Kobiety mają głos: Płeć, biografia, obietnice, wskazówki męża. Co decyduje o tym, jak głosują Polki?
„Politycy uświadomili sobie, że kobiety muszą zostać dostrzeżone. Wśród wyborców jest ich prawie półtora miliona więcej niż mężczyzn. Same młode kobiety to dwa miliony głosów, tyle co wszystkich mieszkańców Warszawy. Ogromna siła, która jest w stanie zmienić politykę” – o tym, jak i na kogo głosują Polki, oraz o tym, dlaczego część z nich z praw wyborczych korzystać nie chce opowiada Ewa Kulik-Bielińska, dyrektorka Fundacji im. Stefana Batorego, współorganizującej profrekwencyjną kampanię „To Twój Wybór”.
Jak wyglądałby polski Sejm, gdyby 15 października do urn poszły tylko kobiety?
Ewa Kulik-Bielińska: - Uproszczona odpowiedź brzmi: byłby bardziej centrowo-progresywny, a mniej konserwatywno-narodowy, czy wręcz nacjonalistyczny. Jednak to scenariusz, który zakłada, że z prawa wyborczego skorzystają kobiety z wszystkich grup wiekowych, a nie tak jak teraz, czyli głównie kobiety w wieku powyżej 40 lat.
A jak brzmi bardziej skomplikowana odpowiedź?
- Tak, że trudno o jednoznaczny obraz Sejmu wybranego przez kobiety, bo Polki głosują różnie w zależności od wieku, wykształcenia i miejsca zamieszkania. Gdyby za punkt odniesienia obrać wyniki ostatnich wyborów parlamentarnych, można by wskazać dwie istotne tendencje.
- Wśród kobiet starszych głosy rozkładają się podobnie jak w reszcie populacji: 1/3 wybiera partie prawicowo-konserwatywne, 1/3 centrowo-progresywne, a 1/3 z prawa wyborczego nie korzysta wcale. Młode kobiety chętniej wskazują opcje postępowe, centrowe lub lewicowe, tyle, że one idą do urn rzadziej niż ich mamy czy babcie. Absencja w grupie 18-29 lat wynosi ponad 53 proc. Gdyby więc 15 października do urn poszły tylko kobiety, mielibyśmy centralno-progresywny sejm. Jednak tylko przy założeniu, że młode Polki się zmobilizują i skorzystają ze swojego prawa. Wtedy nowa władza lepiej odzwierciedlałaby ich emocje.
Jakie to emocje?
- Kilka miesięcy temu Fundacja More in Common przeprowadziła wśród młodych kobiet pogłębione badania, pytając je nie tylko o preferencje wyborcze, ale również o to, co je uwiera, boli, jakie sprawy społeczne uznają za najważniejsze.
Krótko mówiąc: w jakiej Polsce chciałyby żyć?
- Tak. Respondentki najczęściej mówiły o kraju, w którym szanuje się ich prawa i daje możliwość rozwoju zawodowego, bez szkody dla życia rodzinnego. Kobiety nie chcą wybierać - kariera zawodowa albo wychowanie dzieci. Chcą, aby między tymi sferami istniała równowaga. Dalej - pragną mieszkać w państwie, które daje im poczucie bezpieczeństwa, ale równocześnie nie ogranicza ich wolności. Kluczowe dla nich są kwestie dotyczące zdrowia i to nie tylko własnego, bo w tym obszarze czują się coraz bardziej ubezwłasnowolnione, ale również zdrowia ich najbliższych. Kobiety, nawet te młode, martwią się o to, co będzie, gdy ich matka lub babcia zachorują na raka. Co się wtedy z nimi stanie? Będą miesiącami czekać w kolejkach do lekarzy?
A całość opieki nad chorą członkinią rodziny spadnie, tradycyjnie, na nie.
- Nie tylko opieka, ale i koszty. Zresztą, zależność materialna generuje kolejny lęk i frustrację, o których respondentki wspominały w badaniach. "Kończę studia, zaczynam pracę, ale wiem, że prawdopodobnie nie będzie mnie stać na to, żeby spokojnie żyć". "Zaczynam rezygnować z przyjemności, bo nie stać mnie na kosmetyczkę, fryzjerkę, kino, dobre produkty do pielęgnacji", "W tej chwili starcza mi tylko na to, żeby zapłacić za wynajem mieszkania i za jedzenie", "Jak mam się zdecydować na dziecko? Nie chcę, żeby żyło w świecie, w którym muszę się zastanawiać, czy kupić mu zabawkę" - to tylko kilka przykładowych odpowiedzi. Kobiety chcą mieć minimum niezależności materialnej, pozwalającej decydować o sobie, a nie myśleć o tym, jak przeżyć do pierwszego.
100 dni przed Wyborami Piotr Pacewicz w Oko.Press pisał, że, wnioskując po sondażach preferencji wyborczych, kobiety są z "demokratycznej i empatycznej" Wenus, a mężczyźni z "prawicowego Marsa kontroli i wykluczenia". Jak trafiliśmy na tak różne planety?
- Zaprowadziły nas tam nasze codzienne wybory, obowiązki i zadania. Kobiety są dużo bardziej odpowiedzialne, w sensie troski o rodzinę. Mają silną potrzebę pozytywnych, nie negatywnych, emocji. Z tego powodu nie tylko skłaniają się ku bardziej demokratycznym opcjom, ale również często nie interesują polityką.
Empatia i odpowiedzialność wyklucza interesowanie polityką?
- Nie, ale polityka, z którą dziś mamy do czynienia, często z empatią się kłóci. Jest polityką brutalną, w której uczestnicy okładają się może jeszcze nie pięściami, ale słowami na pewno, dąży do konfliktu, wyzwala negatywne emocje. To zraża kobiety, które są nastawione nie na spór, ale na koncyliację i efektywność.
W tej kampanii do kobiet mówi się dużo i często. Pytanie, czy również przekonująco i wiarygodnie?
- Mówi się dużo, ponieważ politycy uświadomili sobie, że kobiety muszą zostać dostrzeżone. Wśród wyborców jest ich prawie półtora miliona więcej niż mężczyzn. Same młode kobiety to dwa miliony głosów, tyle co wszystkich mieszkańców Warszawy. Ogromna siła, która jest w stanie zmienić politykę. Wprowadzić do niej nurty i osoby, które będą działały nie polaryzująco, ale zadaniowo, koncentrując się na rozwiązywaniu problemów. Bo przecież problemy życia społecznego są kwestiami, które kobiety doskonale czują. Edukacja, służba zdrowia, opieka socjalna - to wszystko silnie sfeminizowane sektory.
A co z tą skutecznością i wiarygodnością kampanijnych przekazów adresowanych do kobiet?
- W badaniach zdiagnozowano również, że kobiety mają poczucie, że politykę, która decyduje o ich życiu, fundują im, często dużo starsi, mężczyźni, którzy niekoniecznie wiedzą, co jest dla nich ważne. W prekampanii sporo było ogólników, zapewnień że kobiety są ważne, ale konkretów mało. Te pojawiły się w ostatnich tygodniach. Polityczki Koalicji Obywatelskiej zapowiedziały, że ruszają w objazd po kraju, lewica również mocno postawiła na kwestie kobiece, mówiąc np. o legalizacji aborcji, refundacji in vitro, lepszej opiece okołoporodowej, równości płac.
To jedna strona sceny politycznej. A druga? Ta, która bardziej niż wolnościowymi obietnicami, kusi np. transferami socjalnymi
- Kobiety już wiedzą, że transfery socjalne są rozwiązaniem skutecznym wyłącznie na krótką metę. Oczywiście, 500 plus było poważnym zastrzykiem gotówki dla rodzin, które, np. po raz pierwszy od lat, wysłały dzieci na wakacje. Nie przyniosło jednak spodziewanych skutków w postaci odwrócenia trendów demograficznych. Samo dawanie ludziom pieniędzy nie wystarczy, co więcej - prowadzi do prywatyzacji usług społecznych. Publiczna oferta wiąże się z niską jakością lub ograniczoną dostępnością, ludzie zaczynają więc korzystać z prywatnych lekarzy, szkół, transportu. A to nie tylko "zjada" owe transfery socjalne, ale również skutkuje pogłębianiem nierówności.
- Popularna jest również narracja kierowana do matek dużych rodzin - my wam damy pieniądze, a wy nie będziecie musiały pracować. To nieprawda. Jeśli ktoś pragnie zapewnić rodzinie godne warunki, nie może sobie pozwolić na brak aktywności zawodowej. Poza tym kobiety chcą pracować. Chcą realizować się zawodowo, a równocześnie mieć rodzinę i czas dla niej. Nie potrzebują zasiłków, które zjada inflacja, tylko żłobka, przedszkoli, elastycznego czasu pracy i równego podziału obowiązków. To są ich oczekiwania, a nie męskie mrzonki o powrocie tradycyjnej rodziny z mężem-patriarchą i zależną od niego kobietą.
Wiemy już, według jakich kryteriów kobiety wybierają listę, na którą chcą głosować. A co decyduje przy wyborze określonego nazwiska? Płeć? Biografia? Obietnice? Wskazówki męża?
- Tu również trudno o jednoznaczną odpowiedz, bo wszystko zależy od tego, kim jest konkretna kobieta. Te, które chcą by w polityce było więcej kobiet, głosują na kobiety na listach bliskich im ugrupowań. Generalnie jednak płeć rzadko jest czynnikiem, który przesądza o wyborze kandydata/ki. W większości kierujemy się miejscem na liście, żeby zwiększyć szansę na zdobycie popieranej przez nas partii miejsca w parlamencie. Polki, które nie mają jasno określonych preferencji, często głosują tak, jak ich mąż lub partner czy rodzina. Dla osób o niższym statusie materialnym ważne jest to co dane ugrupowanie obiecuje im w kwestii poprawy poziomu życia. Młode kobiety zwracają zaś uwagę nie tylko na to co obiecują, ale też co w sprawach dla nich ważnych zrobili kandydaci. Często decyzję o wyborze podejmujemy kilka dni przed wyborami, albo wręcz już przy urnie, zakreślając tego, kto jest pierwszy na liście albo nosi znane nazwisko. Tylko nieliczni i nieliczne poświęcają czas, żeby zapoznać się z programami partii i zgłębić nie tylko obietnice, ale również dotychczasowe działania kandydatów.
Są również takie i tacy, którzy nie chcą poświęcać czasu na pójście do urn. Generalnie kobiety w Polsce głosują częściej niż mężczyźni, ale ich absencja i tak sięga kilkudziesięciu procent. Dlaczego nie chcemy korzystać ze swoich praw?
- Między innymi dlatego, że nie mamy poczucia sprawczości. Decyzja Trybunału Konstytucyjnego z października 2020 była symbolicznym momentem przypieczętowania postępującego od kilku lat ograniczania praw kobiet do decydowania o sobie, swojej prywatności, seksualności, swoim życiu. Trzy lata partia rządząca powiedziała im: "to my będziemy wam urządzać wasze życie". Kobiety wkurzyły się, wyszły na ulice, zaczęły protestować. Jednak ich działania nie przyniosły efektów - zostałyśmy nie tylko z decyzją Trybunału, ale również z jej ubocznym skutkiem w postaci efektu mrożącego i coraz większego przyzwolenia na łamanie tej resztki praw które jeszcze im zostały. Brak reakcji władz na wielotysięczne protesty kobiet w całej Polsce i dalsze przykręcanie śruby wywołał rozczarowanie, wycofanie się kobiet ze sfery publicznej. Wzmocnił poczucie, że ze strony władz nic dobrego nas nie spotka i same musimy zatroszczyć się o swoje sprawy.
- W kampanii "To twój wybór", którą współorganizujemy z kilkunastoma organizacjami działającymi na rzecz kobiet chcemy powiedzieć kobietom, że teraz znowu jest ich czas, czas mobilizacji do zawalczenia o swoje prawa. Mówimy im "po wyroku Trybunału Konstytucyjnego buzował w was gniew, byłyście zmobilizowane i teraz musicie zmobilizować się ponownie. Bo to właśnie czas wyborów jest momentem, w którym w demokratycznym systemie możecie odzyskać sprawstwo i doprowadzić do skutecznej zmiany. Możecie zdecydować, która partia jest bardziej skłonna odpowiedzieć na wasze oczekiwania i spełnić wasze żądania i oddać głos na jej kandydatki/ów".
Największej absencji możemy spodziewać się wśród kobiet z grupy 18-39. Ponad połowa z nich nie planuje iść na wybory. To kwestia pokoleniowa? Genderowa? Światopoglądowa?
- Kobiety z tej grupy wiekowej bardzo krytycznie oceniają dotychczasowe rządy Prawa i Sprawiedliwości. Mają na ich temat jasną opinię, ale mówią również, że obecna sytuacja jest konsekwencją błędów i zaniechań ekip poprzednich.
Czyli osąd, który wyraża się w popularnym haśle "PiS-PO - jedno zło"?
- Albo poczucie, że oba rządy niewiele dla nich zrobiły. Kobiety pytane, dlaczego nie głosują, tłumaczą również, że brakuje wiary w inny scenariusz, są przekonane że PiS i tak wygra, bo jego twardy elektorat zagłosuje, a ten opozycyjny już niekoniecznie. Często pojawiają się stwierdzenia w rodzaju: "Co mój głos będzie znaczył, skoro wszystko już i tak jest przesądzone"?
- Przed pójściem do urn powstrzymuje młode dziewczyny także wątpliwość, czy wygrana opozycji będzie oznaczała realną zmianę. Czy składane dzisiaj obietnice nie okażą się puste? Czy po raz kolejny nie wejdziemy w te same buty? Nawet jeśli młode kobiety same nie pamiętają życia za czasów rządów PO, to słyszą narzekania na ten okres, których w medialnej dyskusji nie brakuje.
"Wszystko jest przesądzone", "Nie ma szans na zmianę". To brzmi trochę jak brak wiary w system polityczny?
- Może nie tyle brak wiary w system, co raczej trzeźwa obserwacja, że przez ostatnie osiem lat w państwie zapanował chaos i bałagan. A ten kto go odziedziczy, będzie miał bardzo trudne zadanie do wykonania. Przekonanie o braku sprawczości wzmacnia dodatkowo poczucie, że nas, młodych, jest dużo mniej niż starszych, a politycy zawsze będą kierowali się preferencjami i potrzebami tych, którzy mają większość
Jeśli młode kobiety już decydują się głosować, popularnym wyborem jest Konfederacja - sondaże w pewnym momencie mówiły nawet o 18 proc. poparciu w tej grupie. Świadomy wybór? Pokoleniowa moda? Z czym mamy tu do czynienia?
- Z efektem świeżości. W każdych wyborach, nie tylko w Polsce, ale również za granicą, pojawia się nieskalany władzą kandydat, któremu nie można powiedzieć: "pan już rządził, pan miał swoją szansę, panu już dziękujemy". Konfederacja uwodzi nowością, młodymi liderami, nieopatrzonymi twarzami, albo twarzami które są względnie znane, od pewnego czasu formułują nowy przekaz. Co więcej, jest to przekaz, w którym skrzętnie ukryto wątki, które mogłyby odstręczać kobiety. Zamiast mówić o patriarchacie, kandydaci Konfederacji skupiają się na kwestiach gospodarczych, wolnościowych, ograniczaniu danin na rzecz państwa.
Z drugiej strony prawie taki sam odsetek Polek deklaruje chęć głosowania na lewicę. Kim one są? To wyborczynie z innych ośrodków, o innym wykształceniu?
- Wśród młodych kobiet ten odsetek prawdopodobnie jest jeszcze wyższy. Badania prowadzone przez CBOS, dotyczące nie tylko preferencji wyborczych, ale poglądów tej generacji w ogóle, pokazują, że młode kobiety są bardzo progresywne, równościowe, otwarte na świat i przyszłość. Dużo mniej ksenofobiczne i obarczone lękami niż starsze pokolenia wyborców.
- Badania pokazują również, że kobiety coraz szybciej się emancypują, są lepiej wykształcone, dostają dobrą pracę, uciekają z małych miasteczek i wsi. Swoich rówieśników płci męskiej zostawiają w tyle. Młodzi mężczyźni mają gorsze wykształcenie, mniejsze kompetencje zawodowe, często nie mogą znaleźć partnerki, bo ich rówieśniczki wyjechały do miast lub związały się ze starszymi mężczyznami. To z kolei, jeśli na chwilę możemy zagłębić się w nastroje wyborcze drugiej płci, rodzi frustrację spowodowaną niską samooceną, poczuciem niedocenienia, odrzucenia i w efekcie większą atrakcyjności opcji, które obiecują przywrócenie starego porządku świata. Bo kiedyś przecież było tak fajnie - już sam fakt bycia mężczyzną był dawał poczucie siły i społecznego dowartościowania, sprawiał, że było się postrzeganym jako obrońca kraju i główny żywiciel rodziny.
Pokolenie jedno, a wyborcze preferencje skrajnie odmienne. Skąd ta polaryzacja?
- Myślę, że stwierdzenie o polaryzacji jest nieco na wyrost. Nie mamy do czynienia z generacją podzieloną pół na pół według płci ale z pokoleniem, którego pewien odsetek ma poglądy odmienne od dominującej wśród rówieśników lewicowej tendencji. Choć i z tą diagnozą trzeba uważać. Dzisiejsza Konfederacja nie jest już mieszanką nacjonalizmu z liberalizmem gospodarczym, jak zwykło się ją postrzegać. Dziś w tej formacji mamy kilka nurtów - jest odłam narodowy, żerujący na kompleksach i ksenofobii, nurt ultraliberalny, ale jest i taki, który opowiada się za swobodami obyczajowymi. Młodzi, głosujący na to ugrupowanie, często koncentrują się nie na całości przekazu, ale na jednym, uwodzącym ich aspekcie.
Głosują nie "na", ale "pomimo"?
- Dokładnie tak.
Skąd młodzi czerpią informacje o wyborach, czy szerzej - o polityce? I czy potrafią oddzielać prawdę od fałszu?
- Z tym jest coraz gorzej.
Szkoła ich nie przygotowała?
- Zdecydowanie nie. Młodzi ludzie czerpią informacje przede wszystkim od siebie nawzajem i z internetu. Nawet przekazy tradycyjnych mediów odbierają przez Internet. Nie oglądają telewizji, nie słuchają radia i nie czytają gazet.
- Jeśli zaś chodzi o krytyczne myślenie, brak go nam wszystkim. Starsze pokolenie jednak ma jeszcze jakiś punkt odniesienia, pamięta okres PRL, więc obserwując aktualne wydarzenia często ma poczucie déjà vu, i boi się, że za chwilę historia zacznie się powtarzać. Ale młodzi ludzie urodzili się w wolnej Polsce i innej nie znają. Mówienie, że ktoś mógłby ograniczyć im wolność, jest dla nich słabo wyobrażaną abstrakcją. Tymczasem trzeba powiedzieć wyraźnie: to jest realne zagrożenie. Wydrążanie instytucji demokratycznych, demontaż wymiaru sprawiedliwości, niszczenie więzi społecznych, postępujące tendencje autokratyczne, centralizacja i koncentracja władzy, kontrola w imię rzekomego bezpieczeństwa... To wszystko może sprawić, że wkrótce Polska stanie się innym, o wiele mniej przyjemnym krajem.
To teraz szybki rzut oka na drugi demograficzny biegun. "Ja na lewicę", "Ja też na lewicę". "Ja jeszcze nie wiem, ale na pewno nie na prawicę" - taką rozmowę trzech seniorek usłyszałam w ubiegły weekend. Trafiłam na nietypowe przedstawicielki swojego pokolenia, czy może seniorki wcale nie są tak konserwatywne, jak zwykło się uważać?
- W tej grupie rozkład głosów jest podobny do tego, z jakim mamy do czynienia w całym społeczeństwie: 1/3 głosuje na ugrupowania centrowo-liberalno-lewicowe, 1/3 na prawicowo-konserwatywne, a 1/3 nie głosuje. Błędne natomiast jest przekonanie, że starsze kobiety najchętniej wybierają konserwatywne ugrupowania. Wszystko zależy od tego kim są i gdzie mieszkają. O ile na wsiach i w małych miejscowościach rzeczywiście poparcie dla prawicy jest dominujące, tak wśród mężczyzn jak wśród kobiet, o tyle w średniej wielkości miastach rozkłada się mniej więcej po równo a w dużych ośrodkach przewagę mają ugrupowania opozycyjne. I podobne jak mężczyźni połowa kobiet oddaje głos na obecną władzę, połowa na demokratyczną opozycję, choć wśród kobiet demokratyczna opozycja ma kilkupunktową przewagę. Seniorzy to grupa, w której zmiany światopoglądowe zachodzą tak samo, jak w całym społeczeństwie. Więcej jest otwartości, mniej przywiązania do autorytetu kościoła. Błędem jest stereotypowe postrzeganie jej jako konserwatywnego monolitu.
A z jakimi emocjami pani podchodzi do tego wyborczego rozdania? Chodzi mi nie tylko o rezultat, ale również o język kampanii, o to jaka atmosfera towarzyszy wyborom, o to czy kobiety chcą brać w nich udział. Co się w pani odzywa, kiedy myśli pani o tych wyborach?
- Dla mnie są to najważniejsze wybory od 1989 roku. Mam wrażenie, że zatoczyliśmy krąg. W latach 90’ budowaliśmy demokrację, potem ją promowaliśmy i ugruntowywali, potem staraliśmy się poprawić jej jakość, od 8 lat coraz bardziej jej bronimy. Nie chciałabym, żebyśmy musieli o nią walczyć tak jak w latach 70. czy 80. ubiegłego wieku, albo jak walczyli nasi sąsiedzi w Białorusi.
- Obawiam się, że ludzie nie uświadamiają sobie, co jest stawką tych wyborów, o czym one przesądzą. A stawką jest nie to, czy będziemy mieć kolejną kadencję tej samej partii, ale czy przyzwolimy na monopol partyjny i dalsze ograniczanie demokracji a także na to, by w polskiej polityce i dyskursie publicznym dominowała narracja nacjonalistyczna i ksenofobiczna. Bazująca na lękach, wzmacniająca je w ludziach i budująca mury, kreująca wewnętrznych i zewnętrznych wrogów. Uciszająca i eliminująca myślących inaczej niż władza. Coraz częstsze uciekanie się do nacjonalistycznej retoryki, przyzwolenie na kłamstwa, nienawiść, dehumanizację, przypomina mi gęstniejącą atmosferę lat 30. Momentami mam wrażenie, że tutaj rodzi się faszyzm. Obserwuję te tendencję i boję się, bardzo się boję. Bo to nie jest Polska, jakiej chciałabym dla moich dzieci i wnuków.
***
Akcja "Kobiety mają głos" - 15 października w Polsce odbędą się wybory parlamentarne. Na kilka tygodni przed tym wydarzeniem kraj będzie żył polityką. Kampanijne spotkania, kontrowersyjne hasła, nieoczywiste spoty, obietnice, nadzieje i plany - z tej wielowarstwowej narracji w serwisach Lifestyle wyławiamy wątki, którą są szczególnie ważne dla kobiet. W cyklu "Kobiety mają głos" piszemy o tym, w jaki sposób Polki podejmują wyborcze decyzje, rozmawiamy z mieszkankami miast i wsi, spotykamy się z młodymi dziewczynami i seniorkami, z matkami i bezdzietnymi z pracującymi i tymi, które zajmują się domem. Wszystkim rozmówczyniom stawiamy pytania: jakiej Polski chcecie? Z jakimi emocjami idziecie na wybory? Jak wyobrażacie sobie przyszłość? I zachęcamy: 15 października idźcie do urn. Skorzystajcie ze swoich praw.