Walentynkowe wieczory...
Ach, te walentynki... Czasem nas mobilizują do podjęcia pewnych niekonwencjonalnych działań...
Moje i męża walentynki upływają przeważnie spokojnie,
choć marzy mi się by kiedyś przebiegły nadzwyczaj upojnie.
Żeby związku naszego nudą nie zmarnować,
zdarzyło mi się dwa razy w pełni inicjatywę przejmować.
Pamiętam kiedyś na Walentynki czerwoną piękną bieliznę kupiłam
i przy dźwiękach Joe Cockera uwodzicielsko się wiłam.
Taki striptiz powolny, kusząca muzyka -
warto wypróbować, faceta w lędźwiach strzyka ;)
Innego roku wieczorem w łazience plan mój przeprowadziłam -
wysokie szpile, pończochy kabaretki, makijaż, włosy nastroszyłam.
Krótka czarno-złota przezroczysta koszulka, czarne majteczki -
tak wystylizowana wyszłam z łazieneczki.
I tak w sypialni progu stanęłam,
mię uwodzicielską zrobiłam, usta wydęłam.
I powiem Wam, że strasznie głupio się poczułam,
bo zamiast zachwytu, konsternację wyczułam...
Mój mąż bowiem chyba szoku jakiegoś doznał,
nie wiem - może mnie nie poznał? ;)
Dopiero po chwili był w stanie coś z siebie wykrztusić,
i wtedy dobrze się poczułam - jednak po latach dalej potrafię kusić!
W tym roku też o jakiejś niespodziance myślę,
niestety na rajską wyspę siebie i jego nie wyślę ;(
Więc może tym razem kolacja z afrodyzjakami,
a po kolacji wspólna kąpiel z pobudzającymi olejkami?
Na żaden erotyczny płyn czy żel jeszcze nigdy się nie zdecydowałam,
może teraz jest okazja, może kiedyś na starość będę żałować "czemu nie szalałam"? ;)