Zofia Stryjeńska. Niepokorna księżniczka malarstwa polskiego. Jej sztuka fascynuje do dziś
Niezależna, niepokorna, wyzwolona i ekscentryczna. Zofia Stryjeńska – artystka totalna, określana mianem „księżniczki polskiego malarstwa”. Motywy ludowe i religijne przeplatała ze stylem art- déco, a poza malarstwem zajmowała się grafiką, projektowaniem zabawek, tkanin, reklam czy plakatów. Utalentowana i przedsiębiorcza Stryjeńska była też mistrzynią autopromocji, dzięki czemu czerpała zyski ze swojej sztuki na różne sposoby.
"Rodziłam się u zbiegu dwóch epok. Za późno, aby tańczyć kankana, za wcześnie, aby podziwiać rozbicie atomu. Oscyluję więc krańcowo między przepaścią a nadzieją" - napisała niegdyś w swoim pamiętniku Zofia Stryjeńska.
Wspomniała też: "Boże, odbierz mi wszystko, ale (...) za to daj mi możność wypowiedzenia się artystycznego i sławę".
Spis treści:
Księżniczka polskiego malarstwa
"Księżniczka polskiego malarstwa", a niekiedy i "słowiańska boginka" - jak o niej mawiano, zapisała się złotymi literami w historii polskiej sztuki. Stryjeńska to bez dwóch zdań jedna z najwybitniejszych i najbardziej kreatywnych artystek XX-lecia międzywojennego. W swoich pracach przeplatała polski folklor, słowiańskie mity i nowoczesną stylistykę w rytmie art- déco. Ekspresja barw, dynamika, linearyzm, zwara kompozycja, bogactwo detali... Tak w absolutnym skrócie można streścić to, co prezentowała na swoich obrazach Stryjeńska. A na tych, jak wiemy, działo się! I to sporo. Nie mniej barwne niż jej dzieła było również jej życie osobiste.
"Kobieta plastyk, czegóż się można od życia spodziewać? Praca jej odbywa się w samotności, nikt jej nie widzi, jej wygląd w ogóle nie ma żadnego znaczenia. Podziwiane będą w najlepszym razie i opłacane jej utwory. Jej walory kobiece nie tylko nie maja najmniejszego zastosowania, ale nawet muszą być zgłuszone, zniwelowany, gdyż rodzaj pracy twórczej, będącej zarazem podstawą jej bytu, zmusza ją do wydobycia z siebie męskich wartości i przeistoczenia się w rzemieślnika, w skupionego anachoretę, w robociarza. Czyli z miejsca już ją wynaturza" - twierdziła Stryjeńska [cytat pochodzi z książki Angeliki Kuźniak "Stryjeńska. Diabli nadali"].
W męskim przebraniu do Monachium, czyli "Zocha" jedzie na studia
Zofia Lublańska, bo tak brzmiało jej panieńskie nazwisko, przyszła na świat w Krakowie w 1891 roku. Już jako mała dziewczynka ujawniała artystyczne zdolności. W latach 1909-1911 uczęszczała do Szkoły Sztuk Pięknych dla Kobiet Marii Niedzielskiej. To było jednak dla niej o wiele za mało. Lubiąca stawiać na swoim dziewczyna postanowiła kształcić się dalej.
Zobacz również:
Za cel dalszej edukacji obrała Monachium, a na studia w 1911 roku ruszyła w męskim przebraniu. Na uczelnię zapisała się jako Tadeusz Grzymała, ścięła włosy na krótko, a ubrania pożyczyła od brata. Udało jej się spędzić tam rok - dopiero po tym czasie została zdemaskowana i musiała wrócić do rodzinnego Krakowa.
Po powrocie w artystkę wstąpiły nowe siły twórcze i zaczęła intensywną działalność artystyczną. Z pewnością pomogły jej dość liczne znajomości w środowisku inteligencji krakowskiej, a konkretnie wśród rodzin Kossaków, Żeleńskich i Pugetów. Jednak rozpoznawalność w rodzimym środowisku artystka zawdzięcza przede wszystkim krytykowi sztuki Jerzemu Warchałowskiemu.
"Gdyby nie było podań i obrzędów ludowych, poezji Kochanowskiego, Szymonowicza, Krasickiego, Mickiewicza, Słowackiego, Tetmajera, artystka musiałaby sobie podania, legendy i poezje tworzyć, aby je móc opowiadać postaciami. Tak dalece w jej talencie tkwi potrzeba wypowiadania się postaciami i zdarzeniami. [...] Nie potrzebuje zbierać wzorów po świecie, nie "studjuje" wsi, typów ludowych, postaci z galeryj. Rzuca tylko okiem, one już same przychodzą do niej tłumnie, wrywają się do jej życia, zapełniają pokój. To są jej znaki malarskie, jej zastępy, z któremi idzie do ataku, jej plamy barwne, jej ornamenty. Nie tworzy tych postaci dla wyrażenia myśli, ale myśli swe wyraża postaciami gotowemi" - pisał w swojej książce Warchałowski [Jerzy Warchałowski, "Zofia Stryjeńska", Warszawa 1929, s. 13]
Młoda artystka dość szybko stała się sensacją towarzyską, a do rozgłosu przyczyniły się m.in. prace wchodzące w skład cyklu "Polskie bajdy na tle opowieści ludowych". Była to seria osiemnastu kartonowych obrazków z treścią wierszowaną, ręcznie napisaną i naśladującą stary druk. Prace zostały wystawione w 1912 roku na pierwszej indywidualnej wystawie artystki w Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych. Wystawa - ze względu na ogromny sukces - okazała się momentem przełomowym w twórczości malarki.
- Stryjeńska to niezaprzeczalny fenomen artystyczny. Wyrazisty styl, twórczość, która trafiała do szerokiego grona odbiorców. Na pewno wśród kobiet-malarek w Polsce to jeden z największych talentów. I to niezależnie od tego, że trafiła na odpowiednich ludzi, którzy potrafili ją wypromować. "Artystka totalna" i genialna, która podobnie jak na przykład w tym samym czasie Witkacy, całe swoje życie podporządkowała różnym aspektom sztuki. A w międzywojennej Polsce takich artystów było niewielu - mówi Interii historyk sztuki Światosław Lenartowicz z Muzeum Narodowego w Krakowie, autor książki poświęconej artystce. - Głównym motywem jej prac był człowiek, a inne tematy takie jak natura czy krajobraz znajdowały się gdzieś na marginesie jej twórczości. Na przestrzeni lat wypracowała styl, który stał się czytelnym znakiem.
Łączył on w sobie elementy znane dla art déco, jak i polskiego folkloru - i to właśnie to połączenie stało się znakiem rozpoznawczym jej obrazów. Dość swobodnie przedstawiała dawne obrzędy, obyczaje czy mitologię słowiańską. Mieszała różne motywy i żonglowała wzorami. Przyznała niegdyś, że to w ludowych tematach "można znaleźć barwę".
"Trzeba iść po barwę na wieś, bo kraje, w której tej barwy jest jeszcze dużo, więc egzotyka, to centrala światowa koralów, są niestety zbyt daleko i dla nas niedostępne" - wyznała, gdy była już u szczytu sławy.
- W pamiętniku artystka zaznaczała, że od zawsze fascynowali ją ludzie z okolicznych wiosek, którzy do Krakowa przyjeżdżali na krakowski Kleparz. Jednak tutaj trzeba zaznaczyć, że wszelkie obrazy, które z tych inspiracji wynikały, były podparte głębokimi studiami etnograficznym, jakie czyniła Stryjeńska - doprecyzowuje Lenartowicz.
W dwudziestoleciu międzywojennym była jedną z najważniejszych artystek na polskiej scenie sztuki.
"Ale prawdziwa Stryjeńska to nie ornamentacyjny folklor, tylko ruch, żywioł, ciała spęczniałe od krwi i od mleka, ryk i szczęście rodzenia, potop barw, ekstaza kształtu, a nade wszystko, wielka synteza miłości" - pisała na łamach "Wiadomości literackich" 7 grudnia 1930 roku Irena Krzywicka.
Ludowość elegancka
Zakorzenienie w polskiej kulturze ludowej i dekoracyjność. Twórczość Stryjeńskiej wpisywała się w polski kanon stylu art déco, a jej prace to zwarta kompozycja, wielobarwność, linearyzm, detale, jak i rytmika. Tę ostatnią widać zwłaszcza w jednym z najbardziej znanych obrazów artystki "Na góralską nutę".
- Rytmika i taniec w pracach Stryjeńskiej mają istotny wymiar. Wystarczy przyjrzeć się "taneczności" postaci, za pomocą której artystka ukazywała wzajemne oddziaływanie na siebie prezentowanych postaci. Z publikacji Warchałowskiego wydanej w 1929 roku wiemy, że Stryjeńska już w 1914 roku stworzyła całą serię "Kujawiaków" ukazujących sceny tańca. "Muzyczny" wydźwięk jej sztuki ma m.in. swoje źródło we współpracy z bratem Stefanem Lubańskim, muzykiem i badaczem muzycznego folkloru. Dzięki niemu miała solidny "podkład" naukowy - wyjaśnia Lenartowicz.
Dzięki gobelinowym układom obrazy Stryjeńskiej na myśl przywodziły antyczne reliefy, a ich zastosowanie sprawiało, że dzieła zyskiwały narracyjny charakter i "opowiadały" dość rozbudowane historie. Artystka najczęściej "przemycała" w nich celebrację życia i radość.
Prócz wątków nawiązujących do folkloru czy tradycji, chętnie sięgała po wątki historyczne, mitologię słowiańską, baśnie czy legendy. Zajmowała się też sztuką użytkową - scenografią, kostiumem, tkaniną i zabawkami.
Świat twórczości Stryjeńskiej w Muzeum w Gliwicach
Twórczość Stryjeńskiej zrodzoną z fascynacji polską kulturą ludową, baśniami i słowiańską mitologią można obecnie zobaczyć w Muzeum w Gliwicach. W Willi Caro trwa wystawa "Zofia Stryjeńska - tajemnicze i radosne opowieści". Koncentruje się przede wszystkim na dwóch wątkach ważnych w jej artystycznej drodze: panteon bożków słowiańskich i bogactwo ludowej kultury.
W muzeum prezentowane są zaprojektowane przez artystkę zabawki, tkaniny, scenografie, ilustracje do książek, jak i fragmenty pociętych po wystawie w Paryżu obrazów "Pory roku" oraz panteon bożków z lat 30. i 40. To jednak nie koniec, bo na wystawie znalazły się również prace artystki z lat 1911-1919, do tej pory nie pokazywane publiczności. Wśród nich nie zabrakło odkrytego w tym roku przez krakowską DESĘ obrazu przedstawiającego Czepca, postać z "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego. Warto dodać, że praca powstawała pod kierunkiem Włodzimierza Tetmajera.
- Moim zdaniem najciekawsze prace Stryjeńskiej powstawały do 1925 roku. Było widać w nich artystyczne eksperymenty, nie miały tej charakterystycznej dla późniejszych prac silnej art- décowskiej stylizacji. Były raczej utrzymane w nieco młodopolskim duchu. Na wystawie w Muzeum w Gliwicach prezentujemy kilka takich prac - podkreśla Lenartowicz, który jest również jednym z kuratorów wystawy.
Na wystawie prezentowane są dzieła Stryjeńskiej pochodzące nie tylko ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie, ale m.in. Muzeum Narodowego w Warszawie, Muzeum Narodowego w Poznaniu, Muzeum Etnograficznego w Krakowie, Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie i wielu kolekcji prywatnych.
"Błękitne reflektory"
Można rzec, że w życiu prywatnym Stryjeńskiej działo się tyle, co na malowanych przez nią obrazach. Artystka poznała swojego męża, Karola Stryjeńskiego, u progu wielkiej artystycznej kariery, w czasie pierwszej wojny światowej. Jak pisała w dziennikach, architekt i wielbiciel Tatr był dla niej ideałem męskiej urody. Mężczyzna miał blond włosy i niebieskie oczy, które określiła mianem "błękitnych reflektorów". Para pobrała się 4 listopada 1916 roku i doczekała trójki pociech: Magdaleny i bliźniaków Jana i Jacka.
W 1918 roku Stryjeńska wstąpiła do Warsztatów Krakowskich, gdzie zajmowała się projektowaniem zabawek, tworzyła też teki graficzne. Ze względu na to, że jej mąż był dyrektorem w Szkole Przemysłu Drzewnego, zamieszkali w Zakopanem.
Jerzy Warchałowski zachęcił artystkę, by wzięła udział w Międzynarodowej Wystawie Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu w 1925 roku z ramienia Stowarzyszenia Artystów Polskich "Rytm". Artystka była odpowiedzialna za wykonanie głównej sali polskiego pawilonu projektu Józefa Czajkowskiego. Zdobiło ją sześć panneaux przedstawiających "Rok obrzędowy w Polsce". Polska reprezentacja osiągnęła spektakularny sukces, ale to gwiazda Stryjeńskiej świeciła wówczas najjaśniej. Otrzymała cztery nagrody: Grand Prix oraz Krzyż Kawalerski Legii Honorowej.
Niestety, sukcesy na polu artystycznym nie szły w parze z życiem prywatnym. Karol Stryjeński określał swoją ukochaną mianem "czupiradełka", ona z kolei urządzała mu sceny zazdrości. Miała go ponoć kiedyś gonić z... odbezpieczonym rewolwerem. Miała do niego żal i zarzucała mu, że nie kocha jej tak jak kobiety - kocha tylko jej talent. Kolejna scena rodem z dramatycznego filmu rozegrała się w Paryżu, gdy "księżniczka malarstwa polskiego" w przypływie złości podarła swoje prace i wykrzyczała mu, że teraz będzie kochana dla siebie samej. Stryjeński miał już dość rozmaitych scen i dwa razy usiłował umieścić żonę w szpitalu psychiatrycznym. Jego żona za każdym razem z ogromną łatwością udowadniała lekarzom, że znajduje się w pełni władz umysłowych.
Coraz gorsze relacje z mężem i liczne kłótnie sprawiły, że małżeństwo zakończyło się rozwodem w 1927 roku. Relacje artystki z dziećmi też nie należały do najłatwiejszych. Kolejną miłością Stryjeńskiej był aktor Artur Socha, za którego wyszła za mąż w dwa lata po rozwodzie z pierwszym mężem. Para zamieszkała w Warszawie. Niestety i tutaj artystka nie zaznała szczęścia. Co więcej, musiała pracować ponad siły, by zapewnić byt sobie i mężowi, który raczej zajmował się korzystaniem z uroków życia niż zawracaniem sobie głowy tak przyziemnymi sprawami jak praca.
Artystka nie związała się z żadnym artystycznym ugrupowaniem, co przekładało się na niewielką liczbę zamówień, albo ich brak. Czasami zdarzały się jednak intratne zlecenia, np. tworzenie dekoracji we wnętrzu warszawskiej cukierni Wedla czy we wnętrzach transatlantyków MS Piłsudski i MS Batory. Otrzymała też kilka zleceń od Ministerstwa Spraw Zagranicznych, była też projektantką kostiumów do spektaklu "Harnasie" Szymanowskiego.
Rok przed wybuchem wojny projekty jej grafik zaczęły się pojawiać na produkowanej przez fabrykę w Ćmielowie porcelanie. W kamienicy Wedla przy ul. Puławskiej w Warszawie do dziś można zobaczyć chroniony szybą obraz "Taniec góralski". Ze zniszczeń wojennych ocalały też polichromie znajdujące się na elewacji Kamienicy pod Lwem na Rynku Starego Miasta.
Stryjeńska po rozwodzie ze Stryjeńskim straciła prawo do opieki nad dziećmi i oddała je na wychowanie rodzinie byłego już męża. Miała z tego powodu wyrzuty sumienia i jak twierdziła: "życie rodzinne spaliła na ołtarzu sztuki". W 1939 roku sprowadziła do Warszawy dorastających synów, ale wybuch drugiej wojny światowej przerwał plany o życiu rodzinnym.
Stryjeńska. Artystka niepokorna
- Stryjeńska była pionierką, jeśli chodzi o masowe rozpowszechnianie swoich dzieł. Swoje prace niezależnie czy powstałe jako dzieła "sztalugowe" malowanych na zamówienie czy też np. jako ilustracje książkowe mogła równocześnie rozpowszechnić w różnoraki sposób. Powstawały w ten sposób różnego rodzaju drukowane ilustracje czy kartki pocztowe. Z pewnością był to nowatorski sposób podejścia do sztuki, jak na tamte czasy. Stryjeńska czerpała zyski ze swojej sztuki na rozmaite sposoby. Zabieg ten powodował, że stawała się popularna również wśród ludzi, których nie było stać na zakup drogich obrazów. Później jej strategię zaczęli naśladować inni polscy artyści. Co więcej, Stryjeńskiej nie można odmówić też tego, że była mistrzynią autopromocji. Nawet jeśli - podobnie jak Tamara Łempicka, nieco koloryzowała swój życiorys - mówi Lenartowicz.
Stryjeńska w późniejszych latach artystycznej kariery próbowała się nieco odmłodzić - sfałszowała swój wiek i zaniżyła go o sześć lat. Niestety, "wybryk" sprawił, że potem musiała dłużej pracować przed przejściem na emeryturę.
- Artystka lubiła kreować się na nowoczesną i niepokorną kobietę. Chociaż Stryjeńska dość dobrze zarabiała i tak zawsze twierdziła, że żyje w niedostatku. Na pewno nie potrafiła gospodarować pieniędzmi. W niepublikowanym pamiętniku jej ojciec dość często wspominał o córce. Liczba jej zniknięć z domu i podróży jest wręcz imponująca, nawet jak na dzisiejsze czasy. Dużo jeździła po Europie, a wyjazd do Monachium śmiało możemy zakwalifikować jako mistrzostwo świata - opowiada Lenartowicz. - Stryjeńska była odważna i niepokorna, nikogo nie słuchała. W pamiętniku jej ojca przebrzmiewa ton: "Zosia znowu uciekła". Nie da się ukryć, artystka nie bardzo mogła wpasować się w życie rodzinne.
W grudniu 1939 roku z Warszawy przeprowadziła się do Krakowa, gdzie mieszkała do końca okupacji. Po drugiej wojnie światowej Stryjeńska wyjechała z Polski, ponieważ nie chciała mieszkać w komunistycznym kraju. Zamieszkała w Szwajcarii. Bezskutecznie starała się wyjechać do Stanów Zjednoczonych - ubiegała się o pomoc Fundacji Kościuszkowskiej, ale Rada Nadzorcza odmawiała.
- Po drugiej wojnie światowej twórczość Stryjeńskiej uległa zmianie. Zaczęła malować na płótnie, co sprawiło, że obrazy stały się bardziej "toporne". Otrzymywała wiele zamówień z USA na obrazy religijne, dlatego można powiedzieć, że w latach 50. była najwybitniejszą polską malarką religijną. W tamtych latach nie było u nas takich malarzy. W Stanach powstał nawet artykuł opisujący Stryjeńską jako... malarkę religijną. W swoich pracach zrywała z dobrze znaną ikonografią religijną, co nie jest zbyt łatwym zadaniem w przypadku chęci przedstawienia Matki Boskiej i świętych. Na wystawie w Muzeum w Gliwicach prezentujemy niedawno odkryty w USA obraz "Matka Boska z wieńcem dożynkowym" - informuje Lenartowicz.
Zofia Stryjeńska zmarła w Genewie, 28 lutego 1976 roku.
"Co do mej spuścizny artystycznej, jest ona ogromna i gdzieś po ludziach na świecie całym zgubiona. Byłby wór złota i Chwała Narodu, gdyby się tym kto kiedy zajął. Zofia Stryjeńska. Amen" - napisała w pamiętniku "księżniczka polskiego malarstwa".
***
Źródło:
Światosław Lenartowicz, "Zofia Stryjeńska 1891-1976", Olszanica 2018
Mariusz Pendraszewski, "Więcej niż ujmujące ilustracje" - o życiu i twórczości Zofii Stryjeńskiej
Materiały prasowe Muzeum w Gliwicach [http://muzeum.gliwice.pl/pl/wydarzenia/zofia-stryjenska-tajemnicze-i-radosne-opowiesci-w-muzeum-w-gliwicach]
Angelika Kuźniak "Stryjeńska. Diabli nadali"
Jerzy Warchałowski, "Zofia Stryjeńska", Warszawa 1929
***