Z Michałem Pirógiem o miłości

- Wolę mieć motyle w brzuchu, niż poukładany dom - wyznaje Michał Piróg, który właśnie wydał swoją autobiografię pt. "Chcę żyć". W rozmowie ze Styl.pl opowiada o tym, ile warto poświęcić dla miłości i dzieci, a także o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi, stosunku do pieniędzy i polskiej kultury.

Michał Piróg, fot. Paweł Wrzecion
Michał Piróg, fot. Paweł WrzecionMWMedia

Izabela Grelowska, Styl.pl: Na ile warto poświęcać swoje zawodowe ambicje i plany dla miłości?

Michał Piróg: - Są ludzie, dla których najważniejsza jest praca i sukces, inni są niepoprawnymi dzieciakami, wierzącymi w to, że miłość jest najważniejsza. Ja należę do tej drugiej grupy. I chyba warto próbować, nawet jeśli później to się kończy.

- Słyszałem niedawno, że człowiek rodzi się sam, aby samemu umrzeć, więc nie wiadomo dlaczego aż taką wagę przywiązujemy do wspólnego przebycia tej drogi, skoro z założenia jest to niemożliwe. Ale nawet jeśli wiem, że tak jest świat zbudowany, to mimo wszystko wierzę, że będę tym pierwszym, któremu się uda.

Miłość to jest zawsze uczucie od pierwszego wejrzenia?

- Po dłuższym zastanowieniu - tak. Czasami nie od razu zdajemy sobie z tego sprawę. Ale kiedy to sobie później przeanalizujemy, okazuje się, że to pierwsze spojrzenie zdarzyło się już dużo wcześniej, zanim sobie uświadomiliśmy, co się dzieje. Że pojawiła się pewnego rodzaju energia i nawet jeśli nie chcemy jej dostrzec, to ona już jest. Czasami możemy się minąć, wyjechać tysiące kilometrów dalej i dopiero pomyśleć, dlaczego się wtedy nie zatrzymałem, to przecież wtedy się wydarzyło. Dlatego trzeba być czujnym, mieć otwarte oczy.

A czy miłość od pierwszego wejrzenia nie jest zwodna?

- Może i jest, ale ja nie chcę tak myśleć. Nie chcę być podejrzliwy, chcę próbować. A nuż się uda.

To częsty dylemat. Czasami mamy radzą swoim dzieciom: nie kieruj się wyłącznie sercem.

- Mamy mówią o tym, jak zbudować życie, a nie jak być szalonym nastolatkiem do końca życia. A takie zakochiwanie się powoduje, że nadal jesteśmy dzieciakami. Kierując się rozsądkiem budujemy fundamenty i zaczynamy stawiać zamek, w którym nie zawsze jest się szczęśliwym. Rodzice chcą, abyśmy byli bezpieczni i w miarę ustatkowani. A ja wolę mieć motyle w brzuchu, niż poukładany dom. Choć tak naprawdę chciałbym połączyć jedno i drugie. Czy to oznacza, że jestem niepoprawnym optymistą? Może.

W książce wspominasz, że coraz częściej myślisz o dzieciach...

- Teraz nie myślę, chociaż był moment, w którym taka decyzja się pojawiła. Byłoby to możliwe, gdyby pojawiły się te motyle w brzuchu, wzajemność i gdyby obie strony były w stanie w jakimś stopniu zrezygnować z realizacji planów zawodowych i poświęcić się budowaniu rodziny, nowego życia i myśleniu bardziej o jego przyszłości niż o swojej.

- Kiedy się decydujesz na zostanie rodzicem, to jest to moment świadomej rezygnacji z własnych planów i marzeń. Ja już mogę to zrobić. Nie muszę się dalej spełniać. Myślę, że te rzeczy można też pogodzić, ale tylko jeśli ważniejsze niż "ja"  jest nowe istnienie, w które trzeba włożyć 200 proc. energii. Dlatego druga osoba w związku też musi być na to gotowa.

Czytając książkę ma się wrażenie, że twoje życie to nieustanna impreza, finanse traktujesz raczej lekką ręką. Dzieci chyba wymusiłyby dużą zmianę stylu życia? Mniej dziecięcego entuzjazmu, więcej zamków...

- Tak, na pewno. Ale co do lekkiej ręki do pieniędzy - to się raczej nie zmieni. Oczywiście część trzeba odkładać, aby dzieci miały zabezpieczenie na wypadek, gdyby dokonały złych wyborów. Siostra mojej mamy powiedziała mi kiedyś: "Wiesz co jest najgorsze, kiedy się umiera? Świadomość, że masz pełne konto i nigdy za to niczego nie zobaczyłeś".

- Zarabiamy po to, aby wydawać. Nie ma co gromadzić i odkładać na przyszłość, bo nie wiadomo jaka ta przyszłość będzie, czy w ogóle będzie. Mam znajomych, którzy są chorzy na punkcie zarabiania i gromadzenia pieniędzy, a kiedy ich spytać, gdzie ostatnio byli na wakacjach, to nie wiedzą, co to znaczy. Tego bym nie chciał.

Zapuszczenie korzeni, ustatkowanie się, wzięcie kredytu jest momentem złożenia broni, a ja nie chcę tego robić.
Michał Piróg

Ale jak się ma dzieci trzeba pomyśleć o mieszkaniu, o stabilizacji...

- Ja cały czas myślę o mieszkaniu. Od kilku lat co miesiąc planuję kupić inne, ale jeszcze żadnej transakcji nie sfinalizowałem. Chyba nie jestem gotowy na to, żeby powiedzieć sobie: "Tak, to jest moje miejsce". Wszystko wydaje mi się złudne, jak już podejmuję decyzję, to jadę w inne miejsce i znowu jestem zachwycony. Boję się zapuścić korzenie, bo wtedy to nie ja będę decydował o tym, co będzie za chwilę. Z drugiej strony chciałbym tego, czyli jestem pełen sprzeczności (śmiech).

Lepiej być lekkoduchem, bo wtedy nikt nie może cię kontrolować?

- Boję się tego, że coś przegapię. Zapuszczenie korzeni, ustatkowanie się, wzięcie kredytu jest momentem złożenia broni, a ja nie chcę tego robić. Zobowiązania są utratą wolności, a ja chcę być wolny jak najdłużej. Naprawdę mam takie poczucie, że jeżeli mnie nie będzie wszędzie, to przegapię najważniejszą rzecz w życiu.

A nie jest tak, że jak się jest wszędzie, to właśnie wtedy można przegapić?

- Są mniejsze szanse, że przegapimy. Trzeba być wszędzie. Nie należy się ograniczać. Można urodzić się w małej miejscowości i tam znaleźć żonę albo męża, pracę w tym jedynym banku, który tam jest. Tak się tworzą nieszczęśliwi ludzie. Ja bym tego nie chciał. Zawsze można pojechać dalej. Ludzie nawet nie biorą pod uwagę tego, że coś może się wydarzyć na drugiej półkuli. Ja wiem, że to możliwe, ale jeśli ma się tak stać, to muszę tam być!

To znaczy, że czujesz się szczęśliwy?

- Gdybym miał podsumować, to tak. Przez większą część mojego życia. Ale odebrałem lekcję, nauczyłem się mówić o tym, czego chcę. Nie można czekać, aż ktoś się zorientuje, czego potrzebujemy. Trzeba pójść, zapukać i powiedzieć: "Przyszedłem po to". Świat daje nam wszystko, tylko że my nie umiemy brać, nie umiemy się upomnieć. Bo tak nas wychowano, bo powiedziano nam, że nie wypada. Tak było z tańcem. Powiedziano mi, że jestem za stary, że nie będę tańczyć, ale ja tego chciałem poszedłem i to wydarłem.

- Jeśli ktoś nam się podoba, nie możemy liczyć na to, że ta osoba to zauważy. Musimy podejść i o tym powiedzieć. Jeśli coś nam się podoba, musimy to okazać. Jeśli czegoś nie akceptujemy, musimy powiedzieć, że to jest złe.

Jaka była najważniejsza cecha, która pozwoliła ci odnieść sukces?

- Wiara w siebie i upór. Bezkompromisowość. Bardzo często stawałem przed dylematem: "Albo wszystko stracisz, albo osiągniesz to, co chcesz". Nigdy nie bałem się wszystkiego postawić na ostrzu noża. Jak do tej pory mi się udaje, może przyjdzie taki moment, że się sparzę. Ale on też będzie po coś. To na pewno zależy od temperamentu, ale ja się nie boję. Jeśli nie wyjdzie, trudno, to nie jest koniec świata. Ale wiem, o co gram.

Wyprowadzisz się z Polski?

Świat daje nam wszystko, tylko że my nie umiemy brać, nie umiemy się upomnieć.
Michał Piróg

- Nie wiem. Nie mówię, że nie. Lubię Polskę, lubię Warszawę. Trudno byłoby mi się rozstać ze znajomymi. Na razie nie ma takiego miejsca, o którym bym wiedział, że tam chcę mieszkać. Od dziecka myślałem o trzech państwach. Być może jedno z nich jest dla mnie, ale tego nie wiem, wiec muszę pojechać i to sprawdzić.

A Tel Awiw?

- Uwielbiam Tel Awiw, ale jest on piękny tak długo, jak długo jesteś turystą i nie musisz tam mieszkać. Podobnie było w Miami. Jest tam ciepło, fajnie, są plaże, ale jeśli siedzisz w pracy i widzisz to tylko przez okno, nie masz z tego żadnego pożytku. Tel Awiw jest cudowny, ale jest ciężki. Nie wiem kto by mnie zmusił do chodzenia do pracy, kiedy jest ciepło (śmiech). Nie znalazłem jeszcze swojego miejsca, dlatego nie mogę siedzieć w miejscu i muszę być w ciągłym ruchu. Bo ono gdzieś jest.

Kultura żydowska jest rodzajem kolorowej ucieczki od szarej polskiej rzeczywistości?

Uwielbiam słuchać, kiedy o Polsce opowiadają ludzie, którzy się tutaj przeprowadzili. Oni się zakochali w kolorycie, którego my nie widzimy.
Michał Piróg

- Ale Polska wcale nie jest szara! Może zawsze nas bardziej interesuje to, co jest gdzieś dalej. Mówiąc o kulturze żydowskiej mamy na myśli ogromną różnorodność, bo Żydzi są rozproszeni po całym świecie. Ale nie można powiedzieć, że ona jest ciekawsza od polskiej.

- Problem z kulturą polską jest taki, że poza kilkoma entuzjastami mało kto potrafi o niej ciekawie opowiadać, bo wszyscy narzekamy, że Polska jest nudna. A to jest nieprawda. Uwielbiam słuchać, kiedy o Polsce opowiadają ludzie, którzy się tutaj przeprowadzili. Oni się zakochali w kolorycie, którego my nie widzimy. I to oni najlepiej pokazują Polskę, bo się nią zachwycają!

- Sam poznałem i pokochałem wiele miejsc, kiedy mój kuzyn po raz pierwszy przyleciał do Polski i poprosił, abym mu wszystko pokazał. Nie wiedziałem co, bo przecież wszyscy mówili, że to nudne. Musiałem odrobić pracę domową i dopiero wtedy sam po raz pierwszy dostrzegłem wiele rzeczy i uświadomiłem sobie, jakie są cudowne. Najlepiej poznawać swój kraj przez przyjezdnych.

- Z drugiej strony poznając kulturę żydowską poznaje się też historię Polski. Te nacje łączy 700 lat kooperacji. Kiedy mówimy, że Polska jest antysemicka to tak, jakbyśmy sami siebie nie lubili. Przez 700 lat byliśmy jedną dużą rodziną. Możliwe, że jesteśmy wszyscy spokrewnieni.

Sporo osób nie wierzy w to, że masz żydowskie korzenie. Sądzą, że chcesz zwrócić na siebie uwagę...

- Nigdy nie miałem potrzeby, aby o tym powiedzieć, ale zostało zadane pytanie, więc na nie odpowiedziałem. Nie spodziewałem się, że to się stanie tak wielką sensacją. Wszyscy o to pytają.

Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nikomu nie przyszłoby do głowy, że ktoś mówi o żydowskim pochodzeniu dla popularności.

- Dzisiaj zmienia się świat. Kiedy moja mama była dzieckiem, to za to zbijano, dzisiaj najwyżej ktoś cię obrazi. Jest inaczej i dlatego trzeba dbać o to, żeby znowu się nie powtórzyło to, co było. Ale to nie dotyczy tylko Żydów, ale też innych mniejszości, które powoli zaczęliśmy akceptować. Staliśmy się bardziej otwarci i tolerancyjni, ale też bardziej leniwi, nie pielęgnujemy tej tolerancji. Powinniśmy być bardziej czujni.

Jako agnostyk przyjmujesz coś z tradycji religijnej?

- Tradycje w ogóle są fajne. Najbardziej lubię wszystkie Nowe Roki, bo jest ich dużo. Jak się policzy wszystkie wierzenia, to można mieć sylwestra przez pół roku (śmiech).

- Lubię obserwować moich znajomych, ludzi, którzy są wyznawcami różnych religii lub którzy nie mówią o żadnej. Czasami nie trzeba mówić, ale i tak widać, co ktoś przeżywa. Że wierzy, bo to czuje, a nie dlatego, że sąsiedzi patrzą i tak wypada. I wtedy nie ważne jakie to jest wyznanie, jaka to jest religia, jeśli jest w tym prawda, jest to piękne.

Styl.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas