"Seks w wielkim mieście" kontra "Dziewczyny"

Praca w korporacji czy własna firma? Szpilki od Manola Blahnika czy balerinki z przeceny? Miłość ślepa czy z rozsądku? Bohaterki dwóch kultowych seriali, tak jak bohaterki tego tekstu, są z różnych generacji, ale pytania zadają sobie podobne.

opis
opisPANI

"Nie można być z facetem tylko dlatego, że umie uszczelnić wannę". "Ten, kto ma sukcesy w łóżku, ten ma sukcesy w życiu" - na tych bon motach wychowało się całe pokolenie Polek, które śledziły kolejne odcinki "Seksu w wielkim mieście". Kultowy serial bił rekordy popularności pod koniec lat 90.

Jego bohaterki - Carrie (felietonistka), Miranda (prawniczka), Charlotte (marszandka) i Samantha (szefowa agencji PR), były piękne, inteligentne i odnosiły sukcesy. Ich rówieśniczki w Polsce też święciły triumfy. Obecne 40-latki świetnie odnalazły się w nowych czasach, spełniając swoje sny o karierze i niezależności. Było tylko jedno "ale": mężczyźni.

"Niełatwo znaleźć kogoś, kto kochałby cię mimo wszystko. Ja mam trzy takie przyjaciółki", mówiła Carrie. Po kilkunastu latach czasy prosperity zastąpił kryzys, ale problemy z mężczyznami zostały. Można się o tym przekonać, oglądając nowy serial w HBO - "Dziewczyny". One też mieszkają w Nowym Jorku, są młodsze niż Carrie, mniej pewne siebie i nie wyglądają jak milion dolarów.

Gdyby Sex and the City oglądały nasze babcie i matki, wcześniej dowiedziałyby się, że mężczyzna w środku nocy nie śpiewa serenad, tylko chrapie.
Hanna Lis

Miłość, rodzina, kariera - jak zmieniło się podejście do tych zasadniczych w życiu każdej kobiety kwestii? Zapytaliśmy o to przedstawicielki dwóch różnych pokoleń.

Kobiecość w zbroi i na szpilkach

Lata 90.

- W bohaterkach "Seksu w wielkim mieście" jak w lustrze mogę rozpoznać siebie i swoje przyjaciółki - mówi Hanna Lis (42 l.), dziennikarka TVP. - Rozdarte między kobiecością rozkosznie kołyszącą się na 13-centymetrowych szpilkach a tą w zbroi, żeby we współczesnym świecie nie zwariować. To fajny serial, pożyteczny. Gdyby oglądały go nasze babcie i matki, wcześniej dowiedziałyby się, że mężczyzna w środku nocy nie śpiewa serenad, tylko chrapie. Nic w tym złego.

Dzisiaj kobiecość wymyka się schematom! Jedne z nas fantastycznie czują się na obcasach, inne są boginiami w dresie. Każda z nas jest inna. Ma swoją historię, która ukształtowała ją w niepowtarzalny sposób. A makijaż i ubranie to dodatki. Renoir obroni się bez ramy, bohomazom nawet złocenia nie pomogą.

Mecenas Beata Gessel (47 l.), właścicielka jednej z czołowych polskich kancelarii prawniczych Gessel (odegrała ważną rolę we wprowadzaniu zagranicznych inwestorów do Polski), świadomie korzysta z atutów kobiecości - biżuteria, wysokie obcasy, dopasowana sukienka. Na co dzień jednak wybiera klasyczną koszulę i spodnie.

- Dwa razy do roku idę do ulubionego sklepu i kupuję kilkanaście zestawów ubrań - mówi. - A ja nawet na obcasach nie umiem chodzić, chociaż chciałabym - śmieje się Monika Falk (44 l.). Szefowa jednej z pierwszych polskich agencji PR - BCMFD Media, zaopatruje się w sieciówkach, mimo że mogłaby szaleć po luksusowych butikach. - Nie przywiązuję wagi do metek, to pewnie kwestia wychowania i artystycznego domu - dodaje córka reżysera Feliksa Falka.

Katarzyna Wodecka-Stubbs (39 l.), współwłaścicielka krakowskiego concept store’u Lulu Living, producentka projektów multimedialnych i filmów, deklaruje: - Zamiast landrynkowych różów wolę pewną surowość oraz ubrania od niszowych projektantów.

Teraz. Do tych, którzy czasy komunizmu znają tylko z podręczników szkolnych, przylgnęła łatka "pokolenie tymczasem", głównie od tzw. śmieciowych umów, na które często z powodu braku etatów i cięć finansowych są zatrudniani.

