Używam tylko swoich kosmetyków!
Oprócz dziennikarstwa zajęła się też biznesem. Nam zdradza dlaczego.
Oprócz pracy w telewizji jest też pani współwłaścicielką firmy kosmetycznej. Skąd pomysł na produkcję kosmetyków?
Kinga Rusin: - Bo nie mogłam znaleźć na rynku produktu swoich marzeń. Wiedziałam dokładnie, jaki ma być, tylko nie wiedziałam, jak go zrobić. Brakowało mi wiedzy.
- Dziś wszystkie formuły robi chemik. Proszę nie być zdziwionym. Żeby zrobić 100-procentowo naturalny produkt, trzeba być dobrym chemikiem. W kremach sygnowanych moim nazwiskiem są jedynie wyciągi z roślin, bez ropy naftowej, siarczanów czy silikonów. Surowce kupujemy głównie w Brazylii, zapachy zamawiamy w Szwajcarii, niektóre zioła są z Włoch. Wszystko mieszamy w Żyrardowie. Nic nie jest na licencji. To nasze opatentowane formuły. W magazynach pracuje kilkanaście osób plus te w laboratorium i na linii produkcyjnej.
Czyli jest pani teraz bizneswomen?
- Wcale nie chcę rezygnować z pracy w telewizji. Cały czas jestem głównie dziennikarką, która przy okazji robi biznes. Bez przerwy słyszę, że dałam tylko swoje nazwisko. To nieprawda.
- Wszystkim niedowiarkom mówię teraz wprost: jestem współwłaścicielem tej firmy, a nie tylko reklamuję kosmetyki! To w 50 procentach także moje dziecko.
Czyli sukces?
- Tak! W perfumerii Sephora spośród polskich firm jesteśmy numerem jeden, jeśli chodzi o kosmetyki do pielęgnacji ciała. Hitem jest balsam do rąk. Ale zapewniam: poczułam na własnej skórze, że aby czerpać zyski, trzeba najpierw zainwestować.
- W czerwcu świętowaliśmy trzecie urodziny i firma już na siebie zarabia. Cały czas inwestujemy, aby nie zostać w tyle. Wprowadzamy nowe produkty. Na zyski ciągle musimy poczekać. Jeśli ktoś otwiera biznes i myśli, że się wzbogaci po miesiącu, to jest naprawdę naiwny.
Jaką wobec tego jest pani szefową?
- Tylko chyba pracownicy powinni powiedzieć. Nie chcę być ani kumpelką, ani tyranem. Staram się być konstruktywnym współszefem. Moja praca koncentruje się głównie na tym, co dzieje się poza biurem. To są spotkania, negocjacje, kontrakty.
- Staram się aby relacje w każdej pracy były oparte na przyjaźni, tak jak jest to z moją wspólniczką Magdą Hajduk. Razem wychowywałyśmy dzieci i na szczęście wspólny biznes nie zepsuł naszych dobrych relacji.
Używa pani tylko swoich kosmetyków?
- Tylko i wyłącznie. Gdyby ktoś zrobił nalot na moją łazienkę, to na pierwszy rzut oka mógłby stwierdzić, że nie ma tam nic poza szczoteczką i pastą do zębów. Trzeba się przyjrzeć, żeby dostrzec tajemnicze, otwierane na przycisk, szafki. Zajmują całe ściany. I zapewniam, że na każdej półce jest tylko Pat&Rub. Mam wszystkie swoje 105 produktów!
A czy tak zapracowana kobieta, jak pani, znajdzie czas na wakacje?
- Wyjeżdżam właściwie natychmiast. Ostatnie miesiące bardzo mnie zmęczyły, więc będę na nich dłuuuugo! Do pracy wracam w pierwszej połowie sierpnia. Będę krążyć po Polsce i zagranicy.
Wakacje to idealny moment na napisanie kolejnej książki. Myśli pani o tym?
- Na razie odpoczywam, bo "Co z tym życiem" kosztowało mnie bardzo dużo. Wywołała lawinę emocji. Świetnie się sprzedała (w ponad 100 tys. egzemplarzy). Więc sama sobie wysoko postawiłam poprzeczkę. Nie ukrywam jednak, że mam już pomysł na kolejną książkę. Tylko sił na razie brakuje. Będzie to w pewnym sensie ciąg dalszy...
Ostatnio jest pani komplementowana za wygląd. Czyja to zasługa?
- Nareszcie! Bo portale internetowe dały mi nieźle popalić. Joanna Horodyńska mi doradza, ale robi tak wiele swoich innych rzeczy, że nie była w stanie w 100 procentach zająć się mną. Teraz stylizuje mnie głównie Agnieszka Kornacka, za co bardzo jej dziękuję.
Rozmawiała Sylwia Prach
Życie na gorąco 28/2011