Swatanie w Peerelu
Zakazany, grzeszny owoc jest pożądany, smakuje lepiej, pobudza bardziej, niż chcieliby świątobliwi. Księża często kierują myśli młodych na seks, pytają o dotyk, o masturbację. W wieku kilkunastu lat czuje się wzmożenie, rośnie apetyt na zakazane praktyki. Praktykuje się macanie, całowanie, pieszczoty, aż wreszcie trzeba podjąć decyzję, co dalej. Czasami ciała podejmują ją za nas.
Przeczytaj fragment książki Krystyny Kofty "W szczelinach czasu".
Siostra ma narzeczonego, przystojnego kominiarza. Poznaje go na kursie wieczorowym, ona ciągle się czegoś uczy. Kominiarz przynosi szczęście, uważam więc, że gdy za niego wyjdzie, będzie miała szczęście na co dzień, w domu. Jednak znajomość zostaje zerwana. Pewnie pod wpływem matki.
Pojawia się Stefan, szczupły wysoki blondyn, technik budowlany od infrastruktury. Specjalizuje się w zakładaniu kaloryferów. Jego "państwowa posada" cieszy matkę. Basia zakochuje się w nim, on chodzi wokół niej jak zaczadzony. Widziałam, jak przed pójściem na bal sylwestrowy tańczą przy płytach puszczanych z adaptera Bambino. Dziwne rzewne melodie, "tanga przytulanga". Latynoskie. Siostra uczy go tańczyć. Tańczę z nimi. Wiadomo, że się pobiorą. Na kocią łapę żyją ludzie z "marginesu społecznego", jak się mówi o z lekka menelskich środowiskach. Albo artyści, też stanowiący swoisty margines, jednak bez degradacji. Ludzie poznają się w szkole, na studiach, na kursach. W pracy organizuje się międzyzakładowe potańcówki.
W kościele zerkają na siebie. Msza się kończy, chłopak podchodzi do dziewczyny, pyta, czy może ją odprowadzić do domu. Matki mają baczenie na wszystko. Chodzi do kościoła, pochodzi z katolickiej rodziny, to jest w porządku. Zawiera się znajomości także na wczasach, na delegacji. Rodzice niezbyt dobrze patrzą na związek z kimś z daleka. Aranżowanie małżeństw to domena matek. Umawiają się, że doprowadzą do niby przypadkowego spotkania młodych. Wiele jest takich małżeństw wyswatanych przez rodziny. Chodzi o eliminowanie nieodpowiednich ludzi, żeby nie wpuścić ich do rodziny. Na wesela, imieniny, chrzciny, stypy zaprasza się kawalerów, żeby sobie wybrali pannę, bo to oni mają prawo wyboru. Panny mają sposoby, żeby mieć wpływ na wybór.
Nasza matka swata mojego brata, który długo się opiera wszelkim próbom. Szumi, szumi, aż się wyszumi. Mężczyzna może dłużej być sam. Starym kawalerem staje się po trzydziestce. Po "wojskowości" jest już "ustatkowany". To gwarantuje trwały związek. Brat ociera się o stare kawalerstwo. Nie ma ochoty zmieniać stanu cywilnego. Mieszka z rodzicami, śpi w kuchence przerobionej ze służbówki, dokłada trochę do jedzenia, wikt i opierunek ma za półdarmo. Jest elektrykiem, kręci się koło studenckiego teatru.
Podobają mu się studentki aktorki. Umawia się na randki. Wraca wieczorem, kładzie się spać, rano idzie do pracy, po południu na randkę. Dużo czyta, żeby dorównać studiującym dziewczynom. Obiecuje matce, że znajdzie żonę, jednak jej żadna ze studentek nie odpowiada. On liczy się ze zdaniem matki, ulega jej wpływowi. Są silnie związani. Pępowina nie do końca przegryziona.
Najwyższy czas, by go ożenić, mówi matka. Nie może być starym kawalerem. Znajduje mu kandydatkę, Teresę, córkę znajomej z parafii. Spotyka się z nią na mszach i nabożeństwach, majowych, czerwcowych. Matka ją obserwuje, wreszcie uznaje, że spełnia wymogi. Obie matki aranżują spotkanie młodych. Syn nie opiera się, czuje presję, panna mu się podoba. Żeni się. Zamieszkują u jej rodziców, w dużym jak na ówczesne warunki mieszkaniu.
Młoda para dostaje oddzielny pokój, co nie zdarza się często. Niestety "wygódka", jak nazywa ten przybytek matka, mieści się na półpiętrze. Na Jeżycach jest jeszcze wiele takich domów. Stare kamienice remontuje się powoli, robi się w nich łazienki. Teściowa gotuje, młodzi pracują, dorabiają się, czekając na dzieci.
Matka mnie też chce wyswatać. Z pobożnym chłopcem z mojej klasy. Choć to nie on jest pobożny, lecz jego matka. Matki znają się z wywiadówek i z kościoła. Doszły do wniosku, że pasujemy do siebie, będzie dobry związek. Nie od razu, żeby było jasne, najpierw my młodzi mamy pokończyć licea, studia. "Chodzilibyśmy" ze sobą, a już one dopilnują, "żeby do niczego nie doszło". Widzę matczyną manipulację.
Jego matka przesyła przez niego jakąś paczkę. Moja każe mi otwierać drzwi. Udajemy, że nie wiemy, o co chodzi, niby nie widzimy złotych nici, jakimi szyją naszą przyszłość. Szybko nam się to nudzi. Demaskujemy intrygę. Przyłapana na gorącym uczynku matka sama się z tego śmieje.
W podstawówce wiemy, kim jest swatka i na czym polega swatanie. W kinach "chodzi" radziecki film obyczajowy "Podstęp swatki". Chętnie oglądany. Nie ma w nim ideologii socjalistycznej. W późniejszym Peerelu ogląda się poniedziałkowy Teatr Telewizji. "Ożenek" Gogola w wystrzałowej obsadzie bije rekordy. Widzowie proszą o powtórki. Aktorzy potrafią grać rosyjskie sztuki. Czują gogolowskiego ducha. Nie mamy telewizora, chodzimy więc w gości, żeby obejrzeć.
Utrata dziewictwa wcale nie jest łatwa. Trudno znaleźć porządnego chłopaka, zwłaszcza rówieśnika, który zna się na rzeczy. Krew dziewicza peszy. Nie ma wielu amatorów rozdziewiczania. Chłopaki nie wiedzą, że krew się pojawi, są przerażeni. Dziewczyny zresztą także. Wie się mniej więcej, jak dopasować te seksualne puzzle, jednak są duże kłopoty. Bywają co prawda specjaliści, chętni starsi mężczyźni, którym podobają się "podfruwajki", właśnie ci nam nie odpowiadają.
Są też wyjadacze, playboye peerelowscy, przyjaciele domu, kochankowie matki, zrobią to za darmo i bez wstrętu. Dziewczyny opowiadają przyjaciółkom o utracie dziewictwa. Czasami historie są mrożące krew w żyłach. Chłopaki szkolą się u doświadczonych kobiet. Bywa to młoda ciotka, starsza kuzynka. Także prostytutka.
Prawiczka prowadzą do niej zazwyczaj koledzy. Na ogół nie ma wspomagania ze strony rodziców ani żadnej wiedzy ze szkoły. Podręczniki na ten temat milczą. Są lekcje wychowawcze, ale mało kto odważy się pytać o "te rzeczy". Kościół z "grzechem pierworodnym" na wejściu nie ułatwia sprawy. Nie chodzi o straszenie piekłem, diabły z widłami i kotły z gotującą się smołą są dla nas groteskowe.
Zakazany, grzeszny owoc jest pożądany, smakuje lepiej, pobudza bardziej, niż chcieliby świątobliwi. Księża często kierują myśli młodych na seks, pytają o dotyk, o masturbację. W wieku kilkunastu lat czuje się wzmożenie, rośnie apetyt na zakazane praktyki. Praktykuje się macanie, całowanie, pieszczoty, aż wreszcie trzeba podjąć decyzję, co dalej. Czasami ciała podejmują ją za nas.
Tak się dzieje, gdy pożądanie sięga szczytu, musi znaleźć ujście. Nie znamy jeszcze wówczas w szkole irlandzkiego przysłowia, że: "Nie ma nic bardziej bezwzględnego niż sterczący ch...". Praktyka często pokazuje, że tak jest. Gdyby się poznało męską fizjologię, wiedziało podstawowe rzeczy, to dziewczęta, mogłyby uniknąć wielu dramatów związanych z pierwszym razem. Jednak ówczesne trzy potężne siły wychowawcze, dom, szkoła, Kościół, tej wiedzy nie oferują. Zasznurowane usta matek, ojcowie z dystansem, nauczyciele zachowujący się tak, jakby dzieci rodziły się przez zapylenie na łące.
Pewnej letniej wakacyjnej nocy, jako szesnastolatka, uciekam przez okno z naszej wspólnej kilkunastoosobowej sypialni. Pierwszy raz w życiu idę na dansing. Z chłopakiem poznanym podczas obozu plenerowego w Orłowie, z którym zaczęłam "chodzić". Zwykle wszyscy późnym wieczorem uciekamy przez okno. Wraca się nad ranem, na ogół pieszo. Albo z powodu oszczędności, albo kolejka nie chodzi. Nocne spacery nad morzem są nadzwyczaj piękne. Uciekamy, żeby posiedzieć na plaży i słuchać śpiewu. Zawsze znajduje się ktoś, kto gra na gitarze i śpiewa rzewne piosenki o miłości i zazdrości.
Czasem kładziemy się na piasku, blisko siebie, jak sardynki. Obejmujemy się, patrząc w rozgwieżdżone niebo i słuchamy szumu fal. Bywa, że zasypiamy, budzi nas wschód słońca. Wyłania się powoli po kąpieli w morzu i zabiera do roboty, wracamy na wczesne śniadanie. Potem wychodzimy malować port. Często idziemy z blejtramami do portu o świcie, jeszcze przed śniadaniem, gdy kutry przybiją po połowach. To jest piękny czas absolutnego skupienia, samotności, każdy zajmuje swoje stanowisko, rozkłada się w sporej odległości od innych. Aż dziwne, że nieznośna, rozwrzeszczana młodzież, jaką jesteśmy, potrafi pracować w takim spokoju.
Tamtej nocy umówiłam się z moją "letnią przygodą", jak nazywam wakacyjnego chłopaka, nie chłopaka, jest dorosłym mężczyzną, starszym ode mnie o dziesięć lat. Sądziłam, że będziemy się całować jak zwykle, może dojdzie do śmielszych pieszczot, nie planuję więcej. Nie wiem, czym jest prawdziwe "zbliżenie". Od matki wiem tyle, że mężczyzna chce dziewczynę wykorzystać i porzucić. Czasami słyszę coś gorszego, że traktuje kobietę jak "spluwaczkę", od czego robi mi się niedobrze. Spluwaczki często stoją w urzędach. Ktoś spluwa do nich flegmą, charkając głośno. Jeszcze nie bardzo rozumiem, czego ta metafora dotyczy, sadzę, że utraty godności. Potem dociera do mnie, co matka ma na myśli. Obrzydzanie seksu jest skuteczne. Nie wiem, na czym polega ten znienawidzony przez matkę stosunek. Źle się to dla mnie kończy. Ponieważ sama chciałam, nazywam to w myślach "gwałtem z przyzwoleniem". To on, dorosły, powinien wiedzieć, że jestem zielona. Nie wierzył, że jestem dziewicą, że z nikim nie byłam.
Jasne, że nas pilnowano. Po wieczornym apelu wychowawczynie sprawdzają sypialnie dziewcząt, a wychowawcy chłopców. Pilnują, żeby wszyscy leżeli w łóżkach. Zamyka się drzwi do sali pełnej łóżek. W oknach nie ma krat, więc tędy wiedzie droga do wolności. Tyle. Nic wielkiego się nie dzieje. Wypuszczamy się w tango na ogół w soboty. Życie zabawowe toczy się nocami, głównie w Sopocie. Może czasami dochodzi na plaży do "rozdziewiczenia", jak się wówczas mówiło. Może też do aktów miłosnych, czy "stosunków płciowych", jak określa się "te rzeczy". Mówi się, że ktoś się z kimś kocha albo że się pieprzą, co już uchodzi za wulgarne. Nie używamy słowa "pierdolić", bo u nas tak określa się nudne gadanie, ani też "ruchać". Używają tego dzieciaki na podwórku, które w ogóle nie rozumieją, o co chodzi. Na ulicy chuligani wołają za ładnymi dziewczynami, że chętnie by jedną czy drugą "wyruchali". To komplement. Nie należy się oglądać, reagować. Idzie się sztywno. Ojej, idzie, jakby kij połknęła! Sztywny styl panuje długo. Ubóstwo języka erotycznego wcale nie przekłada się na ograniczenia w miłości cielesnej.
W normalnym obiegu nie ma filmów pornograficznych czy książek z instrukcją obsługi seksu. Kamasutra krąży, ale do nas nie dociera. Głośnej teraz dzięki filmowi Sztuka kochania, książki Michaliny Wisłockiej pod tym tytułem jeszcze nie ma na rynku. W powieściach, które czytamy, też nie znajdujemy wskazówek. Wisłocka pojawia się w 1976 roku. Jestem wówczas od 10 lat mężatką. O seksie wiemy dużo z praktyki. Kupujemy sobie tę książkę. Sprzedaje się lepiej niż świeże bułeczki, bo i zapotrzebowanie na wiedzę o seksie było większe niż na pieczywo. Rynek nasyca się, wchłania kolejne nakłady jak gąbka. Szeptano, że sprzedaje się w milionowych nakładach, że Wisłocka jest niewyobrażalnie bogata. Spotykam ją kiedyś w sklepie Herbapolu nad Trasą Łazienkowską, zaczynamy rozmawiać. Kolejka się przysłuchuje. Autorka seksuolożka nie wygląda na bogatą. Ma dziwną fryzurę z bujnych, siwawych włosów. Rozpięty żakiet w kratę. Pończochy grube, zwinięte w obarzanki. Przyszła po zioła, jamnik czeka przed sklepem. Ma tego dnia nadzwyczajny kontakt z ludźmi, ze sprzedawczyniami i kolejkowiczami. Wiem, że nie zawsze tak jest. Czasami pogrążona w myślach nie zauważa nikogo, nie odpowiada na ukłony.
Dochodzi się do wszystkiego na własną rękę. Brzmi dwuznacznie, jednak dobrze oddaje ducha seksu w tamtych latach. Każda para wytwarza swój język, prywatny kod. Penis to na ogół "on", a wagina to "ona". Czasami nadajemy tym częściom tajne imiona czy nazwy zwierząt. W dziennikach z pierwszych lat małżeństwa nie opisuję, co dzieje się w łóżku i poza nim. Na plaży, łące, w lesie, w parku dochodzimy do mistrzostwa w kamuflażu. Również i "w tym względzie" "dochodzi się" szybko, jeśli rzecz odbywa się w miejscu nazywanym publicznym. Czas przedmałżeński jest seksualnie urozmaicony.
Po ślubie mieszkamy w piwniczce u moich rodziców, w dzień pełni funkcję kuchni, przerobiona z przedwojennej służbówki, gdzie mieszkała panna służąca. W nocy to nasza sypialnia, z wąskim, żelaznym łóżkiem małżeńskim. Tu zaspokajamy nasze pożądanie. Już nie chodzimy wygłodzeni. Większość młodych ludzi nie ma własnego kąta, a nawet jeżeli ktoś dysponuje swoim pokojem, to i tak mógł co najwyżej oddawać się masturbacji. Przed ślubem nikogo płci przeciwnej do domu w tamtych czasach sprowadzać nie wolno. Przynajmniej w moim domu rodzinnym.
Dziewczyna i chłopak "chodzą" ze sobą, tak się to nazywało. Mówi się: on z nią chodzi. Ona z nim chodzi. Nie jest to dalekie od prawdy. Chodzi się dużo. Bardzo dużo kroków się robi, żeby znaleźć miejsce na seks, odpowiednio ustronne i bezpieczne. Choć zawsze znajdują się podglądacze. Nad Wartą czy nad jeziorem, na przykład nad Rusałką, w lesie w Golęcinie pod Poznaniem, jest mnóstwo miejscowości letniskowych, do których można dojechać pociągiem, autobusem, dojść pieszo. Wszyscy młodzi są dobrymi piechurami. Może wcześniej biorą ślub, żeby mieć wreszcie wspólne łóżko, w którym mogą oddawać się miłości cielesnej. Papier z Urzędu Stanu Cywilnego to kwit, który daje nam prawo do wolności w łóżku. Nikt pod kołdrę nie zagląda, nie sprawdza, czy kochamy się "na misjonarza", "na łyżeczki" czy inaczej. Księża gadają swoje, lud robi swoje.