Thakoon Panichgul
Wzrost swoich notowań zawdzięcza zabawnym nadrukom, które podobają się i młodym fashionistkom, i pierwszej damie.

Niejako wrosłem w branżę – moja mama była krawcową. Musiała zarabiać na życie, więc przeprowadziliśmy się z Tajlandii do Omaha, kiedy miałem 11 lat. Dostała pracę w firmie Pendleton Woolen Mills, szyła płaszcze i koce. Trudno być wytwornym w takich warunkach, zwłaszcza w Nebrasce. Mimo to zawsze interesowałem się modą. Nawet w Bangkoku intrygowało mnie, jak ludzie dobierają ubrania.

Dostałem od mamy zielony dres Adidasa, który wyglądał jak nieco swobodniejszy uniform, góra i dół były dopasowane. Nie wyobrażałem sobie, żeby mogło być inaczej.
Przywiązywałem wagę do szczegółów, nawet skarpetki nosiłem w określony sposób. Gdy zamieszkaliśmy w USA, zacząłem pochłaniać magazyny z modą. Złożyłem papiery na kierunek biznesowy na Uniwersytecie Bostońskim, bo tego chciała moja mama. Dostałem stypendium i przyjąłem je ze względu na rodzinę, ale postanowiłem, że po studiach zrobię karierę w świecie mody.
Dostałem się na letnie praktyki do Showroom Seven, sklepu pokazowego w Nowym Jorku, gdzie uświadomiłem sobie istnienie nisz w modzie, które można zająć. Po studiach pracowałem w dziale produkcji J. Crew, byłem odpowiedzialny za kontakty między projektantami, działem sprzedaży i fabrykami wytwarzającymi ubrania. Wymagało to świetnej koordynacji.
Mówiłem: "Chcemy tę koszulę, ale cena nie może przekroczyć x, więc znajdźcie inne źródło bawełny i zmieńcie wykończenie". Po jakimś czasie awansowałem do działu sprzedaży. Projektanci pokazywali nam ubrania, a my wybieraliśmy te, które chcieliśmy wyprodukować i sprzedać.
W końcu zdecydowałem, że czas na bardziej twórcze zajęcie. Zostałem asystentem w dziale "Harper’s Bazaar", gdzie zapadały najważniejsze decyzje w sprawie mody. Zapisałem się na kursy wieczorowe i weekendowe z designu do Parsons The New School for Design. Miałem zajęcia z konstrukcji ubioru, tworzenia szablonów, szkicowania.
Wtedy postanowiłem spróbować projektowania. Miałem portfolio ze szkicami i pomysłami, a w "Harper’s Bazaar" poznałem wielu projektantów, którzy zaczynali bez większego przygotowania. Stwierdziłem, że ja też mogę! Uszyłem może osiem sztuk ubrań i pokazywałem je w sklepach, których właścicieli poznałem dzięki pracy. Kolekcja podobała się w Barneys New York i Bergdof Goodman, ale była dla nich za mała, więc sprzedałem ją w Ikram w Chicago i Kirna Zabete w Nowym Jorku. Czyste szaleństwo, bo nie miałem planu, co dalej.
Thakoon
Pokaz w Nowym Jorku

































Po tym jak sprzedałem próbne egzemplarze, namówiłem faceta, który wykonał dla mnie szablony, żeby pomógł mi wyprodukować ubrania. Kupiłem na wyprzedaży opakowania, żeby wysyłać swoje projekty. Zdałem sobie sprawę, że przed kolejną kolekcją muszę zrobić pokaz. Zebrałem przyjaciół, żeby pomogli mi znaleźć tanie miejsce, fryzjerów i makijażystów. Nie sądziłem, że ktokolwiek przyjdzie, ale byli tam redaktorzy z każdego magazynu.
Później dowiedziałem się, że na Fashion Week wszyscy pytali: "Idziesz dziś na Thakoona?". Czułem się wspaniale. Nawiązałem kontakt z 15 czy 20 sklepami i od tego się zaczęło. Obecnie zajmuję się wszystkim, co jest związane z produkcją i sprzedażą aktualnej kolekcji, na przykład opóźnionymi dostawami, oraz projektowaniem i szyciem próbnych egzemplarzy z kolejnej kolekcji.

Robię wstępne szkice, jak kura pazurem, a potem zatrudnieni u mnie projektanci robią z nich piękne ilustracje. Kilka razy nanosimy poprawki, omawiamy sposób drapowania, zastanawiamy się, jak ubranie będzie się układało na ciele. Potem tworzymy szablony i próbny egzemplarz. Nadzoruję też pokazy, potwierdzam rezerwacje, zatrudniam osoby do przeprowadzenia castingu. Dużo tego, ale angażowanie się we wszystkie prace sprawia mi wiele radości.
Fragment książki "Sukces według Teen Vogue"