Nie będzie już mowy o "przerwaniu ciąży", lecz o powodowaniu śmierci człowieka
Rok temu nielegalna stała się aborcja z powodu ciężkich wad płodu. Teraz w Sejmie posłowie dyskutują nad projektem, znoszącym różnicę między aborcją, a zabójstwem. „Łatwo rozmawiać o aborcji tak abstrakcyjnie, z dystansu, a trudniej podjąć decyzję w konkretnej sytuacji życiowej. Dlatego lepiej pozostawić tę decyzję matce. Trzeba postarać się wesprzeć ją osobiście i instytucjonalnie, a nie straszyć karami i więzieniem” – komentuje dr hab. Mikołaj Małecki, adiunkt w Katedrze Prawa Karnego Uniwersytetu Jagiellońskiego, twórca społeczności Dogmaty Karnisty.
Sejm obraduje właśnie nad projektem ustawy, w myśl którego kobietom za aborcję mogłoby grozić nawet 25 lat więzienia. Z jednej strony brzmi to poważnie. Z drugiej, pamiętając o tym, że tylko 8 proc. Polaków popiera karanie kobiet za aborcję, trudno uwierzyć, że w życie miałoby wejść prawo, tak dalekie od społecznych oczekiwań. Jest się czego obawiać?
Dr hab. Mikołaj Małecki: - Przede wszystkim pamiętajmy, że to nie żaden wyrok Trybunału Konstytucyjnego zaostrzył przepisy aborcyjne w styczniu 2021 roku, bo ani to nie był wyrok, ani to nie jest Trybunał. Zaostrzyła je decyzja polityczna większości sprawującej władzę. Jej zwieńczeniem była zmiana Dziennika Ustaw i wykreślenie przesłanki embriopatologicznej, pod pozorem wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Wtedy władza powiedziała A, teraz może powiedzieć B. Na początku 2021 r. w praktyce zalegalizowała tortury kobiet w ciąży, a teraz projekt dożywotniego więzienia za aborcję czeka gotowy w Sejmie.
Jak należałoby traktować tę propozycję: jako merytoryczną propozycję zmian w prawie, czy raczej jako wyraz poglądów jej autorów?
- Wierzę w dobre intencje projektodawców, a przynajmniej w słuszne pobudki obywateli, którzy podpisali się pod projektem. Oni wierzą, że zawarte w nim propozycje są słuszne. Jednak władzy politycznej nie chodzi, niestety, o ochronę dzieci nienarodzonych. Nie chodzi też o rozwiązywanie problemów społecznych.
O co w takim razie?
- Jeśli projekt okaże się użyteczny politycznie, jako narzędzie do zakrycia afer lub innych problemów władzy, to zostanie uchwalony. Jeśli nie, żadne dobro dzieci nie będzie miało znaczenia. To jest cyniczne wykorzystywanie ludzi w walce o wpływy i władzę. Jestem w stanie sobie wyobrazić uchwalenie tych przepisów, by przekierować uwagę nas wszystkich w innym kierunku, odwrócić ją od rzeczy niewygodnych dla rządzących. Dwa miesiące politycznej awantury, a potem pan Prezydent zablokuje nowelizację i skieruje ją do tzw. Trybunału, i sprawa ucichnie. Aż do czasu, gdy po raz kolejny okaże się przydatna dla sterowania opinią publiczną. Nie miejmy złudzeń, nie jest to czas na tak poważne zmiany w prawie, bo mamy do czynienia z władzą, która jest niepoważna.
Dyskusja o legalizacji lub penalizacji aborcji toczy się od lat. Na jednej szali stawia się ochronę życia ludzkiego, na drugiej - prawo kobiet do decydowania o własnym ciele, prokreacji i życiu rodzinnym, Zdawałoby się: wartości nie do pogodzenia. Na podstawie jakich argumentów należałoby ustalać priorytety?
- Tak, to klasyczna sytuacja, w której kolidują ze sobą wartości, których nie da się pogodzić. Szczególnie chodzi o wolność i zdrowie kobiety oraz zdrowie i życie dziecka. Priorytetem powinno być stwierdzenie, że prawo nie może wymagać od ludzi poświęcania się, heroizmu, bohaterstwa. Jeśli kobieta wie, że urodzi zdeformowane dziecko, bez wykształconego mózgu lub kluczowych narządów, więc ono ma się urodzić tylko po to, by umrzeć, to czy można od niej wymagać, by przez kilka miesięcy znosiła ten stan psychicznej presji, torturę? Prawo tego wymagać nie może.
- Łatwo rozmawiać o aborcji tak na chłodno, abstrakcyjnie, a trudniej podjąć decyzję w konkretnej sytuacji życiowej, gdy my jesteśmy w tej sytuacji. Dlatego lepiej pozostawić tę decyzję matce. Trzeba postarać się wesprzeć ją osobiście i instytucjonalnie, poszukać rozwiązań, które mogą zachęcać kobiety do określonych decyzji. A nie straszyć karami i więzieniem.
Gdyby projekt stworzony przez Fundację "Pro-prawo do życia" został wprowadzony w życie, jakie byłyby jego najważniejsze konsekwencje?
- Przede wszystkim będzie to zmiana terminologiczna, ale istotna, bo słowa kształtują rzeczywistość. Znikną z kodeksu karnego tak zwane przestępstwa aborcyjne, opisane dzisiaj w artykułach 152, 153 i 154 k.k. Nie będzie już mowy o "przerwaniu ciąży", lecz o powodowaniu śmierci człowieka. Aborcja będzie zrównana z zabójstwem.
- Będą to też zmiany merytoryczne. Penalizacja spowodowania śmierci lub uszczerbku na zdrowiu ma objąć jednolicie wszystkie etapy życia od poczęcia aż do śmierci człowieka urodzonego. Karalne będą zarówno umyślne, jak i nieumyślne działania i zaniechania wymierzone w życie i zdrowie dziecka od chwili poczęcia. Odpowiada kobieta, jej partner czy rodzina, którzy ułatwią aborcję, a także lekarz, który ją przeprowadzi.
Samo poronienie stanie się podejrzaną sytuacją?
- Kobietę ciężarną obejmuje też karalność samego narażenia na niebezpieczeństwo życia zarodka, płodu czy dziecka. Dziecko przeżyje, a kobieta i tak może być ukarana. W praktyce zrodzi to konieczność zweryfikowania, czy poronienie lub inne zagrożenie dla zdrowia dziecka, z którym matka zgłosiła się do szpitala, nie zostało aby przypadkiem wywołane przez samą kobietę. We wszystkich tego typu sytuacjach kobieta, jej partner, rodzina czy lekarz mogą spodziewać się drobiazgowych pytań ze strony prokuratora.
Projekt uchyla w całości ustawę o planowaniu rodziny. Oznacza to, że legalna aborcja znika z porządku prawnego. Nie zniknie ona jednak z medycznej praktyki - wciąż zdarzać się będą sytuacje, takie jak choć by zagrożenie życia matki, przemawiające za jej wykonaniem. Co więc nas czeka? Chaos?
- Jeśli ustawa o planowaniu rodziny zniknie z systemu prawnego, nie będzie wyraźnego przepisu regulującego przesłanki i procedurę przerwania ciąży, bez względu na okoliczności. To zresztą pokazuje podejście projektodawców do kwestii aborcji: punktem wyjścia ma być represja, kara, wszystko ma regulować Kodeks karny. Ewentualne decyzje lekarzy, gdy życie lub zdrowie pacjentki - kobiety okaże się zagrożone, będą podejmowane od przypadku do przypadku, bo nie będzie ustawy mówiącej, kiedy i w jakiej procedurze przeprowadzić zabieg. Będą to decyzje pod ogromną presją, w tle będzie wizja odpowiedzialności karnej lekarza.
Kto jeszcze odczuwałby tę presję? Jeśli dobrze rozumiem, w myśl projektu karze podlegaliby: kobieta decydująca się na aborcję, lekarz lub osoba dostarczająca tabletki poronne, a nawet bliscy, którzy udzielili kobiecie psychicznego wsparcia. Grono tak szerokie, a zakres odpowiedzialności tak nieczytelny, że może nieco trywializując o aborcji byłoby w ogóle strach rozmawiać.
- Znikną przesłanki dozwolonej aborcji, ale pozostanie w Kodeksie karnym odpowiedzialność za pomocnictwo. Wystarczy sama pomoc psychiczna, np. udzielenie kobiecie rady, do którego lekarza ma się udać lub wsparcie jej decyzji, by wyjechać za granicę. Każda osoba, która takiego wsparcia udzieli, odpowie za pomocnictwo w zabójstwie. I to niezależnie od tego, czy do aborcji dojdzie, czy nie, bo pomocnictwo jest dokonane w momencie udzielenia pomocy. To pokazuje, jak głęboko omawiany projekt ingeruje w życie społeczne.
W uzasadnieniu projektu twórcy wyjaśniają, że ciężarna mogłaby nie podlegać karze, gdyby "nie dochowała ostrożności, jakiej wymaga się od osoby w jej stanie". Będzie jak w Salwadorze - ściganie kobiety za poronienia?
- Kobieta nie będzie ścigana za zachowania nieumyślne. Ale granica między umyślnością a nieumyślnością jest bardzo płynna. Niedawno, przy innej okazji, minister Marcin Warchoł napisał na Twitterze, że umyślność zachodzi, gdy "sprawca obejmował świadomością możliwość urzeczywistnienia przestępnego stanu rzeczy, a świadomość ta nie powstrzymała go od podjęcia zachowania".
Co to oznacza w kontekście aborcji?
- Jeśliby rzeczywiście tak zdefiniować umyślność, to kobieta, która przewiduje możliwość, że może zagrozić dziecku i mimo to podejmuje jakieś zachowanie, np. zwiększony wysiłek fizyczny, działa umyślnie i dopuszcza się zabójstwa, gdy dojdzie do poronienia. I grozi jej za to dożywotnie więzienie. Prokuratura może bardzo swobodnie podchodzić do rozgraniczenia umyślności i nieumyślności. To naruszenie zasady, która obowiązuje obecnie, że kobiety nie należy karać w żadnej sytuacji związanej z jej ciążą.
Psychologowie twierdzą, że zmuszanie kobiety do trwania w niechcianej ciąży dwukrotnie zwiększa ryzyko wystąpienia zaburzeń psychicznych. W przypadku ciąży, będącej wynikiem czynu zabronionego, niemożność jej przerwania porównuje się do tortur. Czy wobec tego rodzaju projekt, całkowicie ignorujący perspektywę kobiety, nie stoi w sprzeczności z szeregiem innych przepisów?
- Oczywiście, że tak. To naruszenie przepisów Konstytucji i Konwencji europejskich, zakazujących stosowania tortur. To naruszenie zakazu nieludzkiego traktowania człowieka. To jawne uprzedmiotowienie człowieka, traktowanie go jedynie jako środka do celu, którym jest urodzenie dziecka, choćby było ono zdeformowane i niezdolne do życia. Ponadto, zgodnie z nowożytnym prawem karnym, nie można zmuszać człowieka do bohaterstwa. Istnieją różne społeczne mechanizmy, by przekonywać, edukować, pomagać kobietom w ciąży, które stoją przed trudnym dylematem. Nie można jednak zmuszać ich do bohaterstwa, by urodziły dziecko gwałciciela.
W obliczu restrykcyjności projektu, zastanawia mnie ujęty w nim zapis, w myśl którego, jeśli aborcji dokona sama kobieta w ciąży, sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary lub od niej odstąpić. Co to właściwie znaczy?
- Projektodawcy nie zdają sobie chyba sprawy z tego, co chcą wprowadzić. Otóż złagodzenie kary dotyczy tylko sprawstwa zabójstwa, czyli chodzi przede wszystkim o własnoręczne zabicie dziecka przez kobietę ciężarną. Złagodzenie nie odnosi się do podżegania ani do pomocnictwa, bo to są odrębne przestępstwa. Zatem jeśli kobieta zwróci się do lekarza, by ten przerwał jej ciążę, czyli popełnił zabójstwo, sama odpowie za podżeganie do zabójstwa. Grozi za to dożywotnie więzienie. Projekt nie przewiduje tu możliwości nadzwyczajnego złagodzenia kobiecie kary, w przeciwieństwie do sytuacji własnoręcznego zabicia dziecka.
Tak może wyglądać przyszłość, a wracając do teraźniejszości: po śmierci pani Izabeli z Pszczyny w przestrzeni medialnej zaczęły pojawiać się informacje o lekarzach, na których ubiegłoroczny wyrok tzw. TK podziałał mrożąco. Czy rzeczywiście przepisy są na tyle niejasne, że z perspektywy medyków w podobnych sytuacjach najbezpieczniejszym wyjściem jest bezczynność?
- Ustawa nie wymaga uszczerbku na zdrowiu kobiety. Mowa jedynie o stanie "zagrożenia", podkreślam: zagrożenia dla zdrowia. Oznacza to, że nie trzeba czekać na pogorszenie się zdrowia i naruszenie zdrowia kobiety, by podjąć decyzję o przerwaniu ciąży. Jeśli względy medyczne uzasadniają stwierdzenie, że stan ciąży stwarza rzeczywiste zagrożenie dla zdrowia kobiety, przesłanka aborcyjna jest już wtedy spełniona. Rozstrzygnięcie Trybunału niczego tu nie zmieniło.
Minister zdrowia jakiś czas temu zapowiedział, że wyda wytyczne dla lekarzy, określające kiedy aborcja jest dopuszczalna. To pozwoli nieco uporządkować sytuację?
- Pozornie tak, ale może być to też pułapka. Wytyczne nie mogą przecież zastąpić przepisów ustawy. Jeśli zniknęła z ustawy o planowaniu rodziny przesłanka embriopatologiczna, to nie może jej ot tak zastąpić wytyczna ministra. Te wytyczne nie będą też wiążące dla prokuratury. Lekarz będzie więc w pułapce: niezależnie od tego, co zrobi, może narazić się na odpowiedzialność karną. Zastosowanie się do wytycznych ministra nie musi być usprawiedliwieniem dla prokuratury, która uzna, że w konkretnej sytuacji decyzja lekarza powinna być inna. I postawi mu zarzuty karne.
Wciąż legalne jest przerywanie ciąży w przypadku zagrożenia zdrowia i życia ciężarnej. Pacjentki mówią, że lekarze z podjęciem decyzji często czekają do ostatniej chwili, do momentu w którym sytuacja staje się naprawdę dramatyczna. Czy jednak pojęcia "zdrowie" nie można by interpretować tak, jak proponuje WHO - jako pełnię fizycznego, umysłowego i społecznego dobrostanu pacjentki?
- Trzeba to tak zinterpretować. Paradoksalnie, wykreślenie przesłanki embriopatologicznej może pomóc w szerszym zastosowaniu przepisów o zagrożeniu dla zdrowia. Wadliwa ciąża, gdy płód jest upośledzony lub uszkodzony oczywiście może mieć wpływ na zdrowie kobiety ciężarnej. Nie trzeba już jednak skupiać się na stanie samego płodu, jak było przed zaostrzeniem prawa aborcyjnego, lecz trzeba wykazać, jaki wywiera on wpływ na fizyczny bądź psychiczny stan zdrowia kobiety ciężarnej. Jeśli jest zagrożeniem dla zdrowia, to aborcja jest usprawiedliwiona.
W myśl obowiązujących przepisów dot. aborcji sprawcą przestępstwa są osoby, które wykonują̨ aborcję, nakłaniają do niej lub w niej pomagają. Zastanawiam się, co mieści się w określeniu "pomagają". Czy np. przekazanie komuś kontaktu do Aborcji bez Granic, udzielenie informacji na temat leków, mających działanie poronne, czy wytłumaczenie, na czym polega aborcja farmakologiczna, może być uznane za pomocnictwo?
- Samo informowanie o stanie prawnym nie jest pomocnictwem. Przykładowo, poinformowanie kobiety, że w Czechach obowiązuje inne prawo aborcyjne niż w Polsce, nie jest bezprawnym pomocnictwem. Nie jest też pomocnictwem podawanie pewnych informacji publicznie, do nieokreślonych osób. Natomiast przepis o pomocnictwie jest tak skonstruowany, że mieszczą się w nim różne, nawet drobne czynności. Tylko że nikt tak naprawdę ich nie ściga na masową skalę. Skoro przez te wszystkie lata od 1998 roku, gdy wszedł w życie kodeks karny, nie były one ścigane, to z zasady przewidywalności prawa wynika, że obywatel nie może być nagle zaskoczony, że prokuratura z dnia na dzień zacznie masowo ścigać rozmaitych pomocników, na podstawie przepisów, które dotychczas do tego nie służyły.
Aleksandra Suława, Interia
Zobacz również:
Babcie miały watę i było dobrze
Aborcja za granicą, a prawo. Ginekolog: Kobiety znikają z naszej opieki
Holandia opłaci Polkom aborcję