Była pierwszą supermodelką. Zmarła tragicznie
Dziś mało kto o niej pamięta, choć uważana jest za pierwszą światową supermodelkę i był czas, gdy jej twarz zdobiła najbardziej liczące się magazyny.
Odniosła niebywały sukces właściwie bez wysiłku. Nie marzyła o karierze modelki, nie zabiegała o spotkania, znajomości i protekcję. Niezwykła uroda sprawiła, że wszystko samo do niej przyszło. Ale jej gwiazda zgasła równie szybko, jak zapłonęła, a koniec był tragiczny, przedwczesny i samotny.
Pierwsze ważne zlecenie? Dla Versace. Miała zaledwie 18 lat. Rok wcześniej była po prostu wysoką nastolatką pomagającą za barem w restauracji ojca w Filadelfii. Miejscowy fotograf poprosił, by zapozowała. Zdjęcia zobaczył Arthur Elgort, a potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Dwie okładki Cosmopolitan w ciągu pięciu miesięcy. I jeszcze Vogue, wydanie brytyjskie, francuskie i amerykańskie. Helmut Newton, Chris Von Wangenheim, Francesco Scavullo, Richard Avedon, Denis Piel.
Armani, Diane Von Furstenberg, Dior, Lancetti, Levi's, Perry Ellis, Yves Saint Laurent...
Lata 70. dobiegały końca. Świat zachwycał się blond pięknościami o błękitnych oczach, a ona była inna. Niepokojąca i dzika. Pozowała nago, kochała się z kobietami, nosiła męskie ciuchy. Bardzo szczupła brunetka, chłopczyca. Świat mody dopiero miał się w takich zakochać. Wkrótce nie używano już nazwiska. Imię Gia było rozpoznawalne dla wszystkich.
Była prekursorką tego, co w latach 90. określono mianem "heroin chic", kiedy to wychudzone, androgyniczne modelki owładnęły masową wyobraźnią. Ponoć same nazywały siebie "Gia’s girls".
"Heroinowy szyk" to nie było po prostu wyrażenie. Gia ostro imprezowała w takich miejscach jak legendarny klub Studio 54 czy Mudd Club, regularnie sięgając po kokainę, ale wkrótce i heroina pojawiła się w jej życiu. Ponoć podsuwali ją dziewczynie nawet projektanci i redaktorzy mody zafascynowani jej buntowniczym, nieco mrocznym "lookiem" i smukłością sylwetki.
Niebawem oprócz szykownych klubów, zaczęła odwiedzać brudne narkomańskie nory, coraz częściej zdarzało się jej przerwać sesję, by sięgnąć po narkotyk. Stała się trudna we współpracy, agresywna i nieprzewidywalna, ale wciąż piękna i niezwykle szczupła. "Problem polegał na tym, że ludzie byli bardziej zainteresowani ukrywaniem śladów niż udzieleniem jej pomocy" podsumowała jej była dziewczyna, Elyssa Stewart.
Pierwszy odwyk? W lutym 1981. Niedługo potem taranuje samochodem ogrodzenie, trafia do aresztu i znowu do ośrodka. Będzie tam wracać wielokrotnie. Propozycji zawodowych jest coraz mniej, z tych, które się pojawiają, nie zawsze jest w stanie się wywiązać. Ulubiony fotograf Francesco Scavullo robi z nią jeszcze jedną sesję. Ręce ukryte są za plecami, bo blizn po wkłuciach nie sposób już wyretuszować. Gdy pojawiają się pogłoski o zakażeniu wirusem HIV, świat mody ostatecznie stawia kreskę na dziewczynie, którą chwilę wcześniej wyniósł na szczyt.
Do szpitala trafia prosto z ulicy, przemoczona i zziębnięta. Na ciele ślady pobicia i gwałtu. Wywiązuje się zapalenie płuc. Gia ma objawy zespołu "wyczerpania" (ARC-AIDS Related Complex).
Umiera, mając zaledwie 26 lat. Na jej pogrzebie nie pojawia się nikt ze świata mody. Projektanci, fotografowie, wizażyści, modelki - ci ludzie nawet nie wiedzieli, że zmarła.
Łączyły ich z Gią wspólne projekty i imprezy, ale smutek i ból, który próbowała zagłuszyć heroiną, przeżywała w samotności. Bo to nie jest opowieść o kapryśnej piękności, której sukces przewrócił w głowie.
To raczej historia skrzywdzonego dziecka, którego rany nigdy nie zostały wyleczone. Któremu świat dał sławę, ale nie dał pomocy i wsparcia. Gia wyrosła w niestabilnej rodzinie, w której panowała przemoc. Jako pięcioletnia dziewczynka była molestowana seksualnie. Matka, której uwagi tak bardzo pragnęła, wyprowadziła się z domu, gdy Gia miała 11 lat. Te wydarzenia pozostawiły trwałe piętno na jej osobowości.
A była, jak opisał ją Scavullo: "Starą, młodą, dekadencką, niewinną, niestabilną, wrażliwą i twardszą niż się wydaje". Jej fenomen nie polegał jedynie na urodzie: "Nigdy nie myślę o niej jak o modelce, choć jest jedną z najlepszych. Ona nie przyjmuje wystudiowanych póz: słodkiej, ponętnej czy wyluzowanej. Raczej krzesa iskry. Nigdy nie spotkałem nikogo tak ekscytująco wolnego i spontanicznego, nieustannie zmieniającego się, ruchliwego (co doprowadzało mnie do szału zanim zmądrzałem i zacząłem szybciej ustawiać aparat). Praca z nią to jak fotografowanie strumienia świadomości" - twierdził Scavullo.
Czy w tym strumieniu było miejsce na wyrażenie prawdy o sobie? Chyba nie. "Trzeba uważać, by nie zafiksować się na jakimś nastroju. W emocjach panują trendy tak jak w modzie. Ja staję się tym, co twoje oko chce widzieć. To moja praca", powiedziała kiedyś Gia. Pozostały po niej zdjęcia. Na nich to, co nasze oko zechce zobaczyć.