Reklama

„W kajdankach jechał do umierającej matki”. Opowieści z polskich więzień

"Rozmawiałam ze starszym mężczyzną odbywającym kolejny raz karę za znęcanie się nad rodziną. Przekonywał mnie, że nie zrobił nic złego. Żył tak jak jego ojciec czy dziadek, jak wiele rodzin we wsi. Przestępstwo to fakt, konkret, ale dopiero interpretacja sytuacji była faktycznie interesująca, to w tym była historia, nie w paragrafie". Z Niną Olszewską, autorką książki „Pudło. Opowieści z polskich więzień”, rozmawia Natalia Grygny.

Natalia Grygny, Interia: "Najpierw przechodzi się przez bramę, która strasznie trzeszczy. To trzeszczenie zapamiętuje się do końca życia". Tak wspomina Robert, jeden z bohaterów książki. Dlaczego pani też postanowiła wybrać się za kraty?

Nina Olszewska, dziennikarka, dr nauk humanistycznych, autorka książki "Pudło. Opowieści z polskich więzień":

- Więzienie jako temat początkowo było jednorazowym pomysłem. "Miałam do napisania reportaż do magazynu "Non/fiction" na temat pracy więźniów. Wtedy po raz pierwszy - jako dziennikarka - przeszłam przez tę bramę z dyktafonem, aparatem i wszystkimi innymi wyzwaniami. Już wtedy zrozumiałam, że do napisania jest znacznie więcej niż praca osadzonych. Wiedziałam, że wrócę.

Reklama

Do tego świata poniekąd wprowadził panią również tata.

- Przez niemal 25 lat był funkcjonariuszem służby więziennej, dlatego z "trzeszczeniem bramy" byłam osłuchana. Tata pracował w administracji więzienia, a więc obok osadzonych, a nie z nimi. Nie wiem, jak wyglądałoby moje podejście do sprawy, gdyby był strażnikiem więziennym czy wychowawcą, osobą z wglądem do akt i z często traumatyzującymi doświadczeniami zawodowymi. Dużo słyszałam od funkcjonariuszy o tym, jak negatywnie ta praca potrafi wpływać na życie prywatne, jak często wiąże się z uzależnieniami, problemami rodzinnymi. Myślę, że dla mnie to dobrze, że tata nie -wracał z pracy z takim bagażem emocjonalnym.

Trudno polemizować z tym, że jest to praca trudna i pełna emocji. Nie zdajemy sobie pewnie z tego sprawy. Stres, emocje, a to wszystko musi gdzieś znaleźć ujście. W ostatnich latach dość często mówi się też o brakach kadrowych w Służbie Więziennej (SW).

- To są setki wakatów, a obecni funkcjonariusze często nie są zadowoleni z warunków pracy i zarobków, co może oznaczać kolejne odejścia. To praca zmianowa i odpowiedzialna. Cokolwiek by się nie działo, to oni są na pierwszej linii. Funkcjonariusze odpowiadają chociażby za bezpieczeństwo osadzonych. Jeśli pojawiają się autoagresje czy głośne ostatnio głodówki, to pracownicy więzienia mają dodatkowy problem. Jeśli osadzeni nie są z czegoś zadowoleni - a często nie są - piszą skargi, które też utrudniają pracę strażnikom czy wychowawcom. W każdej statystyce rocznej, publikowanej przez SW, pojawia się też informacja o atakach na funkcjonariuszy i liczbie takich napaści. Nawet jeśli jest kilka takich zdarzeń w roku, to jest potwierdzenie, że ta praca bywa po prostu niebezpieczna.

Ciężką pracę wykonała również pani, gromadząc wszystkie historie do "Pudła".  Przenieśmy się teraz za mury polskich więzień. Co człowiek, to inna historia. Jak udało się pani znaleźć akurat te, które znajdują się w "Pudle"? Jak udało się Pani przeniknąć - pod kątem różnych procedur - do tego świata?

- Pierwszy etap? Do każdego z więzień musiałam napisać podanie z prośbą o zgodę na rozmowy. Dołączałam potwierdzenia od wydawnictwa, że książka powstaje, aby mieli pewność, że nie ściemniam i nie chcę sobie wejść za kraty dla frajdy. Starałam się precyzować, jakich rozmówców szukam, np. seniorów lub osadzonych za konkretny paragraf. Chciałam w ten sposób uniknąć konsternacji i ułatwić ustosunkowanie się do mojej prośby. Wysyłałam maile, a potem czekałam na odpowiedź. Niektóre jednostki w ogóle mi nie odpisały, w innych potrzebne były przypominajki, jeszcze inne szybko i sprawnie odpowiadały, chociaż nie zawsze pozytywnie. Najczęstszym problemem były już wspominane braki kadrowe. W więzieniu ktoś musi za mnie odpowiadać, co jest równoznaczne z tym, że jedna osoba nie będzie w tym czasie mogła wykonywać swoich obowiązków. Jeśli dostawałam zielone światło, po stronie więzienia było wytypowanie osadzonych do rozmów.

Pani rozmówcami byli osadzeni za konkretny paragraf?

- To też, ale nie tylko. Nieraz słyszałam od funkcjonariuszy, że nie każdy osadzony jest zdolny do rzeczowej rozmowy. Niektórzy znani są pracownikom więzień z tendencji do konfabulacji, inni mieli ograniczenia intelektualne. Sporym problemem - jak słyszałam, były wieloletnie uzależnienia, których efektem są trudności komunikacyjne nawet , długo po odstawieniu.

- Miałam rozmówcę, który w więzieniu spędził kilkanaście lat. Powiedział mi , że kompletnie nie pamięta pierwszych czterech, bo był to czas dochodzenia do siebie po latach brania narkotyków. Dlatego to funkcjonariusze, znający najlepiej, wybierali mi rozmówców, ale oczywiście najpierw pytali ich o zgodę. Nie robiłabym tych rozmów wbrew ich woli.

- Jeśli zaś chodzi o szukanie rozmówców do konkretnego tematu - chciałam na przykład porozmawiać z ojcami odbywającymi kary. Jak się dowiedziałam, w więzieniu, w którym jest kilkaset osób, udało się wytypować kilku, którzy realnie mogą mówić o ojcostwie. Nie tylko mają dzieci, ale są zaangażowani w ich wychowanie. Trudno byłoby rozmawiać o tym z alimenciarzem lub z kimś, kto ma dzieci, ale nie jest w żaden sposób z nimi związany.

Nie szuka pani taniej sensacji, tylko raczej emocji, próbuje pani stworzyć portret rozmówców. W "Pudle" niewiele jest jednak wątków o powodach odsiadki.

- Chciałam opisać życie w więzieniu, wyroki nie były dla mnie szczególnie interesujące. Zdarzało mi się oczywiście rozmawiać z osadzonymi o przyczynach odsiadki, ale tylko jeśli to od nich wyszła inicjatywa. Gdybym sama zadała takie pytanie komuś, kto nie chce o tym mówić, oznaczałoby to pewnie koniec rozmowy. Przed nadmierną ciekawością w tej sprawie ostrzegali mnie też funkcjonariusze.  

- Gdybym zrobiła statystykę, pewnie okazałoby się, że większość moich rozmówców to były poważne wyroki. Wieloletnia odsiadka sprawiała, że mieli dużą wiedzę na temat więzienia, wiele przemyśleń i historii. Jednocześnie w Polsce nie siedzi się raczej za nic kilkanaście lat. Poważne czy najpoważniejsze przestępstwo po latach może być bolesnym wspomnieniem, źródłem wciąż żywego żalu i rozpaczy albo zamkniętym rozdziałem, do którego nie chce się wracać. Mogłam to tylko szanować i jeśli zauważałam, że moi rozmówcy unikają tego tematu, to też go nie ruszałam.

Czy były pytania, których nie udało się pani zadać i zdała sobie z tego sprawę po wyjściu z więzienia?

- Moje wywiady z reguły wyglądały tak, że stawiałam się pod bramą o 8:00 rano i miałam kilka godzin, tak, żeby zmieścić się w godzinach pracy wychowawcy czy psychologa, który za mnie odpowiadał. To było zawsze kilka godzin pracy, rozmówca za rozmówcą, przy czym z każdym starałam się rozmawiać tak długo, jak to było możliwe, bez pośpiechu. Cały czas maksymalne skupienie i zaangażowanie, bo wiedziałam, że może nie być drugiego podejścia do tego samego bohatera, nie zadzwonię do niego później, jeśli coś mi się przypomni. O przerwy w takiej pracy, choćby pójście do toalety, nie zawsze jest w tym miejscu łatwo. Kiedy wychodziłam, byłam zwykle bardzo zmęczona i oszołomiona. Jeśli była taka możliwość, szłam do najbliższej kawiarni, pogapić się w przestrzeń w ciszy. W Opolu Lubelskim z zakładu karnego do centrum miasta miałam kawałek drogi do przejścia, w sam raz na ochłonięcie, ale akurat zdarzył się kierowca dostawczaka, który zaproponował podwózkę. Okazało się, że często tamtędy jeździ i podwozi kobiety, które wychodzą z widzeń u synów czy partnerów. I znowu miałam bardziej wywiad niż spokój. Procesowanie tego, co usłyszałam w więzieniu, zaczynało się zwykle dopiero po kilku dniach. Jeśli czułam, że czegoś mi zabrakło, notowałam sobie tę myśl, ten wątek. Czasem powstawało tak pytanie dla kolejnego rozmówcy.

- Gdy udawało się znaleźć rozmówców, dostawałam zielone światło na przyjazd. Najczęściej na 8:00, żeby zmieścić się w godzinach pracy psychologa lub wychowawcy.  zgromadzić określoną grupę, przyjeżdżałam do placówki i musiałam zmieścić się w czasie godzin pracy danego wychowawcy, przeważnie od 8 do 16. Zdarzyło się, że przy bramie dowiedziałam się, że nie ma pozwolenia na dyktafon. Nauczyłam się wtedy precyzować wszystkie potrzeby i wcześniej ustalać takie rzeczy.

Czy jest jakaś historia, o której trudno pani zapomnieć?

- Taka prozaiczna sprawa. Mam silne lęki związane z jazdą samochodem. Rozmowy z osobami, które przebywają w więzieniu za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym, były dla mnie bardzo trudne, bo to były często opowieści o tym, czego się najbardziej boję. Ktoś spowodował wypadek jadąc z ogromną prędkością cysterną, mówi mi, że lubi sobie zap******* - nie było mi łatwo o tym słuchać i wciąż nie wyrzuciłam tego z głowy. Problemem dla mnie było głównie to, że nie widziałam, żeby mój rozmówca miał świadomość, że zrobił coś złego.  

"Jeżdżą szybko, ale bezpiecznie".

- Otóż to. Wystarczy przypomnieć wypadek na A1, kiedy to kierowca BMW wjechał w inny samochód. W rozbitym aucie spłonęła trzyosobowa rodzina, a mężczyzna uciekł za granicę. Samo to, że można zrobić coś takiego i uciec, a później migać się od poniesienia konsekwencji swoich czynów - dla mnie niewyobrażalne. To tylko jeden z przykładów potwierdzających, że to taki rodzaj przestępstwa, w którym czasem trudno o uświadomienie sobie winy. I nie tylko sobie w sumie - nawet informacje w mediach na temat wypadków samochodowych często są tak skonstruowane, jakby zawiniło drzewo albo warunki atmosferyczne, a nie kierowca, który nie potrafił zwolnić.

Zobacz też: "Decydują ułamki sekund". Straż Graniczna odsłania kulisy pracy na krakowskim lotnisku

A co pani myślała o swoich rozmówcach, kiedy opowiadali o swojej wierze, jak to się realizują w bibliotece, pracują czy przechodzą na wegetarianizm? Ja z pewnością nie zapomnę fragmentu o panu, który zachowywał się niczym rasowy prezenter telewizyjny. Elegancki, dłonie złożone w piramidkę... Mimo wszystko z jakiegoś powodu do więzienia trafili.

- Wydaje mi się, że w czasie pracy nad książką zdałam egzamin z tego, by nie oceniać moich rozmówców. Myślę, że gdybym się koncentrowała na ich wyrokach albo była ich za bardzo ciekawa, byłoby mi trudno pracować. Przychodziłam na wywiad bez oczekiwań lub obaw, poznawałam człowieka i wchodziłam w rozmowę z nim. Więzienie jest dobrym miejscem do wywiadów, bo jest raczej cisza i spokój, nikomu telefon nie dzwoni, ani ja, ani bohater nie spieszymy się. Dla niego ta rozmowa to też atrakcja, więc jest zaangażowany. Większość moich rozmówców zrobiła na mnie dobre wrażenie i miałam z nimi bardzo wartościowe rozmowy, krążenie myślami wokół wyroku pewnie by mi to uniemożliwiło. Inna sprawa, że głęboko wierzę, że życie różnie się układa i sama świadomość paragrafu nie powiedziałaby mi nic o człowieku. Przykład? Rozmawiałam z mężczyzną, który zabił najbliższą osobę. Od kilkunastu lat odbywa za to karę, ale też od kilkunastu lat ma złamane serce. Przeżywa ogromne emocje związane z tym czynem, ale też z okolicznościami, które do niego doprowadziły. Ważne jest też to, kim jest teraz, jaki proces przeszedł, jak nad sobą pracuje. Nie wiedziałabym tego wszystkiego, gdybym do rozmowy podeszła z uprzedzeniami. Rozmawiałam też ze starszym mężczyzną odbywającym kolejny raz karę za znęcanie się nad rodziną. Przekonywał mnie, że nie zrobił nic złego. Żył tak jak jego ojciec czy dziadek, jak wiele rodzin we wsi. Przestępstwo to fakt, konkret, ale dopiero jego interpretacja sytuacji była faktycznie interesująca, to w tym była historia, nie w paragrafie.

Obecnie w polskich więzieniach i aresztach śledczych przebywa ponad 74 tys. skazanych (stan na 2 sierpnia 2022). Obecnie statystyczny osadzony to...

- To się przez lata zmieniło. Kiedy pisałam książkę ("Pudło. Opowieści z polskich więzień" zostały wydane w 2020 roku - przyp. red.]), najświeższe dane pochodziły z 2018 roku. Wówczas najczęstszym powodem odbywania kary było przestępstwo przeciwko mieniu - kradzież z włamaniem, najwięcej osadzonych miało do spędzenia za kratami 4 lata. Co ciekawe, według statystyk co drugi więzień wracał za kraty. Obecnie wzrosła liczba osadzonych z krótszymi wyrokami, do roku. Widzę też więcej alimenciarzy i sprawców wypadków. Wciąż, ale już nie tak zdecydowanie dominują jednak kradzieże.

Ile kosztuje utrzymywanie jednego więźnia?

- Koszty utrzymania więźniów często "elektryzują" media i są zderzane np. z pieniędzmi wydawanymi na pacjentów w szpitalach czy dzieci w placówkach wychowawczo-opiekuńczych. Zazwyczaj narracja jest taka, że więzień nie powinien tyle kosztować, że nie należą im się pieniądze podatników. W 2022 r. średni koszt utrzymania jednego więźnia wynosił  4505,87 zł miesięcznie, co przekłada się na 148,14 zł dziennie. Rocznie to kwota 54 070,40 zł. Trzeba pamiętać, że na koszt utrzymania osadzonego składają się wynagrodzenia funkcjonariuszy i koszty całego funkcjonowania infrastruktury penitencjarnej. W praktyce więźniowie nie żyją w luksusie. Kiedy pisałam książkę, koszt dziennego wyżywienia dorosłego mężczyzny według wytycznych miał być nie niższy niż 4 zł dziennie. Nakarmienie dorosłego faceta za 4 zł, nawet z groszami? Nie brzmi to dobrze nawet w warunkach żywienia zbiorowego. Poza sprawami wyżywienia są inne ograniczenia. Światło gaśnie o 22, osadzeni nie mogą mieć przy sobie za dużo rzeczy. W jednej celi jest ich kilku i jeśli jeden ma czajnik elektryczny, to drugi już nie może. Mogą robić zakupy w sklepie więziennym, ale jest w nim drogo. Zwracają na to uwagę kobiety, które musiały kupować podpaski czy tampony w cenach wyższych niż na wolności. Od niektórych osadzonych słyszałam, że szampon to porażka, mydło to porażka, że papieru toaletowego za mało. Inni mówili, że wiedzą, że nie są na wczasach i nie mają prawa narzekać.

- Ważnym tematem w kontekście utrzymywania więźniów i placówek, jest praca osadzonych. Niektórzy wykonują prace nieodpłatne na rzecz więzienia - sprzątają czy działają w kuchni, mogą też np. na rzecz gminy wykonywać prace porządkowe. Są również zatrudniani odpłatnie, czasem na zewnątrz - wtedy dojeżdżają do zakładu pracy. Przy niektórych więzieniach działają hale produkcyjne i wtedy osadzeni nie muszą nigdzie chodzić. Z jednej strony zarabiają wtedy oni, z drugiej zakład karny, z trzeciej przedsiębiorca, który ma korzystne warunki takiej współpracy.

Tylko trzeba wiedzieć, że wynagrodzenia więźniów nie są wysokie. Z wypłaty potrącane są zobowiązania alimentacyjne lub komornik, jak ktoś ma. Co więcej, 7 proc. potrąca się na cele Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej, a 51 proc. na cele Funduszu Aktywizacji Zawodowej Skazanych oraz Rozwoju Przywięziennych Zakładów Pracy. Czyli rozwój tej infrastruktury pozwalającej osadzonym pracować, w pewnym stopniu jest przez nich sponsorowany. Z wypłaty zostaje więźniom niewiele, ale czasem kupienie sobie za własne pieniądze kawy czy papierosów sporo dla nich znaczy.

Więźniowie oddelegowani do pracy muszą spełniać określone kryteria?

- To zależy od rodzaju pracy. Jeśli ktoś na przykład jest na oddziale zamkniętym i może wyjść z celi tylko na godzinę spaceru, to nie ma szans na pracę poza murami zakładu. Do pracy zewnętrznej powinni być delegowani osadzeni, którzy mogą opuszczać zakład i którym funkcjonariusze ufają na tyle, że wyrażają na to zgodę. Co jeszcze jest ważne: osadzony musi chcieć pracować. Jest do tego zachęcany, ale wiadomo, że nikt go do tego nie zmusi. Praca jest dobrze widziana, kiedy na przykład rozpatrywane jest przedterminowe warunkowe zwolnienie, więc generalnie warto się na nią zdecydować.

- Moi rozmówcy nieraz podkreślali, że praca jest dla nich ważna i potrzebna. Dzięki niej czas inaczej płynie, jest zajęcie. Aspekt finansowy też jest zaletą. Jednocześnie słyszałam od nich, że kiedy praca nie była jeszcze taka medialna i wykonywali ją tylko ci, którzy chcieli i mogli, nie było tak wielu przypadków ucieczek czy powrotów pod wpływem. Kiedy kilka lat temu pojawiło się ciśnienie na pracę więźniów, sito przestało być tak szczelne i różne negatywne rzeczy zaczęły się dziać częściej.

W naszej rozmowie co jakiś czas przewija się słowo "psycholog". Miała pani okazję rozmawiać z częścią z nich. Jak opisali pracę z osadzonymi?

- Psychologów w więzieniach od lat brakuje, kiedy więc na jednego specjalistę przypada na przykład 200 osadzonych, to wiadomo, że praca jest wyzwaniem. Kiedy ktoś trafia do więzienia spotyka się z psychologiem, ale nierealne jest, żeby każdy osadzony miał indywidualne cotygodniowe sesje terapeutyczne. Więźniowie szukają pomocy u psychologa, kiedy czują potrzebę, czasem to specjalista zachęca ich do kontaktu. Jest wiele różnych programów terapeutycznych służących temu, by osadzeni mieli na przykład szansę uczyć się reagowania na różne sytuacje inaczej niż agresją. Są zajęcia poświęcone komunikacji, grupy AA dla uzależnionych. Wiele razy słyszałam jednak, że resocjalizacja możliwa jest wtedy, kiedy osadzony chce nad sobą pracować. Nie każdy chce.

- Praca psychologa w więzieniu ma pewne szczególne aspekty. Funkcjonariusze kontrolują pocztę osadzonych, słyszą ich rozmowy telefoniczne. Dzięki temu wiadomo, kiedy ktoś ma problemy z żoną i psycholog może zachęcać do omówienia problemu, pomóc w szukaniu rozwiązania. Zawsze trzeba jednak pamiętać, że trzeba do tego czasu i woli działania ze strony osadzonego, a jedno i drugie to często trudna sprawa.

"Jestem tu nie w nagrodę, a za karę" przyznał jeden z bohaterów książki.  

- Z jednej strony są ludzie, którzy trafiają do więzienia i nie mają złudzeń, wiedzą, że zrobili coś złego i ponoszą za to karę. Z drugiej są ci, dla których więzienie jest naturalnym etapem obranej drogi życiowej. Od starszych osadzonych słyszałam jednak, że wraz z wymierającą kulturą grypsujących wymiera też taki etos zawodowego złodzieja. Dla innych więzienie jest szokiem, wstrząsem. Jeden z rozmówców powiedział mi, że kiedy dotarło do niego gdzie jest i co zrobił, próbował popełnić samobójstwo. Pewnie ilu osadzonych, tyle spojrzeń na więzienie, na rolę tego miejsca, na siebie, swój czyn i karę.  

Niektórzy uświadamiają sobie, że nie dożyją wyjścia z więzienia. Jeden z bohaterów mówi o swoich obawach. Że zostanie pochowany na jakimś miejskim czy wiejskim cmentarzu, jeśli rodzina nie będzie chciała odebrać ciała.

- Powiedział mi to mężczyzna, który nie miał żadnego kontaktu ze swoją rodziną. W odbywaniu kary był zupełnie sam. Ciężkie przestępstwo, długi wyrok, nikt nie przychodzi na widzenie, nie ma bliskich, wsparcia. W więzieniu zaczął myśleć o sprawach ostatecznych i o tym, że nikt go nie pożegna i raczej nikogo nie będzie obchodziło, gdzie spoczywa. Takie sytuacje się zdarzają. Niektórzy osadzeni nie mają wyroku dożywocia, ale są osobami w podeszłym wieku z perspektywą kilkunastu lat za kratami. Wiedzą, że w praktyce będzie to dożywocie. Więzienie nie jest najzdrowszym miejscem, ludzie za murami starzeją się szybciej, szczególnie, jeśli wcześniej mieli wyniszczający tryb życia. Gdy chciałam spotkać się z seniorami, dowiedziałam się, że do rozmów wytypowano osoby powyżej 55 lat. Na wolności nie brakuje ludzi po 50-tce, o których nikt by nie powiedział, że są seniorami. Brad Pitt ma przecież 60 lat! W więzieniu sprawy wyglądają inaczej.

Zobacz też: "Tu nie chodzi o pacjenta". Janek Świtała. Ratownik, który bez znieczulenia opowiada o polskiej ochronie zdrowia

Dla większości osadzonych świat staje w miejscu. Ich dzieci dorastają, a oni zastanawiają się, co będzie po wyjściu z "pudła". W książce jeden z więźniów wspomina, jak w kajdankach i z całą eskortą jechał do umierającej matki.

- Tak, takich refleksji słyszałam bardzo dużo. Pojawiają się obawy, kto będzie czekał na osadzonego przy wieloletniej odsiadce? Ich życie się zatrzymuje, a to za murami płynie i się oddala. Wspomniana scena? Pożegnanie na łożu śmierci - dobrze,  że w ogóle mógł pojechać. W kajdankach ręce-nogi trudno się przytulić, ale był tam. Rozmawiałam też z innym mężczyzną, który zabiegał o przeniesienie do innego więzienia, żeby być w mieście, w którym w szpitalu leżała jego matka. Udało mu się, ale było już za późno.

Według statystyk połowa osadzonych wraca do więzienia.

- Usiłowałam zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Moi rozmówcy, recydywiści, opowiadali na przykład, że kiedy wychodzi się z więzienia z 20 zł w kieszeni i nie ma rodziny, koledzy zawsze czekają. Historie są oczywiście bardzo różne i różne są motywacje, ale warto powiedzieć, jak ważną rolę pełnią organizacje świadczące pomoc post-penitencjarną. W Warszawie jest na przykład Fundacja "Sławek", a w Krakowie Małopolskie Stowarzyszenie Probacja. Pomagają osadzonym już w trakcie odbywania wyroku, przygotowują do wyjścia, wspierają w podtrzymywaniu relacji rodzinnych, dają nadzieję. Probacja prowadzi też dom dla osób, które nie mają gdzie się podziać po wyjściu z więzienia. To może być ratunek dla osób, które opuszczają mury więzienia i nie mają dokąd pójść. Stają się osobami w kryzysie bezdomności, a to nie jest dobry początek nowego, uczciwego życia. Czasem takie stowarzyszenia czy fundacje pomagają osadzonym zobaczyć inną wolność niż ta kiedyś znana. Pokazują rozwiązania, wspierają, kiedy brakuje nadziei i kiedy kuszą dawni koledzy lub przyzwyczajenia. Z pewnością w uniknięciu powrotu do więzienia pomaga taka pomocna dłoń.

Zdarza się, że po wyjściu niektórzy skazani np. za morderstwo, próbują skontaktować się z bliskimi ofiary. Chcą powiedzieć "przepraszam", aby móc ułożyć sobie życie na nowo.

- Oczywiście. Psycholożka więzienna powiedziała mi, że najtrudniejszym czasem w więzieniu jest listopad. Osadzeni myślą wtedy o sprawach ostatecznych, o swoim losie i przyszłości, o zmarłych bliskich, no i bywa, że o ludziach, których skrzywdzili. Zdarza się, że wpadają wtedy na pomysł, żeby napisać list zza krat, czasem taki pomysł jest im podsuwany - nawet nie chodzi o jego wysłanie, a o rozładowanie emocji. Znam historię osadzonego, który po wyjściu z więzienia skontaktował się z synem ofiary. Wymaga to jednak dobrej woli od drugiej strony i nie zawsze jest możliwe.

Nadchodzi dzień wyjścia z "pudła". Brama zapewne trzeszczy tak samo w pierwszy dzień. Mur zostaje za plecami. Ktoś staje na ulicy i zadaje sobie pytanie: co dalej? Drogi są różne, a więzienie dyktowało rytm dnia.

- Jedna z bohaterek opowiadała mi, że trafiła do więzienia latem, a wyszła zimą. Przy wyjściu otrzymała letnie ubranie, które miała na sobie w dniu zatrzymania. To jedna z historii, w których ważną rolę odegrała pomoc postpenitencjarna, Fundacja "Sławek" jej wtedy pomogła. Do wyjścia z więzienia teoretycznie trzeba rozpocząć przygotowywania wcześniej. Oznacza to pewnie zupełnie inne rzeczy w każdym przypadku, różne są też możliwości. Czasem na osadzonego czekają bliscy, jest pomoc, wsparcie. Jest wiara w to, że nie będzie kolejnego razu. Czasem nikt nie czeka. Słyszałam różne historie o wychodzeniu. Niektórzy mówili, że najpierw trzeba odespać. Inni pierwsze kroki kierowali w wymarzone za kratami miejsce - na przykład na burgera z frytkami. Jeden z bohaterów opowiedział mi, że najpierw poszedł do perfumerii, bo w więzieniu odkrył, że najbardziej brakuje mu zapachów. Wyobrażam sobie, że moment wyjścia to też moment, w którym ma się równocześnie mnóstwo strachu, pytań i wątpliwości. Jedne z najważniejszych to zapewne: "co teraz będzie"?

***

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: kara więzienia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy