Północny Egipt. Tam, gdzie historia spotyka harmonię
Egipt niezmiennie pozostaje na szczycie list ulubionych wakacyjnych kierunków Polaków. Leżące nad Morzem Czerwonym kurorty: Hurghada, Sharm el Sheik i Marsa Alam na stałe wpisały się już w katalogi biur podroży. Polski rozbrzmiewa tam od kilku dekad tak często, że Egipcjanie zaczęli go rozumieć, a nawet płynnie się nim posługiwać. Jednak poza najpopularniejszymi kurortami Egipt ma do zaoferowania także bogatą historię i kulturę. Tę można odkryć na północy, pozostając równocześnie w wakacyjnym klimacie z gwarancją pogody i (póki co) bez tłumów.

Leżące nad Morzem Śródziemnym północne wybrzeże Afryki to wciąż wśród Polaków kierunek mało popularny. Rodacy, wybierając się do kraju faraonów, zwykle lądują na Półwyspie Synajskim lub w jednym z kurortów nad Morzem Czerwonym. Z przeprowadzonego w czerwcu br. raportu Compensy "Wakacje Polaków 2025 - między bezpieczeństwem a przygodą" wynika, że mimo że podróżujemy coraz dalej i coraz odważniej, liczymy pieniądze. Dla 57 proc. wyjeżdżających na urlop głównym kryterium wyboru jest cena. Dodatkowo dla połowy badanych ważne jest, by przy okazji skorzystać z atrakcyjnej promocji. Letni urlop ma być nie tylko tani, ale także oferować różnorodne zajęcia. Na ciekawą lokalizację o wysokim standardzie, która zapewnia dostęp do licznych atrakcji, wskazuje 44 proc. badanych.
Północny Egipt wydaje się być zatem dobrą alternatywą dla zatłoczonych kurortów. Od kilku lat zresztą dość intensywnie się rozwija z myślą o turystach z zagranicy, choć póki co często bywają tu też miejscowi. Hotele i inwestycje w infrastrukturę w tym miejscu sprawiają, że w komfortowych warunkach można się cieszyć białym piaskiem i turkusem morza, który przywodzi na myśl Malediwy. Północne wybrzeże ciągnie się na długości ponad 500 kilometrów od Aleksandrii po granicę z Libią i historycznie służyło Egipcjanom jako miejsce ucieczki przed letnimi upałami, już w połowie XX wieku stało się dla nich popularnym kierunkiem wakacyjnym.
- W 2024 roku z oferty podróży do Egiptu z naszym biurem skorzystało ponad 729 tysięcy podróżnych, co jasno pokazuje, że ten kierunek nie traci na popularności - mówi Aleksandra Nawrocka-Dudkiewicz, PR Manager biura podróży Join Up Polska. - Decydują o tym m.in. doskonała pogoda przez cały rok, sprawdzona infrastruktura hotelowa oraz możliwość łączenia wypoczynku z poznawaniem fascynującej kultury i historii - dodaje ekspertka.
- Obserwujemy również rosnące zainteresowanie mniej oczywistymi regionami - takimi jak Al Alamein na północnym wybrzeżu Morza Śródziemnego - mówi Nawrocka-Dudkiewicz.
To miejsce, które śmiało można nazwać "egipskimi Malediwami". Zachwyca drobniutkim, białym piaskiem i krystaliczną wodą, a do tego oferuje nowoczesne, luksusowe hotele i atmosferę prywatności z dala od masowej turystyki. To zupełnie inna odsłona Egiptu – bardziej śródziemnomorska, a jednocześnie autentyczna i inspirująca
- podsumowuje
El Alamein - między historią a turkusem
To właśnie tutaj rozegrała się też jedna z najważniejszych bitew II wojny światowej, zatrzymująca kampanię państw Osi w Afryce Północnej. Winston Churchil miał wtedy powiedzieć słynne zdanie: "To nie jest koniec. To nawet nie jest początek końca, ale jest to, być może, koniec początku". Dziś ten czas upamiętnia Muzeum Wojskowe, w którym znajdują się pamiątki i eksponaty z czasów II wojny światowej w tym używane przez armię mundury, broń i sztandary. Nie zabrakło także samolotów i ciężkich pojazdów. W miasteczku i okolicach znajdują się także cmentarze żołnierzy niemieckich, włoskich i walczących w ramach Brytyjskiej Wspólnoty Narodów.
Panuje tu klimat typowy dla rejonu śródziemnomorskiego. Lato jest suche i gorące, zima chłodna i deszczowa. Dla Egipcjan jesienią i zimą jest tu zdecydowanie za zimno. Początkiem roku bywa tu wietrznie, a temperatura w ciągu dnia wynosi 14-18 stopni. Najlepszy czas na odwiedzenie północnego wybrzeża to czas od przełomu marca i kwietnia do końca września, potem część hoteli jest zamknięta - słyszę od co najmniej kilku osób, z którymi rozmawiam podczas wakacji.

Dziś El Alamein to rozwijający się kurort z białymi plażami i krystalicznie czystą wodą. Nie brakuje tutaj luksusowych hoteli, a swoje wakacyjne domy mają także egipskie gwiazdy sportu i celebryci. Z myślą o ekspatach powstają rzędy szeregówek, architektoniczne nawiązujące do tych, znanych z wybrzeży Hiszpanii i Portugalii. Nowoczesna marina tętni życiem za dnia i w nocy. Restauracje serwują dania kuchni śródziemnomorskiej i międzynarodowej. Gdyby nie charakterystyczna aparycja egipskiego personelu, można by pomyśleć, że jesteśmy po drugiej stronie basenu Morza Śródziemnego. Widać aspirację do europejskich standardów, nawet na butelkach wody widzę naklejki z napisem: "Naturalny europejski smak".

Na szczęście gdzieś pomiędzy można jeszcze dostrzec elementy tradycyjnej egipskiej kultury - przebijają się w wystroju wnętrz, w restauracjach z tradycyjną kuchnią, gdzie egipski chleb aisz podaje się w towarzystwie torszi, czyli piklowanych warzyw i dziesiątek past wytwarzanych z ciecierzycy, papryki, fasoli i bakłażana. Jeśli herbata to koniecznie z dodatkiem mięty i dużą ilością cukru, choć Egipcjanie równie często, co herbatę pijają także szahwę - aromatyczną mocną kawę z dodatkiem kardamonu. Najbardziej egzotycznym napojem jest karkadeh - kwaskowy, mocno orzeźwiający, przygotowany z suszonych kwiatów hibiskusa.
El Alamein leży też stosunkowo blisko najbardziej znanych egipskich atrakcji. Niejednokrotnie słyszałam opowieści znajomych, którzy z Hurgady, czy Sharm el Sheik postanowili wybrać się na północ by zwiedzić starożytne miasta i piramidy. Całonocna podróż autobusami przez egipskie bezdroża nigdy nie należała do najlepszych wspomnień, a kolejny, przeznaczony na zwiedzanie dzień, spędzony w promieniach palącego afrykańskiego słońca, bywał męczący jeszcze bardziej niż sam dojazd.
Aleksandria - tu biło serce starożytnego świata
Z El Alamein do jednego z najważniejszych miast starożytnego świata można dojechać w niespełna dwie godziny. Jeśli zrobimy to rano, unikniemy zwiedzania zabytków na zewnątrz w największym upale, gdy słońce jest w zenicie. Będziemy się za to mogli schować w Nowej Bibliotece Aleksandryjskiej. W sercu Aleksandrii, miasta o bogatej historii i legendarnym dziedzictwie, powstała bowiem instytucja, która łączy przeszłość z przyszłością - Bibliotheca Alexandrina. To nie tylko nowoczesna biblioteka, ale także symboliczna kontynuacja jednej z największych intelektualnych instytucji starożytnego świata.
Starożytna Biblioteka Aleksandryjska, założona około 288 r. p.n.e. przez Ptolemeusza I Sotera, była częścią większego kompleksu naukowego zwanego Museion. Jej ambicją było zgromadzenie całej wiedzy ówczesnego świata. Zbiory liczyły od 400 do nawet 700 tysięcy zwojów, a wśród jej pracowników znajdowali się tacy uczeni jak Euklides, Eratostenes czy Arystarch z Samos.
Biblioteka była pionierem w zakresie katalogowania zbiorów - to właśnie tutaj powstały pierwsze systemy klasyfikacji tematycznej i alfabetycznej. - Niestety, jej los pozostaje niejasny - mówi mi lokalny przewodnik Amr, z którym zwiedzam miasto - zniszczenie biblioteki przypisuje się różnym wydarzeniom, od pożaru w czasach Juliusza Cezara po najazdy chrześcijańskie i muzułmańskie. Jej upadek stał się symbolem utraty ogromnej części dziedzictwa ludzkości.
Idea odtworzenia Biblioteki narodziła się w latach 70. XX wieku, a w 1988 roku projekt zyskał wsparcie UNESCO. W 2002 roku, po międzynarodowym konkursie architektonicznym, otwarto nową Bibliotekę Aleksandryjską - Bibliotheca Alexandrina - zaprojektowaną przez norweskie biuro Snøhetta.

Nowa biblioteka to nie tylko miejsce przechowywania książek – to centrum wiedzy, kultury i dialogu międzycywilizacyjnego, znajdują się tu dzieła zakazane w innych krajach Bliskiego Wschodu. Może pomieścić do 8 milionów woluminów, posiada specjalne działy dla osób niewidomych, planetarium, laboratoria, archiwum internetowe, a także muzea i galerie sztuki
- podkreśla Amr.
Architektonicznie budynek przypomina ogromny dysk słoneczny, symbolizujący światło wiedzy. Jego fasada ozdobiona jest literami ze wszystkich alfabetów świata - to hołd dla uniwersalności wiedzy i różnorodności kulturowej.
Fort na ruinach cudu świata
Przed aleksandryjskim słońcem ukryjemy się także w murach niezwykłej budowli. Tam, gdzie niegdyś wznosił się jeden z siedmiu cudów świata starożytnego, Latarnia z Faros, dziś stoi Fort Qaitbay. Ten majestatyczny bastion, zbudowany w 1477 roku przez sułtana mameluckiego Al-Ashrafa Sayfa ad-Dina Qaitbaya, miał chronić miasto przed najazdami osmańskimi i europejskimi flotami.
- Fort powstał z wykorzystaniem kamieni z ruin latarni, co czyni go nie tylko militarnym zabytkiem, ale i symbolicznym spadkobiercą starożytnej potęgi - mówi mój przewodnik. Jego grube mury, wieże obserwacyjne i strategiczne położenie nad Morzem Śródziemnym czyniły go jednym z najważniejszych punktów obronnych Egiptu w późnym średniowieczu.

W ciągu wieków fort przechodził z rąk do rąk - od mameluków, przez Osmanów, po Brytyjczyków. Dziś pełni funkcję muzeum morskiego. Rozciąga się stąd panoramiczny widok na zatokę i port, a wnętrza kryją eksponaty związane z historią żeglugi i obronności. Dziś wciąż stoi nienaruszony i niewzruszony, patrzę na jego grube mury z pokorą i ciekawością.
Polski akcent w sercu Aleksandrii
- Jesteś z Polski, zatem koniecznie musisz zobaczyć jeszcze coś - mówi Amr, gdy przemieszczamy się gdzieś pomiędzy kolejnym meczetem, a kościołem. Pośród wysokich bloków i błąkających się po chodniku kotów, patrzę na rzymski amfiteatr odkryty przypadkiem w 1960 roku przez polskich archeologów pod kierownictwem profesora Michałowskiego. Datowany na IV wiek n.e., to jedyny tego typu obiekt w Egipcie. Składa się z 13 rzędów marmurowych siedzeń, z których pierwszy wykonano z czerwonego granitu. Na niektórych zachowały się rzymskie cyfry oznaczające miejsca.

- Choć początkowo uważano go za typową arenę, dziś wiadomo, że pełnił także funkcje edukacyjne i administracyjne. W jego pobliżu odkryto kompleks audytoriów, co sugeruje istnienie antycznego uniwersytetu - opowiada Amr.
Kompleks Kom al-Dikka obejmuje również łaźnie rzymskie, mozaikową willę i pozostałości domów mieszkalnych. Całość ukazuje życie miejskie późnorzymskiej Aleksandrii. Dziś amfiteatr jest częścią parku archeologicznego i jednym z najważniejszych świadectw rzymskiej obecności w Egipcie.
Wielkie mango w cieniu piramid
Czego można się spodziewać po mieście, które ma 21 milionów mieszkańców? Tłoku i szaleństwa, tak w oczach, jak i na drodze. Kair, o którym mieszkańcy mówią "wielkie mango" to miejsce tyle wyjątkowe, co obezwładniające - chaosem klaksonów i liczbą bodźców, tonące w smogu i od lat targane rewolucjami. Przemieszczam się pomiędzy biednymi koptyjskimi dzielnicami i ekskluzywnymi osiedlami, których strzegą strażnicy, a ceny za metr kwadratowy liczy się w tysiącach dolarów. Najstarsze targowisko regionu, bogate dziedzictwo islamu, wielkie pieniądze i wielka bieda - ta wybuchowa mieszanka jest tu widoczna jak na dłoni.
Dla turystów jednym z najważniejszych obiektów w stolicy jest Muzeum Egipskie, położone przy placu Tahrir. Zostało otwarte w 1902 roku i przez ponad sto lat gromadziło najważniejsze zabytki starożytnego Egiptu. Dziś mocno nadgryzione zębem czasu, ciągle bez klimatyzacji stanowi wyzwanie dla wytrwałych, bo pewnie spędzić w nim można dużo więcej niż tylko kilka godzin, które mu poświęcam. Hazem Khaled - 28-letni kairczyk, który towarzyszy mi w wędrówce po stolicy Egiptu jest wielkim fanem tego miejsca. Ma ambicję pokazać i opowiedzieć o każdym eksponacie, robi to z godnym podziwu entuzjazmem, zwłaszcza, że w niemal 40 stopniowym upale, jaki panuje na zewnątrz po jego czole spływają stróżki potu.

W zbiorach muzeum znajduje się ponad 120 tysięcy eksponatów, w tym posągi faraonów, papirusy, biżuteria, mumie oraz słynne skarby z grobowca Tutenchamona, w tym jego złota maska pogrzebowa. - Obecnie część zbiorów została już przeniesiona do nowo powstałego Wielkiego Muzeum Egipskiego w Gizie, ale budynek przy Tahrir nadal funkcjonuje i pozostanie ważnym miejscem dla miasta - mówi Hazem, gdy przyglądam się pakunkom ustawionym w korytarzach i salach wystawowych. - Jak przyjedziesz następnym razem zobaczysz to wszystko na nowej ekspozycji, w nowym budynku, który kosztował Egipt 10 milionów dolarów - podkreśla z dumą mój przewodnik.
Prawdę mówiąc planując podróż liczyłam, że wydarzy się to już teraz. Po przekładanych od 2021 roku kolejnych datach wielkiego otwarcia, nowa siedziba muzeum miała ostatecznie zostać uruchomiona na początku lipca 2025 roku, tym razem, jak wyjaśnia Hazem, plany pokrzyżowała zaogniona sytuacja na Bliskim Wschodzie. - I tak masz szczęście, bo jako jedna z pierwszych zobaczysz za to nowe, uruchomione 3 miesiące temu Centrum dla zwiedzających pod piramidami. Jest bardzo nowoczesne i przystosowane do potrzeb wszystkich gości, których tu nie brakuje. W ciągu roku piramidy chce zobaczyć 2,5 miliona osób, połowę z nich stanowią Egipcjanie - podsumowuje mężczyzna.
- Sto lat temu Kair miał milion dwieście tysięcy ludzi a jeśli chciałaś zobaczyć piramidy, trzeba było organizować wyprawę do Gizy. Dziś ma prawie dwadzieścia jeden milionów i rozlał się po pustyni patchworkiem powszechnej biedy przetykanej sterylną bielą luksusowych osiedli. W tym oceanie domów piramidy siedzą jak wyspa na oszukańczym płaskowyżu. Dojeżdżasz tam metrem, ale wciąż można się do zdjęcia ustawić tak, żeby wyglądało, że za plecami masz tylko odwieczny bezkres Sahary. Nosi na sobie blizny po Grekach, Anglikach, po Napoleonie i mamelukach - mówi mi Grzegorz Kapla, pisarz i podróżnik, autor między innymi książki "Państwa-Miasta. Raport z rajów nieutraconych", który do Kairu od ponad dwudziestu lat wraca wielokrotnie i wciąż odkrywa miasto na nowo.
Ruszamy do Gizy. - Pamiętaj to nie jest Kair - poucza mnie Hazem - choć granica między stolicą Egiptu, a sąsiadującą z nią 3-milionową Gizą, którą mijamy jest dość płynna i łatwo ją przeoczyć. - Ludzie często myślą, że piramidy są w Kairze, a to nie jest prawda, nie wiem skąd to się wzięło - rozkłada ręce w geście bezradności.
Gdybym jechała metrem nie zobaczyłbym obrazu, który zapada w pamięć na długo. Oto gdzieś pomiędzy blokami a pasami drogi, niemal w środku miasta, wyłania się nagle widok na jeden z cudów świata. Jest dokładnie tak, jak opowiada Kapla - piramidy nie stoją, jak mogłoby się wydawać, oglądając zdjęcia, gdzieś pośrodku niczego w pustynnym piachu. Niektórzy codziennie widzą je z okien i balkonów swoich niewielkich mieszkań, inni podziwiają słońce zachodzące na ich tle z tarasów luksusowych apartamentowców, albo z najwyższych pięter hoteli znanych sieci znajdujących się w okolicy. I tak jak mówił wcześniej Hazem wita mnie nowoczesne, świeżo otwarte centrum.

Gra światła i cienia, kamień i drewno oraz eleganckie, czarne napisy na ścianach są wręcz sterylne. Monumentalne, błyszczące nowością, jeszcze nie nadgryzione zębem czasu, nie przykryte kurzem wieków. "Człowiek boi się czasu, czas boi się piramid" czytam przysłowie zapisane po arabsku i angielsku witające odwiedzających na jednej ze ścian tuż po wejściu. Klimatyzowane autobusy czekają na parkingu. Po drodze siedem stacji - można wysiadać na wybranych, plany są takie, by na każdej z nich znajdowały się zacienione przystanki, sklepy z pamiątkami, kawiarnie, oraz strefy dla dzieci. Planuje się także wydzielić ścieżki rowerowe. Dwie stacje o nazwie "Panorama" umożliwiają złapanie dobrych kadrów. Kiedyś była tu tylko ścieżka, potem droga, teraz wielomilionowe nakłady w infrastrukturę, mające zwiększyć liczbę turystów do 5 milionów - mówi Hazem.
Podobno, znowu mam szczęście, bo ludzi jest dziś mało, przemieszczamy się po kompleksie dość płynnie, choć 40 stopni w cieniu nie sprzyja długim spacerom. Hazem oferuje mi swój kapelusz. Robię zdjęcia, patrzę na wielbłądy, osiołki i sprzedawców usiłujących wcisnąć każdemu co tylko się da - od kiczowatych magnesów, słabej jakości koszulek i chust, po wyplatane z trawy koszyki i rzeźbione w drewnie figurki Sfinksa. Piramidy z każdej strony otacza miasto. Stoją tak od tysiącleci i będą pewnie stały, gdy trawione suszą miasta, jak wieszczą ekologowie, znikną z powierzchni ziemi wraz ze swoimi mieszkańcami.
Patrząc na zachodzące słońce myślę o wszystkich starożytnych skarbach, które kryje północ Egiptu. Co zostanie po nas, skoro niemal wszystko przenieśliśmy już do cyfrowej chmury? Efemeryczne bity ulecą do digitalowego nieba, a czas ciągle będzie bał się piramid.