Po co obrączka?

Wybierając wolny związek, wyraźnie komunikuję drugiej osobie i światu: "Jakąś część zostawiam dla siebie". To w dużej mierze wynika z braku chęci wyrzeczenia się pewnych wygód, wolności, przynajmniej pozornie - mówi Ewa Woydyłło.

 
 © Panthermedia

PANI: Pani Ewo, niektórzy twierdzą, że miłość nie potrzebuje małżeńskiej obrączki. Życie na kocią łapę, czyli w konkubinacie, w ostatnim dwudziestoleciu stało się bardzo popularne, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie obecnie są już prawie cztery miliony takich par. Podobnie dzieje się w Polsce...

Ewa Woydyłło: Może nie na taką skalę. W Europie najwięcej wolnych związków notuje się w Skandynawii. Jeśli mam być szczera, to mnie się nie podoba to zjawisko, choć rozumiem, skąd się bierze. Ludzie szukają nowych modeli życia, bo te tradycyjne się nie sprawdzają. Skłonność do tworzenia nieformalnych związków wykazują osoby, których rodzice się rozstali i po rozwodzie jedno z nich żyło właśnie w wolnym związku albo często zmieniało partnerów. To taka wyuczona forma bliskości, jedyna, na jaką mamy odwagę. Nie chcemy wiązać się na stałe, bo przecież uczucie i tak zawsze się kończy i każdy idzie w swoją stronę. Po co więc utrudniać to jeszcze przez uciążliwe formalności.

Czyli za tym kryje się lęk przed prawdziwą bliskością?

- Raczej lęk przed zobowiązaniami. Wybierając wolny związek, wyraźnie komunikuję drugiej osobie i światu: "Jakąś część zostawiam dla siebie". To w dużej mierze wynika z braku chęci wyrzeczenia się pewnych wygód, wolności, przynajmniej pozornie. Przecież siłą rzeczy, nawet jeśli żyjemy z kimś bez tzw. papierka, i tak musimy iść na kompromisy, szczególnie jeżeli z tą osobą mieszkamy. Ale dla wielu ludzi ważne jest chociaż złudzenie, że w każdej chwili mogą wszystko zmienić, rzucić, wybrać coś innego.

Więc małżeństwo to zniewolenie...

- Na pewno nie dla kogoś, kto dorastał w szczęśliwym domu, widział udany związek rodziców. Jeśli w dzieciństwie na co dzień obserwujemy miłość, to chcemy budować stałe relacje, wręcz są one dla nas synonimem szczęścia, prawdziwej więzi. Gdyby te osoby spytać o ślub, odpowiedziałyby: "Cóż za pytanie, przecież to jasne, że ludzie, którzy się kochają, w końcu się pobierają".

Ale wiele osób żyjących na kocią łapę twierdzi, że kocha partnera, a papierek nie jest im do niczego potrzebny.

- Cóż, myślę inaczej. Małżeństwo jest dla mnie dojrzalszą formą relacji. Jeżeli rzeczywiście poważnie traktujemy nasz związek, dążymy do scementowania więzi, zwłaszcza że w kulturze, w której żyjemy, jest to naturalne. Zawieramy oficjalną umowę, w której obiecujemy, że będziemy sobie nawzajem wierni, nie zostawimy się w trudnej sytuacji.

- Oczywiście może mi pani powiedzieć: "Przecież ludzie się rozwodzą". Jednak badania pokazują, że pary małżeńskie dłużej walczą z kryzysem w związku, łatwo się nie poddają. Ten papierek jednak ma znaczenie. Dlaczego? Często, gdy obiecujemy coś przed innymi i, co dla niektórych bardzo ważne, przed Bogiem, mocniej staramy się pokonać pojawiające się problemy.

- A czasem powody są bardziej prozaiczne: rozwód, podział majątku i wszystkie związane z tym formalności po prostu utrudniają rozstanie. Choć z drugiej strony, kiedy ktoś chce uciec, posunie się do wszystkiego. Mnie przeraża moda na kościelne rozwody. Bo co to właściwie znaczy? To tak, jakbyśmy nie chcieli, nie potrafili ponosić odpowiedzialności za swoje decyzje. Chcemy być jak dzieci. Dziś myślę tak, jutro inaczej i naginam prawo, tradycję do swojej fanaberii.

Ludzie szukają nowych modeli życia, bo te tradycyjne się nie sprawdzają.
Ewa Woydyłło

Współczesny świat nam na to pozwala.

- Tak. Dziś modne jest szybkie życie, młodzi yuppie lubią się bawić, dużo pracują. Nawet jeżeli razem mieszkają, to związek bardziej oparty jest na wspólnych rozrywkach - podróżach, wypadach. Im więcej się dzieje, tym lepiej. A gdy przestaje się dziać, ludzie nie potrafią sobie z tym poradzić i pakują walizki, podsumowując krótko: "To nie to". A co dla nas znaczy dziś "to"? Motyle w brzuchu, wspaniałe porozumienie, seks. Wszystko to, co nie wymaga pracy, jest charakterystyczne tylko dla stanu zakochania.

- Więc należy właściwie mocno się tu zastanowić nad użyciem słowa "kochać". Przecież nie kochamy do momentu, do którego ktoś spełnia nasze oczekiwania. Dojrzała miłość polega na czymś zupełnie innym, a współczesne 30-latki w ogóle tego nie rozumieją. Żyją więc kilka lat z jednym partnerem, a potem go zmieniają na "lepszy, nowszy model". Bo chodzi o adrenalinę, a nie o prawdziwą więź, gdzie człowieka kocha się nie za coś, ale pomimo czegoś.

Nie znajduje pani żadnego argumentu, który przemawiałby na korzyść tej formy partnerstwa?

- Ja osobiście nie, ale jeśli dwóm osobom to odpowiada, to w porządku - w zasadzie jest to kwestia przekonań i podejmowanych wyborów. Więc jeżeli mam na siłę szukać plusów, to niezależność może nim być. Kiedyś kobiecie nie wypadało być samej, mówiło się, że jeśli mężczyzna się z nią nie żeni, to "wpędza ją w lata".

- Teraz to się zmienia. Kobieta nie musi zależeć od partnera, sama zarządza swoimi pieniędzmi, stać ją na kupno mieszkania, bez zgody partnera może zaciągnąć kredyt, nie odpowiada za długi drugiej strony. W Polsce wciąż to kobieta, wchodząc w związek małżeński, ponosi dużo więcej kosztów: to ona częściej się dostosowuje, decyduje na kompromisy, pełni funkcję opiekunki, zajmuje się dziećmi.

- Żyjąc w konkubinacie, może robić to samo, ale nie jest ubezpieczona w żaden sposób. Dlatego jeśli nie jest się żoną w sensie formalnym, lepiej zadbać o swoje prawa, aby uniknąć przykrych niespodzianek. Warto sporządzić notarialne pełnomocnictwo dotyczące np. nabywania nieruchomości czy odbioru korespondencji, pilnować, by mieć jednakowy udział w pomnażaniu majątku i codziennych wydatkach. Gromadzić rachunki za zakupione rzeczy. W momencie rozstania nie będzie wątpliwości, kto jest ich właścicielem.

------

Ewa Woydyłło - psycholog i terapeutka. Autorka wielu książek, m.in. "My, rodzice dorosłych dzieci", "Sekrety kobiet" i "Poprawka z matury". Prywatnie żona i matka dwóch córek. Uważa, że w życiu nigdy nie jest na nic za późno. Sama rozpoczęła studia psychologiczne w wieku 45 lat.

PANI 4/2011

PANI
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas