Pracownik hospicjum: Bywa, że rodziny proszą, żebyśmy nie mówili skąd jesteśmy

W hospicjum nie każdy się przyjmie. Przez nasze przewinęło się bardzo wielu lekarzy i pielęgniarek. Nie wszyscy to wytrzymują. To ogromne obciążenie, więc odchodzą - mówi Regina Jeske, z Warszawskiego Hospicjum Społecznego.

Najbardziej naturalnym miejscem dla chorego jest dom, ale nie zawsze jest to możliwe
Najbardziej naturalnym miejscem dla chorego jest dom, ale nie zawsze jest to możliwe123RF/PICSEL

Karolina Olejak, Interia.pl: Osoby, które trafiają do hospicjum, są pogodzone ze śmiercią, czy to wasze zadanie przepracować to z nimi?

Regina Jaske, Warszawskie Hospicjum Społeczne: - Zdarzają się przypadki, gdy pacjent to już jakoś przemyślał, ale w przeważającej większości przypadków nasi pacjenci nie są pogodzeni ze śmiercią. Chcieliby pożyć jeszcze trochę dłużej, mają plany, na których realizacje liczyli. Zadaniem psychologa, lekarzy i pielęgniarek jest pomóc im oswoić się z tym co nieuchronne. Dodatkowo bardzo istotne jest to, że pomóc trzeba nie tylko osobie chorej, ale również jej rodzinie, która również ma wiele obaw.

Jak wyglądają rozmowy z rodziną chorego?

- My działamy w trybie domowym. Oznacza to, że odwiedzamy naszych pacjentów na miejscu. To, że jesteśmy w znanym otoczeniu, bardzo pomaga. Rodziny zwykle przyjmują nas dobrze, chcą, żeby pomóc najbliższym, zaopiekować się nimi możliwie najlepiej. Jednak mają wiele obaw. Przede wszystkim lękają się momentu przejścia. Rozmawiamy z nimi, towarzyszymy i nie zostawiamy ich z tym. Ważne jest, żeby wyjaśnić, jak moment będzie wyglądał. Odpowiedzieć na pytania o ból. To bardzo uspakaja. Rodziny potrzebują wyrzucić to, co ich boli. To są bardzo trudne rozmowy.

Jesteście złym posłańcem. Skoro ktoś trafia pod opiekę hospicjum, to znaczy, że nie ma już innego wyjścia.

- Zdarza się, że rodzina, zgłaszając pacjenta, prosi, żeby pod żadnym pozorem nie mówić, że jesteśmy pracownikami hospicjum. Nie chcą, żeby ich bliscy czuli, że to już naprawdę koniec.

To zaklinanie rzeczywistości?

- Tak, wolą, żeby chory myślał, że to po prostu lekarz, czy opiekun medyczny. My oczywiście stosujemy się do takiej prośby.

Pacjent dostaje diagnozę i co wtedy się dzieje?

- Rodzina, która dostaje skierowanie do hospicjum, zgłasza się do nas. My umawiamy lekarza i on odwiedza pacjenta w domu. Wykonuje badania. Sprawdza, jaki jest stan pacjenta. Bardzo często osoby, które przez dłuższy czas przebywały w szpitalu, mają odleżyny, które trzeba opatrzyć.

- Nasze działania polegają głównie na tym, żeby pacjent nie cierpiał. Leczenie jest już bezzasadne, więc my uśmierzamy ból. Trzeba dobrać właściwie środki, podać kroplówkę i być z człowiekiem. Tylko i aż tyle.

- Wszystko zależy od oczekiwań rodziny i samego chorego. Czasem ograniczamy się do wizyt lekarza i pielęgniarki, a czasem dodatkowo pojawia się psycholog lub opiekun medyczny, który pomaga w codziennych czynnościach higienicznych.

- To z pozoru łatwe czynności, ale gdy nie mamy doświadczenia, ubranie, umycie czy podanie zastrzyku to dla rodziny bardzo trudne zadanie.  No i jest jeszcze wsparcie niemedyczne.

Na czym ono polega?

- Czasami chory lub rodzina potrzebuje pomocy niemedycznej tzn. rozmowy, porady, dotrzymania towarzystwa. Wtedy pomagają nasi przeszkoleni wolontariusze. Odwiedzają takie osoby, pomagają w zakupach, sprzątaniu, wysłuchają.

- Opieka nad osobą chorą to często praca 24 godziny na dobę. Wolontariusze to też oddech dla rodziny, bo mogą zaopiekować się osobą chorą, gdy najbliżsi muszą załatwić jakieś sprawy.

- Mamy pacjentów, do których wolontariusze chodzą regularnie. Dostajemy prośbę, żeby to była ta konkretna osoba. Nawiązują się relacje. To co bardzo często obserwujemy, że czasem łatwiej zwierzyć się z różnych problemów obcej osobie niż rodzinie.

Z czego to wynika?

- Czasem nie chcą martwić rodziny, a czasem czują się już wystarczającym ciężarem. Wydaje im się, że to byłby dodatkowy bagaż dla najbliższych.

Wasi podopieczni to przede wszystkim seniorzy?

- Niestety nie tylko. Mamy bardzo dużo młodych osób. Opiekujemy się wszystkimi, którzy skończyli 18 lat. W opiece nad młodszymi pacjentami specjalizują się hospicja dziecięce.

- Wiele chorób, w tym nowotwory, szybciej się rozwijają u młodych osób. U seniorów w wielu przypadkach rozwija się wolniej i łagodniej.

Na śmierć można zobojętnieć? W końcu spotykacie się z nią niemal codziennie.

- Nawet pracownicy hospicjum nie obojętnieją na śmierć. Często, gdy mają pod opieką daną osobę przez dłuższy czas, to przeżywają jej odejście. Oczywiście wiemy, że odejście jest nieuniknione, ale wciąż bywa bolesne. Kadra też potrzebuje opieki psychologa, w innym wypadku łatwo o zawodowe wypalenie.

Bez powołania nie da rady?

- W hospicjum nie każdy się przyjmie. Przez nasze przewinęło się bardzo wielu lekarzy i pielęgniarek. Nie wszyscy to wytrzymują, więc odchodzą.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas