Reklama

Monika Mrozowska: Uzależniam się tylko od ludzi

Kuchnia ma znaczenie! Stół, który pamięta dziadków i potrawy tak swojskie jak i przywiezione ze świata, tworzą rodzinne więzi. Monika Mrozowska, aktorka, autorka książek kulinarnych, popularyzatorka zdrowego życia i ekologii namawia, by doceniać drobiazgi, żyć optymistycznie i wyrzucić z jadalni telewizor.

Katarzyna Droga, Styl.pl: "Gotuj z dzieciakami!" -  to misja nowej pani książki? Okładka to potwierdza: autorka  w  otoczeniu swoich dzieci, tytuł: "Zdrowa kuchnia rodzinna" Gotuj z dziećmi bez obaw?

Monika Mrozowska: - Tak, chociaż  gotowanie z dziećmi nie jest bajką, będzie bałagan i trzeba na nie uważać. Ale chciałam tą książką zachęcić rodziców do wspólnego gotowania z dziećmi, bo mam wrażenie, że z obawy, by dziecko sobie nie zrobiło krzywdy, żeby nie było bałaganu, wyręczamy je, wyganiamy z kuchni i tym sposobem robimy z dzieci kaleki, które nie potrafią sobie posmarować chleba masłem, nie mówiąc o zrobieniu jajecznicy. Ja chciałabym, żeby moje dzieci za kilkanaście lat wyszły z domu z podstawowymi umiejętnościami, a przygotowanie  posiłku do nich się absolutnie zalicza. Natomiast bałagan, to też dobra lekcja, bo dzieci muszą po sobie posprzątać. Zawsze zaznaczam, że po wspólnym gotowaniu razem sprzątamy.

Reklama

Poza tym kuchnia, to dobre miejsce na wzmacnianie  rodzinnych  więzi.

- Oczywiście, że tak! Przygotowanie posiłku to najprostszy sposób, żeby powiedzieć komuś, że jest ważny, że się o nim myśli. Ja lubię zaparzyć kawę w kawiarce, podgrzać do niej mleko roślinne, wlać do ulubionego kubka mojej córki. Ostatnio wzruszyłam się, bo wypełniałyśmy ankietę i Jagoda jako przejaw mojej troski o nią, podała właśnie to, że rano robię jej  kawę w ulubionym kubku. To działa też w drugą stronę, bardzo przyjemnie jest, kiedy dzieciaki coś nam przygotują, nawet proste danie, ale od początku do końca przemyślane i podane na naszej ulubionej zastawie

Gotowanie ujawnia jak się różnimy i dopełniamy?

- Jak najbardziej, przekonujemy się do czegoś. Ujawniają się też absolutnie różne smaki. Moja najstarsza córka, Karolina, mogłaby niemal wszystko zalewać ostrymi sosami, dodawać papryczkę chili i jeszcze skrapiać to obficie sokiem z cytryny, bo dodaje ją do wszystkiego. Młodsza, Jagoda - to kompletne przeciwieństwo: jeśli coś ostrego, to tylko jako ostatni sznyt, żeby podkreślić smak, ale raczej: kwaśne, słodkie, słone. Mój syn, Józek, jest kompletnym niejadkiem,  lubi gotować, pomagać w kuchni, ale często nawet nie spróbuje swoich dań. Nie denerwuję się tym, mam dzieci w różnym wieku, więc wiem, że pewne smaki przychodzą do nas z czasem.  Karolina jeszcze do zeszłego tygodnia twierdziła, że nienawidzi szparagów, ale ponieważ  mamy sezon i jemy je na okrągło, stwierdziła, że spróbuje, bo tak pachną. I okazało się, że  jednak je lubi, tylko się do nich uprzedziła.

Kuchnia to ważne miejsce w pani domu?

- Bardzo. My nie mamy dużej, oddzielnej kuchni, mamy pokój z aneksem kuchennym, ale  taki akurat dla nas. Staram się, żeby kuchnia była funkcjonalna, żeby mieściły się urządzenia kuchenne, które nam ułatwiają pracę, a przy okazji ładnie wyglądają, bo estetyka też ma znaczenie. Do naszej kuchni w domu na wsi cały czas coś dokupuję, na przykład kredensik, bo okazuje się, że nam się przestają mieścić talerze albo kubki porcelanowe. Teraz już trochę sobie odpuściłam, ale kiedyś pasjami jeździłam po targach staroci i wyszukiwałam różne  talerze i filiżanki. Mam właściwie jeszcze jedno marzenie do spełnienia: chodzi za mną stary komplet porcelanowy Rosenthala, taki, który składa się z miliona części i wiem, że prędzej czy później będę musiała wygospodarować miejsce na taki serwis. Ja lubię jeść z ładnych talerzy, bardzo ważny jest dla mnie stół. W domu mam stół po dziadkach, czyli po pradziadkach moich dzieci.  Obiektywnie nie mamy na niego miejsca, ale jest z nami, bo bardzo dobrze się kojarzy i ma dobrą energię. Każdy posiłek przypomina mi ważne uroczystości rodzinne i dziadków.

Tradycyjny stół znikł z polskich mieszkań, tak często teraz stawiamy sobie ławy przed telewizorem.

- Wielka szkoda! Jemy w kucki, byle jak, z włączonym odbiornikiem!  W moim domu od lat nie ma telewizora, stół jest duży i okrągły, mieści się przy nim wiele osób. Cieszymy się swoim towarzystwem, a nie pseudo gości z telewizji.

A na stole pojawiają się bezmięsne dania, czasem o egzotycznych nazwach. Sporo takich pojawia się w przepisach "Zdrowej kuchni rodzinnej": chaczapuri, szakszuka, fritatta. Lubi pani inspirację obcymi kulturami?

- Bardzo lubię i kiedy wyjeżdżamy za granicę, namiętnie próbujemy i szukamy nowych potraw i smaków. Przywozimy z naszych wyjazdów przepisy i inspiracje. Dzieciaki to uwielbiają, dla nich jest to wręcz dodatkowa przygoda, kiedy gotujemy  dziwnie brzmiącą potrawę i wychodzi! Bywa, że nazwa  jest skomplikowana, ale przygotowuje się ją stosunkowo łatwo. Jestem zdania, że nie ma co się zamykać na nowości i ograniczać do rosołu z  makaronem. Warto przynajmniej rozbudzać ciekawość związaną z jedzeniem innymi  smakami i kulturami.

A co z polską kuchnią?

- Uwielbiam wszystkie polskie, tradycyjne smaki wegetariańskie, a wbrew pozorom jest ich cała masa. Kuchnia polska to nie tylko schabowy. Na przykład jesteśmy w Europie liderem  zupnym, spożywamy ich najwięcej, a ja  jestem fanką zup.  Lubię mączne dania: pyzy, kluski leniwe, pierogi. Wiele rzeczy, które się wywodzą z naszej kuchni, można przygotować w wersji bezmięsnej, jak placki ziemniaczane czy racuchy, można dodać do nich orientalny element. Do mącznych potraw, miski leniwych, nie trzeba dzieci zbytnio namawiać, a że propaguję zdrową kuchnię, staram się, żeby na naszym stole znalazło się jak najwięcej warzyw.

Ale nie mięso. Wegetarianizm i ekologia to pani filozofia życiowa. Odczuwa pani  pozytywne skutki w zdrowiu i urodzie?

- Tak sądzę i może ktoś mógłby mi powiedzieć, że mam dobre geny,  ale ja po prostu widzę, jak przechodzę wycieńczające dla kobiet okresy, takie jak ciąża, okres połogu czy karmienia piersią. Obserwuję swój organizm i siły, to, w jakim stanie jest skóra, czy po niej widać, że przekroczyłam czterdziestkę, czy trzyma się bardzo dobrze. Dieta wegetariańska na pewno ma wpływ na to jak się czuję i jak wyglądam, na to, że szybko się regeneruję. Najlepszy dowód: W wieku 40 lat zostałam po raz kolejny mamą, mam maluszka, którym zajmuję się na okrągło, pięć miesięcy już jest na piersi, a ja czuję się bardzo dobrze. Momenty zmęczenia są, oczywiście, ale nie jest to poczucie, że mój organizm jest wycieńczony i trzymam się resztkami sił. Dlatego twierdzę, że to, co jemy, ma gigantyczny wpływ na samopoczucie i zdrowie. Bardzo cieszę się, że 20 lat temu podjęłam decyzję o przejściu na wegetarianizm, bo teraz mój organizm pięknie mi się za to odwdzięcza.

To była rewolucyjna zmiana?

- Nie robiłam niczego z nastawieniem, że muszę, założyłam sobie, że nic na siłę, i że to jest pewien eksperyment, więc jeżeli poczuję, że potrzebuję mięsa, to będę je jeść. Okazało się, że mój organizm nie woła wcale za tym mięsem. Ale przechodziłam na dietę etapowo, kiedy zrezygnowałam z mięsa, przez rok jadłam bardzo dużo ryb i owoców morza, później  zrezygnowałam z ryb i stałam się typową wegetarianką, ale jadłam jajka i przetwory mleczne, Zrezygnowałam z jajek, ale  po dziesięciu latach  do nich wróciłam, bo czułam, że organizm  tego potrzebuje. Ja podchodzę  do jedzenia bardzo intuicyjnie.

A do życia optymistycznie?

- Optymizm życiowy towarzyszył mi od dawna, natomiast wydarzenia z ostatnich kilku lat jeszcze mocniej mnie przekonały, że moje dobre nastawienie i dostrzeganie pozytywnych stron w każdej najdrobniejszej rzeczy, to najlepsza życiowa droga. Bo czas płynie szybko i jeżeli nie będziemy się zachwycać drobiazgami, to nagle się obudzimy mając lat osiemdziesiąt i okaże się, że nie możemy sobie przypomnieć  jednego szczęśliwego momentu.  A ja jestem zdania, że każdego dnia dzieje się wiele pięknych rzeczy koło nas i warto je dostrzegać. Po prostu. I wtedy po latach może się okazać, że mieliśmy piękne życie.

- Moje czterdzieści lat minęło błyskawicznie, ale ja się z tą myślą nie czuję źle. Przeciwnie, czuję, że  kiedy będę miała 80 lat, obym tylko była zdrowa i aktywna, to dopiero będzie fajnie. Rozmawiam o tym z dziećmi: że nie mogę się doczekać, kiedy będziecie zjeżdżać się u mnie na  święta  Bożego Narodzenia, a ja będę siedzieć  z wnukami na kolanach. Na to moja najstarsza córka: "mama, co ty mówisz,  nikt z nas nie chce mieć dzieci!" Śmieję się  z tego, bo w tym wieku też tak myślałam, a teraz bardzo się cieszę, że mam dużą rodzinę. Jak pomyślę, co się będzie działo w naszym domu za dziesięć, piętnaście lat, to mi się serce raduje.

A chwila obecna? Ma pani chyba dobry moment w życiu?

- Ja mam bardzo optymistyczne podejście do świata, to chyba zależy też od tego, jakimi osobami się otaczam. Nie o to chodzi, że nic się nie dzieje -  w ciągu ostatniego półtora roku, były zdarzenia, które mną mocno wstrząsnęły, ale uważam, że to ważne życiowe lekcje. Poza tym, mam to szczęście, że nie jestem człowiekiem, który się od czegokolwiek uzależnia. Dla mnie rezygnowanie z różnych rzeczy nie jest problemem, trzeba to trzeba. Lampkę wina odstawić na imprezie, bo jestem w ciąży? Nie ma problemu, to rzecz oczywista, piję sobie wodę z cytryną i kostkami lodu, nie mam poczucia, że coś mnie omija.   Uzależniam się tylko od ludzi. Nie dramatyzuję, kiedy pojawiają się jakieś drobne przeciwności. I bardzo mocno czuję w trzewiach, że to dobry moment życia, że mam dobry okres za sobą, a jeszcze lepszy przed sobą.  

Czytaj również:

Dzień psa 2021: Gwiazdy chwalą się pupilami

Sinice w Bałtyku. Naukowcy ostrzegają przed plagą

Tam, gdzie kończy się asfalt, zaczyna się koniec świata

Zobacz również:

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: Monika Mrozowska | gotowanie | kuchnia | wegetarianizm
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy