"Ryby i dzieci głosu nie mają", czyli o dzieciństwie i wychowaniu w PRL-u
Kary cielesne, instrumentalne traktowanie i podawanie dzieciom piwa, by szybciej zasypiały. Dzieciństwo i wychowanie w PRL rządziły się prawami, które dla współczesnego społeczeństwa są nieakceptowalne. Dzieci w tamtym czasie nie miały łatwego życia, mimo to dla większości z nich był to czas radości, który wspominają z nostalgią.
W ramach wydarzeń towarzyszących wystawie "Trzepak, Reksio, Atari" w Muzeum Nowej Huty odbyła się debata prowadzona przez profesor Agnieszkę Chłost-Sikorską z Instytutu Historii i Archiwistyki Uniwersytetu Pedagogicznego, w której udział wzięły profesor Barbara Klich-Kluczewska z Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz profesor Dorota Pauluk z Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Punktem wyjścia do dyskusji na temat dzieciństwa i wychowania w PRL-u było powiedzenie: "Dzieci i ryby głosu nie mają", które z dużym upodobaniem wypowiadało wielu rodziców w tamtym okresie.
W społeczeństwie pokutuje przekonanie, że współczesne dzieci są rozwydrzone, osamotnione, popadają w depresję i mają problemy psychiczne, bo ich rodzice dużo pracują, często zostają po godzinach i nie mają czasu dla swoich pociech. Warto zadać pytanie: czy w PRL-u było lepiej?
Historyczka z Uniwersytetu Jagiellońskiego, profesor Barbara Klich - Kluczewska zwraca uwagę, że w czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej rodzice także nie dysponowali dużą ilością wolnego czasu:
Na wsi nie było pod tym względem o wiele lepiej. Andrzej, który dorastał w latach 60., pomagał w gospodarstwie i przy pracach polowych, a od czasu pojawienia się na świecie najmłodszej siostry (miał wówczas 12 lat), opieka nad nią stała się jego głównym zadaniem. Ojciec miał pracę wyjazdową i do domu wracał tylko w weekendy, a matka zajmowała się domem, zwierzętami gospodarskimi, a przez większą część roku także pracami polowymi.
Mężczyzna dodaje: "Mnie kazano opiekować się niespełna roczną siostrą. Aby nie nosić jej wszędzie na rękach, pożyczyłem od wujostwa stary wózek, który odremontowałem. Pamiętam, jak jednego razu włożyłem siostrę do tego wózka, a sam niedaleko grałem z kolegami w piłkę. Pech chciał, że zobaczył to ojciec. Dostałem wtedy okropne lanie, za to, że się nią nie zajmuję".
Fakty historyczne zmuszają do refleksji, że być może nieodpowiedniego zachowania dzieci powinniśmy upatrywać w innych źródłach niż korporacyjna praca ich rodziców.
Współczesne matki nie mają łatwego zadania, ale w PRL-u wcale nie było ono łatwiejsze. W latach 60. mocno promowany był wzorzec kobiety aktywnej zawodowo. Sytuacja ekonomiczna zmuszała Polki do podejmowania zajęć, dzięki którym mogły powiększyć domowy budżet, a władza i państwowe media promowały wzorzec kobiety pracującej. Doskonale oddają to kultowe słowa postaci granej przez Irenę Kwiatkowską w serialu "Czterdziestolatek" z lat 70: "Jestem kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję".
Co to ma wspólnego z dziećmi i wychowaniem? Jak podkreśla profesor Dorota Pauluk z Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Jagiellońskiego: Kobiety w PRL dopiero uczyły się łączyć rolę matki i pracownicy. Ich rodzicielki najczęściej nie pracowały, nie miały więc skąd czerpać wzorców, same musiały je wypracowywać.
Dorota Pauluk zwróciła uwagę, że w PRL dziecko traktowane było instrumentalnie. Z perspektywy państwa był to "przyszły budowniczy Polski Ludowej" zatem musiał być zdrowy, a to wiązało się także z koniecznością zadbania o jego higienę, natomiast nie zwracano uwagi na dobrostan psychiczny młodych ludzi.
Z punktu widzenia władzy, korzystnym było też podkopywanie pozycji rodziny i matki. Służyło temu między innymi wychwytanie i nagłaśnianie w mediach sytuacji, takich jak te, kiedy rodzice zapominali odbierać dzieci ze żłobków i przedszkoli, gdzie spędzały one po 11 godzin, a czasem nawet kilka dni.
Zobacz również: Pierwsza komunia święta w PRL-u: Prezenty z Pewexu vs jagodzianka na plebanii
Choć z punktu widzenia władzy należało wychowywać zdyscyplinowanych, zdrowych i posłusznych homo sovieticus, to jednak brakowało spójnej polityki w tym zakresie. A jak to często w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej bywało, tam, gdzie komunistyczny mur przestawał być gładką ścianą, natychmiast przesiąkały zachodnie idee. Nie inaczej było w przypadku wychowania.
Wszystkie panelistki zgodnie stwierdzają, że w literaturze pedagogicznej silnie obecne były najnowocześniejsze nurty odnoszące się do wychowania dzieci. Więcej było w ówczesnej pedagogice nowoczesności niż socjalizmu. Mówiono między innymi, że ojciec powinien być obecny w wychowaniu dzieci, że rodziców powinna łączyć bliska relacja z ich pociechami, a dzieci jako jednostki powinny mięć swoje prawa, których dorośli będą przestrzegać.
Profesor Pauluk odniosła się również do kwestii podręczników do przedmiotu "Przygotowanie do życia w rodzinie", które pod względem merytorycznym ocenia w wielu punktach wyżej, niż współczesne.
Jednocześnie panelistki zgodziły się, że choć w tamtym czasie dostrzegano wiele problemów i próbowano uświadamiać społeczeństwo, to jednak było to niczym rzucanie grochem o ścianę. Ludzie, którzy wynieśli z domu pewne wzorce zachowań, niechętnie i z wielkimi oporami je porzucali.
Zarówno władze, rodzice, jak i szkoła za swój cel stawiali sobie wychowanie zdrowych na ciele dzieci. Natomiast problemy emocjonalne i psychiczne młodych ludzi były pomijane. W PRL-u nie było dzieci z depresją i problemami, były tylko dzieci niegrzeczne. Dorośli nie zastanawiali się nad przyczynami niegrzecznego zachowania młodych ludzi, wychodzili z założenia, że ich powinnością jest zdyscyplinowanie rozwydrzonych dzieci. W wielu przypadkach służyły temu kary cielesne.
Zobacz również: Meble z czasów PRL - cenniejsze niż myślisz
Bicie dzieci w PRL-u było czymś zupełnie normalnym. Istniało nie tylko instytucjonalne przyzwolenie na kary cielesne, ale rodzice i nauczyciele byli wręcz zachęcani do takich metod dyscyplinowania dzieci.
Profesor Barbara Klich - Kluczewska przywołuje przykład, na który natknęła się podczas swoich badań: Rok 1956, osiedle Centrum B w Nowej Hucie, przed sądem staje ojciec i macocha małej Ewy, którzy znęcali się nad nią (bito ją, w ramach kary zamykano w szafie czy kazano siedzieć w wannie wypełnionej lodowatą wodą). Sąd skazuje obydwoje dorosłych na karę więzienia, bo jak wyraził się sędzia: “Ewę bito nieadekwatnie mocno".
To pokazuje, że kara cielesna nie byłaby wystarczającym powodem do skazania opiekunów, jednak ich bezlitosne metody poruszyły społeczeństwo. Historyczka zwraca też uwagę, że w tym przypadku zarówno sąsiedzi, jak i zakład pracy zachowały się wzorowo i powiadomiły służby, że w domu dziewczynki dzieje się coś złego.
W dyskusję ekspertek włączyli się także słuchacze. Mieszkanka Nowej Huty, urodzona w latach 60. zwracała uwagę, że choć rzeczywiście stosowano wówczas kary cielesne, to jednak wypadki, jak ten Ewy, były jednostkowe. Rodzice (jeśli nie mieli problemów alkoholowych) najczęściej nie bili dzieci bez opamiętania, a jedynie stosowali klapsy w celu ich zdyscyplinowania. Kobieta wspomina swoje dzieciństwo jako szczęśliwe i porównuje je do młodzieńczych lat swojej córki: "My nie zastanawialiśmy się, kto ma lepsze ciuchy, czy pojechał na bardziej egzotyczne wakacje - wszystkie dzieci były równe. Nie było też wyścigu szczurów".
Kary cielesne były stosowane w polskich szkołach jeszcze w latach 80., a oficjalnie zakazano ich dopiero w 2001 roku. Natomiast profesor Pauluk stawia otwarte pytanie, czy współcześnie nie obserwujemy swoistego przesunięcia: zamiast cielesnych, zaczęto stosować kary psychiczne?
Do innych kontrowersyjnych metod wychowawczych zaliczylibyśmy dziś także podawanie dzieciom piwa. Jedna z popularnych porad (szczególnie w początkowym okresie PRL-u) głosiła, że aby niemowlak był spokojny, należy jego smoczek zamoczyć w piwie, radzono też podawanie niewielkiej ilości trunku dzieciom na uspokojenie i lepszy sen.
W tym miejscu należy dodać, że do lat 50. piwo było w Polsce traktowane jako napój, dopiero po dużej batalii zostało one uznane w świetle prawa za alkohol.
Barbara Klich-Kluczewska zwraca uwagę, że w okresie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej powstało zjawisko, które badaczka określa mianem "kultury dziewczęcości". To właśnie wówczas zaczęto podkreślać różnice między chłopcami i dziewczynkami i zwracano uwagę, że dziewczynki powinny być wychowywane w inny sposób niż chłopcy.
Jednocześnie badaczki zwracają uwagę, że to matki były odpowiedzialne za przygotowanie dzieci do życia w rodzinie i to je obwiniano, jeśli dziecko nie zachowywało się według oczekiwań.
Kobiety były także postrzegane jako jedyne winne, jeśli zaszły w ciążę pozamałżeńską. W związku z tym, to w ich edukacji zwracano uwagę na to, że muszą być ostrożne w kwestii współżycia. Profesor Dorota Pauluk, która badała podręczniki do przedmiotu "przygotowanie do życia w rodzinie" zwraca uwagę na wręcz demonizowanie mężczyzn w oczach młodych dziewcząt. "W niektórych podręcznikach mężczyzn przedstawiano jako najgorsze kanalie".
W kwestii wczesnego macierzyństwa dużym problemem był fakt, że rodzice nie rozmawiali z dziećmi o seksie. Badaczki podkreślają duży dystans i brak zaufania na linii dzieci - rodzice, czego dowodem była forma, w jakiej zwracano się do matki czy ojca: nie mówiono "ty" lecz "wy" - zaczęło się to zmieniać dopiero w latach 70. Z jednej strony można uznać, że był to objaw szacunku dla rodziców - z drugiej, taka forma, pokazuje dystans, jaki dzielił pokolenia.
O dystansie między dziećmi i rodzicami oraz osamotnieniu, które to powodowało, mówił jeden ze słuchaczy dyskusji. Mężczyzna wspomina, że w dzieciństwie czuł o wiele większą bliskość z kolegami z podwórka niż rodzicami. Wspomina także ówczesną prasę młodzieżową, w której znaleźć można było pomysł na różnorodne zabawy - gazety zachęcały ich do samodzielnej zabawy - nikt nie myślał o żadnym nadzorze rodzicielskim.
Barbara Klich-Kluczewska poskreśla, że dzieciństwo i wychowanie w PRL-u to jeden z kolejnych etapów długiej zmiany, która rozpoczęła się w XIX wieku. Społeczeństwo PRL to społeczeństwo transformujące, to właśnie wówczas, bardziej niż kiedykolwiek, mieszały się utrwalane przez wieki wzorce z nowoczesnymi ideami, by ostatecznie stworzyć rzeczywistość, która nas otacza.
Dzieciństwo w PRL-u, podobnie jak w każdej epoce, miało swoje blaski i cienie. Tak, jak nie należy demonizować tego okresu - z politycznego punktu widzenia był to czas uciemiężenia, jednak do kwestii wychowania wniósł wiele nowoczesnych idei - tak, nie można go też idealizować, bo choć wielu czytelników zapamiętało swoje dzieciństwo jako czas radości, to w szerszej perspektywie popełniono wówczas wiele błędów i wykreowano stereotypy, z którymi musimy się mierzyć do dziś. W tym przypadku - podobnie jak w wielu innych - prawda leży gdzieś pośrodku.
Nie można zapominać, że dzieciństwo w PRL-u to także czas radości, o tym co bawiło dzieci w tamtej epoce, pisaliśmy w artykule: "Takie miałem. Zabawki i zabawy z PRL-u biją rekordy popularności".