Trudne życie singla w PRL-u, czyli sposób władzy ludowej na wyższy przyrost naturalny
Skończyłeś 25 rok życia — nie masz żony, męża ani dzieci? Obecnie taka sytuacja nikogo nie dziwi, od lat statystyki pokazują, że Polacy i Polki w coraz późniejszym wieku decydują się na małżeństwo. Najnowsze dane GUS pokazują, że średni wiek mężczyzn wstępujących w związek małżeński to 31, a kobiet 29 lat. W PRL-u takie statystyki nie miały racji bytu, bo "zachęt" do wstępowania w związki małżeńskie było wiele, a kto się opierał, musiał za to zapłacić.
62 proc. Polaków uważa, że warto świętować dzień singla
15 lutego — tuż po walentynkach — przypada dzień singla. Jak pokazują badania FREENOW, aż 62 proc. Polaków uważa, że warto świętować ten dzień, a 1 na 5 singli zadeklarował, że wybiera się dziś na randkę z samym sobą. Badanie przeprowadzone przez FREENOW na grupie 4 tysięcy osób z 25 polskich miast. Wynika z niego również, że dzień singla świętują nie tylko ludzie bez partnerów, także ci w związkach, chcą tego dnia spędzić czas z samymi sobą.
Życie w pojedynkę jest dziś dla wielu osób świadomym wyborem. Gdy mówią o sobie używają jednak angielskiego słowa “single" (od którego pochodzi określenie "singiel"), a nie polskiego “samotny"/“samotna", bo nasze rodzime wyrazy niosą ze sobą negatywną konotację, wzbudzają rodzaj współczucia, czasem mogą kojarzyć się też z kimś nieporadnym życiowo — przecież posiadanie partnera i rodziny przez wieki było wyznacznikiem sukcesu w życiu osobistym.
Mniejsza liczba małżeństw, coraz późniejszy wiek, w jakim Polacy decydują się na śluby — to wszystko ma wpływ na spadający przyrost naturalny. Władze próbują sobie z tym radzić na różne sposoby, choćby dzięki programom “800 plus", czy emeryturom dla matek z rodzin wielodzietnych. Tymczasem w PRL-u państwo przyjęło zgoła inny sposób na “zachęcanie" ludzi do wstępowania w związki małżeńskie.
Stara panna po 20, czyli PRL-owskie standardy
Władza ludowa w pewnym sensie “karała" singli z czasów PRL-u. Każdy, kto nie miał żony, męża ani dzieci musiał płacić tzw. “bykowe", czyli wyższy podatek dochodowy. Płaciły go osoby, których łączny podatek ze zwyżkami nie przekraczał 65 proc. podstawy opodatkowania. A suma nie była mała, bo kawaler czy panna musieli zapłacić 20 proc. więcej małżonkowie z dziećmi.
Władza ludowa nie dawała dużo czasu na rozglądanie się za drugą połówką. Jeśli tylko kobieta bądź mężczyzna skończyli 21 lat, musieli płacić wyższy podatek dochodowy — tak było od 1 stycznia 1946 do 29 listopada 1956 roku.
W 1956 roku wprowadzono zmiany w “bykowym". Od tej pory za “starego kawalera", czy “starą pannę" (bo tak czasem określano singli, którzy musieli płacić ten podatek) uważano osoby, które ukończyły 25 rok życia.
Panna z dzieckiem nie ma lekko
Panny z dzieckiem w PRL-u nie miały lekko — nie tylko patrzono na nie nieprzychylnym wzrokiem, a czasem spotykały się wręcz z ostracyzmem społecznym (szczególnie na wsiach), ale też musiały płacić “bykowe", bo nie spełniały drugiego warunku zwolnienia z podatku — nie miały męża. Jednak państwo postanowiło “nagrodzić" je za to, że wydały na świat nowego obywatela, więc płaciły wyższy podatek dochodowy tylko przez pierwszych 10 lat życia potomka. Samotna matka, czy samotny ojciec, jeśli utrzymywali dziecko przez co najmniej 10 lat, byli zwolnieni z “bykowego".
Zobacz również: Andrzejki w PRL-u. Ostatnia impreza przed "czasem zakazanym"
Ślub dla mieszkania z “bykowego" nie zwalniał
W źródłach i opowieściach dziadków oraz rodziców można natrafić również na historie par, które zdecydowały się zawrzeć związek małżeńskie dla mieszkania. II wojna światowa zniszczyła Polskę — co oznaczało duże braki lokalowe. Choć budowano mieszkania, zapotrzebowanie na nie było o wiele większe niż podaż. Między innymi dlatego w 1945 roku wydano dekret, który wprowadzał przymusową gospodarkę lokalami. Co to oznaczało? Prezydium miejskiej czy gminnej rady narodowej decydowało kto, gdzie będzie mieszkał. Obowiązywała zasada: 1 osoba na 1 pokój, dlatego zdarzało się, że do prywatnego, własnościowego mieszkania dokwaterowywano obcych ludzi.
Po 1956 roku zrezygnowano z tego sposób, ale problem z lokalami nie zniknął. O mieszkania wciąż było trudno, szczególnie że w okres produkcyjny wchodziły pokolenia wyżu demograficznego. W latach 60 sposobem na otrzymanie własnego lokum było zapisanie się do spółdzielni mieszkaniowej, jednak rady narodowe nadal miały kontrolę nad przydziałem części mieszkań, a ponieważ państwo promowało małżeństwa, to znacznie łatwiej było dostać upragniony lokal, jeśli dysponowało się aktem urzędowym potwierdzającym zawarcie związku — dlatego niektóre osoby decydowały się na "ślub dla mieszkania".
Z “bykowego" zwolnione były osoby spełniające dwa warunki: posiadanie małżonka oraz dzieci. Dlatego pary, które zawarły małżeństwo dla mieszkania, ale nie miały dzieci na utrzymaniu, także musiał płacić wyższy podatek, jednak w ich przypadku nie było to 20, a 10 proc.
Bycie singlem w PRL-u nie było łatwe. Władza źle patrzyła na ludzi, którzy nie dbali o pomyślność socjalistycznego społeczeństwa poprzez powoływanie do życia nowych jego członków. Osobnym pytaniem pozostaje, co na to single w PRL-u, czy rzeczywiście szybciej chcieli zawierać związki małżeńskie, by uniknąć “bykowego"? A może wyższy podatek traktowali jedynie jako niedogodność, z którą musieli się pogodzić? Nie przez cały okres PRL-u władza "karała" samotne osoby, konieczność płacenia wyższego podatku dochodowego od bycia singlem została zlikwidowana w 1973 roku.
Zobacz również: W mieszkaniu miał je każdy. Pamiętasz te przedmioty z PRL-u? Tylko mistrz zdobędzie 10 punktów!