Ciemna strona aplikacji randkowych. "Powiedział mi, że jestem zużyta"
- Zaczyna się od "Hej, co tam?", by za chwilę przejść w "Idziesz się ru...ć?" - wyznaje gorzko Ola. Użytkowniczki aplikacji randkowych są poniżane, wykorzystywane, zasypywane obrzydliwymi propozycjami, mamione obietnicami miłości. Co naprawdę dzieje się na portalach obiecujących znalezienie swojej drugiej połówki?

Spis treści:
Ciemna strona aplikacji randkowych
Jedni zawdzięczają im miłość swojego życia, inni deklarują, że to zbiór najgorszych typów ludzi. Są tacy, którzy skorzystali z nich jako formy "rozruchu" w maratonie poszukiwania głębszej relacji i tacy, których spotkała nieprzyjemność poznania ciemnej strony bezpośredniości. Bywali dziwacy, fetyszyści, niepoprawni romantycy, ludzie-duchy... Dla Interii wypowiedzieli się użytkownicy aplikacji randkowych, a ich osobiste historie i przemyślenia czasem jeżą włosy na głowie, a czasem otulają serce miękkim puchem nadziei na romantyczne spełnienie. Lepiej usiądźcie wygodnie, bo chwilami trudno uwierzyć w to, co dzieje się na czatach popularnych apek służących ponoć do znalezienia swojej drugiej połówki. Niedowierzanie, obrzydzenie, zszokowanie i żal miksują się w miarę poznawania szczegółów patologicznych zachowań osób, które rzekomo czują się samotne i poszukują miłości. Imiona i szczegóły mogące prowadzić do rozpoznania poszczególnych osób zostały zmienione na prośbę rozmówców.
Renata: "Przy kawie donośnym głosem pytał mnie o ginekologa"
Renata ma 29 lat i na jednej z aplikacji randkowych udało jej się poznać Tego Jedynego, z którym w tym roku bierze ślub. Jednak zanim trafiła na miłość życia, musiała przebrnąć przez kilka nieudanych randek. Jedna szczególnie utkwiła jej w pamięci.
- Gdy zaczęłam pisać z Michałem, myślałam, że naprawdę może być z tego coś więcej. Kulturalny, uprzejmy, pisał pełnymi zdaniami i nie robił błędów. Mieszkam w Rzeszowie, on stąd pochodzi i ma tu rodzinę, więc jak przyjechał, to nas "zmaczowało" (dopasowanie w aplikacji - przyp. red.). Wtedy mieszkał na stałe w Lublinie, ale przyjechał specjalnie na spotkanie. Trochę miałam wrażenie, że raczej mało miał do czynienia wcześniej z kobietami, choć miał 30 lat. Poszliśmy na kawę i ciasto. Mówił bardzo dużo i bardzo głośno. A mówił o naprawdę dyskretnych rzeczach. W pewnym momencie zapytał, czy chodzę do ginekologa. Widząc moją konsternację na twarzy, dodał, że tak pyta, bo jego tata jest ginekologiem i zastanawia się, czy wolę chodzić do ginekologa mężczyzny, czy kobiety, bo to różnie bywa. Dodał też, że on to jeszcze nie był u androloga, ale planuje pójść, żeby zbadać jądra. Następnie opowiedział o bracie-psychiatrze, który właśnie zrobił specjalizację z seksuologii. Dodał, że na pewno będzie miał dużo pacjentów, bo teraz ludzie mają sporo problemów ze swoją seksualnością.
Cały czas gadał głośno. Aż zaczęło być mi wstyd, że ludzie obok muszą tego słuchać, ale nie miałam odwagi powiedzieć mu, że nie wypada mówić o takich rzeczach tak głośno, w kawiarni o 12 w dzień, gdzie ludzie przychodzą odpocząć i wypić w spokoju kawkę. Spotkanie skończyło się po godzinie, bo był umówiony na szczepienie przeciw grypie, o czym zapomniał - umówiła go mama. Przypomniała mu o tym, dzwoniąc w trakcie spotkania, a on oczywiście odebrał telefon, bo ma zasadę, że od mamy zawsze odbiera. Dodał jeszcze z uśmiechem, że mógł od mamy wziąć podkład, żeby zatuszować pryszcza, który wyskoczył mu na brodzie, na pewno od tej długiej podróży.
Odprowadziłam go nawet na to szczepienie, bo miałam po drodze przystanek. Pożegnaliśmy się, pisał do mnie jeszcze później, ale chyba wyczuł, że nic z tego nie będzie, bo kontakt się urwał, jak większość tinderowych znajomości.
Z ostatnim facetem, z którym pisałam i spotkałam się, biorę niebawem ślub. Już usunęłam tindera, wysłałam mu jeszcze tylko link do mojego messengera, jakby chciał się może jednak odezwać i napisać. I napisał. Na początku tragicznie mi się z nim pisało, nie dawałam temu nadziei. Spotkaliśmy się dopiero po 2 miesiącach i pierwsze spotkanie też nie miało efektu "wow". Ale dałam temu szansę i tak to wszystko dobrze się rozwinęło, że bierzemy za miesiąc ślub. Na tinderze naprawdę można znaleźć męża!

Natalia: "Zapytał, czy zatańczę na jego rurze"
Natalia nie chciała podawać na swój temat żadnych informacji. Wiem tylko, że ma 26 lat, trenuje pole dance, czyli artystyczno-sportowy taniec na rurze, oraz że na podstawie tego, z jakimi osobami miała styczność poprzez aplikacje randkowe, można by chyba napisać książkę. Ale tylko dla dorosłych. “Najbarwniejszymi” historiami zdecydowała się podzielić.
- Pierwszy to Maciej. Na początku pisał normalne wiadomości i pytania. Wydawał się spoko. Zapytał, czy uprawiam jakiś sport. Gdy odpowiedziałam, że trenuję pole dance, zaczęła się jazda. Najpierw poleciał standardowy tekst: "A zatańczysz dla mnie?". Chciał poflirtować, rozumiem, szkoda, że słyszałam to pytanie już milion razy. Potem walnął tekstem, że mogę "zatańczyć na jego rurze", co też już dla mnie nie jest nowością w tym świecie. Już wtedy stwierdziłam, że nigdy nie chcę go nawet zobaczyć. Przestałam odpisywać. Maciej jednak nie ustępował i parę dni później napisał, że ma egzamin z anatomii (studiował fizjoterapię) i czy mogę być jego "obiektem badawczym". Chciał mnie pomasować, bo stwierdził, że skoro uprawiam sport, to pewnie mam rozbudowane mięśnie i będzie mu łatwiej. Byłam nawet skłonna się zgodzić, bo to darmowy masaż, aż nie powiedział, że przy okazji może mi pomasować stópki i zrobić "masaż miejsc intymnych językiem" (parafraza - przyp, red.). Lekko mnie zszokował i powiedziałam, że jednak nie mam czasu. Pisał do mnie jeszcze kilka razy, ciągle go zbywałam, aż w końcu go zablokowałam.
- Drugi chłopak, Michał, zainteresował mnie swoim opisem na Tinderze. Był 3 lata starszy, podróżował, wydawał się zabawny i oczytany. Po krótkim pisaniu umówiliśmy się na kawę. Randka przebiegła dobrze, nawet odprowadził mnie na autobus. Umówiliśmy się na drugą randkę, a potem na trzecią. Na tej trzeciej randce spytał, czy chcę pojeździć autem po mieście. Zgodziłam się. Rozmawialiśmy w najlepsze, aż nagle stwierdził, że nie rozumie, dlaczego w społeczeństwie tak bardzo ludzie naciskają na monogamię. Zapaliła mi się czerwona lampka i zapytałam, o co mu chodzi. Tutaj zaczął się jego cały wywód na temat różnych styli romantycznych i jak to kiedyś Wikingowie żyli w haremach, o poliamorii itp. W skrócie: okazało się, że Michał od 6 lat ma dziewczynę, z którą mieszka, ale jest poliamorystą i szuka też drugiej i kolejnej dziewczyny. Jego dziewczyna też spotykała się z wieloma mężczyznami jednocześnie. Byłam tak zmęczona, że nawet nie miałam siły się z nim kłócić i po jakiejś godzinie odwiózł mnie do domu. Dodatkowo okazało się, że Michał nie ma 27 lat tak jak pisał na profilu, a 33! Gdy zapytałam, dlaczego nie podał prawdziwego wieku na Tinderze, usłyszałam, że gdy podawał prawdziwy wiek, to pisały do niego "same baby po 30., które chcą mieć dzieci", a on nie jest takimi zainteresowany.
- Trzecia historia to Adrian. Napisał do mnie na Messengerze po zobaczeniu mojego konta na aplikacji Badoo. Na początku zadał mi kilka pytań, na które odpowiedziałam z grzeczności, bo w ogóle nie byłam nim zainteresowana. Po kilku pytaniach zaczął schodzić na tematy bardziej osobiste i intymne, w tym zaczął pytać, z iloma facetami byłam i w którym klubie tańczę, to przyjdzie pooglądać. Wkurzyłam się i odpisałam, że co go to obchodzi i że nie tańczę w żadnym klubie, a nawet gdybym tańczyła, to nie byłoby go stać na mnie. Adrian się zdenerwował i zaczął naciskać na adres i żebym nie decydowała za niego, na co go stać. Następnie zaczął wyzywać mnie od pań lekkich obyczajów, że pewnie mnóstwo facetów "skorzystało z moich wdzięków, zostawiając po sobie swój ślad na mnie" oraz że jestem "gościnna w kroku" (parafraza wulgaryzmów - przyp. red.). Odpowiedziałam, że nie jestem nim zainteresowana i żeby mnie zostawił. On powiedział, żebym "nie przesadzała". Na co ja, że dopiero mnie zwyzywał i czy on naprawdę myśli, że ja nim będę zainteresowana teraz, po tym co napisał. Na co on do mnie: "Naprawdę tak napisałem? Przepraszam. To ile masz lat?" Zablokowałam go.
Zobacz również:

Aneta: "Facet nie dość, że bez klasy, to skąpy. Dojadł po mnie zupę"
Aneta, 35-latka z woj. dolnośląskiego porównuje zawieranie relacji poprzez aplikacje randkowe do kupowania ubrań online, czyli w ciemno. Choć na stronie bluzka może wydawać się idealna, na żywo może kompletnie nam nie pasować. I podobnie jest z facetami. Jedno ze spotkań z mężczyzną z apki zapamiętała wyjątkowo wyraźnie.
- Facet upierał się, że po zimnym spacerze po parku nie ma potrzeby usiąść w knajpce, bo możemy dalej chodzić, ponieważ zasugerowałam, że napiłabym się czegoś ciepłego. Na co on, że i tak idzie później na obiad do rodziców, więc nic nie będzie jadł. Była niedziela. Na co ja, że zmarzłam i chcę się zagrzać. I że mógłby wziąć pod uwagę, że ja jednak chętnie bym coś zjadła. Zamówiłam rosół i kawę. On tylko kawę. Gdy zjadłam rosół do połowy i powiedziałam, że mi nie smakuje, powiedział, że może po mnie zjeść. I naprawdę to zrobił. Najpierw myślałam, że żartuje, ale on serio dojadł po prawie obcej osobie zupę. Widzieliśmy się pierwszy raz! Facet kompletnie bez klasy i do tego skąpy. Bo myślę, że o kasę chodziło, gdy najpierw nie chciał wstąpić na kawę, a potem gdy zapewniał, że jest umówiony na obiad.
Mam też kilka ogólnych przemyśleń dotyczących Tindera i tego typu wynalazków. Oparte oczywiście na osobistych doświadczeniach. Jak dla mnie najgorsi są mężczyźni, którzy w trakcie zawierania znajomości, po satysfakcjonujących wydawałoby się, dla obu stron rozmowach, znikają bez śladu, bez słowa wytłumaczenia. Oczywiście nie ma takiego obowiązku, ale wydaje mi się, że większość z nas woli usłyszeć choćby zdawkową informację w stylu: "Wybacz, poznałem kogoś innego, dzięki za rozmowę" lub coś podobnego, niż znikanie i nie odpisywanie, stosowanie tzw. ghostingu, na który nikt nie zasługuje.
Problemem, który zauważyłam jest też... kłamanie. Niektórzy określają się wprost, zamieszczają w profilu informacje, że nie szukają niczego na poważnie, jedynie jednorazowych przygód. I to jest uczciwe. Wielu jednak wymyśla niestworzone historie, prezentuje inne pobudki, by zdobyć zaufanie, a między słowami "badają grunt", na ile jest otwartości na typowy szybki seks.

Ola: "Facet zaczął się do mnie przystawiać i wmawiać mi, że to moja rola, by go całować"
Pasjonatka tańca Ola ma 25 lat i kilkuletnie doświadczenie w korzystaniu z aplikacji randkowych, dzięki czemu, jak sama mówi, wie, dlaczego cieszą się tak złą sławą. W większości przypadków chodzi jedynie o seks, zwłaszcza jednorazowy. Próżno szukać tam miłości.
- Jedną z moich najgorszych randek była ta z chłopakiem poznanym na aplikacji randkowej Zaadoptuj Faceta. Wszystko szło w miarę dobrze do momentu, aż chłop nie zaczął się do mnie przystawiać, mówiąc, że "muszę go pocałować, ponieważ jest to niby rola w filmie, a że jestem aktorką, to muszę odegrać tę rolę bardzo dobrze". Oczywiście nie zrobiłam tego.
Kilka relacji z apek kończyło się jakimiś związkami, ale żaden z nich nie był naprawdę jakościowy. Wiem, że można tam znaleźć kogoś wartościowego, sama znam takie pary z aplikacji, ale według mnie to bardzo rzadkie.
Po prostu większość rozmów czy to na Tinderze, czy na Badoo, czy Zaadoptuj Faceta, zaczyna się od "Hej, co tam?", a kończy na "Idziemy się ru...ć?". Jeżeli jednej i drugiej stronie to odpowiada, to spoko, ale jeżeli ktoś chce czegoś głębszego, to uważam, że na dłuższą metę to po prostu kole w oczy, jak co druga osoba ci coś takiego wysyła. Jeżeli szuka się przygody, no to jak najbardziej. Aplikacja bardzo pomaga i bardzo szybko możesz znaleźć taką osobę. Jeżeli szukasz jednak kogoś na poważnie i chcesz związku, no to raczej dłużej sobie poszukasz, tak uważam. I możesz nikogo tam nie znaleźć. Najgorsze jest to, że nawet jeśli w opisie profilu zaznaczysz wyraźnie, że nie szukasz przygód, tylko poważnej relacji, to i tak będą cię nagabywać na szybki seks. Nie czytają, piszą na podstawie jednego zdjęcia. To nie ma sensu.

Wiktoria: "Jesteś zużyta. Tak mi powiedział"
Wiktoria, 26-latka z woj. małopolskiego ma cały katalog nieudanych randek, fatalnych rozmów, a także przykrości, których doznała na aplikacjach randkowych. W ostatecznym rozrachunku twierdzi, że to nie wina samych aplikacji, ale czasów, w których żyjemy i braku zaangażowania.
- Moja pierwsza randka z Tindera była z chłopakiem, który znał mojego byłego i bardzo go nie lubił. I ze względu na to, że on za nim nie przepada, stwierdził, że idealnym pomysłem na dwugodzinną randkę będzie roastowanie (obrażanie - przyp. red.) go.
Na nic zdawały się moje prośby o zmianę tematu. Wytłumaczyłam to sobie jakimś jego gorszym dniem, postanowiłam, że jeszcze dam mu szansę, więc pisaliśmy ze sobą dalej po randce. Złożyło się tak, że właśnie wtedy planowałam u siebie w domu imprezę, na którą zaprosiłam swoich znajomych. Napisałam mu o tym. Miał pretensje o to, jak mogłam go nie zaprosić, sugerował, że wstydzę się go, zrobił mi jazdę stulecia, jakbyśmy byli parą. Stwierdziłam, że to nie ma sensu. Facet po tym wszystkim przez rok jeszcze wypisywał do mnie, komentował moje profile. Raz wyzywał mnie od k... i sz..., by za chwilę pytać, czy się spotkamy. Gdy go blokowałam, pisał z innego konta. Odklejony typ.
Gdy zdecydowałam się spotkać z kolejnym użytkownikiem Tindera, wszystko było ok do momentu, w którym ten facet powiedział do mnie przed spotkaniem, że nie przyjedzie po mnie, bo on nie chce, żebym "leciała tylko na jego samochód", więc mam sama dotrzeć na miejsce spotkania. Już powinna mi się zapalić czerwona lampka, że coś jest z nim nie tak. Ale mówię: no dobra, pójdę, zobaczymy.
Nasza rozmowa polegała na tym, że on opowiadał mi całe swoje życie, w międzyczasie wtrącając, że jeżeli nie ja, to inna. Że "będę żałowała, jeżeli nie będziemy razem". I że "takich jak ja, to on ma na pęczki". Byłam zdziwiona, bo gdy pisaliśmy ze sobą przed spotkaniem, wydał się naprawdę w porządku, był inny. A jak się spotkaliśmy, to nie wiem, czy odezwało się jego ego, czy co. Ogólnie większość tych rozmów na czacie, nawet jak ktoś na początku pisze normalnie, kończy się na tym, że zaraz jest: co by ze mną zrobił w łóżku, albo na przykład za ile będę z nim uprawiać seks oralny. Mam wrażenie, jakby ci mężczyźni szukali po prostu prostytutek na tym Tinderze, mimo że na początku deklarują się jako osoby szukające poważnej, stałej relacji.
Więc ogólnie ta aplikacja jest dla mnie już totalnie bezużyteczna. Ja tam wchodzę, żeby po prostu popisać z kimś z nudów, bo już nie ma sensu. Nawet jak teraz pisałam dłuższy czas z chłopakiem, to jak dowiedział się, że miałam narzeczonego, to stwierdził, że "jestem zużyta".
"Jesteś zużyta". Takim tekstem rzucił - wyznała Wiktoria.
Osobiste wyznania wszystkich bohaterek artykułu mogą być punktem wyjścia do pytań o kondycję współczesnego świata, o jakość dzisiejszych relacji romantycznych i o poziom moralności, zwłaszcza mężczyzn. Zdumiewająca jest siła nadziei osób, które doświadczyły traktowania ich jak kawałek mięsa, a nadal są w stanie wykrzesać z siebie płomyk wiary w to, że uda się im znaleźć prawdziwą miłość.
Jeśli chcesz podzielić się swoją historią związaną z korzystaniem z portali randkowych, napisz. Anonimowość gwarantowana.