"Odkąd pamiętam, zawsze byłam jedną z tych grubszych". Szczera opowieść o życiu z otyłością
Czy nadprogramowe kilogramy to tylko kwestia słabej woli? Czy istnieje skuteczna dieta odchudzająca? Kobieta, która całe życie zmaga się z nadwagą, w szczerej rozmowie opowiada o świecie, którego szczupli nie znają.

Jak wygląda życie osoby otyłej?
Dla jednych "leniwa i żarłoczna". Dla bliskich - kochająca mama. Ewa to mieszkanka dużego polskiego miasta, ma 40 lat i dwójkę dzieci. Zdecydowała się opowiedzieć o tym, jak wygląda życie z otyłością, czy diety i suplementy odchudzające działają i czy pozwala jeść dzieciom w lokalach typu fast-food. Mówi bez lukru i bez ściemy.
Przestrzega przed cudownymi dietami i drogimi preparatami, które obiecują szybkie efekty. Według niej skuteczna walka z nadwagą zaczyna się w głowie - od zaakceptowania siebie i wprowadzenia zmian, które da się utrzymać na zawsze.
Magda Jeznach: Zacznijmy od początku - powiedz proszę, jak wyglądała twoja droga, czy problemy z wagą towarzyszyły ci od dzieciństwa, czy pojawiły się dopiero w którymś momencie życia?
Ewa:Myślę, że nadmierne kilogramy towarzyszyły mi od zawsze i wydaje mi się, że jest to u mnie niestety rodzinne. Nigdy nie byłam jakoś strasznie gruba, ale zawsze miałam kilka kilogramów za dużo. To nie było tylko moje wyobrażenie - patrząc obiektywnie, według BMI, zawsze byłam gdzieś na granicy nadwagi.
Jak zmieniało się twoje postrzeganie własnej wagi od dzieciństwa do dorosłości?
-Były chyba momenty, że wyglądałam naprawdę fajnie. Ale wiesz, w dzieciństwie, dzieci jak to dzieci, reagowały różnie. Mnie się zawsze wydawało, że byłam gruba, bo tak też byłam oceniana. Dziś, gdy patrzę na swoje zdjęcia z tamtych czasów, myślę, że grubo przesadzałam. Nie byłam wtedy otyła, ale no zawsze jednak byłam raczej z tych okrąglejszych. Sporo ważyłam i tak jest do dziś, choć ludzie często nie dają mi tyle, ile faktycznie ważę. Co ciekawe, zawsze byłam bardzo aktywna - tańczyłam, chodziłam na zajęcia sportowe, więc to nie tak, że siedziałam ciągle na kanapie. Pamiętam, że w wieku 25 lat ważyłam 75 kg, przy wzroście 165 cm i wydawało mi się, że jestem strasznie gruba. Ja dzisiaj chciałabym ważyć te 75 kg, ale wtedy to był zupełnie inny organizm, to było 15 lat temu.
-W każdym razie, wtedy postanowiłam, że skorzystam z usług znanej poradni dietetycznej. Wtedy uważałam, że było super. Chodzi o to, że bardzo mnie to motywowało. Fajną rzeczą było to, że miałam opiekę dietetyka, co zdecydowanie było na plus.
Jaka była kaloryczność tej diety, czy to były jakieś niskie wartości rzędu 1200 kcal, czy raczej rozsądnie, np. 1800 kcal?
- Dietetyk rozpisywał diety, była to dieta dość zrównoważona, chociaż moim zdaniem z perspektywy czasu była zbyt bogata w białko. Brakowało w niej ziemniaków, makaronu, praktycznie w ogóle nie było pieczywa. Kaloryczność wynosiła jakieś 1500-1600 kcal.
A jak efekty? Jak szybko przyszły i czy były tak spektakularne, jak obiecywała poradnia?
- No cóż, przyznam, że efekty jednak były super. To była tak naprawdę pierwsza taka poważna dieta, na której byłam. W ramach tej diety niezbędne były pewne suplementy i one były obowiązkowe. Jakieś kapsułki z wyciągiem z karczocha, syropy z wyciągiem z różnych roślin. To wszystko było obowiązkowe, trzeba było to kupować. Nie płaciło się w ogóle za dietetyka, za wizyty kontrolne, jeśli kupowało się te suplementy.
Jak czułaś się na tej diecie?
- Na początku czułam się bardzo źle, byłam po prostu osłabiona. Potrafiłam nie mieć siły, żeby wstać z łóżka. To chyba wina tego, że jadłam tak mało tych węglowodanów. Musiałam brać suplement z błonnikiem, żeby zapchać żołądek i nie mieć zaparć, więc zjadałam go mnóstwo, zawsze z jogurtem naturalnym, którego do dzisiaj nienawidzę. Tak bardzo go nie znoszę właśnie przez to doświadczenie, bo kojarzy mi się tylko z tym ohydnym błonnikiem.
Jak dużo schudłaś?
- Na tej diecie byłam chyba osiem czy dziewięć miesięcy i schudłam 12 kg, no efekty były spektakularne, nie będę ukrywać, ja miałam wtedy prawie perfekcyjną figurę!
Naprawdę podziwiam, że tyle wytrzymałaś, bo ludzie często wytrzymują miesiąc, może dwa na takich dietach i rzucają to, nie dają rady.
- No widzisz, może i wytrzymałam, tylko co z tego, jak później jest efekt jojo... Ja wychodziłam z tej diety kolejne pół roku i jeszcze może jakoś z rok tamta waga się utrzymała. Czyli ten efekt jojo nie był natychmiastowy, bo nie rzuciłam się na normalne jedzenie, przyzwyczaiłam się jednak po tylu miesiącach do tych posiłków z diety.

Czy czułaś, że dietetyczki były kompetentne, nie wydawało ci się, że to jakiś "scam" i naciąganie na pieniądze?
- Nie, wszystko wydawało mi się takie "prawilne" - naprawdę chcę, żeby to wybrzmiało. Ja wcale nie czułam, że to jakieś naciąganie, nic nie wydawało mi się podejrzane. Bardzo się pilnowałam, trzymałam diety, a potem powoli - pod okiem dietetyczki - zaczęłyśmy wprowadzać węglowodany z powrotem. Cotygodniowe ważenie i mierzenie uważam za świetny motywator. Nawet jeśli człowiek teoretycznie wie, co powinien jeść, a czego unikać - bo ja miałam świadomość, jak wygląda zdrowa dieta - to dopiero w trakcie współpracy z dietetykiem zrozumiałam, jak ważna jest ta regularność i rozliczanie się z postępów.
- Super było to, że przychodziłam na spotkanie z dietetykiem, opowiadałam co jadłam i naprawdę nie było oceniania. Te dietetyczki były naprawdę fajne - jeśli zjadłam naleśnika czy kawałek tortu na urodzinach, mówiły: "Spokojnie, wszystko jest dla ludzi". Ale żeby były efekty, trzeba było jednak "cisnąć" te suplementy - niby naturalne, ziołowe wyciągi, ale bez nich nie było mowy o współpracy.
Czy gdybyś teraz chciała znowu przejść na dietę odchudzającą, to dopuszczasz możliwość, że poszłabyś znowu do takiej poradni? Wspomniałaś, że byłaś bardzo zadowolona z efektów, schudłaś i efekt jojo nie przyszedł od razu, w zasadzie przez jakieś półtora roku utrzymywałaś wagę. Może po latach inaczej na to patrzysz?
- Powiem tak - jeśli ktoś zupełnie nie wie co jeść, nie rozróżnia tłuszczów nasyconych od nienasyconych, a hasło "proteiny" kojarzy tylko z tą niezwykle modną teraz żywnością proteinową i sportowcami, to jak najbardziej polecam skorzystać z pomocy jakiegokolwiek dietetyka. Bo po prostu on nauczy, jak zdrowo jeść. Trzeba iść do specjalisty po wiedzę, a nie suplementy. Dodam, że ja sama jestem ogromną fanką psychodietetyki i uważam, że naprawdę bardzo dużo można osiągnąć samą dietą - jeśli się wie, jak do niej podejść. Ale nikt nie jest w stanie być na diecie całe życie. Zwłaszcza na takiej, która bazuje na drastycznym ograniczeniu węglowodanów, z błonnikiem w ilościach hurtowych i wiecznym kontrolowaniu się. Minęło 15 lat, a ja ważę o 20, może nawet 25 kilogramów więcej niż wtedy. Więc specjalistę trzeba wybrać mądrze.
Czy uważasz, że suplementy nie są w ogóle potrzebne?
- Uważam, że te suplementy, są po prostu po to, żeby je sprzedać, żeby ktoś na nich zarobił. Ale szczerze? Gdybym wtedy po prostu trzymała się samej diety i jadła trochę mniej kalorii, dostarczając przy okazji naturalny błonnik, białko i inne składniki z normalnego jedzenia, to myślę, że mogłabym czuć się lepiej. I może dziś nie miałabym tak rozregulowanego metabolizmu.
Zobacz również:
Czy konsekwencje stosowania tamtej diety są widoczne do tej pory?
- Tak, mam rozwaloną tarczycę, zaburzony metabolizm, mam też nadciśnienie. Mam czasami wrażenie, że tyję od samego patrzenia na jedzenie. Podczas gdy inne dziewczyny po ciąży chudły karmiąc dzieci, ja - mimo że karmiłam oboje niemal po dwa lata i powinnam być "chuda jak szkapa", to tyłam! Mój organizm kompletnie nie radził sobie ani z uczuciem głodu, ani z metabolizmem cukru, ani z brakiem regularnego snu. A jak karmisz dziecko, to jesteś przecież często głodna - ono je co trzy godziny, a ty niemal razem z nim. Moim zdaniem to odchudzanie wtedy zrujnowało mi metabolizm, a jestem przekonana, że on i tak był trochę "zepsuty" - przecież ja całe życie byłam grubsza, odkąd pamiętam. Dziś mam bardzo rozchwianą insulinooporność i jestem przekonana, że to wszystko ma ze sobą związek.
Czy stosowałaś później jeszcze jakieś diety?
- Później byłam jeszcze na kilku dietach. Trafiłam między innymi pod opiekę diabetologa, który zalecił mi niby zrównoważoną dietę, ale opartą wyłącznie na śniadaniach białkowo-warzywnych. I znów - schudłam, może z osiem kilogramów, ale wystarczyło, że przestałam się rygorystycznie trzymać tych zaleceń, szczególnie tych białkowych śniadań, i waga natychmiast zaczęła rosnąć.
- Muszę też dodać, że kilka dni temu wzięłam pierwszy zastrzyk leku na otyłość, nie tego najbardziej znanego, innego. To właśnie diabetolog mi go zalecił. Na razie nie wiem jakie będą efekty, skutków ubocznych nie mam żadnych, ale moja koleżanka z dużą otyłością, gdy zaczęła brać ten najbardziej znany lek w zastrzykach na odchudzanie, to przez pierwsze dwa miesiące nie schodziła z toalety. Mam nadzieję, że u mnie obejdzie się bez takich efektów ubocznych.
- Ogólnie uważam, że stosowanie tych zastrzyków zależy od stanu, w jakim się znajdujemy. Jeśli próbowałaś raz, drugi, trzeci, dziesiąty i nic nie przynosiło efektu, to co zrobić? Jeśli kardiolog mówi mi, że muszę coś z tą otyłością zrobić, bo nadciśnienie poważnie zagraża zdrowiu, to już nie chodzi o wygląd. Muszę działać, nawet jeśli oznacza to radykalne kroki.
W internecie bardzo łatwo można dostać różne suplementy na odchudzanie, koktajle, spalacze tłuszczu, a co ty o tym sądzisz?
- Zawsze bałam się takich rzeczy. Mam koleżankę, która była na diecie koktajlowej znanej firmy i uważam, że zupełnie niepotrzebnie się na nią zdecydowała. Siła marketingu jest ogromna. Ja sama, kiedy kilkanaście lat temu zaczęłam się odchudzać, byłam już na granicy otyłości. Dziś mam otyłość pierwszego stopnia, więc nie ma o czym dyskutować - muszę coś z tym zrobić.
Jednak nie wierzę w bardzo szybką i skuteczną redukcję, to po prostu nie istnieje. Istnieje za to coś takiego jak zrównoważona dieta i deficyt kaloryczny, ale uważam, że to trudne do osiągnięcia, jeśli cierpisz na otyłość i to od wielu lat

Jak radzisz sobie psychicznie? Całe życie mierzysz się z problemem nadmiernej masy ciała, więc zapewne wiele już przeszłaś.
- Przyznam, że chodzę do psychologa. Bardzo trudno było mi przyznać się do otyłości. Wiem, że to może brzmi dziwnie, ale ja naprawdę długo miałam problem z tym, by powiedzieć: tak, jestem otyła, choruję na otyłość. Wydawało mi się to przesadne, bo przecież są osoby grubsze i to dużo grubsze! Druga sprawa, że ja naprawdę dużo się ruszam i gotuję normalnie w domu. Nie mówię, że jemy tylko fit i dietetycznie, ale na pewno nie sięgam po najcięższe odmiany polskiej kuchni. W ogóle nie słodzę i nie piję słodzonych napojów.
Zajęło mi lata, by zrozumieć, że to naprawdę nie moja wina
- To nie jest kwestia sprawiedliwości. Wiesz, to słynne "Jak to jest, że inni jedzą więcej i jedzą np. słodycze i są szczupli, a ja to chyba nawet na samej sałacie bym utyła!". Nie wiem, może to jest przesadzone, ale no tak przecież jest, że niektórzy całe życie są szczupli, wręcz chudzi, a jedzą dosłownie wszystko, a inni całe życie są na jakichś dietach...
Czyli nie wierzysz już teraz w skuteczność żadnych modnych diet odchudzających?
- Wydaje mi się, że ludzie muszą zrozumieć kluczową rzecz: nie da się na żadnej diecie, czy to Dukana, kopenhaskiej, koktajlowej, ani na żadnej innej wytrwać całe życie.
Żadna dieta, która nie uczy cię prawidłowego żywienia, nie ma sensu
- Tylko dieta, która nauczy cię, co powinnaś jeść, czego unikać, jak gotować i co zmienić ma wartość. Nie twierdzę, że ta dieta nic mnie nie nauczyła. Nie wiem, co by było z moim organizmem, gdybym jej nie zaczęła. Może dzisiaj miałabym mniejszy problem, a może taki sam. Kto wie. Zresztą, jeśli ktoś jadł wcześniej z 2000-3000 kcal czy nawet więcej, no to jak nagle przechodzi na dietę redukcyjną np. 1500 kcal, to wiadomo, że czymś ten żołądek na początku będzie musiał dopychać. Później żołądek się zmniejsza, bo porcje są dużo mniejsze niż kiedyś, ale na redukcji pojawią się uczucie głodu. Im niższa kaloryczność diety, tym głód większy.
Czy znasz kogoś, kto również w przeszłości zdecydował się na jakieś drastyczne diety odchudzające?
- Niestety znam przypadek dziewczyny, która przez koktajle odchudzające wpędziła się w anoreksję. Nie była w stanie przyjąć żadnego normalnego pokarmu, mogła jedynie pić. Wychodzenie z anoreksji zajęło jej kilka lat, a była naprawdę w złym stanie, wręcz zagrażającym życiu. Wszystko zaczęło się od tych koktajli.
- Inna historia to pewna nastolatka, która postanowiła, że schudnie przy pomocy jakichś specyfików. Jej mama gotowała raczej niezdrowo, tłusto, ona sama średnio się odżywiała. Po prostu nikt jej nigdy nie nauczył, jak jeść zdrowo, bo edukacja żywieniowa w szkołach wtedy jeszcze praktycznie nie istniała. Uważam, że w takich przypadkach pierwsze kroki powinny prowadzić do dietetyka - klasycznego, klinicznego, który rozpisuje dietę i uczy zdrowego odżywiania, a ewentualnie do psychodietetyka. To moja rada. Zwłaszcza nastolatki, które dużo korzystają z Instagrama, TikToka, widzą ten nierealny obraz ludzkich ciał, który jest tam pokazywany i też chcą tak wyglądać, one są na tę presję bardzo podatne.
A co byś zrobiła, gdybyś zauważyła, że twoje dzieci mają problem z wagą?
- Gdyby moje dzieci miały problem z wagą (a na szczęście nie mają), to po pierwsze na pewno zapisałabym je na jakiś dodatkowy sport. Po drugie, wiadomo, że to ja gotuję w domu, więc to mój obowiązek, aby pokazać im, jak zdrowo się odżywiać. Dzieci widzą, co jemy w domu, i w ten sposób uczą się właściwych nawyków. Oczywiście, teraz same sięgają po różne rzeczy, też te mniej zdrowe, ale ważne jest, aby na bieżąco je edukować - co wolno, czego nie. W zasadzie uważam, że wszystko jest dozwolone, ale kluczowa jest umiejętność kontrolowania ilości.

Ludziom z łatwością przychodzi komentowanie osób otyłych, nierzadko rzucają pod nosem niemiłe komentarze, nawet głośniej, niż powinni. Do tego dochodzą krzywe spojrzenia. Czy często doświadczasz przykrych sytuacji?
- Naprawdę, kto nigdy nie był w takiej sytuacji, nie był otyły, ten niech się nie wypowiada. To nie jest tak, że my się obżeramy. Ja się nie obżeram, ale mój organizm po pierwsze gorzej metabolizuje, po drugie często chce nie tego, co powinien. Po trzecie, ta presja...
Wiesz, to jest coś, o czym nie każdy otyły ci powie, ale człowiek naprawdę boi się jeść publicznie
- Wydaje mi się, że jeszcze mieszczę się w jakichś tam normach społecznych i nikt mnie nie wytyka palcami na ulicy. Ale wyobraź sobie, że jak przychodzę do firmy w czwartek, kiedy mamy słynny owocowy dzień i np. chcę wziąć banana - a dodam, że bardzo mało jem bananów z powodu przeszłych diet, w których były zakazane - to chociaż w głowie pojawia się ta dawna etykietka "zakazane", to wezmę teraz tego banana. Wiem, że przecież lepiej zjeść banana niż batonik. Najgorzej, jak koleżanka powie, żebym dla niej też wzięła tego przykładowego banana. Wtedy myślę sobie: "Boże, na pewno wszyscy będą patrzeć na mnie i myśleć, że no widać, dlaczego taka gruba jestem, obżeram się, każdy po jednym bierze, a ja dwa". To jest chore, przecież nikt nic nie mówi, nikt się krzywo nie patrzy, to ja mam to w głowie, takie stale oceniające myśli.
- Albo inna sytuacja - jestem z dziećmi w McDonald's. Tak, zdarza się, że tam zajeżdżamy, rzadko, jednak dzieci to dzieci. Ja tam zjem z pięć frytek i wypiję kawę, to wszystko. Zresztą sama nie uważam, że to jest coś złego. Idę tam raz na jakiś czas, bo dzieciaki chcą czasem zjeść lody z M&Ms. Najgorsze jednak, że ja zawsze w tym McDonald's mam w głowie, że inni ludzie mnie oceniają, że inni patrzą na mnie i myślą:
"Po co ta gruba baba zabiera jeszcze dzieci do McDonald's?"
- Zaczynam się tłumaczyć sama przed sobą, w głowie mam, że inni ludzie na pewno myślą, że to nasza codzienność, że jemy tylko tam, w tych "makdonaldach". Nie dość, że sama mam otyłość, to jeszcze uczę dzieci jedzenia w takich miejscach. To jest naprawdę smutne, ale faktycznie, kiedy jesteś otyła, to wstydzisz się takich drobnych rzeczy jak kupno dziecku loda w McDonald's.
Wspominałaś, że jesteś osobą bardzo aktywną. Co najbardziej lubisz robić, co ćwiczysz?
- Chodzę trzy razy w tygodniu na pilates - i to nie jest taki pilates, że tylko machamy nóżką albo siedzimy na piłce i ruszamy rączkami. To są naprawdę wymagające zajęcia. Uwielbiam je i wiem, że potrafię zrobić wiele ćwiczeń lepiej niż niejedna szczupła dziewczyna. A mimo to moja waga ani drgnie. A jeśli już drgnie, to tylko w górę... Dlatego teraz zdecydowałam się na ten lek - zobaczymy, co będzie.
A czy w tym momencie liczysz kalorie, wiesz ile zjadasz na co dzień, czy już w ogóle zrezygnowałaś z diet i liczenia kalorii?
- Mniej więcej wiem ile jem, ale na pewno nie jestem teraz w żadnym superdeficycie kalorycznym. Po prostu już nie dawałam rady. Ile razy można zaczynać dietę? Za każdym razem, koniec końców - po pół roku, po trzech miesiącach - coś się sypało. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że z każdą kolejną dietą jest trudniej. Święta, brak czasu na przygotowanie obiadu i szybkie poszukiwanie czegokolwiek do zjedzenia, za dużo pracy i za mało czasu by zjeść w ciągu dnia, a później nadrabianie wieczorem, czy nawet beznadziejny dzień… Albo po prostu taki czas w miesiącu, który my, kobiety, dobrze znamy. Ja mam też ADHD, więc przeżywam "góry i doliny" - i jak trafia się taki dzień, że jestem słaba, nic mi się nie chce, mam "doła", to jedyne na co mam ochotę, to porcja makaronu z serem i kocyk. I teoretycznie nie ma w tym nic złego, zwłaszcza zimą, kiedy wszyscy chodzimy jacyś tacy zmęczeni. Na szczęście teraz jest już lepiej, ale zima to zawsze taki ciężki czas. No i jak tu cały czas pilnować kalorii? Nie da się być na diecie non stop, a ja niestety powinnam się stale pilnować.
- W ogóle przyznam, że ja bardzo zazdroszczę osobom, które nie mają tego problemu z jedzeniem i wagą. Które jakoś naturalnie sobie to zawsze regulowały. Przecież nie wszyscy chodzą i liczą kalorie, prawda? Szczerze mówiąc, to raczej mało kto to robi. Szczupłe osoby - tak mi się wydaje - mają to po prostu dobrze poukładane. Jedzą intuicyjnie. Nie analizują każdej kromki chleba, nie zastanawiają się nad tym w ogóle, tylko jedzą i już. Oczywiście są też tacy, którzy całe życie się pilnują, intensywnie uprawiają sport albo zamawiają pudełka z cateringów i jedzą tylko to. Ale są też ci "szczęśliwcy", którzy po prostu jedzą normalnie i nie tyją. I im naprawdę zazdroszczę.
Czy chciałabyś coś przekazać czytelnikom na koniec?
- Tak, chciałabym żeby to wybrzmiało, że te wszystkie drastyczne diety długofalowo robią więcej szkody niż pożytku. I to nie jest tylko moje zdanie, to pokazuje życie. Jasne, może chwilowo zadziałają, ale nikt nie wytrwa na tym całe życie. A jak już się wyłamiesz, to często z ogromnym poczuciem winy, efektem jo-jo w pakiecie i problemami zdrowotnymi. Za to pójście do dietetyka, takiego klasycznego, polecam z całego serca. Bo to w ogóle nie chodzi o odchudzanie, tylko o to, żeby ktoś cię w końcu nauczył, jak zdrowo jeść. Ile czego jeść, co z czym, jak planować, jak gotować. Takie podstawy, których może nikt ci nie przekazał.
- I wiesz co, szczerze? Ja nie rozumiem, dlaczego dietetyka nie jest przedmiotem w szkole. Uczymy się o pantofelkach i innych rzeczach, ale za mało jest chyba takiej życiowej wiedzy. A przecież to jest coś, co realnie wpływa na jakość życia. I to każdego dnia.