnował jej życie, informując policję o zamiarach męża.

W uzasadnieniu wyroku sędzia podkreślił, że sąd podszedł bardzo ostrożnie do wersji Krzysztofa M. Aby mieć pewność, że świadek mówił prawdę, sprawdzano najdrobniejsze szczegóły. Między innymi analizowano protokoły oględzin rzeczy zabezpieczonych u Rafała D. W jego telefonie znajdował się kontakt opisany jako Paweł Kwiatkowski, pod którym ukrył Krzysztofa M.

Sąd nie dał wiary wyjaśnieniom Marka Sz., którego określił jako Jekyll i Hyde w jednej osobie, także z tego powodu, że oskarżony zmieniał je na poszczególnych etapach postępowania procesowego. W śledztwie akcentował problem choroby żony, na rozprawie dezawuował te okoliczności i przyjął linię obrony obciążającą Krzysztofa M. Sugerował, że to świadek motywowany chęcią uzyskania korzyści materialnej zaproponował mu podjęcie się zabicia Izabeli Sz.

Stosunkowo niewysoki wyrok sędzia tłumaczył tym, że nakłanianie do czynu, który nie został popełniony, nie jest społeczną szkodliwością na takim poziomie, żeby sięgać po najwyższe zagrożenia przewidziane w przepisach artykułu 148 kodeksu karnego. Dlatego sąd wymierzył karę poniżej dolnego zagrożenia karą.

Wyrok nie jest prawomocny.


Zobacz również:

Przez 25 lat zamknięta w ciemnym pokoju. Tak wyglądała po uwolnieniu

Wnuczka Stalina przepowiedziała, kiedy wybuchnie III wojna światowa

Czy ludzie o niższym głosie są bardziej dominujący?

Fragment książki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy