Duch zakonnicy, wielki pająk i ściana pełna podpisów. „Zgubiliśmy się” w teatrze po zmierzchu
W tym teatrze po zmierzchu warto się zgubić. Gmach „Słowaka” w Krakowie to prawdziwe architektoniczne laboratorium - plątanina korytarzy, schodów i pomieszczeń. Według legendy, ma się nimi przechadzać duch zakonnicy. W końcu obiekt został wzniesiony w miejscu wyburzonych średniowiecznych zabudowań szpitalnych i Zakonu Ducha Świętego. Co się dzieje, gdy zapada zmierzch?
Spis treści:
- Teatr dla Krakowa - krakowski teatr!
- Architektoniczne laboratorium
- Drugi dom
- Teatr zamknięty na klucz
- Oko na widza
- Uwierz w ducha?
- W pudełku scenicznym
- Klimat rodem z "Lśnienia"
- Oko w oko z "wielkim pająkiem"
- Lustrzane foyer, czyli w "plotkarskim Krakowie"
- Tajemnicza garderoba i ściana pełna podpisów
- W czeluściach
"Niech ten budynek służy mieszkańcom miasta na pożytek, sztuce dramatycznej na chwałę" (Józef Dietl).
Jest rok 1891 rok. W Krakowie rusza budowa Teatru Słowackiego - obecnie jednej z najbardziej charakterystycznych architektonicznych wizytówek miasta. W latach 80. XIX wieku, po katastrofalnych w skutkach pożarach, jakie strawiły budynki teatrów w Nicei i Wiedniu, władze miasta podjęły decyzję, że istniejący wówczas gmach krakowskiego Teatru Miejskiego przy pl. Szczepańskim musi zostać zamknięty.
Nowy gmach teatru, który powstał przy pl. św. Ducha, był największą budowlaną inwestycją w XIX-wiecznym Krakowie.
W tym budynku 16 marca 1901 roku miała miejsce legendarna prapremiera spektaklu "Wesele", uznawana za jedno z najważniejszych wydarzeń w polskiej kulturze.
Teatr dla Krakowa - krakowski teatr!
Gmach znajdujący się przy pl. św. Ducha został otwarty dla widzów 21 października 1893 roku. Był pierwszym w mieście budynkiem oświetlanym elektrycznie i co więcej, posiadał nawet swoją elektrownię nazywaną domem machin (obecnie mieści się tu Scena Dom Machin).
Budynek zaprojektował Jan Zawiejski, który przy zachowaniu królującej wówczas w Europie eklektycznej formy, nawiązał do architektury opery Garniera w Paryżu i opery wiedeńskiej. Pomimo tego budynek jest iście krakowski. Świadczą o tym chociażby umieszczone na nim znane z Sukiennic maszkarony.
"Którykolwiek z architektów znających sztukę spojrzy na mój projekt - pisał Zawiejski - to natychmiast odgadnie, że to teatr dla Krakowa - krakowski teatr!".
Przychodzących na spektakle widzów nad wejściem do dziś wita napis:
Kraków narodowej sztuce
Architektoniczne laboratorium
Wita również i mnie, gdy zbliżam się do budynku. Mimowolnie zadzieram głowę, by upewnić się, że nadal tam jest. To już chyba przyzwyczajenie.
Tym razem jednak nie wybieram się na spektakl, ale po to, by zwiedzić powstałe w XIX wieku architektoniczne laboratorium. Nie będzie to jednak zwyczajne zwiedzanie, a eksplorowanie rozmaitych jego zakątków po zmroku. W końcu labirynt korytarzy i znane do tej pory miejsca o tej porze mogą mieć zupełnie inne oblicze. Zaskoczeń nie brakowało!
- Zawiejski poznałby swój teatr - mówi inspicjent Bartłomiej Oskarbski, który będzie tego wieczoru moim przewodnikiem. W końcu któż może lepiej znać wszystkie niedostępne zazwyczaj dla widzów miejsca?
- Zgubiła się już pani w teatrze? - pyta, nawiązując do wydarzenia organizowanego cyklicznie przez teatr. Chodzi o cykl nocnych zwiedzań gmachu przy pl. św. Ducha, podczas których widzowie mogą zobaczyć nieznane zakamarki teatru. Podobną trasą wybrałam się i ja, dlatego można uznać, że tytułowe "zagubienie się w teatrze" było trochę planowane.
Drugi dom
Jeśli myślicie, że po zmroku budynek zamiera, jesteście w błędzie. Akurat trafiam tu w trakcie prawdziwego zamieszania. Na dużej scenie trwa właśnie montaż scenografii do głośnego musicalu "1989", który wyreżyserowała Katarzyna Szyngiera. Swoją formą nawiązuje do kultowego już, broadwayowskiego "Hamiltona". Zewsząd dobiegają dźwięki wiertarek, odgłosy przesuwania konstrukcji i dyskusje ekipy technicznej.
Wchodzimy zatem na scenę, z której rozpościera się widok na słynną widownię z ważącym prawie tonę żyrandolem. Spowita mrokiem prezentuje się zupełnie inaczej niż w pełnym świetle.
Sala balowa? Gdyby znalazła się tu Anna Shirley i spojrzała w mroczną przestrzeń, zapewne stwierdziłaby, że jest "tutaj szerokie pole dla wyobraźni".
Teatr zamknięty na klucz
- Mógłbym powiedzieć, ze wychowywałem się w tym miejscu. Pracuję tu od 20 lat. Teatr Słowackiego traktuję jak mój drugi dom - przyznaje Oskarbski. - Dzisiaj, jak widać, mamy intensywny dzień - wskazuje na dekoracje. - Teatr tak naprawdę odpoczywa...
- Co ty mówisz! - przerywa jeden z panów z ekipy technicznej. - W nocy jest nocne zwiedzanie! Teatr odpoczął, jak była pandemia.
- Tak, pandemia to jeden z czterech przykładów w historii, gdy teatr normalnie nie funkcjonował - mówi Oskarbski. - W 1914 roku, podczas pierwszej wojny światowej, został przekazany wojskom austriackim. Scena stała się stajnią, a w kuluarach koszarowali żołnierze. W 1945 roku działał jako niemieckojęzyczna instytucja okupanta, a w stanie wojennym został zamknięty na klucz.
Oko na widza
Rozpościerająca się przed nami widownia liczy około 700 miejsc. Latem 2022 roku dotychczasowe fotele wymieniono, a nowe przygotowano według ikonograficznych rysunków Jana Zawiejskiego. Co ciekawe, po ponad 30 latach została ponownie uruchomiona tzw. "jaskółka", czyli widownia znajdująca się nad lożami naprzeciwko sceny.
- W oryginalnym zamyśle Zawiejskiego było tam prawie 300 miejsc, teraz mamy ich niecałe 100. Dawniej były to miejsca przeznaczone dla studentów i mieszkańców o mniej zasobnych portfelach - opowiada Oskarbski.
Nad widownią wisi z kolei "wielki pająk". To wykonany z mosiądzu żyrandol, liczący 124 żarówki.
- W XIX wieku gmach teatru był nowoczesnym budynkiem ze względu na elektryczne oświetlenie. Wiele teatrów w Europie, m.in. w Wiedniu i Pradze, było oświetlanych lampami gazowymi. Instalacja stanowiła duże zagrożenie i była przyczyną wielu pożarów - wyjaśnia inspicjent.
Pod dużą sceną, na której stoimy, znajdują się jeszcze trzy podziemne kondygnacje. Podscenie oraz poziom -2 i -3. Oskarbski żartuje, że na tym ostatnim można doświadczyć obecności nadprzyrodzonych sił. Co więcej, znajduje się tam podziemny tunel łączący gmach teatru z pobliskim budynkiem nazywanym Domem Machin.
Uwierz w ducha?
Jak przystało na zabytkowy budynek, również Teatr Słowackiego może się poszczycić swoją "białą damą". W tym przypadku ma być nią duch zakonnicy Nimfy Kazimiery Suchońskiej.
- Teatr powstał na miejscu wyburzonych średniowiecznych zabudowań. Były to budynki szpitalne należące do Zakonu Świętego Ducha, czyli Duchaków i Duchaczek. Chcąc wznieść budynek teatru, ówczesne władze Krakowa musiały część tych obiektów wyburzyć, w tym również ekshumować znajdujący się tu cmentarz - opowiada pan Bartłomiej.
- Legenda głosi, że w naszym teatrze jest obecny duch siostry Nimfy Kazimiery Suchońskiej. Kobieta ma przechadzać się korytarzami. Warto też wspomnieć o klątwie Matejki. W mieście doszło do sporu o to, czy zachować strukturę zabytkową tego obszaru, czy w imię nowej inwestycji wyburzyć to, co konieczne. Rozmiłowany w historii malarz optował za konserwacją zakonnych zabudowań, ale przegrał w sporze. Dlatego cmentarz został ekshumowany, a wieczysty odpoczynek sióstr i braci zakonnych naruszony - kontynuuje.
Ruszamy więc zawiłymi teatralnymi korytarzami. Przy jednym z wejść na widownię znajduje się portret wspomnianej zakonnicy. Jak czytamy na znajdującej się obok tablicy:
"W Krakowie uważano ją za osobę niezwykłą: aniołów towarzyszkę szczęśliwą i zaszczyconą łaską wypraszania cudów i duchem prorockim".
Gdy początkiem XVIII wieku Polskę opanowała epidemia dżumy, morowe powietrze w Krakowie dziesiątkowało mieszkańców. Modląca się wówczas o ratunek siostra Nimfa miała widzenie, w którym Jezus miał jej przekazać, że zaraza wkrótce wygaśnie. Opiekująca się chorymi zakonnica zmarła w wyniku zarażenia się dżumą w 1709 roku.
- Dodam tylko, że historycy podważają, że ona w ogóle istniała - uśmiecha się Oskarbski.
Podczas "gubienia się w teatrze" nie trafiliśmy jednak na zjawę, więc raczej to jedynie teatralna legenda.
W pudełku scenicznym
Nadchodzi czas na niemałą wspinaczkę. Udajemy się na piętro, w którym można zobaczyć zabytkową sznurownię w całej okazałości. Dla niewtajemniczonych: umożliwia ona podnoszenie i opuszczanie dekoracji na scenę. Jeszcze do niedawna była obsługiwana ręcznie, teraz jest to możliwe przy pomocy silników elektrycznych. W przestrzeni nadscenia znajduje się prawie 40 sztankietów.
- Jesteśmy w klasycznym pudełku scenicznym - wskazuje Oskarbski na znajdującą się pod nami scenę. - Teatr jest zrealizowany przez Zawiejskiego w tzw. trójpodziale teatralnym i ma trzy segmenty. Dominuje część sceniczna. Od poziomu sceny do widocznego dla nas sufitu jest 21 metrów, a to poziom 6 czy 7 piętra - zwraca uwagę przewodnik.
Teatr ma łącznie cztery kurtyny, w tym najbardziej reprezentacyjne, zaprojektowane przez Siemiradzkiego i Wyspiańskiego. Pozostałe dwie to materiałowa i przeciwpożarowa - ta 4-tonowa konstrukcja służy jako ochrona przed ogniem i sprawia, że scena staje się "izolowanym pudełkiem". Jest opuszczana na noc.
Klimat rodem z "Lśnienia"
Ruszamy jeszcze wyżej. Wychodzimy na kolejny korytarz - nieco przymglone światło sprawia, że czuję się trochę tak, jakbym właśnie wędrowała jednym z korytarzy hotelowych w horrorze "Lśnienie".
Docieramy do niewielkiego pomieszczenia, w którym znajdują się strome schody. Okazuje się, że prowadzą na sam strych. Wchodzimy ostrożnie, a ja staram się na moment zapomnieć, że mam lęk wysokości.
- Znajdujemy się na strychu, w kopule zamykającą środkową część widowni, czyli tzw. bęben widowni - mówi pan Bartłomiej.
Chociaż to ostatnia kondygnacja teatru, to zdaje się kumulować wszystkie możliwe dźwięki. Z tą różnicą, że tu są one o wiele bardziej przytłumione. Wokół nas znajduje się oryginalna, pochodząca z XIX wieku żelazna konstrukcja. Jest tu również specjalny mostek z systemem korbowym, który umożliwia opuszczanie żyrandola.
- Cóż, w tym miejscu od 129 lat nic się nie zmieniło - mówi Oskarbski, a ja spoglądam przez niewielkie okna wychodzące na ulicę. Niewiele widać, bo osiadł na nich kurz przeszłości. Przedostawały się przez niego nieliczne wiązki ulicznego oświetlenia. Faktycznie, czuję się tak, jakbym przeniosła się w czasie, a oddech historii tego miejsca wciąż czuję na plecach.
Wracamy do punktu wyjścia, czyli do stromych schodów. Ja ponownie próbuję zapomnieć o tym, że mam lęk wysokości, a pan Bartłomiej zdradza odpowiednią i bardzo precyzyjną technikę schodzenia po tychże schodach.
Zobacz też: Wawel. Królewskie skarby ujrzały światło dzienne
Oko w oko z "wielkim pająkiem"
Czas ruszyć dalej. Ciemnymi korytarzami przechodzimy do drugiej części gmachu. Na początek: najwyżej położona loża artystów. W przeszłości przesiadywały tu garderobiane, służba czy zaproszeni przez artystów goście. Z tego miejsca można bliżej przyjrzeć się "wielkiemu pająkowi". Cóż, w ciemności robi mniejsze wrażenie, niż gdy lśni pełnym blaskiem.
W teatrze znajdują się również loże rządowa, prezydencka (w której siedział m.in. Ignacy Mościcki), z kolei na parterze znajduje się loża dyrektorska, w której zasiadał Stanisław Wyspiański.
- Przed chwilą staliśmy tuż nad żyrandolem, nad samymi zdobieniami - wskazuje pan Bartłomiej, nawiązując do naszej wyprawy na strych.
Zerkamy również na znajdującą się na tej samej wysokości "jaskółkę". Następnie ciemnym korytarzem wędrujemy do pomieszczeń, które niegdyś stanowiły bufet dla studenckiej braci. Obecnie spełniają funkcję sali prób.
Lustrzane foyer, czyli w "plotkarskim Krakowie"
Znowu ruszamy labiryntem korytarzy i schodzimy piętro niżej. Trafiamy do foyer, określanego mianem sali lustrzanej. W przeszłości odbywały się tu przyjęcia, bankiety, spotkania twórców z publicznością. Połyskujące zdobienia dają o sobie znać i w ciemności. Czuję się trochę, jakbym błądziła po pałacu.
- Nie czarujmy się. W plotkarskim Krakowie o wiele ważniejsze było to, kto z kim siedzi i jak wygląda, niż to, co Wyspiański miał do przekazania artystycznym językiem teatralnym. A ta przestrzeń dawała ku temu idealne warunki - śmieje się pan Bartłomiej.
Przechodzimy do loży cesarskiej. - Pomimo zaproszeń, cesarz Franciszek Józef nigdy się tu nie pojawił. W monarchii habsburskiej istniał zwyczaj, że w budowanych gmachach teatralnych tworzone były takie loże na wypadek potencjalnej wizyty. Obecnie w loży lubią się pokazywać politycy - uśmiecha się mój rozmówca.
Loża ta ma również swoją mroczniejszą stronę. - Tylko kilkanaście lat dzieli to, jak publiczność wiwatowała tu na cześć marszałka Piłsudskiego od tego, jak zaczęły się tu pojawiać osoby z najbliższego otoczenia Hansa Franka, w tym Josef Gebbels... Na szczęście ten mroczny czas nie trwał długo, a zabytkowa struktura teatru się zachowała - kontynuuje Oskarbski.
Ruszamy kolejnym korytarzem. Wokół panuje ciemność, w oddali słychać tylko odgłosy z dużej sceny. Na ścianach zwracają uwagę rozwieszone afisze zapowiadające spektakle.
- Mamy udokumentowaną działalność artystyczną. To kopie, afisze spektakli, począwszy od przedstawienia inauguracyjnego. Według jednej z opowieści, w czasie wojny były przechowywane w skrzyniach w teatralnej kotłowni - zdradza pan Bartłomiej.
Tajemnicza garderoba i ściana pełna podpisów
W korytarzu słychać jedynie nasze kroki. Udajemy się do jednej z 30 znajdujących się w teatrze garderób. Nie bez powodu mówi się o niej, że jest wyjątkowa. To tutaj urzędował znany aktor i zarazem dyrektor teatru - Ludwik Solski. W niewielkim pomieszczeniu co prawda nie zachowało się wyposażenie, ale uwagę zwraca coś innego.
Po wejściu do środka wzrok przykuwają zdobiące ścianę freski, które powstały początkiem minionego wieku. Solski przyjmował tu zaprzyjaźnionych artystów, w tym m.in. Józefa Mehoffera, Wojciecha Kossaka czy Włodzimierza Tetmajera. W ten sposób powstał oryginalny pamiętnik - artyści przychodzący do garderoby, malowali po ścianach. Jedni dla żartu, inni dla zabawy, a jeszcze inni dawali upust swojej złośliwości.
Na ścianie zachowały się wizerunki Solskiego w znanych rolach (np. Stary Wiarus w "Warszawiance"), jak i portrety jego przyjaciół, w tym Stanisława Wyspiańskiego, Heleny Modrzejewskiej czy Stanisława Koźmiana.
Tradycja podpisów na ścianie przetrwała do dziś. W garderobie znajdziemy również te, pochodzące od współczesnych przedstawicieli kultury, sztuki czy polityki.
Wisława Szymborska, Czesław Miłosz, Nowosielski, Krzysztof Penderecki, Susan Sontag, Gustaw Herling-Grudziński, Anna Seniuk, Anna Dymna, Jerzy Stuhr czy Piotr Fronczewski. Znajduje się tu również podpis Lecha Wałęsy i... Hilary Clinton.
W czeluściach
Naszym ostatnim przystankiem zwiedzania po zmierzchu jest podscenie. Cóż, nam widzom, trudno sobie wyobrazić, jakie czeluście znajdują się tuż pod sceną i fotelami.
- W przyziemiu jest sporo pomieszczeń, trochę takich małych gabinecików - przyznaje Oskarbski. - Pod sceną znajduje się również przejście podziemne, które nadal łączy ją ze Sceną Domu Machin.
W dość mrocznej przestrzeni znajdują się kolejne mechanizmy pozwalające na różne sceniczne efekty.
- Scena ma dwie zapadnie. Te wycięte prostokąty mogą opuścić aktora w piekielne czeluście albo sprawić, ze powstanie jak feniks z popiołów - wskazuje na urządzenia Oskarbski. - Dzięki temu elementy dekoracji znikają, a aktorzy mogą zejść w podziemia tak, jak to było w przypadku niektórych scen w spektaklu "Imię Róży".
W tej przestrzeni od ponad 120 lat też niewiele miało się zmienić. Na koniec zerkam tylko z mostku w dół. Widzę pod sobą betonową, mroczną przestrzeń przejścia podziemnego - wcześniej nie zdawałam sobie nawet sprawy, że ono istnieje.
Czy na ciemnych murach zapisały się szepty prowadzonych tu w przeszłości rozmów? A może gdzieś jeszcze niosą się kroki pracowników spieszących do teatralnej elektrowni? Chyba wolę już tego nie sprawdzać...
***