Wariant ekspercki, czyli świąteczna pandemia syndromu Dunninga Krugera
Święta za nami. Wracamy do szarej codzienności przepełnieni jak co roku jajkami, żurem i dobrym słowem. Tym razem jednak można było przesycić się czymś jeszcze: wykładami i debatami kanapowych strategów i speców w zakresie uzbrojenia, wciągających zebranych przy stole do modnej gry towarzyskiej. Zasada była prosta: im ktoś mniej wie, tym ma prawo krzyczeć głośniej.
Minister Zdrowia Adam Niedzielski na antenie Polsat News tuż przed nadejściem Wielkanocy zapowiedział koniec pandemii, nieśmiało sugerując, iż nareszcie wirus pokonany, przynajmniej do września. Medal i dyplom dla tego, kto policzy, który to już wielki tryumf nad koroną.
Ale pan doktor (swoją drogą nauk ekonomicznych, nie taki ze stetoskopem) zapomniał dodać o jednej, istotnej rzeczy - nowym wariancie, który w niecałe dwa miesiące opanował cały kraj. Nie mamy co prawda dokładnych danych dotyczących zakażeń, ale można podejrzewać, że szczyt pierwszej fali nastąpił właśnie w święta.
W wielu domach pierwszym pytaniem z okazji świątecznego spotkania nie było klasyczne: "Co słychać?" albo nawet "Nie zmokliście?", ale "No i co sądzisz o tej wojnie?". Zagrywka iście diaboliczna i podstępna, bo nadawca pytania nie miał najmniejszego zamiaru dowiedzieć się, co faktycznie mamy do powiedzenia w temacie. Było to tylko utorowanie sobie drogi, otwarcie bramy do tego, aby on sam mógł swoje zdanie w temacie wygłosić.
Na naszych oczach wirus ekspertozy, znany u nas od wieków, zmutował z odmiany ekspertikon morbus w ekspertikon bellum (nie jestem pewien, czy tak nazwy te brzmią, ale przeleciałem wzrokiem dwa wpisy na Wikipedii i obejrzałem poranny serwis njusowy, więc w zasadzie wiem już wszystko). Ten pierwszy, przywleczony dwa lata i miesiąc z okładem temu objawiał się nagłym wejściem w nowy stan świadomości, przeskokiem z poziomu laika na stopień eksperta w dziedzinie wirusologii. Nowy wariant manifestuje się podobnie, choć zakres wiedzy to wojnologia.
Nie jest to więc sensu stricto coming out domorosłych specjalistów od militariów, stosunków międzynarodowych, wojskowych technikaliów i konfliktów zbrojnych, ale raczej ogólnokrajowa plaga przebranżowień.
Wariant ma także swoje pomniejsze wariacje, tudzież wariantki. Dają temporalny zastrzyk świątecznego zorientowania w klimatologii, polityce migracyjnej i społecznej (podsuwając rozwiązania w kwestii Ukraińców), ekonomii czy bankowości (specjalizacja: inflacja, kredyty, stopy procentowe).
Mówiło się, że Jurij Gagarin poleciał do nieba i żadnego boga nie widział. Prawdopodobnie miał dużo racji, ale lekko podejrzane wydaje się to, jak błyskawicznie zmienił zawód z astronauty na teologa. Podobnie pan Krzysztof z Rzeszowa po obejrzeniu wieczornego wydania wiadomości podejrzanie szybko przekwalifikował się ze swojego dotychczasowego fachu na znawcę Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Wirus jak to wirus, nie wybiera. Niczym danse macabre zrównuje królów i pariasów, krezusów i żebraków, profesorów belwederskich (takich, co czytają tony książek) i "profesorów" sufitowych (tym, aby wiedzieć, wystarczy popatrzeć chwilę w sufit).
Sąsiadka, znajomy rodziców, szwagier, kuzynka, wujek. Nad wielkanocnymi stołami oprócz aromatów tradycyjnych potraw i równie tradycyjnych ciężkich oddechów wieczorową porą, unosił się strach. Ofiarą mógł paść każdy.
Ile kto ma jakich czołgów, komu powinien je dać, gdzie przewieźć, jak wykorzystać, kiedy uruchomić, czym serwisować, czy da się zatopić wielki krążownik dwoma pociskami, w którą stronę powinien pójść atak, układać się czy nie układać, kim są mentalnie ci, a jakie uwarunkowania kulturowe mają tamci, kto wygrał, kto przegrał, kto wygrywa, kto przegrywa, kto wygra, kto przegra. A w ogóle to zimno, więc jakie tam ocieplanie klimatu. Źródła wiedzy? Pokazywali, mówili, leciało. Byle nie jakieś tam książki albo co gorsza komentarze pracowników akademickich.
Biada temu, kto stwierdził, że nie zna się, więc się nie wypowie. Że nie jest specjalistą, więc chciałby zmienić temat. Albo jesteś specem od wojny, albo wynocha.
Ja osobiście wybrałem tę drugą drogę, choć nie było za bardzo gdzie uciec. Zaryzykowałem i mimo, iż pogoda była wybitnie odpychająca, wybrałem się na mecz piłki nożnej.
Polska ekstraklasa jak zwykle poziomem raczej rozczarowywała niż ciekawiła, ale jakąż ulgą było przez 90 minut z przerwą słuchać mądrości i wywodów trybunowych znawców na temat tego, czy był spalony, czy kartka słuszna, czy transfery trafione, czy weszłaby czy nie.
Po sportowych emocjach jednak przyszedł czas na zwyczajowe zebranie w lokalu i znowu się zaczęło. Zaraza czaiła się na każdym rogu.
Współczuć powinniśmy chyba najbardziej prawdziwym (nieironicznie) ekspertom. Lata nauki, dokształcania się, czytania, zagłębiania, dyskutowania, pogłębiania wiedzy. Wszystko to w starciu z fotelowym encyklopedystą idzie na dno jak krążownik "Moskwa".
David Dunning i Justin Kruger ponad dwie dekady temu opisali zjawisko nazwane od ich nazwisk efektem Dunninga-Krugera. Polega ono na tym, że im ktoś mniej wie na dany temat, tym bardziej wydaje mu się, że się na tym zna. Im więcej wie, tym bardziej zdaje sobie sprawę ze swoich braków.
A zatem ktoś, kto tworzy felietony, nie powinien czytać za dużo, bo jeszcze uświadomi sobie, że nie potrafi pisać.
Ktoś, kto na rodzinnym spotkaniu chce zabłysnąć jako armijny znawca, też niech lepiej nie zgłębia wiedzy na ten temat. Wielu Polaków podążyło właśnie tą drogą, debatując i perorując o wojnie z okazji Wielkanocy.
Ale może to nie kwestia ignorancji i zieleniactwa a właśnie objawy groźnego wariantu wirusa, który przecież nie tylko nasze społeczeństwo zżera od lat (wirus jako taki, nie wariant). Może buńczuczne ogłoszenie końca pandemii było jednak trochę na wyrost i żeby zatrzymać upiorny pochód ekspertozy, należy wrócić do korzeni i chociaż na chwilę zamknąć lasy? Dwa lata temu, podczas pierwszej, fali pomogło.
Przeczytaj także: