Dariusz Dziektarz: Z punktu widzenia ekosystemu wszystkie zwierzęta są "pożyteczne"
Organizmy owadów są zupełnie inne, niż nasze (...) Fizycznie owad może być nawet bardzo mocno uszkodzony np. po ataku jakiegoś drapieżnika, ale z biologicznego punktu widzenia nic nie będzie stało na przeszkodzie, żeby jeszcze jakiś czas żył. Dobrym przykładem są karaluchy, o których mówi się, że mogą żyć bez głowy. I to prawda, mogą, bo najważniejsze funkcje życiowe kontrolują zwoje nerwowe umieszczone w innych rejonach ciała. Ale to nie znaczy, że mogą tak żyć bardzo długo - w końcu umrą. Z pragnienia - mówi Dariusz Dziektarz, leśnik z wykształcenia i życiowej pasji, autor książki "Rozejrzyj się! Fascynujący świat polskiej przyrody".
Katarzyna Pruszkowska: Ma pan ulubionego owada?
Dariusz Dziektarz: - Konkretnego raczej nie, ale bardzo fascynują mnie owady, które należą do grupy parazytoidów. Na pewnym etapie życia są pasożytami i zazwyczaj zabijają swojego żywiciela. Pełnią więc bardzo ważną rolę w całym ekosystemie, ponieważ potrafią regulować liczebność innych zwierząt. A przy okazji mają niesamowite umiejętności, które pozwalają im robić z żywicielem niemal wszystko. Na przykład niektóre gąsieniczniki składają swoje jaja w larwach owadów, które żerują w drewnie, kilka centymetrów pod korą drzewa. Potrafią zlokalizować je niemal co do milimetra, prawdopodobnie dzięki śladom zapachowym i mikrodrganiom podłoża. Kiedy już uda im się namierzyć odpowiednie miejsce, wbijają w drewno pokładełko, czyli coś w rodzaju ostrej igły, kłują larwę i składają jaja. A kiedy wylęgną się z nich kolejne gąsieniczniki, ich pierwszym posiłkiem jest larwa, w której się rozwijały. Dzięki temu znacząco ograniczają populację owadów, które mogą powodować osłabienie drzew.
- Są też owady, które dosłownie potrafią przejąć kontrolę nad przedstawicielami innych gatunków. Na przykład baryłkarz bieliniak składa jaja w gąsienicach motyli bielinków kapustników. Larwy wykluwają się i przez jakiś czas żyją jako pasożyty wewnętrzne, a gdy przychodzi czas przepoczwarczenia, wygryzają dziury i wydostają się na zewnątrz. Gąsienica jednak nie umiera, ale zaczyna robić coś dziwnego - mianowicie pilnować, by młodym baryłkarzom nie zagroził żaden drapieżnik. Nie wiemy, jak to się dzieje, że larwy, które opuściły ciało gąsienicy, nadal wpływają na jej zachowanie i zmuszają, ją, bądź co bądź, do ochrony swoich oprawców. Naukowcy przypuszczają, że odpowiedzialne za ten mechanizm mogą być hormony czy wirusy symbiotyczne, ale póki co to tylko teorie.
Takie przejmowanie kontroli nad innym gatunkiem kojarzy mi się z grzybem kordycepsem, który czasem pojawia się w filmach traktujących o zombi.
- O tak, kordyceps rzeczywiście stał się dość znany, pojawił się nawet w serialu "Last of us" i kilku grach komputerowych. Nic dziwnego, bo rzeczywiście potrafi wpływać na zachowanie zwierząt, podobnie jak wiele innych grzybów. Akurat ten najsłynniejszy cordyceps (Ophiocordyceps unilateralis) poraża pewien gatunek mrówek, zmuszając je, by opuściły mrowisko. Zainfekowane mrówki starają się znaleźć jak najwyższą roślinę i się na nią wspinają. Potem chwytają się mocno odnóżami i w tej pozycji umierają. Następnie z jej ciała wyrasta grzyb i wydaje na świat zarodniki. I właśnie to jest całym celem tej skomplikowanej operacji - aby zarodniki grzyba znalazły się jak najwyżej i mogły rozsiać się na jak największy teren.
A więc - o życie.
- Oczywiście. Wiem, że grzyby mogą wydawać się takimi "dziwnymi" organizmami - ni to roślina, ni to zwierzę, najczęściej ukryte gdzieś pod ziemią. Ale mamy wiele przykładów, które dowodzą, że grzyby potrafią znakomicie przystosować się do warunków, w których żyją i wpływać na zachowanie zwierząt. Ten konkretny kordyceps w Polsce nie występuje, ale tuż pod nosem mamy jego krewniaka, owadomorka muszego, który infekuje właśnie muchy. Proces chorobowy postępuje błyskawicznie, na ogół dobę lub dwie. Grzyb "zmusza" muchę do tego, by usiadła w wysokim, odsłoniętym miejscu, przykleiła się mocno do podłoża - na przykład szyby na oknie, i szeroko rozpostarła skrzydła i odnóża. Wtedy owadomorek przerasta jej ciało i wystrzeliwuje zarodniki. Co ciekawe, może nawet sprawić, że proces ten zajdzie o, mniej więcej, określonej godzinie - przejmując kontrolę nad tymi obszarami mózgu, które są odpowiedzialne za rytm okołodobowy.
A więc "każe" musze umrzeć wtedy, kiedy panują najlepsze warunki do rozsiania się zarodników. Myślę, że owadomorka można byłoby śmiało nazwać geniuszem zbrodni.
- O tak, a na jej ślady może natrafić każdy z nas, bo i owadomorki, i muchy występują u nas pospolicie. Jeśli zobaczymy gdzieś ususzoną muchę - na liściach, na firance, na szybie, która wygląda jak przyklejona, z dużą doża prawdopodobieństwa mamy do czynienia z ofiarą owadomorka. Jego oczywiście już tam nie ma - zarodniki zostały rozsiane.
A dowody - zatarte. Skoro mówimy o kontroli umysłów, chciałam zapytać, czy kojarzy pan dość popularny w sieci film - widać na nim bardzo pokiereszowanego, a być może martwego, owada który nadal się porusza. Wygląda jak chodząca skorupka. Czy to też "robota" jakiegoś grzyba?
- Film kojarzę, jeśli się nie mylę, przedstawia chrabąszcza majowego, który występuje jako "owad zombie", być może ofiara cordycepsa. Jednak ja uważam, że akurat ten owad nie był kontrolowany ani przez inne zwierzę, ani grzyby. Żeby zrozumieć, dlaczego się poruszał, warto uświadomić sobie, że organizmy owadów są zupełnie inne, niż nasze. Mają inny układ krążenia, który nie jest pod ciśnieniem, więc trudniej im się wykrwawić. Ich układ nerwowy jest w dużej mierze zdecentralizowany, dlatego nawet duże uszkodzenie jednej części ciała nie musi sprawić, że owad umrze. Fizycznie może być nawet bardzo mocno uszkodzony np. po ataku jakiegoś drapieżnika, ale z biologicznego punktu widzenia nic nie będzie stało na przeszkodzie, żeby jeszcze jakiś czas żył. Dobrym przykładem są karaluchy, o których mówi się, że mogą żyć bez głowy. I to prawda, mogą, bo najważniejsze funkcje życiowe kontrolują zwoje nerwowe umieszczone w innych rejonach ciała. Ale to nie znaczy, że mogą tak żyć bardzo długo - w końcu umrą. Z pragnienia. Pytała pani o ulubionego owada, a ja opowiedziałem już o kilku. To tak wdzięczni bohaterowie anegdot, że nie sposób byłoby wybrać jednego.
O tak. Karaluchy mnie fascynują, choć mój mąż darzy je wyjątkową odrazą.
- Nie on jeden, zapewniam. Obecnie w Polsce nie mamy już takiego problemu, ale jeszcze 20 lat temu karaczany były plagą np. w wielu szpitalach. A pozbyć się ich jest naprawdę trudno, tym bardziej, że prusaki od setek lat żyją obok człowieka, przystosowały się do tego środowiska i poza nim, najprawdopodobniej, nie umiałyby przeżyć. Oczywiście mamy także karaczany, które żyją w środowisku naturalnym, np. zadomki, które, jak sama nazwa wskazuje, nie lubią być w domu, a jeśli już się w nim znajdą, szukają drogi ucieczki.
A czy są jeszcze inne gatunki owadów, które żyją w bezpośrednim otoczeniu człowieka i są uzależnione od jego obecności?
- Do głowy przychodzą mi rybiki cukrowe, które cieszą się całkiem dużą sympatią. Na ogół mieszkają tam, gdzie jest ciepło i wilgotno, czyli w łazience, więc widujemy je zwykle nocą, kiedy korzystamy z toalety. To raczej nieszkodliwe zwierzęta, a na dodatek całkiem długowieczne - mogą żyć ok. czterech lat, a więc, nawet o tym nie wiedząc, możemy przez kilka lat mieszkać pod jednym dachem z tym samym owadzim współlokatorem. Innym przykładem są ćmianki - maleńkie muszki, które na ogół bytują w kuchni. Karaluchy, rybiki i ćmianki są przedstawicielami owadów synantropijnych, a więc takich, które dostosowały się do życia w pobliżu człowieka i w zasadzie nie wiemy, czy przetrwałyby bez niego oraz czy jeszcze gdzieś żyją "na wolności". Nasze domy upodobały sobie także niektóre pająki, nawet skakuny (takie jak skakun arlekinowy), znane z tego, że mają dość ciekawy wygląd - oczy podobne do proszącego o przysmak psiaka. To niekłopotliwi lokatorzy, którzy na dodatek polują na drobne owady, na przykład komary.
- Jeśli chodzi o takich mniej "przyjaznych" mieszkańców, to są to na pewno pluskwy i wszy, też od setek lat związane z człowiekiem.
A czy w Polsce mamy owady, które mogą być dla nas niebezpieczne?
- Nie, choć oczywiście dla osób uczulonych np. użądlenie pszczoły czy osy może być skończyć się reakcją anafilaktyczną, która bezpośrednio zagraża życiu. Natomiast u osób zdrowych takie sytuacje na ogół wiążą się z bólem i opuchlizną, które po kilku godzinach czy dniach mijają bez śladu. Do głowy przychodzą mi oczywiście pajęczaki takie jak kleszcze, ponieważ mogą przenosić groźne choroby, takie jak odkleszczowe zapalenie mózgu czy borelioza. Zresztą podobnie jak komary, które przenoszą malarię, jednak na szczęście obecnie już nie w naszym klimacie. Ponieważ sam często szwendam się po łąkach i lasach, zdarzyło mi się mieć kleszcze, ale zaledwie kilka razy. Dobrym sposobem, by uchronić się przed ugryzieniem, jest noszenie na spacery wysokich butów, odzieży z długimi rękawami i nogawkami, najlepiej jasnej, żeby łatwiej można było wypatrzeć kleszcza, zanim wbije się w skórę. Generalnie od kilku lat obserwujemy, że kleszczy jest coraz więcej i są coraz dłużej aktywne - widzą to choćby właściciele zwierząt, które wychodzą na zewnątrz. Jednak myślę, to nie powinno zniechęcać nas do kontaktu z naturą i blokować przed wychodzeniem z domu.
Rzeczywiście, o kleszczach mówi się z roku na rok coraz więcej. Nawet mój syn, który kiedyś bał się os, uznał je za bardzo pożyteczne zwierzęta, bo dowiedział się, że zjadają kleszcze. A skoro użyłam już słowa "pożyteczne" - które owady moglibyśmy tak nazwać, biorąc pod uwagę nasze ludzkie kategorie?
- Z punktu widzenia ekosystemu wszystkie zwierzęta są "pożyteczne", ale oczywiście są i takie, które nazywa się "gatunkami kluczowymi", bo samą swoją obecnością kształtują ekosystem. W pewnych rejonach świata mówi się tak o mrówkach, bo transportują dużą liczbę nasion, podczas budowy mrowiska mieszają glebę, spulchniając ją. Dawniej bardzo ważnym zwierzęciem należącym do tej grupy był gołąb wędrowny, który występował na terenach USA. Zwierzęta te odżywiały się przede wszystkim żołędziami konkretnego gatunku dębu, a dzięki temu, że latały na duże odległości, wpływały na strukturę gatunkową i kształt amerykańskich lasów. Kiedy gołębie zniknęły, wybite przez człowieka, lasy się zmieniły, np. było w nich o wiele mniej dębów. Natomiast wracając do pani pytania i owadów - myślę, że za taką "pożyteczną" grupę można uznać właśnie parazytoidy, które trzymają w ryzach gatunki, które są dla nas potencjalnymi szkodnikami, np. niszczącymi uprawy. Tym bardziej, że te same owady po osiągnięciu dojrzałości są często zapylaczami - i jest ich bardzo, bardzo dużo, choć wielu osobom zapylanie roślin kojarzy się wyłącznie z pszczołą miodną. Takie owady zapylające są pożyteczne, bo od ich obecności zależy ilość plonów.
Wcześniej powiedział pan, że z roku na rok przybywa kleszczy, a od kilku lat słyszymy, że ubywa pszczół. Jak jeszcze zmiany klimatu wpływają na życie owadów?
- Te wpływy są bardzo widoczne, także dlatego, że owady są małe i mają krótki cykl życiowy, a więc na zauważanie wpływu jakiegoś czynnika nie trzeba czekać wielu lat. Jedną z takich zmian, powodowanych przez ocieplenie klimatu, jest to, że mogą pojawić się u nas - i przetrwać, gatunki, które jeszcze do niedawna nie mogłyby żyć w naszym klimacie. Owady od dawna przemieszczają się po świecie, najczęściej oczywiście z transportem - samolotami, pociągami, statkami i docierają na nowe tereny. Jednak dawniej zazwyczaj umierały, a dziś nie musi się tak dziać. Dostrzegam w tym kilka zagrożeń - po pierwsze, nowe gatunki mogą zagrozić tym, które żyją u nas od lat i które pełnią istotną rolę w ekosystemie. Po drugie, mogą przenosić choroby, których, póki co, u nas nie ma.
- Przykładem owada, którego wcześniej w Polsce nie było, a teraz można go wręcz uznać za występujący pospolicie, jest gliniarz, który szczególnie upodobał sobie nasze domy. Jest bardzo charakterystyczny, bo zanim zniesie jaja, lepi dla nich coś na kształt glinianego domku i upycha tam sparaliżowane pająki, którymi będą żywiły się larwy. Akurat gliniarze są dla nas zupełnie niegroźne, budują te swoje domki, zabezpieczają potomstwo i odlatują w swoją stronę.
Z pańskiej opowieści wynika, że w Polsce mamy bardzo wiele bardzo ciekawych gatunków owadów, które, poza przypadkami alergii, są dla nas zupełnie niegroźne. Załóżmy więc, że udało nam się zachęcić kogoś do ich obserwacji - jak najlepiej zacząć?
- Zacznę może od tego, że obecnie większość ludzi jest bardzo zajęta. Mamy prace, domy, dzieci, swoje obowiązki, więc zdaję sobie sprawę, że na obserwację przyrody, choćby nie wiem, jak bardzo była fascynująca, nie zostaje wiele czasu. Sam, mimo że mieszkam na wsi, często mam na to godzinkę lub dwie. Z tego powodu sądzę, że na początku najlepiej prowadzić obserwacje tam, gdzie jesteśmy, nie szukać odległych miejsc tylko po to, by pół dnia spędzić w podroży, zmęczyć siebie czy dzieciaki. Z mojego doświadczenia wynika, że wszędzie można zobaczyć coś ciekawego - nawet w parku miejskim czy na łączce kwietnej. Bardzo ważne jest także to, by wyzbyć się wszelkich oczekiwań. Może po naszej rozmowie ktoś chciały zobaczyć jakiś wyjątkowo ciekawy okaz, choćby tego wędrującego "siłą woli" chrabąszcza, a tu trafi mu się jakiś żuk albo kowal bezskrzydły. To też są ciekawe owady, więc warto położyć się na trawie i je przez chwile poobserwować. Początkowo podczas obserwacji może nam się wydawać, że nic się nie dzieje. Dlatego właśnie takie "zejście do parteru" bywa bardzo pomocne. Usiądźmy sobie w spokoju, a kiedy owady przyzwyczają się do naszej obecności i wrócą do swoich zajęć, zobaczymy, jak wygląda to ich zwykłe-niezwykłe życie.
- Podczas wędrówek warto także pamiętać o tym, by, w miarę możliwości, zrobić zdjęcie, żeby później móc sprawdzić, z jakim gatunkiem miało się do czynienia. Można potem o nim poczytać i dowiedzieć się czegoś więcej, bo nie każde ciekawe zachowanie czy przystosowanie będzie widoczne na pierwszy rzut oka.