Włoski strajk na stres
Jeśli pojawia się kryzys, mamy prawo płakać, krzyczeć, być zasmarkanym, rozmazanym. Nawet w pracy - przekonuje Piotr Mosak, psycholog i psychoterapeuta.
Piotr Mosak: Mamy rozmawiać o stresie? Temat jest szeroki. Stres doczekał się dziś tomów opracowań i wielu podziałów, choćby ze względu na przyczyny i obszary działania, a więc sytuację zawodową, ekonomiczną, polityczną, pory roku i dnia, nawyki i charakter... Już kilka lat temu przeglądałem, opracowany na potrzeby konkretnej firmy, wewnętrzny podręcznik dla szefów HR o tym, jak niwelować stres u pracowników. Okazuje się, że komplikacje zdrowotne związane ze stresem kosztują dużo więcej niż wydawanie takich podręczników!
Dlaczego jesteśmy coraz bardziej zestresowani?
- Bo nie bierzemy sobie do serca, że otacza nas coraz więcej stresorów, którymi może się stać wszystko, np. warunki pracy. Ktoś woli gabinet, a siedzi w tzw. open space. Inny potrzebuje więcej światła i nienawidzi klimatyzacji. Liczy się nawet odległość do toalety! Albo źle działający aparat telefoniczny. Do tego dodajmy niepogodę, kłótnię z partnerem, popsutą windę, zbyt mocne perfumy koleżanki i... szlag nas trafia. Stres to zwykle pewna suma nakładających się stresorów. Ponadto każdy z nas ma inny próg wytrzymałości, szybciej lub wolniej wpada w złość.
Jak się więc przed stresem bronić?
- Kluczowa jest profilaktyka. Wszystkich namawiam do "spalania" nerwów podczas ruchu. Siłownia, squash, rower, taniec, rolki. Nawet śmiech i żarty szybko poprawiają nastrój. Ale nie da się całkowicie wyeliminować stresu. Wracamy do naszych "szuflad" w blokach i spotykamy wściekłego sąsiada, a gołąb zabrudził nam taras. Jeden stres zamieniamy na drugi. Co jeszcze, poza ruchem, pomaga? Metoda włoskiego strajku: zaangażujmy się bez pośpiechu w wybraną czynność, np. remont kuchni. Malujmy ściany powoli, dokładnie. Gdy mózg skupia się na jednej czynności, nie dopuszcza innych myśli. Najgorszym pomysłem zagłuszenia stresu są używki, które tylko na chwilę odciągają od problemów. Ważna jest też alternatywa. - Kiedy wiemy, że po południu czeka nas trudna rozmowa albo stresująca wizyta u lekarza, nie myślmy tylko o tym. Zaplanujmy wieczór lub najbliższy weekend: basen, randka, kino. W ten sposób zminimalizujemy stres.
Wszystkich namawiam do spalania nerwów podczas ruchu. Siłownia, squash, rower, taniec, rolki. Nawet śmiech i żarty szybko poprawiają nastrój.
A gdy mam problemy rodzinne, co zrobić, aby móc spokojnie pracować?
- Wróćmy do profilaktyki. Od trzydziestki każdy powinien mieć dobre nawyki związane z ruchem i odżywianiem. Dzięki nim konstrukcja psychiczna staje się mocniejsza. Poza tym polecam relaksację. Postarajmy się naraz widzieć, słyszeć i czuć. Usiądźmy i skupmy wzrok na jakimś kawałku przestrzeni. Nazwijmy wszystko, co czujemy: "Widzę grafikę na ścianie, słyszę szum ulicy, czuję ucisk okularów na nosie i swój oddech" itp. Wtedy inna myśl nie zdoła już do nas dotrzeć. Owszem, ukojenie jest chwilowe, ale organizm szybko się regeneruje. Kolejna metoda to "trzy pozycje percepcji". W sytuacji kryzysowej analizujemy, co sami czujemy. Następnie, co widzą i czują przeciwnicy, adwersarze, aż wreszcie, jak nasza rozmowa czy sytuacja wygląda z perspektywy ptaków za oknem. Żeby się zrelaksować, najlepiej znaleźć dystans.
Jeśli jednak problemy są tak poważne, że to nie pomaga?
- Rozwód, śmierć bliskiej osoby... U nas obowiązuje kultura wizerunkowa: każdy musi być uśmiechnięty, szczupły, ometkowany. Otóż nie! Jeżeli pojawia się kryzys, to mamy prawo płakać, krzyczeć, być zasmarkanym, rozmazanym. Nawet w pracy. Mądry szef zareaguje: "Co się dzieje, chcesz wolne?". Nie ma nic złego w szczerości, opowiedzeniu o tym, co nam sprawia ból. Człowiek ma prawo do emocji. Jeśli jednak nie chcemy płakać w firmie, skorzystajmy będziemy chlipać, krzyczeć, wygrażać firmie. Szybko przekonamy się, że stres zmaleje, a nam odechce się złościć.
A odwrotna sytuacja: jak nie przenosić kłopotów z pracy do domu?
- Rzeczywiście, najprościej "ukarać" rodzinę. To się nazywa agresja z przeniesienia: tatuś bije mamusię, mamusia dziecko, a ono urywa ucho misiowi. Zaczęło się od tego, że rano agresywny był szef tatusia... Japończycy mają prosty patent: po pracy spotykają się ze znajomymi. Kiedy dzień w firmie był wyjątkowo stresujący, nie wracajmy od razu do domu. Idźmy na bilard, kawę, do kina. Wygadajmy się przyjaciółce lub kumplowi. W domu, zamiast "ziać" agresją na oślep, poszukajmy ukojenia - jak kąpiel, rozmowa, dobra kolacja. Ale nie ukrywajmy swojego stresu. Nie warto robić z siebie bohatera i dusić frustracji.
Według badań my, Polacy, jesteśmy drugim po Koreańczykach narodem, który najdłużej pracuje. Może stąd ten stres?
- Ale wynika z nich też, że jesteśmy nieefektywni. Siedzimy na Facebooku, gadamy w kuchni, na korytarzu. Wszystko robimy na ostatnią chwilę, a pośpiech to kolejny stresor. W pracy jestem z siebie zadowolony, kiedy staję się efektywny, bo czuję sprawstwo i mam wpływ na swoje życie.
Jak rozpoznać moment, gdy warto zmienić pracę, bo eskalacja stresu jest już nie do zniesienia i godzi w życie prywatne?
- Kiedy szwankuje zdrowie: dopada nas ból pleców, kręgosłupa i karku, wariują układy krążenia i trawienny. Miałem 30-letniego pacjenta, który pracował w potężnym kieracie w znanej firmie. Raz przyszedł na wizytę częściowo sparaliżowany. Przeszło mu dopiero, gdy przegadaliśmy to, co przeżywał, i gdy skonsultował się z prawnikiem. Proszę mi wierzyć: stres zbiera ofiary śmiertelne! Czasem bywa tak wielki, że można umrzeć na stanowisku pracy.
Rada dla zestresowanych?
Trzeba walczyć o poczucie własnej wartości. Nauczyć się asertywności. Jeśli wiemy, że jesteśmy w czymś dobrzy, krytyka staje się tylko jedną z opinii. I nie uzależniajmy się od pozycji, pieniędzy i stanowisk.
Rozmawiała Magdalena Kuszewska
-----
Piotr Mosak - psycholog, psychoterapeuta, trener, wykładowca, edukator seksualny, publicysta. Pracuje z parami, singlami, zespołami m.in. nad komunikacją, relacjami, asertywnością. Ma żonę, troje dzieci, psa i kota, a ostatnio krety w ogródku.
PANI 7/2012