"Cokolwiek z tego będzie, nie ma już odwrotu"

Wyrok TK został ogłoszony dwa tygodnie przed jej zajściem w ciążę. Mimo tego, że ciąża była planowana, kiedy Agnieszka zobaczyła pozytywny wynik testu, pomyślała: „Cokolwiek z tego będzie, nie ma już odwrotu”. W napięciu żyła aż do pierwszych badań prenatalnych. Ulga, która pojawiła się po prawidłowym wyniku testów, była niewyobrażalna.- W krajach, w których aborcja jest zakazana, kobieta nie czeka na USG z radością, a raczej z przerażeniem – wyznaje.

Prywatna opieka lekarska jest dla wielu kobiet gwarancją lepszego traktowania na porodówce
Prywatna opieka lekarska jest dla wielu kobiet gwarancją lepszego traktowania na porodówce 123RF/PICSEL

Poród Moniki nie był idealny, dziecko przyszło na świat o kilka tygodni za wcześnie. Urodziło się zdrowe, jednak Monika twierdzi, że może być za to wdzięczna jedynie losowi.  "Przeżyjesz, nie jest tak źle". "Boli? Musi boleć" - mimo cierpień podczas porodu, zamiast słów wsparcia, od lekarzy usłyszała takie komentarze. - Podczas parcia powtarzałam jak zaklęta, że nie dam rady, krzyczałam, a lekarze mówili tylko, że mam się nie drzeć tylko przeć - komentuje swój poród. Dla części polskich lekarzy normalne jest to, że poród musi być przejściem przez mękę, w którym nie chcą kobietom  ulżyć - uważa. Dostęp do znieczulenia jest trudny, bo decyzję o jego podaniu podejmuje lekarz, który nie zawsze rozumie, jak jego pacjentka odczuwa ból.

Monika bardzo się bała, że będzie trzeba naciąć jej krocze. Niestety, tak się stało. Lekarz stwierdził, że nacięcie jest niezbędne ze względu na to, że dziecko rodzi się jako wcześniak. Choć prosiła, by chronić krocze, kiedy doktor zapytał: "Zależy pani na dziecku?" - coś w niej pękło i ustąpiła. Jednak do dziś uważa, że nacinania można było uniknąć, a lekarz zwyczajnie się na nie uparł.

Uniknąć sytuacji bez wyjścia

Każda wizyta Moniki u ginekologa była stresująca. Oprócz obaw spowodowanych troską o zdrowie dziecka, jej umysł obciążał jeszcze jeden, ogromny lęk. Co jeśli dziecko będzie poważnie chore, a ona i tak będzie musiała je urodzić? Nie wyobrażała sobie takiego cierpienia. W rodzinie Moniki jest kilkoro dzieci z niepełnosprawnościami, więc jest świadoma, z czym wiąże się taka opieka w Polsce. Kobieta wie, że to nie tylko potężne obciążenie finansowe, ale psychiczne. Zdecydowanie za dużo na jej barki. Sama od lat ma problemy z depresją i napadami paniki, więc jest pewna, że nie byłaby w stanie troszczyć się o poważnie chore dziecko. Co zrobiłaby, gdyby właśnie jej ciąża okazała się obarczoną wadami? Co zrobiłaby, wiedząc, że nie da rady wychować dziecka z niepełnosprawnością, a prawo ją na to skazuje? Nie wiadomo. Monika podkreśla, że nie zdecyduje się na drugie dziecko.

Zdarza się, że wiadomość o ciąży budzi strach
Zdarza się, że wiadomość o ciąży budzi strach 123RF/PICSEL

Żeby nie być zdaną na siebie

Agnieszka rodziła w wakacje tego roku. Bardzo chciała rodzić w Oleśnicy, bo to najlepszy szpital do porodów siłami natury. Po fat-shamingowym skandalu wybrała jednak inny, lokalny, nie tak dobry szpital.

Ktoś mógłby powiedzieć, że Agnieszka dostała od losu zdrową ciążę, bez komplikacji, książkową. I tak, i nie. Nie dostała, sama na nią zapracowała. Dzięki umiejętnościom planowania, uwzględnieniu wszystkich scenariuszy i zapleczu finansowemu. Nawet zdrowe pary mogą zajść w obciążoną ciążę. - Ciąża i poród w Polsce muszą być dobrze zaplanowane, bo inaczej jest się zdanym na siebie - twierdzi.

Zanim zaszła w ciążę, wybrała ginekologa - takiego, który specjalizował się w dobrze przeprowadzonych cesarskich cięciach. Chodziła do niego prywatnie, żeby ją znał, żeby w razie komplikacji podczas porodu nie była anonimową pacjentką. Szkołę rodzenia wybrała bardzo dokładnie. Nie ze względu na jakość usług, czy swoje preferencje, ale lokalizację - zdecydowała się przyszpitalną placówkę, żeby poznać jak najwięcej pracowników szpitala. Aga ma mniej niż 30 lat, więc nie przysługiwały jej darmowe badania prenatalne (przysługują kobietom powyżej 35 roku życia, bądź z ryzykiem wystąpienia chorób płodu - przyp. red.). Robiła je prywatnie, u ordynator oddziału w którym chciała rodzić, żeby stać się "jej pacjentką". - Jak wiadomo, wtedy ma się taryfę ulgową i jest się traktowanym priorytetowo - mówi.

- Czy to fair wobec innych pacjentek? Nie. Ale chodziło o życie i zdrowie moje i mojego dziecka, dlatego zrobiłabym to jeszcze raz - tłumaczy.

Wybierz sobie lęk

Aga w ciąży nie martwiła się o konkretną rzecz. Jej strach był wielopoziomowy. Bała się wykrycia u płodu chorób nieuleczalnych i braku możliwości przerwania ciąży z tego powodu. Bała się cierpienia, które może przez to dotknąć jej dziecko. No i oczywiście sławnego już braku opieki okołoporodowej w polskich państwowych szpitalach.

Denerwowało ją ciągłe dotykanie jej brzucha bez pytania, komentowanie jej przybierania na wadze, czy płynące dookoła "dobre rady" dotyczące tego, co powinna jeść, jak spać. Jakby ciąża sprawiała, że ciało nie należy już do niej, ale jest dobrem publicznym, którym każdy ma prawo się interesować.

Porodowe ubezpieczenie

Można powiedzieć, że poród Agnieszki był błyskawiczny. Rodziła tylko dwie godziny. Błyskawiczny, ale nie bez komplikacji. W końcowej fazie doszło do spadku tętna dziecka. Aga jednak zabezpieczyła się nawet na ten wypadek. Jak? Miała przy sobie prywatną położną, która zajmowała się tylko nią. Jej ubezpieczeniem od groźnych powikłań było wykupienie prywatnej opieki. I faktycznie, dobrze to przewidziała, bo gdyby nie ta osobista opieka, mogłoby dojść do niedotlenienia dziecka. Prywatna położna zareagowała od razu, brała ją na serio, bo Aga była jej pacjentką. Poród zakończył się bez uszczerbku na zdrowiu dla niej oraz dla dziecka.

Na oddziale usłyszała, że masując brzuch może wywołać poród - co jest kompletną bzdurą. Po porodzie, jedna z pielęgniarek nazwała jej piersi "pustymi worami", bo nie miała w nich mleka.  To był jeden z najtrudniejszych momentów dla Agnieszki w całej jej ciążowej przygodzie.

Ciężarne martwią się nie tylko o swoje zdrowie, ale także o zdrowie dziecka
Ciężarne martwią się nie tylko o swoje zdrowie, ale także o zdrowie dziecka123RF/PICSEL

W Polsce na USG nie czeka się z radością, a przerażeniem

Wyrok TK został ogłoszony na dwa tygodnie przed jej zajściem w ciążę. Mimo tego, że ciąża była planowana, to kiedy Agnieszka podniosła test do ręki i zobaczyła pozytywny wynik testu, w momencie pomyślała: "Cokolwiek z tego będzie, nie ma już odwrotu". W napięciu żyła aż do pierwszych badań prenatalnych. Ulga, która pojawiła się po prawidłowym wyniku testów, była niewyobrażalna.-  W krajach, w których aborcja jest zakazana, kobieta nie czeka na USG z radością, a raczej z przerażeniem - wyznaje.

Teraz znowu się boi. Bo kiedy myśli o kolejnym dziecku, do Sejmu trafia projekt całkowicie zakazujący aborcji, nawet tej z gwałtu, czy zagrażającej życiu kobiety - prawne zrównanie aborcji z morderstwem.

Gdyby miała możliwość, urodziłaby w kraju z większymi prawami aborcyjnymi. Jednak wolałaby, żeby takim krajem była Polska - bo to dom jej i jej dzieci. Chciałaby, żeby dostęp do badań prenatalnych był darmowy dla każdej ciężarnej, żeby lekarze nie bali się ratować umierających kobiet. Myśli, że wystarczyłby jej "stary" kompromis. Kompromis, bo w ciąży kobiety powinny się cieszyć, a nie bać śmierci.

"To wina ludzi, którzy podpisali ten wniosek"

To był drugi poród Dominiki, pierwsze dziecko urodziła prawie 9 lat temu, czyli zanim zaczęto mówić o zaostrzeniu praw aborcyjnych. Udało się jej - miała zdrową ciążę, była w zasadzie pewna, że nic złego się jej i dziecku nie przydarzy - ani pierwsza, ani druga ciąża nie były w żaden sposób zagrożone. Ona miała zdrową i niezagrożoną ciążę, ale co z innymi kobietami? Ta myśl zajmowała jej głowę.  Według niej zakaz aborcji ze względu na nieuleczalną chorobę dziecka jest tym, co najtrudniejsze w ciąży. Druga ciąża, już po wyroku TK, zmusiła ją do zetknięcia się z tą wizją.

Dominika nie jest sobie w stanie wyobrazić, co musi czuć kobieta, która dowiaduje się, że jej dziecko urodzi się nieuleczalnie chore, przeżyje kilka minut, bądź urodzi się już martwe, a jego matka nie będzie mogła nic z tym zrobić. Sama zdecydowałaby się aborcję, jeśli jej dziecko miałoby się urodzić nieżywe. Ale już nie może. Historię Izabeli z Pszczyny przetrawić jej było bardzo trudno. Kiedy o tym opowiada, drży jej głos. - Gdyby nie ta bezsensowna ustawa, skończyłoby się to zupełnie inaczej - twierdzi. Nie zrzuca jednak winy na lekarzy - oni też są ofiarami tej tragicznej decyzji trybunału. Ich też poszkodował. Wierzy, że za śmierć Izy i innych ciężarnych, za strach zamiast szczęścia w oczach kobiet, które dowiedziały się o ciąży, za ból i cierpienie, za rezygnację z potomstwa odpowiedzialne są osoby, które zdecydowały się podpisać ten wniosek - wyrok na kobiety.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas