Szczęśliwi pesymiści
Ambitny cel, sukces. Czy to nie droga do szczęścia? A co się stanie, jeśli twoje życie nie stanie się pasmem triumfów i będziesz budziła się bez ambitnego planu? Pierwsza dobra wiadomość: miliony ludzi żyją świetnie, nie podwyższając sobie codziennie poprzeczki. Druga: nie musisz nawet być optymistką. Posmuć się, pozwól sobie na czarnowidztwo. To także może uczynić cię... szczęśliwą - twierdzi Oliver Burkeman, który przeprowadził śledztwo w sprawie pozytywów myślenia negatywnego.
Twój STYL: Chcę być szczęśliwa. Coś ze mną nie tak?
Oliver Burkeman: - Wszystko z panią w porządku, to naturalne pragnienie. Ale chciałbym panią przekonać, by nie koncentrowała się na nim, bo może to panią unieszczęśliwić. Ten paradoks niektórzy nazywają "prawem odwróconego wysiłku": gdy uczymy się pływać, im bardziej staramy się utrzymać na powierzchni wody, tym bardziej się miotamy, podtapiamy, gdy zaś jesteśmy rozluźnieni, zaczynamy płynąć.
Ze szczęściem też tak jest?
- Tak. Żyjemy w kulturze opętanej staraniem, by szczęście doścignąć, uchwycić i zostawić sobie na zawsze. Służyć ma temu myś- lenie pozytywne. Pod tym terminem kryje się jedna z najbardziej popularnych idei ostatnich dekad. Założenia są proste: postanów, że wypełnisz swój umysł radosnymi i pełnymi sukcesów myślami, przegoń widmo smutku i porażki, a szczęście i powodzenie przyjdą do ciebie same. Moim zdaniem to nie działa. A czasem dzieje się przeciwnie.
Optymistom wiedzie się źle?
- Wiedzie się źle tym, których cechuje nierealistyczny optymizm. Udowodniła to kanadyjska psycholożka Joanne Wood. Zaprosiła do badania osoby o niskim poczuciu własnej wartości - miały pisać dziennik, a gdy usłyszą dzwonek powtórzyć na głos: "Jestem uroczą osobą". Jak się okazało, już po kilku turach czuli się znacznie mniej szczęśliwi i mniej uroczy niż przedtem! O co chodzi? Nie można sobie wmówić, że jesteśmy super, że jesteśmy szczęściarzami, jeśli w głębi duszy żywimy przekonanie, że tak nie jest. Bo na przykład jesteśmy przeciętni jak większość ludzi. No i dobrze!
To co, mam myśleć negatywnie? Że jestem nieszczęśliwa i nic mi się nie uda?
- Ja nawołuję jedynie do posługiwania się zdrowym rozsądkiem, ale wbrew pozorom pomysł nie jest wcale taki głupi. Nie powinniśmy zamiatać pod dywan swoich lęków - powinniśmy stawić im czoło. Do tego zachęcam. Jeśli mam niewielkie oczekiwania, rzeczywistość będzie mnie często pozytywnie zaskakiwała. Dostanę więcej, niż się spodziewałem. Jeśli jednak moje oczekiwania są wysokie, narażam się na nieustające rozczarowania. Nawet dobre rzeczy, które mnie spotykają, nie sprawiają mi radości, bo zakładałem, że otrzymam od losu więcej. Zamiast mamić samą siebie wizjami sukcesów, proszę spróbować myśleć umiarkowanie negatywnie - wyobrazić sobie także zły scenariusz, oswoić się z nim. To pozwala zmniejszyć lęk przed przyszłością.
Żartuje pan. Mam sobie wyobrażać, że tracę pracę, nie mam z czego spłacić kredytu i wyrzucają mnie z mieszkania?
- To ciekawy przykład, bo przecież gdyby się zastanowić, nie zna pani wielu osób, które spotkał taki los, prawda? W życiu zazwyczaj sprawy układają się inaczej, niż myśleliśmy. I zabawna sprawa: kiedy naprawdę jest źle, najczęściej jest jednak lepiej, niż sobie to wcześniej wyobrażaliśmy. Proszę spróbować tego ćwiczenia, efekty są zaskakujące. I uspokajające. Bo co zazwyczaj robimy, gdy w życiu coś zaczyna się układać nie po naszej myśli?!
Szukamy pocieszenia u innych, a oni zapewniają, że wszystko się ułoży, będzie dobrze.
- Tak staramy się radzić sobie ze stresem, ale to działa jedynie na krótko, a na dłuższą metę wzmaga lęk przed tym, co się stanie,
gdy wszystko jednak pójdzie źle. Boimy się najbardziej tego, co wypieramy, co tkwi w naszej podświadomości. Ćwiczenie z czarnym scenariuszem pozwala sprowadzić nasz lęk na ziemię. Przecież utrata pracy, której każdy z nas tak się lęka, nie skaże nas wcale na śmierć z głodu. Zdecydowana większość ludzi znajduje nową posadę i żyje dalej, co więcej, z czasem zaczyna uważać, że dobrze się stało. Rozstanie z partnerem nie naraża nas na niekończące się pasmo udręk. Pocierpimy i przestaniemy, a może spotkamy jeszcze większą miłość.
Ale ja się jednak boję, że kiedy zacznę myśleć o stracie pracy, naprawdę mnie wyleją. Na zasadzie samospełniającej się przepowiedni.
- Moim zdaniem to przesąd. Nie mamy magicznej siły powodowania wydarzeń, tych chcianych czy też przeciwnie. Czy przywołała pani kiedykolwiek wygraną na loterii?
Zgoda, tyle tylko że co w myślach, to i w życiu. Jeśli przed egzaminem na prawo jazdy będę myślała, że na pewno obleję, będę spięta, zdekoncentrowana i zmniejszę swoje szanse na sukces do zera.
Ale ja w ogóle nie zachęcam pani, żeby wmawiała sobie w myślach: "Stracę pracę, na pewno stracę pracę", "Nie zdam, bez szans!". Chodzi mi jedynie o to, by dopuściła pani taką ewentualność. "W biurze jest reorganizacja, mogę stracić pracę, to się zdarza ludziom. I co wtedy?". Zakładam, że dzięki negatywnej wizualizacji - stoicy nazywali ją "premedytacją zła" - odkryje pani, że jest w stanie rozważać czarne scenariusze i nie odchodzić od zmysłów z przerażenia.
- Zyska pani poczucie kompetencji, przekonanie, że poradzi sobie niezależnie od wszystkiego. Bo przecież wielokrotnie radziła już sobie pani z kryzysami w przeszłości. Natomiast gdy szef wzywa już panią na rozmowę, a w firmie trwa reorganizacja, lepiej porzucić negatywną wizualizację i skupić się na realnej ocenie własnych kompetencji. Nie na zasadzie: "Wszystko będzie dobrze!", tylko: "Jestem dobra, więc szef nie ma interesu, żeby mnie zwalniać. Udowodnię mu to".
Czyli pozytywne myślenie nie jest drogą do szczęścia!
- Na pewno nie poprawia nam nastroju. Zresztą w historii świata jest to koncepcja stosunkowo nowa. To my, w XX wieku, zaczęliśmy sądzić, że wystarczy rozmyślać o przyszłych sukcesach, uśmiechać się i wmawiać sobie, że nasze życie jest cudowne, by naprawdę takie się stało.
W popularnych poradnikach radzi się czytelnikom, by wizualizowali siebie samych w sportowych autach za setki tysięcy dolarów. Podobno, jak się postarają, rzeczywiście będzie ich stać na drogie samochody.
- Bez sensu, prawda? Takie myślenie może tylko człowieka unieszczęśliwiać. Czy nie lepiej starać się po prostu wykorzystać jak najlepiej to, co zostało nam dane? To zabrzmi pewnie mało wiarygodnie, ale nie ma najmniejszych naukowych dowodów na to, że pieniądze, wzrost gospodarczy, dobrobyt, drogie samochody naprawdę dają ludziom szczęście. W naukowych rankingach "poczucia szczęścia na mieszkańca" przodują najbiedniejsze kraje świata.
- Ekstremalnie biedni mieszkańcy slumsów mają gorzej od nas prawie we wszystkich dziedzinach życia. Wobec tego to sprawiedliwe, że dano im tę jedną przewagę. Nie poddają się iluzji, że nowy samochód, nowocześniejszy telefon komórkowy, większy dom w prestiżowej dzielnicy uczynią ich egzystencję lepszą, a oni sami będą radośniejsi i szczęśliwsi. Wiedzą, że nigdy nie będą mogli sobie tego kupić. A my ciągle dajemy się złapać na to oszustwo, choć setki razy mieliśmy okazję się przekonać, że to nie przynosi żadnego efektu.
Pozytywna myśl nie ma siły sprawczej - zgoda. Ale przecież trzeba sobie wytyczyć jakąś drogę do szczęścia, bo inaczej go
nie osiągniemy.
- To jest kolejny nowoczesny mit. Przez dziesiątki lat utrzymywano nas w przekonaniu, że ludzie, którzy wyznaczają sobie cele, są szczęśliwsi i osiągają sukces. Na potwierdzenie tej tezy przytaczano wyniki głośnego badania, przeprowadzonego w latach 50. wśród studentów Uniwersytetu Yale. Trzech na stu posiadało spisaną listę celów na resztę życia. Dwie dekady później właśnie oni mieli posiadać więcej niż wszyscy pozostali razem wzięci. Deklarowali też większą satysfakcję, byli szczęśliwsi.
Ale człowiek bez celu jest jak okręt bez steru.
- Ładnie powiedziane, jednak ja postanowiłem głębiej zbadać tę kwestię i odkryłem, no cóż, tego badania w ogóle nigdy nie przeprowadzono! Dobrze jest wiedzieć, czego się w życiu chce, to na pewno pomaga. Ale wielu z nas trwa w stanie zawieszenia, bo tak pochłonięci jesteśmy planowaniem, czyli tym, co się wydarzy, czego jednak na razie nie ma. W poradnikach czytamy, że życie bez jasno ustalonego celu jest jak podróż samochodem we mgle. I że dopiero lista zadań pomoże nam ruszyć z kopyta. Jak już mówiłem, życie najczęściej nie spełnia naszych oczekiwań. Tak zresztą bywa lepiej. Gdy patrzę wstecz, wyraźnie widzę, że najlepsze rzeczy spotykały mnie właśnie wtedy, gdy rzeczywistość nie chciała dostosować się do moich wymagań i musiałem zmienić plany. Oraz porzucić wcześniej wyznaczone cele.
No dobrze, ale jednak trudno mi wyobrazić sobie, że można osiągnąć w życiu cokolwiek, jeśli nie ma się żadnych celów!
- Znów to samo: sukces, szczęście... Zdaniem psychologów często stawiamy sobie cele, podejmujemy decyzje tylko dlatego, że boimy się niepewności. Proszę zrobić proste ćwiczenie: przypomnieć sobie związek, w który się pani zaangażowała, a potem żałowała, albo ofertę pracy, którą pani przyjęła, choć miała wątpliwości, czy to na pewno odpowiednie stanowisko. Czy czuła pani niepokój, nieprzyjemne uczucie zlokalizowane w dole brzucha? Czy dyskomfort ustąpił, gdy już dokonała pani ostatecznego wyboru i postawiła sobie cel?
- No właśnie. To dowodzi, że prawdopodobnie podjęła pani decyzję tylko po to, żeby pozbyć się poczucia niepewności. I faktycznie, w badaniach 41 procent ankietowanych twierdzi, że osiągnięcie celu nie zapewniło im szczęścia, a 18 procent przyznaje wręcz, że cel zniszczył
im życie. Dlatego zamiast stawiać sobie ambitne cele i liczyć na sukces, proponuję coś innego.
Co takiego?
- Proszę wprowadzić w życie zasadę "wróbla w garści". Zamiast czekać na idealną okazję, proszę zrobić coś już dziś, bazując na tym, co pani ma. Nie marzyć o Evereście, zacząć znacznie niżej.
Zamiast na najwyższy szczyt świata mam iść na spacer po osiedlu?
To sarkazm? A czemu nie na spacer, to dobry plan - łatwo go wcielić w życie. Następnie radzę nie dawać się omamić myślom o tym, jak będzie wspaniale, gdy odniesie pani sukces na jakimkolwiek etapie realizacji swojego skromnego planu. Zamiast tego proszę rozważyć, jak się pani będzie czuła, gdy zrealizuje się najczarniejszy scenariusz. Ile jest pani w stanie znieść? Czy pomimo to chce pani działać? Tak? A więc proszę działać. Zobaczyć, co się stanie. Tylko tyle. Może nie będzie pani szczęśliwa. Ale z pewnością uniknie rozczarowania. Nie jest jednak wykluczone, że życie mile panią zaskoczy. Jeśli tylko zarzuci pani myślenie pozytywne i orientację na cel, które sprawiają, że wciąż mamy poczucie, że szczęście czeka tuż za rogiem.
Zgadnijmy. Nie czeka.
- Nie wiem, może i czeka, nie w tym rzecz. Myśląc pozytywnie i dążąc do celu, umacniamy samych siebie w przekonaniu, że to, co dobre, dopiero ma się wydarzyć. Szczęście przynależy do jakiegoś innego punktu w czasie, nie do teraźniejszości. Większość ludzi nigdy nie żyła tu i teraz, żywią się tymi "jutro", "za dwa lata", "gdy zmienię pracę", "jak tylko znajdę odpowiedniego partnera". Lata, dekady przepływają im między palcami i jest już za późno.
Wydaje nam się, że przyszłość jest bardziej wartościowa od teraźniejszości. Ale ona ma to do siebie, że nigdy nie nadchodzi! Kolejna sprawa: nasze poczucie braku spełnienia, nieszczęścia w teraźniejszości płynie albo z rozmyślania o przyszłości, albo z rozpamiętywania przeszłości. Proszę zadać sobie proste pytanie: czy teraz, dokładnie w tej chwili, mam jakieś problemy?
No... za kilka tygodni mam dopłatę do podatku.
- Ale nie musi pani płacić teraz, w tej chwili. Właśnie o tym mówię. Za pięć minut wszystko może się zmienić. Nie będzie pani nic musiała dopłacać. Albo wygra milion na loterii. Kto to wie? Po co więc się martwić!
Swoją rubrykę nazwał pan: "Ten felieton zmieni twoje życie". Czy może pan poradzić czytelnikom coś, co faktycznie zmieni ich życie na lepsze?
- Proponuję, by zadali sobie pytania: czy za kilkadziesiąt lat chcę mieć przekonanie, że myślałem pozytywnie, czy wolałbym raczej powiedzieć, że byłem otwarty na rzeczywistość i wszystko, co niósł ze sobą los, całe bogactwo przeżyć i emocji, także tych, które nazywamy negatywnymi? Czy czerpałem zarówno z tych chwil, kiedy osiągałem szczyty, jak i z tych, kiedy byłem w dołku? Czy moje życie było nie szczęśliwe, nie przyjemne, lecz czy było prawdziwe i pełne? Ja zadaję sobie te pytania naprawdę często. Już wiem, że chcę odpowiedzieć twierdząco na drugą ich część. Jestem pewien, że warto tak zrobić. Każdy jednak ma prawo dokonać innego wyboru.
Rozmawiała: Jagna Kaczanowska
Psycholog Oliver Burkeman jest dziennikarzem brytyjskiego dziennika "The Guardian", mieszka w Nowym Jorku. Prowadzi rubrykę psychologiczną. W Polsce właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa Muza jego najnowsza książka "Szczęście. Poradnik dla pesymistów".
Twój Styl 05/2017
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***