Zatrudnił chorego na nowotwór, by dać mu nie tylko pracę. Dziś o panu Krzysztofie mówi cała Polska
Nie prosił o pieniądze, choć nie miał za co żyć i się leczyć. Napisał tylko kilka słów: "Szukam pracy". Dla Krzysztofa Dzięgiela, chorego na nieuleczalnego raka trzustki, ten post stał się początkiem czegoś, co daje nadzieję i przywraca wiarę w ludzi. Ogłoszenie pana Krzysztofa zobaczył poseł Łukasz Litewka, który nie wahał się ani chwili i postanowił go zatrudnić. Okazało się, że to tylko jedna strona pomocy, jaką może mu zaoferować. To historia o tym, że pomoc to nie zawsze pieniądze. Czasem wystarczy dostrzec człowieka, podać mu rękę i przypomnieć, że wciąż jest potrzebny.

Diagnoza i post, od którego wszystko się zaczęło
- Przez lata pracowałem w Anglii, ale w 2020 roku postanowiłem wrócić do Polski, także z powodu wypadku mamy. Wróciłem do Polski, zacząłem pracę, powodziło się, dobra praca, dobrze zarabiałem - zaczyna rozmowę z Interią.pl pan Krzysztof Dzięgiel, którego zdjęcia z jego psem Brutusem zna już duża część Polski.
To właśnie jego zdjęcia ze spacerów rozpromieniają niejedną twarz i dają nadzieję, choć historia, jaką dalej opowiada pan Krzysztof ma w sobie wiele smutku.
- Przyszedł lipiec 2024 roku. Coś zaczęło mnie boleć, serce, klatka piersiowa. Udałem się do lekarza, no i wyrok był taki, a nie inny. Już podczas USG pani doktor powiedziała, że mam raka, to już było widocznie. Później wiadomo, badania, badania, Katowice, Gliwice, klinika onkologiczna, biopsja. Wszystko to trochę trwało, tak do listopada i wtedy określili, że to nowotwór paliatywny, zero leczenia, tylko opieka paliatywna - opowiada pan Krzysztof.
Diagnoza to rak trzustki, przerzuty do węzłów chłonnych i wątroby. Zrozumiałe było, że w takiej sytuacji nie może pracować w obecnej pracy. Żył przez dłuższy czas z oszczędności, ale i one zaczęły topnieć w zastraszającym tempie.
- Trzeba było załatwiać papiery, rentę, a na samym początku byłem w szoku po diagnozie. Człowiek wtedy nie myśli o papierologii. Mama jest na emeryturze, no emerytury wiadomo, dużej nie ma, opłaty trzeba robić. A ja nie dostałem żadnej renty ani nic, bo problem był w tym taki, że nie mam ciągłości 5 lat w ZUS-ie przez pracę w Anglii - przypomina pan Krzysztof.
Nie ukrywa, że ta walka z urzędami pogrążyła go psychicznie. Finalnie chorujący otrzymał od MOPS-u świadczenie o wysokości 215 zł miesięcznie. Ta kwota skłoniła matkę pana Krzysztofa do rozważań o pożyczce. Jednak tu mężczyzna postanowił sam poszukać pracy, którą mógłby wykonywać. Jak sam przyznaje wówczas, poczuł się nieco lepiej po 15. serii leczenia i to wtedy napisał słynne ogłoszenie, które tak wiele zmieniło w jego życiu.
"Mam raka szukam pracy. Dzień dobry. Mam raka złośliwego nie do odratowania, brak możliwości leczenia, prócz paliatywnego. Poszukuje jakieś firmy na terenie Dąbrowy Górniczej która dałaby mi parę godzin pracy bym mógł dorobić sobie do marnej renty. Bym mógł pożyć godnie ostatnie lata, bo w tej chwili brakuje mi na życie i jest ciężko związać koniec z końcem. Mam nadzieję, że znajdzie się jakiś przedsiębiorca na terenie Dąbrowy Górniczej" - brzmiał wpis pana Krzysztofa w lokalnej grupie w mediach społecznościowych.
Post zobaczył poseł na Sejm RP Łukasz Litewka, prezes Fundacji TeamLitewka - organizacji znanej z bezpośredniej, praktycznej pomocy ludziom i zwierzętom.
- To też jest w tej historii piękne, że pan Krzysztof do nas się nie zgłosił. My zobaczyliśmy jego post, który naprawdę złapał za serce - mówi poseł Łukasz Litewka w rozmowie z Interią. - Zawsze sprawdzamy, komu pomagamy. Jest mnóstwo wyłudzeń, ale tu zobaczyliśmy człowieka, który nie prosi o pieniądze. On chciał tylko pracy. Po prostu chciał się czuć potrzebny i zarobić na leczenie i życie po prostu.
W Fundacji TeamLitewka zaczęli zastanawiać się, jak można pomóc komuś, kto choruje i to naprawdę ciężko, ale chce pracować.
- Nie mamy prac fizycznych, nie mogliśmy go wysłać na budowę. Ale wiedzieliśmy, że ma psa - Brutusa. Pomyśleliśmy, że jego posty, zdjęcia z tym psem, są tak ciepłe i motywujące, że mogą dawać siłę innym. I zaproponowaliśmy, żeby dołączył do nas właśnie w takiej roli - wspomina poseł Litewka.
Pan Krzysztof najpierw pomyślał, że to żart.
Potem się popłakałem. Oni też mieli łzy w oczach
Zarówno pan Krzysztof Dzięgiel, jak i poseł Łukasz Litewka wzruszają się w osobnych, niezależnych od siebie rozmowach i słychać, że trudno im opanować głosy. Jest w tych głosach mieszanka radości, wzruszenia, ale też smutku i złości, że tak wygląda rzeczywistość, codzienne życie osób ciężko chorych.
To spotkanie było jednak dopiero początkiem czegoś, czego nie spodziewał się chyba ani sam pan Krzysztof, ani pracownicy fundacji.
Nowy sens spacerów. Kim jest Brutus?

Dziś pan Krzysztof jest częścią zespołu TeamLitewka. Przesyła zdjęcia ze spacerów z Brutusem, a ostatnio też pisze krótkie opisy, odpowiada ludziom w komentarzach.
Jego posty zbierają tysiące polubień, a w wiadomościach prywatnych - setki słów wsparcia.
- Jak to zaczęło działać, to zaczęli do mnie pisać różni ludzie i ja z nimi piszę prywatnie. Dużo też jest chęci pomocy. Była nawet osoba prywatna, która przyjechała i kupiła mi leki po prostu. Przyniosła mi do domu leki. Za pierwszym razem byłem w szoku. Bo jak zobaczyłem tysiąc komentarzy pod pierwszym postem, to już było dużo, a potem to tylko rosło - opowiada pan Krzysztof Dzięgiel.
Na zdjęciach pan Krzysztof niemal zawsze jest uśmiechnięty, nawet na szpitalnym fotelu, gdzie przyjmuje chemię. Na zdjęciach ze spaceru, zawsze obok niego - Brutus, ośmioletni pies, wierny towarzysz od szczeniaka.
- Brutus jest moim przyjacielem. Nigdy nie zawarczał na nikogo. Jak miałbym go opisać? Powiem tak: niektórzy są na sto procent pewni, że ich pies nie ugryzie. Ja jestem tego pewny na tysiąc procent - śmieje się Pan Krzysztof.
Faktycznie, gdy zaczyna mówić o Brutusie zmienia mu się głos. Pojawia się w nim coś jasnego. Uśmiech. To właśnie Brutus jest jego codzienną motywacją.
Tu dzieje się magia. Pies motywuje pana Krzysztofa, nawet w gorsze dni, gdy nie ma sił, żeby jednak wstał i wyszedł z nim na spacer. Z kolei praca polegająca na wysyłaniu zdjęć ze spacerów na profil fundacji, motywuje wiele osób przed komputerami do uśmiechu, a nawet do życia.
Początkowo pan Krzysztof miał wątpliwości co do potrzebności jego pracy. Jednak widząc odzew, czytając historie innych chorych, było już oczywiste, że z jego działania płynie motywacja dla innych, a siła psychiki, siła motywacji jest w trakcie choroby nieoceniona.
Poseł Litewka podkreśla, że ta historia pokazuje coś znacznie głębszego niż tylko pomoc materialną.
- Ten człowiek nie chciał pieniędzy. Chciał być potrzebny. Dziś widzimy, że dzięki temu, co robi, nie tylko sam się odbudował, ale też daje siłę innym. Ostatnio pierwszy raz sam napisał opis do zdjęcia. Napisał do mnie 'Panie Łukaszu, obiecuję, że będą zdjęcia na Gwiazdkę'. Dzięki tak banalnej inicjatywie, spontanicznej, człowiek znalazł jakieś pokrzepienie i jakiś pomysł na to, żeby kontynuować życie - mówi poseł Łukasz Litewka.
Pan Krzysztof z kolei mówi wprost podczas rozmowy - ta praca uratowała mu życie.
- Od momentu, kiedy się spotkaliśmy, wszystko zaczęło się układać. Nie boję się, że zabraknie mi na leki czy na benzynę do szpitala. Ale przede wszystkim mam poczucie spokoju. Ta praca mi na 100 proc. pomogła, dostałem od tych ludzi ogromne wsparcie. To, że ja się nie poddałem, nie położyłem w tym łóżku, to jest zasługa pracy, którą dostałem i mojego psa - mówi poruszony pan Krzysztof.
Pieniądze w życiu, w leczeniu są niezbędne. Często sytuacje prawne, biurokracja w rozmaitych instytucjach i system opieki w Polsce nie ułatwiają zdobycia funduszy, a gdy już się to udaje, pieniądze często starczają tylko na pokrycie części wydatków. To wywoływało w panu Krzysztofie poczucie bezradności, przygnębienia i demotywacji.
Pomocna dłoń podała mu nie tylko narzędzie do zarobienia pieniędzy, ale coś o wiele cenniejszego.
"To jest 'najlepsza inwestycja' jaką mogliśmy uczynić: inwestycja w człowieka, jego godność i poczucie, że nie jest sam" - napisał pod jednym ze zdjęć pana Krzysztofa z Brutusem, poseł Łukasz Litewka.
Lekcja pokory i empatii. Kiedy inne rzeczy przestają mieć aż takie znaczenie

W świecie, w którym coraz częściej mówi się o braku empatii i znieczulicy, historia pana Krzysztofa i Fundacji TeamLitewka jest przypomnieniem, że czasem największą pomocą jest dostrzeżenie człowieka.
Jestem dużo spokojniejszy, gdy wiem, że moja praca charytatywna coś daje w tym świecie. Jest mi po prostu lepiej i raźniej. I cieszę się, że ktoś dzięki mnie może żyć lepiej, albo że wywołałem u kogoś uśmiech na twarzy.
Uśmiech pojawił się na twarzy pana Krzysztofa Dzięgiela latem 2024, gdy dostał szansę, a tym samym nową motywację. Uśmiech pojawił się na twarzach tysięcy osób, którzy śledzą historię pana Krzysztofa i Brutusa.
Oglądają jego zdjęcia i choć wiedzą, jak trudna sytuacja za tymi zdjęciami stoi, to trudno nie uśmiechnąć się do Brutusa i jego opiekuna, nawet wirtualnie. Ten pierwszy uśmiech do zdjęcia często jest pierwszym krokiem do działania dla wielu ludzi. Wyzwala wiarę i siłę do walki, jakąkolwiek ktoś toczy w swoim życiu.
***
Na koniec naszej rozmowy, pan Krzysztof wysyła jeszcze prócz jesiennych, spacerowych zdjęć, zdjęcie samego Brutusa, który leży owinięty w koc:
- Myślę że gdyby nie Brutus byłoby dużo gorzej. Zawsze przyjdzie do mnie, ze mną śpi i codziennie mnie wita z rana - czytam te słowa pana Krzysztofa, patrzę na zdjęcie Brutusa i czuję, jak moje kąciki ust same się podnoszą, choć oczy jeszcze mam wilgotne od łez po naszej rozmowie.
Czy już można to nazwać "efektem pracy Krzysztofa". Myślę, że zdecydowanie tak.