- Carrie opowiadała, że w lodówce trzyma tylko lakier do paznokci. Mnie to nie śmieszy - mówi Anna Starmach (25 l.), absolwentka historii sztuki. Rozmawiamy po konferencji TVN Style, gdzie zaprezentowano jej autorski program kulinarny "Pyszne 25". Niedawno skończyła zdjęcia do polskiej edycji show "MasterChef". Na przekór sukcesom zawodowym napis na koszulce, którą nosi, brzmi: "Jestem przeciętna". Szpilki? Tylko na planie telewizyjnym.

- Nie strojenie się, a gotowanie jest istotną częścią mojego życia - stwierdza. - Nawet w Stanach stało się to modne. Może gdyby teraz kręcono ten serial, byłby inny? - zastanawia się Anna.

Dagmara Kaczmarek-Szałkow (29 l.), dziennikarka TVN24, mówi, że jest zaprzeczeniem Carrie. - Po pracy zamieniam wysokie obcasy na balerinki. Nigdy nie byłam wojującą feministką i nie chciałam być singielką.

Znam takie prawniczki jak Miranda. Ale zauważyłam, że czasami za metkami większymi od ubrań stoi niekompetencja.
Joanna Jabłczyńska

Natalia Pietrucha (25 l.), scenarzystka, od niedawna PR manager siostry, aktorki Julii Pietruchy, lubi wyglądać kobieco, choć o logo nie dba. Podobnie jak Joanna Jabłczyńska (27 l.), absolwentka prawa na UW, aplikantka radcowska. - Znam takie prawniczki jak Miranda. Ale zauważyłam, że czasami za metkami większymi od ubrań stoi niekompetencja. Kobiecość to dla mnie skromność w ubiorze - twierdzi. - I szczęśliwy związek. Pociąg z napisem "kariera"

Lata 90. Bohaterki "Seksu w wielkim mieście" robiły karierę w latach prosperity. Złote czasy, nic nie wróżyło kryzysu. Polki też rozwijały skrzydła w wolnorynkowej rzeczywistości. Katarzyna Wodecka-Stubbs mówi o sobie: freelancerka, która zawodowo zajmuje się produkcją, a z pasji - sztuką.

- Nie biorę zleceń, które mnie nie interesują. Zbyt cenię sobie wolność. Lubię aranżować przestrzenie multimedialne, łączyć przedmioty, kolory - opowiada. Stąd też pomysł na galerię Lulu: spełnienie marzenia, a nie życiowy biznes. - Podróżujemy po bazarach w Europie, przywozimy przedmioty i meble, które nas zachwycają - mówi.

Tuż po liceum plastycznym trafiła w środowisko znacznie starszych scenografów. Fachu uczyła się w pracy. Potem dostała się do reklamy i jednocześnie studiowała w łódzkiej szkole filmowej. - To były łatwe, inspirujące czasy, bo wszystko się u nas dopiero tworzyło - wspomina. - Ale podejmowaliśmy wielkie ryzyko, współtworząc nowe branże.

Jako dwudziestoparolatka została dyrektor zarządzającą w agencji reklamowej. W latach 90. takie szybkie awanse były częste, a teraz - prawie niemożliwe. - Przez kilka lat mieszkałam w pracy. Dosłownie. Nie było czasu na miłość. Kiedy się wypaliłam, rzuciłam etat i wyjechałam na pół roku na Bali. Nie bałam się o przyszłość zawodową. Stały za mną doświadczenie i radość z kreowania - kwituje.

Mecenas Beata Gessel już na studiach zaczęła interesować się międzynarodowym prawem handlowym. - Wtedy, przed 1989 rokiem, to była bajka o żelaznym wilku - podkreśla. A gdy zaczęły się zmiany w kraju, nie dość, że znała prawo, to jeszcze mówiła po angielsku.

Pierwszą pracę wspomina tak: - Siedziałam w biurze siedem dni w tygodniu. Praca była wyzwaniem, obowiązywały trzy systemy prawne: przedwojenny, socjalistyczny i nowokapitalistyczny. Potem dostała się do amerykańskiej korporacji, a w 1993 roku założyła własną kancelarię. Jako ekspertka była rozrywana. - Jedyny problem był taki, skąd wziąć specjalistów, a nie zlecenia. Odwrotnie niż dziś - mówi.

Kiedyś wróżka przepowiedziała Monice Falk, że będzie miała własny biznes - nie uwierzyła. Wróciła w połowie lat 90. z USA. Jej znajomy zakładał agencję PR. Została szefową działu mediów. - Liczyły się umiejętności, a nie wykształcenie - przekonuje Falk. Trzy miesiące po tym, jak została zatrudniona, zaszła w ciążę. Nieplanowaną. Pracowała do porodu. Zaraz potem założyła własną agencję PR: biuro w domu, przy uchu telefon stacjonarny. Stopniowo pojawiły się wspólniczka, siedziba i komórki. Po latach miała niedosyt wiedzy teoretycznej z PR-u, więc poszła na kurs. Niepotrzebnie. Wiedziała więcej niż wykładowcy.

Hanna Lis mówi, że ponieważ jej rodzice byli dziennikarzami, została ich zawodem "zainfekowana". - Chciałam tylko, aby ojciec był ze mnie dumny - uśmiecha się. - To część kobiecości, może naiwna: zadowolić swojego mężczyznę. Jest w tym pułapka, bo ten pierwszy, najważniejszy mężczyzna zawsze będzie z ciebie zadowolony. Jego następca - partner, mąż - niekoniecznie, choćbyśmy sobie żyły wypruwały...

A jaka jest miłość w wielkim mieście? Czytaj na następnej stronie.

Kiedy zaczynałam karierę, było mi łatwiej niż młodym kobietom dzisiaj. Wysiadasz z tego pociągu na chwilę i cię nie ma. Nie dziwię się, że dziewczyny odkładają decyzję o zajściu w ciążę; bezrobocie rośnie wśród młodych matek. Potępiam państwo, które nie potrafi o nie zadbać. A ludziom, którzy wchodzą do zawodu, zazdroszczę, że nie mają kompleksów - dodaje.

- Znają świat, języki. Z drugiej strony, przynajmniej w mediach tradycyjnych, idą utartą ścieżką, nie chcą niczego zmieniać. My redefiniowaliśmy media, nie mieliśmy wyjścia. Za nami był PRL, trzeba było stworzyć coś od podstaw. Ogrom tego wyzwania krępował, zmuszał do autorefleksji; byliśmy bardziej pokorni, ale i twórczy! Zdaniem dziennikarki prasę i telewizję zastąpił teraz Internet. - Jeśli młody człowiek zapyta, czy warto pracować w telewizji, odpowiem chyba: "Nie idź tą drogą. Znajdź własną".

Teraz

Joanna Jabłczyńska zrobiła tak, jakby słyszała od Hanny Lis tę podpowiedź. Nawet podczas przygotowań do sesji zdjęciowej dla PANI studiuje kodeksy karny i cywilny. W marcu czeka ją egzamin radcowski. - Nie chcę rezygnować z aktorstwa, dopóki sprawia mi frajdę i daje niezależność - mówi. Ale swoją przyszłość widzi w branży prawniczej. Najpierw pracowała przez półtora roku w nowo otwartej kancelarii.

- Jednym z klientów był duży fundusz inwestycyjny. Jego szef docenił moją pracę i... zatrudnił u siebie - opowiada. W nowej firmie negocjowała kontrakty i była odpowiedzialna za wielomilionowe transakcje (dochodzące do 23 mln zł), opiniowała umowy itd. - Angażowałam się tak, że aż mnie stopowali - przyznaje. Czy myśli o własnej kancelarii? - Jestem zachowawcza, lubię mieć szefa. Może kiedyś mi przejdzie - śmieje się.

Takich lęków pokolenie Polek, które startowały w latach 90., raczej nie miało. Anna Starmach często wciela się we własnego szefa, od kiedy gotuje w "Dzień dobry TVN". A miała przejąć po rodzicach słynną Galerię Starmach w Krakowie! Po pierwszym roku historii sztuki pojechała na wakacje do Francji, żeby podszkolić język. Trafiła na dwór arystokratów, gdzie szykowała posiłki dla 30 osób. Rodzice nie byli zachwyceni, gdy oznajmiła, że chce gotować zawodowo. Wkrótce ukończyła tam szkołę kulinarną. Teraz marzy, aby otworzyć bistro z tartami, w którym będzie organizować wernisaże: uważa, że pasję kulinarną ze sztuką da się połączyć. - Jestem przykładem na to, że banalne hasło "uwierz w swoje marzenia" działa - przekonuje.

Jesteśmy ciągle weryfikowani, mamy potężną konkurencję. Nieraz słyszę: Nie narzekaj, na twoje miejsce jest wielu chętnych...
Dagmara Kaczmarek-Szałkow

Tutaj akurat od lat 90. nic się nie zmieniło. Dla pokolenia dwudziestoparolatek nie ma zawodów niedostępnych. Przynajmniej teoretycznie. Natalia Pietrucha, która w branży PR działa, jak mówi, intuicyjnie (nie kończyła żadnego kursu), marzyła o wolnym zawodzie. Chodziła na warsztaty dziennikarskie, wydała tomik wierszy, była lektorką włoskiego, studiowała filozofię. Kiedy rówieśnicy się śmiali, co będzie po niej robić, odpowiadała nie bez racji, że to kierunek ogólnorozwojowy.

Dagmara Kaczmarek-Szałkow też poszła za głosem intuicji. Wybrała psychologię i dziennikarstwo. Jej tata znalazł ogłoszenie o castingu do TVN24. - Podczas rozmowy powiedziałam, że moim marzeniem jest być na wizji - opowiada. Po dwóch latach (tyle trwały staż i praca w redakcji) dostała szansę. Czasem rozmawia z koleżankami, które zaczynały karierę w latach 90. - Podkreślają, że wtedy nie było schematów, tylko praca na żywioł, całą dobę. Z kolei moje pokolenie weszło w istniejącą już machinę, "na gotowe". Czy przez to nam łatwiej? Nie sądzę. Oni znaleźli się w odpowiednim miejscu i czasie i zostali. My jesteśmy ciągle weryfikowani, mamy potężną konkurencję. Nieraz słyszę: "Nie narzekaj, na twoje miejsce jest wielu chętnych...". Miłość od zaraz i na potem

Lata 90. Kilkanaście lat temu. Monika Falk, od niedawna singielka, kupuje łóżko w Ikei. - Symbol zmian w nowym życiu - opowiada. - Cały dzień próbowałam je złożyć z pomocą przyjaciółki. Też singielki. "Nie potrzebujemy żadnego faceta", mówiły. Potem wskoczyły na to łóżko, otworzyły butelkę wina i oglądały "Seks w wielkim mieście"...

W latach 90. Polki, tak jak bohaterki tego serialu, skupiały się na karierze i możliwościach, jakie niosła przemiana. Związki, zakładanie rodziny schodziły na drugi plan. Monika Falk: - Zabawne, kiedyś myślałam, że będę kurą domową. Wyjechała do Ameryki za chłopakiem, wkrótce wzięli ślub. Kiedy na świecie pojawił się syn, rozwiedli się. - Myślę, że czasy transformacji nas zmieniły, mieliśmy inne systemy wartości - wyjaśnia Monika, która cztery lata temu urodziła córeczkę i jest w szczęśliwym związku. W Polsce coraz więcej par trzydziestolatków żyje tak jak ona i coraz więcej się rozwodzi.

Jeszcze w połowie lat 90. było 40 tysięcy rozwodów. Dziesięć lat później - dwa razy tyle (według danych GUS). Może dlatego Katarzyna Wodecka-Stubbs nie spieszyła się do zakładania rodziny. - Wybierałam towarzystwo przyjaciół i szalone życie "w wielkim mieście" - opowiada. - Czekałam na odpowiedni moment. I mężczyznę. Miałam kilka poważnych związków, ale z osobami zbyt skoncentrowanymi na karierze. Dopiero Nigel, Brytyjczyk, okazał się tym jedynym.

Beata Gessel też została matką po trzydziestce, spotkała odpowiedniego mężczyznę. - Dziś popularne jest planowanie: edukacja, kariera, dzieci. To nie mój styl, ja postępowałam spontanicznie. Hanna Lis, matka dwóch nastolatek, jako dziecko mieszkała przez kilka lat we Włoszech: - Jestem skażona włoskim myśleniem o dużym i gwarnym "gnieździe rodzinnym". Mamy często razem jeść, debatować, kłócić się, kochać, a czasami nawet nienawidzić. Lubię pobyć sama ze sobą. Ale nie wyobrażam sobie życia w pojedynkę. Zawsze chciałam mieć dzieci, być matką, a potem babcią.

Teraz

Z powodu trudnej sytuacji na rynku pracy coraz więcej kobiet odkłada macierzyństwo na później. Mama Joanny Jabłczyńskiej, z zawodu położna, przypomina córce, że nie powinna długo zwlekać z zajściem w ciążę. - Pochodzę z tradycyjnej rodziny: tata zarabiał pieniądze, mama gotowała obiady - mówi Joanna. - Ja też lubię przyrządzić coś smacznego dla swojego mężczyzny. Ale moja niezależność może budzić u innych lęk: sama wymieniam oponę w aucie, zarabiam na swoje potrzeby. Chodzi o to, byśmy nie zamieniali się rolami, tylko uzupełniali - dodaje.

Socjolodzy debatują o pokoleniu 2000, które, owszem, ceni miłość i przyjaźń, ale nie potrafi zbudować trwałych relacji, a kontakty utrzymuje w sieci. Jednak dwudziestokilkulatki nie chcą się zatracać w pracy. Mają priorytety: rodzina, pasje. Dagmara Kaczmarek-Szałkow męża poznała kilka lat temu, lecąc służbowo samolotem. Zakochali się. Szybko zdecydowali się na ślub i dziecko. - Nie chcieliśmy niczego odkładać - opowiada.

Natalia Pietrucha dodaje: - Pewne dylematy są uniwersalne dla obu pokoleń: kariera czy rodzina? Brać ślub czy zostać w wolnym związku? Te decyzje jeszcze przede mną.

Magdalena Kuszewska

Pani 10/2012

PANI
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas