„Byłaś tylko w dziewiątym tygodniu”. O poronieniu, samotności i odzyskanym życiu
„Nie jesteś sama. Nie jesteś winna tego, co się stało. Masz prawo do przeżycia żałoby niezależnie od tego, w którym miesiącu straciłaś ciążę. Są nas tysiące, ale każda z nas ma swoje imię i mamy prawo opowiadać o naszych doświadczeniach”. Z dziennikarką Katarzyną Kachel - o książce „Wszystkie moje straty” i historiach w niej zawartych - rozmawia Natalia Grygny.
Natalia Grygny, INTERIA: Dwie kreski na teście nie zawsze oznaczają happy endu? W końcu najpierw ma się pojawić "ten jedyny", później czasami jest i ślub, i biała sukienka, a po 9 miesiącach na świat przychodzi zdrowy, wyczekiwany bobas. Historia jak z bajki. Tylko że w tej bajce raczej nie ma miejsca na komplikacje?
Katarzyna Kachel, dziennikarka, filolożka, autorka książki "Wszystkie moje straty":
- Już jako małe dziewczynki jesteśmy karmione bajkami. Ale nawet w tych bajkach, które momentami bywają straszne, nie ma zwykle miejsca na trudne opowieści jak odchodzenie bliskich nam osób. Jako społeczeństwo funkcjonujące w kulturze zachodniej, "odcięliśmy" się od śmierci, wyprowadziliśmy ją poza ściany domów, wyparliśmy sposoby jej przeżywania. Wszelkie rytuały takie jak pożegnanie, czuwanie przy zmarłych, stypa, wspólna żałoba, czy wspólne wspominanie, uznaliśmy w pewnym momencie za coś "folklorystycznego". Obrzędy, które na wsiach wciąż są obecne i żywe, w mieście przestały istnieć.
- Ze względu na to, że cywilizacyjnie i kulturowo odsunęliśmy się od śmierci, w historiach o poronieniu czy utracie dziecka też jej brakuje. Ta opowieść jest jednak szczególna. Bo chociaż dotyczy rocznie niemal 40 tys. Polek, a co czwarta, piąta ciąża kończy się poronieniem, wciąż nie ma właściwego języka, który odpowiednio oddałby ją w słowach. Istnieje oczywiście żargon medyczny, który operuje pojęciami takimi jak zabieg łyżeczkowania, płód, jajo płodowe, pobieranie materiału genetycznego i tak dalej...
A pojęcia te brzmią "sucho", bije od nich chłód. Nie wszyscy i nie wszystkie wiemy też, co dokładnie oznaczają i co się za nimi kryje.
- Tak, te pojęcia są zimne, brzmią obco. Oprócz nich mamy język kolokwialny, rzekłabym nawet zwulgaryzowany:
I co, wyskrobali cię?
- słyszą nieraz kobiety. Język, za pomocą którego opowiadam w swojej książce historie moich bohaterek, jest niewygodny, ciasny, czasami nieładny, ale miał być próbą znalezienia odpowiedniej narracji, dzięki której można o tych trudnych zdarzeniach, które są w naszej rzeczywistości powszechne, powiedzieć w sposób w miarę zwyczajny. Nie mówię, że od razu przy niedzielnym obiedzie, ale wśród kobiet i wśród ich rodzin. A to sprawi być może, że nie będą to historie tak często jak dziś przemilczane.
- Psycholożka, Joanna Piątek-Perlak, która wypowiada się w mojej książce, wspomina o ostracyzmie pokoleniowym, umniejszaniu tego rodzaju straty. A przecież życie, jak i śmierć są czymś normalnym w cyklu biologicznym, dlatego też i żałoba po poronieniu czy przedwczesnej śmierci dziecka powinna być traktowana w taki sam sposób. Ekspertka podkreśla, że kobiety nadal często nie mają wsparcia babć i matek, ponieważ i one nie dawały sobie prawa do uznania straty i do odbycia żałoby. Nie było wówczas możliwości monitorowania ciąży na tak wczesnym etapie jak dziś, a myślenie o dziecku, które dziś zaczyna się niemal od przywołanych na początku rozmowy "dwóch kresek", zaczynało się dopiero przed porodem. Relacje nie nawiązywały się tak szybko: kobiety nie słyszały bicia serca, nie widziały dziecka na ekranie, nie znały płci, nie słyszały od lekarza prowadzącego ciążę: "tu są rączki", "tu są nóżki", "proszę zobaczyć jak się układa".
Poronienie to wciąż temat tabu?
- Moim zdaniem tak, a tabuizacja tematu poronienia wynika także z tego, że kobiety same o nim milczą. Uznają, że nie mają prawa ani do opowieści, ani do opłakiwania, bo taki "przywilej" może mieć matka, która np. straciła dziecko w dziewiątym miesiącu ciąży, a nie w drugim czy trzecim. Odbierają je sobie same i same też nie dają sobie pozwolenia, by nazywać się matkami, choć, jak zwraca uwagę Joanna Piątek-Perlak: cierpią, jak matki. Dlatego postanowiłam dać im głos i niczego nie cenzurowałam, nie pudrowałam. Czułam, że nie mogę zrezygnować z opowieści tylko dlatego, że momentami była nieładna, trudna, wstrząsająca, mogłaby się komuś nie spodobać. Dlatego "Wszystkie moje straty" to książka o dużym ładunku emocjonalnym.
"Byłam jednym wielkim bólem" - powiedziała jedna z bohaterek. Szukałaś języka do opowiedzenia tych historii, podobnie jak mamy, które zdecydowały się opowiedzieć ci swoje historie.
- Opowiedzenie historii było równoznaczne z zachowaniem pamięci o dziecku. Moje bohaterki przyznawały, że dziecko nie zaistniało we współczesnym świecie, było tylko widziane przez matkę, czasem ojca. Nie miało PESEL-u, zdjęć, nie zostało uwidocznione w realnym świecie. Ale to nie znaczy, że go w ogóle nie było. W ostatnich latach wiele kobiet zaczęło mieć potrzebę podzielenia się swoimi historiami. Powstały fora internetowe, strony na Facebooku, grupy wsparcia, na których mogły opisać swoje doświadczenia. Oddolna inicjatywa zrodziła się z wielkiej potrzeby mówienia o tym, co się ciężarnym przydarzało, co ich spotkało. Nie mówimy tu o garstce, ale kilkudziesięciu tysiącach kobiet, które chciały, by ich głos został w końcu usłyszany.
"Wszystkie moje straty" to opowieść o różnych końcach świata, których wspólnym mianownikiem jest poronienie i samotność. Małgorzata, Maria, Kinga, Ewa, Magdalena i ty postanowiłyście się podzielić swoimi historiami. Trudno mi zapytać jakie to uczucie, gdy plany i marzenia, dobre scenariusze, które tworzy się w głowie, nagle kończą się w szpitalnej łazience, na sali porodowej, a czasami i w domu...
- Na pewno pojawia się potrzeba racjonalizacji, wytłumaczenia sobie tego, co się stało. Znaczna część kobiet, w obliczu samotności i traumy, nosi w sobie poczucie winy. A to, że je noszą, jest sygnałem, że na samym początku nie otrzymały potrzebnego wsparcia. Nie usłyszały słów: "to nie jest twoja wina". Do poronienia nie da się przygotować, jest jak wypadek samochodowy - rano jesteś w ciąży, wieczorem już nie. Trafiasz do zimnego szpitala, w różnych warunkach zostajesz poinformowana o tym, że to koniec. Pierwsza myśl? Koniec marzeń i wyobrażeń, że będziesz mamą, że zostaniecie z partnerem rodzicami, a za rok pojedziecie na wspólne wakacje. Tracisz ujęte w planach dziecko, swoje wyobrażenia o przyszłości, o tobie i rodzinie z dzieckiem. Musisz się zmierzyć z szeregiem trudnych spraw, bardzo szybko zdecydować o tym, czy chcesz pożegnać dziecko, zbadać płeć, czy chcesz pochówku i tak dalej. Reakcje kobiet są różne, czasami dochodzi do całkowitego odcięcia od zdarzenia.
Zamrożenia?
- Zamrożenia, przeczekania, wycofania się. I wtedy żałoba nie ma szans się zacząć. W wielu przypadkach, ze względu na brak odpowiedniego zaopiekowania się kobietami na tym pierwszym etapie szoku, niedowierzania, odrzucania, przyjmuje różne, często zdezorganizowane formy. To normalne, że u kobiet pojawia się poczucie żalu, złość na to, czego doświadczyły lub czego nie dostały w szpitalu, złość na partnerów, że nie rozpaczają równie mocno, obwinianie pana Boga, losu, lekarzy, siebie. Na pewno w odpowiednim przeżyciu straty nie pomagają komunikaty, które słyszą czasami od członków rodziny:
Idź do fryzjera, wróć do pracy, nie rozpaczaj tyle, bo i po czym.
Zobacz też: Babcie miały watę i było dobrze
W książce zadajesz wiele ważnych pytań. Czy w trakcie prac próbowałaś też znaleźć odpowiedź na pytanie "dlaczego ja"?
- Ja nie zadawałam sobie takich pytań, jednak zadaje je sobie Marta, która spotyka koleżanki z wózkami, zadaje je sobie Kinga. W ich głowach pojawia się myśl: "dlaczego akurat ja?, dlaczego mi się nie udaje?, co ze mną nie tak?". Pytanie "dlaczego?" często też wiąże się z poczuciem winy, bardziej lub mniej uświadomionym. Kobiety tłumaczą sobie sytuację straty na różne sposoby, np. pracowałam za dużo, pozamiatałam kuchnie, niosłam siatki, nie znalazłam lepszych lekarzy, nie zrobiłam wszystkich badań, nie zapłaciłam więcej, ale poszłam na NFZ. Tutaj skrywa się pierwsza odpowiedź na pytanie dlaczego. Druga? Kobiety często mówią, że nie mają poczucia winy, ale szukają obsesyjnie przyczyny poronienia, i tak czasami żyją przez kilka lat. To nie jest życie, prawda?
Przypomina mi trochę zapętlenie.
- Nie jest to życie normalne, pełne świadomości tego, co dzieje się wokół. Bohaterka jednej z historii początkowo nie chciała dziecka. Szukała nawet sposobów, jak dokonać aborcji.
Gdy urodziła martwą córkę w 33. tygodniu ciąży, zaczęła stratę traktować jako karę.
- Na pytanie "dlaczego?" nakłada się też jeszcze inny wątek. Nie opracowano do tej pory standardów postępowania w przypadku poronień, wciąż nie ma listy zalecanych badań w przypadku tzw. poronień nawracających. Pacjentki od lekarzy słyszą najczęściej słowo: "statystyka". Ale co to znaczy? Szukają wiedzy na ten temat na forach internetowych, bo nie otrzymują jej od specjalistów. Każdy lekarz - hematolog, onkolog, ginekolog, działa zwykle w swoim zakresie, nie patrzy na kobietę holistycznie. Przez to dziewczyny muszą wydawać naprawdę duże pieniądze na specjalistyczne badania, by odpowiedzieć sobie na pytanie "dlaczego przydarzyło się to akurat mnie?". A będzie się przydarzać. Żyjemy w czasach, w których niepłodność jest coraz większym problemem, uznaną chorobą cywilizacyjną i my, jako społeczeństwo, będziemy musieli się z nią zmierzyć.
Zobacz też: Wybór? Jaki wybór? To jest minimalizacja dramatu
Według danych zawartych w raporcie NIK w latach 2017 - 2019 niemal 1700 kobiet urodziło martwe dziecko, a u 40 tys. ciąża zakończyła się poronieniem. Raport zwracał też uwagę na jeszcze jedną kwestię - kobiety, które poroniły, nie miały zapewnionej odpowiedniej opieki.
- Przerażające jest to, że po wielu inicjatywach, takich jak "Rodzić po ludzku" czy "Ronić po ludzku", we wspomnianym raporcie, jak i badaniach Fundacji Czułość, nadal pojawiają się wstrząsające historie. 95 proc. kobiet, które w gabinetach ginekologicznych dowiadują się, że straciły ciążę, nie otrzymuje informacji o możliwości otrzymania pomocy psychologicznej. Po usłyszeniu wiadomości wychodzą na ulicę i zostają ze wszystkim same. Kobiety po poronieniu mają wiele praw, ale szpital nie ma obowiązku ich zapewnić, robi to "w miarę możliwości". W praktyce oznacza to mniej więcej tyle co "masz szczęście albo go nie masz". Loteria. Albo trafisz na ludzi, którzy wezmą cię za rękę i przeprowadzą przez całą tę trudną sytuację w sposób jak najbardziej przyjazny, delikatny i humanitarny, albo nie. W pierwszym przypadku na pewno jest o wiele łatwiej wrócić do normalnego życia.
- W raporcie Fundacji Czułość kobiety zwracały uwagę, że "wszystko odbyło się za szybko". Zacytuję kilka przykładów: "Lekarka pocieszała mnie, mówiąc mi, że zajdę w kolejną ciążę", "Do gabinetu wchodziły jakieś osoby bez pukania", "Lekarka mnie nie słuchała, krytykowała moje zachowanie. Była niemiła, obrażona i zdenerwowana", "Lekarka cały czas mówiła o zarodku, płodzie, a nie o mnie", "Brak poszanowania mojej godności", "Brak intymności".
Wszystko spina klamrą brak empatii...
- Tak, brak empatii.
Oczywiście są dwie strony medalu, bo wspaniałych położonych i lekarzy nie brakuje.
- Po tej stronie dzieje się z kolei wiele dobrego w porównaniu z rzeczywistością sprzed dziesięciu, dwudziestu lat, w której to kobiety roniły obok kobiet rodzących zdrowe dzieci. W tym momencie jest to niedopuszczalne. Prawda jest taka, że jeśli kobieta zna swoje prawa, łatwiej może je egzekwować i opanować sytuację. Każda ma prawo do pomocy psychologicznej, chociaż i tutaj pojawia się kolejna kwestia: jaki będzie psycholog, czy wie jak rozmawiać z kobietą, która uważa, że straciła dziecko, a nie ciążę?
Ważne, by kobieta miała wybór, by ktoś dał jej i jej partnerowi czas na decyzję.
Utwierdził w tym, że ta, którą podejmie czy podejmą będzie najlepsza. Maria otrzymała potrzebne wsparcie i usłyszała od lekarza: "Nie jest pani niczemu winna. Niezależnie od tego, czy będzie chciała pani pochować dziecko, czy też nie, nikt nie będzie panią oceniał. Każda decyzja jest w porządku".
"Spłukałam dziecko w toalecie. Czy jestem gorsza, bo nie mam malutkiego grobiku, czy to znaczy, że mniej kochałam?" - powiedziała ci z kolei Małgorzata.
- Małgosia od dziewięciu lat stara się ze swoim mężem o dziecko. Traci je w dziewiątym tygodniu i słyszy:
A ty byłaś tylko w dziewiątym tygodniu.
Dla niej to był dziewiąty tydzień, na który czekała wiele lat! Poszła do toalety i po prostu poroniła. Kobiety często nie otrzymują instrukcji, co będzie się z nimi działo. Nie są uprzedzane o tym, jakie skutki mają tabletki wczesnoporonne, że będą skurcze i że będzie mnóstwo krwi. Skąd mamy to wiedzieć, pyta Gosia. W szkole tego nie uczą. Od położnej i lekarza pacjentki nie zawsze otrzymują jasne informacje i instrukcje. Dlatego ronią w taki, a nie inny sposób. Kobiety zazwyczaj same muszą odseparować płód, dostają specjalny pojemnik, który z zewnątrz jest czasami oklejony, by nie było widać, co jest w środku. Sytuacja w szpitalach to odzwierciedlenie systemu opieki zdrowotnej w Polsce, nie jest dobra. Czas pandemii jeszcze bardziej tę kiepską sytuację utrudniał. Roniące zostawały same, bez partnerów, którzy nie mieli możliwości wejścia do szpitala. Do tego lekarze w przyłbicach i maskach. Trudno wyobrazić sobie intymną próbę pocieszenia kogoś zza przyłbicy.
Wątku pandemii nie zabrakło również w książce. Jedna z bohaterek przytacza sytuację, w której to z partnerem jeździli od szpitala do szpitala. Zostali przyjęci w czwartym.
- Horror, prawda? Te historie pokazują, z jakimi traumami - oprócz utraty dziecka - muszą się borykać kobiety przy okazji. Brak zaopiekowania na podstawowym poziomie w gabinetach, szpitalach. Brak wsparcia i klarownej instrukcji. Na szczęście pojawiają się tak wspaniałe inicjatywy jak infolinia, uruchomiona przez Fundację Ronić po ludzku. To numer: 887 499 599. Po drugiej stronie telefonu czuwają empatyczne wolontariuszki, które służą pomocą kobietom i ich partnerom znajdującym się w sytuacji ronienia, straty ciąży, dziecka. To empatyczne kobiety, które wiedzą, jak rozmawiać na ten bolesny temat i jak udzielać porad.
Mamy opłakują nie tylko maluchy, które straciły. Opłakują też dzieci, nastolatki i dorosłe kobiety czy mężczyzn, jakimi miały lub mieli się stać.
- Niby każda kobieta wie, że pierwszy trymestr ciąży jest trudny; prawdopodobieństwo poronienia jest wysokie. Dlatego wiele par do trzeciego miesiąca nikomu nie mówi o tym, że spodziewa się dziecka. Ale równocześnie - pomimo tej świadomości - większość kobiet zaczyna snuć plany, wyobrażać sobie jak będzie wyglądać życie z nowym członkiem rodziny. To bywa silniejsze, zwłaszcza, gdy pragną dziecka i rodziny.
Ustawianie łóżeczka, wyjazdy na wakacje... Po prostu przyszłość.
- Małgosia do dziś ma chustę, którą niegdyś wylicytowała na charytatywnej aukcji. Miała być idealna do fotograficznej sesji, którą już planowała ze swoim dzieckiem. Czy dobrze planować? Czy wręcz przeciwnie - od razu spodziewać się rzeczy najgorszych i wszystkich plag? Nie wiem, nie mam gotowych odpowiedzi.
"Wszystkie moje straty" opowiadają o dramatycznych zdarzeniach. Jednak historie i rozmowy z ekspertkami i ekspertami dają nadzieję. Nadzieję na to, że poprzednie życie da się odzyskać. Zwłaszcza po tym, gdy bało się nawet spojrzeć w stronę dziecięcych ubranek.
- W psychologii funkcjonuje termin "potraumatyczny wzrost". To moment uświadomienia sobie, że doświadczenie straty i związany z nią ból miały ważny wpływ na nasze życie, być może wiążą się z wartościową zmianą. W tym kontekście poronienie nie było nieznaczącą stratą, ale ważnym momentem, który zmienił coś w naszym losie na lepsze, czasami wpłynął np. na zmianę nielubianej i wyniszczającej pracy, ale też mógł przyspieszyć zakończenie toksycznej relacji, albo na przestawienie wektorów ważności w życiu. Uznanie, że dramatyczne zdarzenie miało wymiar wyższy niż ból, cierpienie i niezrozumienie z niego wynikające, może przynieść ulgę.
- Często, jeśli nie znajdujesz odpowiedzi "dlaczego" w książkach medycznych i gabinetach lekarskich zaczynasz poszukiwania, które mają wymiar duchowy. W tym przypadku niektórym kobietom i mężczyznom pomaga rozmowa z duchownym czy innym przewodnikiem, który rzuca nowe światło na całe zdarzenie, przenosząc go na wyższy, pozaziemski poziom.
Eric Clapton po tragicznej śmierci syna napisał utwór "Tears in heaven". Śpiewa w nim: "Znałbyś moje imię, gdybym zobaczył cię w niebie? Czy byłoby tak samo, gdybym zobaczył cię w niebie? Muszę być silny i iść dalej". Artysta wyznał kiedyś, że w pewnym momencie przestał wykonywać utwór, bo tamte emocje zniknęły i nie chce, by powróciły. Jak odzyskać życie, które już nie będzie takie samo?
Życie po takiej stracie będzie już zupełnie inne.
Nie oznacza to jednak, że musi być gorsze. Kluczem jest dobrze przeżyta żałoba. Utwór Claptona był zapewne pewnym jej etapem, w którym artysta jeszcze nie pogodził się z tragiczną śmiercią syna. Po czasie niezgody i walki następuje jednak etap pogodzenia się ze stratą. To moment, kiedy po złości, pretensjach, niezgodzie na to, co się wydarzyło, poczuciu porażki, winy i tak dalej, następuje etap powrotu do życia. To też uwolnienie się od natrętnych myśli w stylu:
Jestem w życiu taka świetna, wszystko mi wychodzi, a nie umiem zajść w ciążę.
W momencie akceptacji dochodzisz do wniosku, że wydarzenie pozostaje w twojej pamięci, ale nie ma w nim już cierpienia. Nie żyjemy po to, by wiecznie trwać w ciemności i cierpieniu. Zbyt długie tkwienie w mroku może zamienić się w żałobę patologiczną.
- Żałoba jest naturalną reakcją na stratę, która powinna mieć miejsce w dzisiejszym świecie. Czasami zbyt długo się w niej jednak trwa, złość, frustracja, szukanie odpowiedzi, nadal są żywe, nadal odciągają od życia. Tak nie powinno się dziać. Żałobę jak po każdej innej stracie, trzeba przeżyć do końca, by móc żyć w pełni, żyć dobrze i w spełnieniu. Bo kobiety, które straciły dziecko, mają prawo do szczęśliwego życia.
Wspomniałaś o patologicznej żałobie. Ona rzutuje na związki, relacje z innymi, a czasami i na życie zawodowe.
- Rzutuje na wiele rzeczy. I wtedy warto skorzystać z pomocy specjalisty. Kobiety, które nie mają przeżytej żałoby często szybko starają się zajść w kolejną ciążę, tylko po to, by sobie coś udowodnić. Czasami kończy się to fatalnie, bo rozpadem związku, czasami wpływa destrukcyjnie na funkcjonowanie małżeństwa i życie całej rodziny. Zdarza się, że kobieta, która nadal tkwi w tym dramacie, który się wydarzył, nie okazuje uwagi np. dzieciom, które już ma. Nie żyje w pełni. Patologiczna lub nieprzeżyta do końca żałoba ma również wpływ na dziecko, które jako kolejne przychodzi na świat. I o tym też mówi psycholożka Joanna Piątek-Perlak. Jeśli kobieta jest nadal myślami przy poprzednim dziecku, często nie okaże odpowiedniej miłości i zaangażowania temu, które przyszło na świat. W rozdziale "Ostatnia rodzi się nadzieja" Marta mówi, że pierwsza noc z dzieckiem po wypisaniu ze szpitala powinna być najszczęśliwsza.
Jednak ona nadal była myślami przy dzieciach, których nie urodziła.
Trudno pogodzić się z utratą, bo współczesny świat - jak wspominałaś na początku - wyparł temat śmierci. Często też mówi się nam, że wszystko musimy robić idealnie. Kariera, realizacja pasji, dbanie o rodzinę, dom i szereg innych rzeczy. Musimy, musimy, musimy. I gdy następuje coś, na co nie mamy wpływu, nie bardzo wiemy co robić.
- Kobietom wmawia się często "komplement", o którym sporo pisała Natalia de Barbaro: "jesteś silna, poradzisz sobie". Kto jak nie ty! A to forma okrutnej manipulacji, zmuszania nas do robienia ponad nasze siły i możliwości. Mamy prawo do cierpienia, bólu, przeżywania straty. Możemy być słabe, bo to wcale nie odbiera nam naszej mocy. Psycholożki wypowiadające się w mojej książce mówią, że w takiej sytuacji kobiety mają prawo leżeć na kanapie przez trzy tygodnie, nie wstawać, nie ubierać się, nie gotować. W tym momencie nie muszą być silne, bo ten etap żałoby na tym polega. Pewnego dnia same wstaną, ubiorą się, ugotują zupę i będą czuły, że są gotowe wrócić do życia. Tylko to nie jest tak, że tutaj na wszystko jest określony czas. Nie ma żadnej zasady, która mówiłaby, że kobieta po trzech miesiącach powinna skończyć żałobę, wrócić do pracy i od razu osiągać świetne wyniki.
- Ewelina opowiedziała mi, jak wyglądał jej powrót do pracy po poronieniach. Wróciła do firmy, a w międzyczasie szukała u kolejnych lekarzy przyczyny poronień. Jej życie to zapach gabinetów lekarskich, czas liczony od jednych do kolejnych diagnoz, zastrzyków, leków. W pracy nikt nie miał pojęcia, z czym się boryka. Ile jest takich kobiet? Marysia pracuje w amerykańskiej korporacji. W tych najtrudniejszych momentach po stracie mogła skorzystać ze zwolnienia lekarskiego od psychiatry, dać sobie tyle czasu, ile potrzebowała. Nie musiała obawiać się zwolnienia albo innych problemów. Nie wszystkie kobiety mają taki komfort, często wracają do pracy za szybko. Mówimy o całym systemie, który powinien kobietę wspierać, ale przez tabuizację i przemilczenie tematu poronienia, nadal brakuje idealnych i empatycznych rozwiązań. Dążmy przynajmniej do tego, aby było chociaż trochę lepiej.
System systemem, ale jak my możemy wspierać nasze siostry, przyjaciółki, koleżanki, kuzynki, znajome, które doświadczyły utraty dziecka?
- Wystarczy być, ale też zadać pytanie:
Czego potrzebujesz ode mnie w tym momencie?
Kobiety zwykle nie potrzebują litości i współczucia, a uznania i poszanowania. Każda będzie potrzebowała innej formy wsparcia czy utulenia. Małgosia chciała czasu i spokoju, nie zamierzała obchodzić świąt, przez jakiś czas widywać swoich siostrzeńców. Inne kobiety mogą potrzebować rozmowy. Dlatego nie bójmy się, zadajmy im to pytanie.
Co zrobić, jeśli ktoś nie chce naszej pomocy? Tutaj i w nas mogą się pojawiać obawy, czy każde nasze słowo nie rani jeszcze bardziej.
- Być i czekać to podstawa. W tym czekaniu warto jednak zachować szczególną ostrożność, by sytuacja nie stała się niebezpieczna. Marta borykała się z depresją, zespołem stresu pourazowego, cierpiała na bezsenność, przestała jeść. Jej mąż, wojskowy, rzadko bywał w domu, więc większość dni i nocy spędzała samotnie. Miewała sny, w których rodziła martwe dzieci i wszyscy wokół umierali. To już nie był normalny proces żałoby, zdrowienia. Na szczęście mąż w odpowiednim momencie zareagował i umówił ją na wizytę u psychiatry. Wizyta odbyła się online, a partner siedział tuż obok i towarzyszył Marcie w trudnym momencie. Początkowo wzbraniała się przed rozmową ze specjalistą, ale z perspektywy czasu oceniła, że był to dla niej bardzo ważny moment w żałobie. Dlatego najlepsza będzie czujna obserwacja. Wiele kobiet trafia do gabinetów terapeutycznych, bo przyprowadza je rodzina i to też jest dobre, choć pobudki rodziny bywają różne.
Jak mówiłaś, wiele kobiet po poronieniu szuka pomocy w sieci. Co chciałabyś powiedzieć kobiecie, która szukając takich informacji lub grup wsparcia, trafi na naszą rozmowę?
Nie jesteś sama. Nie jesteś winna tego, co się stało.
Masz prawo do przeżycia żałoby niezależnie od tego, w którym miesiącu straciłaś ciążę. Są nas tysiące, ale każda z nas ma swoje imię i mamy prawo opowiadać o naszych doświadczeniach. W Polsce są miejsca, w których możesz otrzymać pomoc i spotkać inne kobiety, które mają podobne przeżycia i doświadczenia. Tak, powrót do życia jest możliwy. Życie, w którym jest śmierć, nadal może się toczyć. I przy tym wszystkim może być pełne i szczęśliwe.
***
Ważne adresy. Miejsca, w których otrzymasz wsparcie:
Fundacja Ronić po Ludzku (infolinia: 887 499 599)
poroniłam.pl
siostryronie.pl
fundacjaernesta.pl
naglesami.org.pl
prawo-mamy.pl
***