Reklama

Zamieszkanie: Prujemy do kości, a potem będzie pięknie. Jak się remontuje domy z PRL?

Spory metraż, ustawne pomieszczenia, ogród i odrobina uroku retro. Domy jednorodzinne z PRL kuszą tych, którzy szukają swoich czterech kątów poza rynkiem deweloperskim. Pokusa jednak ma swoją, nie tylko rynkową cenę. „Dużo pracy i dużo cierpliwości” – mówią ci, którzy zdecydowali się na przygodę z domem-kostką.

 "Zamieszkanie"  - autorski cykl realizowany przez Aleksandrę Suławę.  Seria wywiadów, reportaży i felietonów, w których autorka wraz z zaproszonymi ekspertami, poszukuje odpowiedzi na pytania o jakość przestrzeni, w której żyjemy.

 ***

Tak się u Karoliny ułożyło, że żyje w dwóch światach. W pierwszym jest całkiem przyjemnie: jeżówki, motyle, wysoka trawa, w okolicy ani człowieka. W drugim przyjemnie dopiero będzie. Na razie pył, gładź, zawilgocenia w piwnicy. Z jednego świata do drugiego przechodzi się przez stodołę. Niepozorny to budynek - spadzisty dach, drewniane drzwi, ściany obrośnięte bluszczem.

Reklama

To nie jest sen, to nie jest powieść science fiction. To jest remont domu-kostki. Konkretnie: czterokondygnacyjnego budynku z 1962 roku, położonego na półkilometrowej działce, którą na dwie części, różne od siebie jak dwa światy, dzieli obrośnięta bluszczem stodoła. W jednym świecie zbiera się siły na pracę w drugim. A tych trzeba sporo.

- My nawet nie nazywamy tego remontem, tylko "budową". Bo żeby z domu-kostki stworzyć cacko, trzeba zejść do poziomu zero, do gołej ściany, a potem tworzyć tę  przestrzeń od nowa - mówi Karolina, która z mężem projekt rozpoczęła w połowie 2022 roku. Kiedy koniec? - Teraz już wykańczamy część pomieszczeń, jak dobrze pójdzie, to wprowadzimy się do  końca roku. Tyle że będzie to stan "firanki w drzwiach", a nie "jak z katalogu". Kiedy ogłosimy ostateczny finał? Nie mam pojęcia.

Gdyby tak mieć własny dom?

Polacy marzą o jednorodzinnych domach. Właśnie taki typ nieruchomości jako preferowany wskazuje 57 proc. obecnych mieszkańców bloków i aż 94 proc. tych, którzy już w domach mieszkają (CBOS 2022). Aby dom dawał szczęście, powinien być też własny i najlepiej ulokowany w pobliży komunikacji i punktów usługowych ("Szczęśliwy dom. Badanie dobrostanu mieszkańców Polski 2023").

Niestety, na realizację takiego marzenia nie wszyscy mogą sobie pozwolić. Jak można wnioskować z ogłoszeń publikowanych w serwisie Oto Dom, za najtańszy nowy dom w Warszawie trzeba zapłacić ok. 700 tys., we Wrocławiu również 700 tys., w Krakowie 650 tys. w Gdańsku 600 tys. Co za tę cenę? Zwykle szeregowa zabudowa o powierzchni 60-70 metrów kwadratowych, bardzo prostej bryle i lokalizacji określanej jako "przy granicy miasta". Tak więc "mały domek" - owszem, ale "w centrum miasta" już nie bardzo. Za spełnienie obu kryteriów trzeba by zapłacić o wiele wyższą cenę. Są osoby, które mogą sobie na to pozwolić, są takie które pójdą na kompromis z własnymi marzeniami, ale są i takie, które poszukają alternatyw. Na przykład domu jednorodzinnego z PRL.

Magia "przed i po"

Budowane w Polsce Ludowej obiekty kuszą metrażem - sto, sto pięćdziesiąt i więcej metrów kwadratowych, ceną - kilkaset tysięcy złotych (plus remont, o którego kosztach jeszcze powiemy), możliwością oryginalnej adaptacji i lokalizacją. Ta, zwłaszcza z perspektywy dużych miast, bywa przeważającym argumentem. W dobie skrajnie dogęszczonej, oszczędzającej na zieleni mieszkaniówki, dom z kilkunastoarowym ogrodem w centrum miasta lub w dobrze skomunikowanej dzielnicy, względnie w niewielkim ośrodku, ale z łatwym dostępem do usług, jawi się jako luksus. A jeśli udało się tanio go kupić - jako okazja życia. Kto z niej korzysta?

- Popyt na domy-kostki to złożona sprawa. Czasem zainteresowanie nimi wynika z braku innych ofert, bo  w Polsce powiatowej to nierzadko jedyne dostępne nieruchomości, czasem z poszukiwania rynkowych okazji, czasem też z autentycznego dostrzeżenia potencjału - istnieje grupa osób zainteresowanych architekturą, których kusi koncept zaaranżowania starego obiektu według własnej wizji. Taka magia "przed i po" - tłumaczy Marcin Jańczuk dyrektor ds.marketingu i PR Metrohouse, operatora największej w Polsce sieci biur nieruchomości, twórca podcastu "Kup sobie mieszkanie" - Najczęściej jednak domy PRL kupują osoby, które marzą o wyprowadzce z miasta do mniejszego ośrodka, dla których posiadanie domu oznacza spełnienie na pewnym etapie życia. Jeśli wiedzą, z jakimi kosztami wiąże się to przedsięwzięcie- świetnie. Jeśli nie, zderzenie z rzeczywistością może być bardzo przykre.

Jakoś to będzie

Kostka rzadko jest pierwszym wyborem. Karolina najpierw myślała o kamienicy do remontu. Potem, gdy przyszła pandemia, o mieszkaniu z ogrodem. Następnie o działce po budowę, wreszcie o szeregówce od dewelopera. Dużo pomysłów, ale żaden wystarczająco dobry. Na kostkę trafiła przypadkiem - ktoś wrzucił ofertę w złą kategorię serwisu ogłoszeniowego. Pojechali z mężem, obejrzeli. - Pierwsze wrażenie? "Można by tu nakręcić drugą część >>Blair Witch Project<<". Dom z końcówki lat 60., nigdy nie wykończony, od dawna niezamieszkany. Klatka schodowa z zabitymi oknami, na parterze drewniane podłogi na legarach, w oknach firaneczki. Po prostu chałupka u babci - wspomina. - Zawróciliśmy i pojechaliśmy do siebie myśląc, że nic z tego nie będzie.

Jednak w domu myślenie, liczenie, scrollowanie, dyskusja. Wreszcie decyzja, że tak, że robimy, że jakoś na pewno się uda. Przecież nie oni pierwsi porywają się na remont kostki.

Rzeczywiście, przykładów, które mogą posłużyć jako argument "za remontem", nie brakuje. Instagramowa wyszukiwarka na hasło "kostka", "remont", "dom PRL" wyrzuca dziesiątki profili, których właściciele pokazują, jak klockowate budynki sprzed lat zmieniają się w domy odpowiadające współczesnym standardom. Temat lubią też wnętrzarskie portale: "Architekci przebudowali dom typu kostka. Zobacz, jak odmienili architekturę PRL", "Kostka na 5 sposobów", "Domy kostki i ich przemiany", "Metamorfoza robi wrażenie", "Zobacz zdjęcia przed i po", kuszą tytuły. Po kliknięciu w ten ostatni, widzimy "przed": małe okna, szara elewacja, jednolita bryła i "po": przestrzenne wnętrza, duże przeszklenia, białe tynki, drewniane okładziny, tarasy. Tytuły (jak rzadko w internecie) nie kłamią, metamorfozy rzeczywiście robią wrażenie. Aż chciałoby się spróbować samemu.

Błędy z przeszłości

Rzeczywiście, potencjał w kostce drzemie spory. - Gdybym miał stworzyć listę "Najłatwiejsze do adaptacji budynki mieszkalne" to kostka polska znalazłaby się na pierwszym miejscu. W domach tego typu można dodawać moduły, wychodzić poza obrys budynku, "prześwietlać" wnętrza poprzez wyburzenia ścian, łączyć stare z nowym prostymi ciągami komunikacyjnymi - wyjaśnia Wojciech Polko, architekt, prowadzący pracownię Dekop, autor projektu Kostka Polska, w ramach którego modernizuje domy jednorodzinne z PRL. - Cały czas operujemy na prostych formach i materiałach, korzystamy z podstawowych zasad budownictwa, przebudowa przypomina trochę tworzenie konstrukcji z klocków. Każda w miarę ogarnięta ekipa da sobie radę z takim zadaniem.

Wyburzaniem i "prześwietlaniem" niweluje się to, co można by nazwać "grzechami pierworodnym" projektu (O tym, jak budowano domy jednorodzinne w PRL możesz przeczytać w artykule:  Wielka przygoda z małym domkiem). Żeby zrozumieć, skąd się wzięły, trzeba cofnąć się o kilka dekad, do czasów powstania budynków. Zawarta w obowiązujących wówczas przepisach definicja, określała dom jednorodzinny jako budynek mieszkalny "poza pomieszczeniami pomocniczymi obejmujący maksymalnie pięć izb mieszkalnych o powierzchni nie większej niż 110 m". Na skutek konieczności dostosowania się do prawnych regulacji powstawały wnętrza niedoświetlone, podzielone na klitki, połączone wąskimi ciągami komunikacyjnymi. Jeden z największych atutów posiadania własnego domu, ogród, był w nich stosunkowo trudno dostępny - by do niego dotrzeć, trzeba było pokonać poprowadzone z podwyższonego parteru schody. A kiedy już wyszło się na zewnątrz i spojrzało na swoją nieruchomość, widok często nie zachwycał. Płaski dach, małe okna, schematyczne podziały elewacji, szare tynki. Dodatkowo, samo podwórko zwykle szpecił wolnostojący garaż, który oficjalnie (znów, z uwagi na przepisy) był stodołą czy chlewikiem.

Kostka do kości

Coś, co pół wieku temu nie zachwycało, od aktualnych gustów i aspiracji odbiega już w sposób rażący. Domy z PRL zwykle pruje się więc do gołych murów.  - Tynki, instalacje, wylewki, podłogi - to wszystko najczęściej jest już zużyte, przestarzałe, wymagające wymiany. Całość doprowadza się więc do stanu surowego otwartego. Z domu zostaje tylko skorupa, coś na kształt muszli, do której ma wprowadzić się nowy lokator - mówi Wojciech Polko.

Wprowadzić, ale oczywiście po adaptacji do potrzeb i upodobań rzeczonego lokatora. Jakie to potrzeby i upodobania? O trendach sporo mówią zadawane na forach pytania: "Czy ktoś z Państwa zdecydował się nie zmieniać oryginalnej elewacji w kostce?", "Czy jeśli między kuchnia a pokojem jest ściana to mogę ją wyburzyć"? "Rogowe okno na taras - jakie polecacie", "Czy ktoś robił taras na dachu kostki", "Czy przeniesienie schodów jest możliwe", "Czy można wyburzyć ganek"?

I najczęstsza odpowiedź "wszystko można. Kwestia budżetu".

Ten, w przypadku nabywców domów z PRL, zwykle jest napięty, więc wydatki próbuje się ciąć gdzie można, najczęściej na robociźnie. Tak, jak kiedyś systemem gospodarskim budowano domy jednorodzinne, tak dziś systemem gospodarskim się je remontuje.

 - Przed zakupem domu kostki o budowlance nie wiedzieliśmy zbyt wiele - mówi Klaudia, która kilka lat temu kupiła z mężem kostkę na Śląsku. Kolorowe ściany i stara łazienka przerażały, ale 70 m2, duży ogród i sielska okolica przeważyły szalę na rzecz zakupu. - Mąż posiadane już umiejętności uzupełniał wiedzą od szwagra i poradami z internetu. Myślę, że całkiem skutecznie: sam doprowadził prąd, instalację wodno-kanalizacyjną, wspólnie położyliśmy podłogówkę, zrzuciliśmy stare tynki.

Według jakiego projektu te wnętrza? Również własnego. Tylko wizualizację zrobili w jednym ze sklepów budowlanych, więc za darmo.

Remont domu kostki ma swoje górki i dołki. U Klaudii kryzys przyszedł przy zrzucaniu tynków. Jak opowiada: "mąż zrzucał tygodniami i pod koniec powtarzał, że ma już dość wszechobecnego kurzu". U Karoliny piwnica, w której do dziś nie udało się rozwiązać problemu podciekającej wody ("zalewało od wewnątrz, bo pękła rura, od zewnątrz, bo po deszczu lało się przez drzwi i jeszcze wody gruntowe podchodziły "). Obydwie jednak powtarzają, że niespodzianek nie było. Duża w tym zasługa przezorności, która nakazała im, by przed zakupem skonsultować stan budynku z konstruktorem. Ale też odrobina szczęścia, bo dom kostka, pod elewacją i tynkiem, potrafi kryć prawdziwe dziwa.

- Niejednokrotnie skuwamy tynki, odsłaniamy mury, a tam warstwy "tiramisu". Co przywieźli na budowę, z tego budowali. Niemniej jednak to nie zawsze jest wadą, bo taka ściana, choć nie najpiękniejsza, wciąż jest elementem nośnym, spełnia swoje zadanie - tłumaczy Wojciech Polko. - Gorzej, jeśli bałagan panuje w fundamentach. Kultura budowania bywała kiedyś bardzo niska i w fundamenty wrzucano cokolwiek, a potem zalewano. To się fatalnie zestarzało pod względem technicznym. Jeszcze gorzej, gdy ścianę fundamentową wznoszono np. z cegieł. To jest często nie do odratowania.

Tyle dołki, a co byłoby górką? Karolina swoje przełomowe chwile na budowie nazywa momentami "wow". - Pierwszym były tynki, kiedy po długim, brudnym, żmudnym procesie, wreszcie uzyskaliśmy jednolite, gładkie ściany. Następnym, każdy etap, który podnosił podłogi do góry: ocieplenie, podłogówka. Teraz, kiedy jesteśmy już na finiszu, pomieszczenia zmieniają się błyskawicznie - opowiada. - Człowiek już nie pamięta, że w zeszłym roku o tej porze chodził biały od tynku.

Zobacz również: Zamieszkanie: Eksperymentalny blok z PRL. Miał być domem dla 3 tys. ludzi

Sto tysięcy, może milion

Koszt efektu "wow"? Czasem zbliżony, ale często wyższy od ceny nieruchomości. Klaudia z mężem kostkę kupiła za 300 tysięcy, na remont wydadzą około dwustu. Karolina cieszy się, że ma męża, który zajmuje się zarządzaniem projektami. Od razu wiedział, że do budżetu trzeba doliczyć 30 proc. zapas na "nieprzewidziane koszty". W ich przypadku dom kosztował 190 tysięcy, remont ma się zamknąć w milionie.

 - Z różnych powodów ludzie kupują domy, różne mają na nie pomysły, więc i koszty są różne - tłumaczy Wojciech Polko. - Uśredniając, wydaje mi się, że trudno przeprowadzić remont za mniej niż 400-500 tys. złotych netto i to zwykle w przypadku, gdy remontujemy to, co już postawiono. Jeśli zaś myślimy o rozbudowie obiektu, dodaniu nowej strefy dziennej, garażu, przestrzeni do rekreacji, trzeba szykować się na wydatek rzędu 700-800 tys. złotych netto. A są i budżety, które przekraczają milion.

Do kosztów finansowych, trzeba też doliczyć te emocjonalne. Remont, obok choroby członka rodziny i problemów finansowych, uznaje się za jedną z trzech najbardziej stresujących życiowych sytuacji (badanie GfK "Polacy a stres"). Negatywnych emocji z nim związanych doświadczyło 58 proc. z nas.

- Nic nie zweryfikuje związku tak, jak wspólny remont - mówi Klaudia ze śmiechem, bo akurat u niej "sprawdzam" dało pozytywny wynik. - Ja marzę, a mąż sprowadza mnie na ziemię, mówiąc, że coś będzie tańsze, trwalsze, bardziej funkcjonalne. Ta konieczność komunikacji i znajdywania rozwiązań przekłada się i na inne obszary związku. Nauczyliśmy się chodzić na kompromisy.

Na kondycji psychicznej odbijać się też musi zmęczenie, bo remont to pochłaniacz nie tylko pieniędzy, ale i czasu.  - Są okresy, gdy w ogóle nie pojawiamy się na budowie, a są też takie, gdy przyjeżdżamy dwa razy dziennie, rano na ustalenia, wieczorem na rozliczenia - opowiada Karolina.

U Klaudii podobnie: rano mąż jedzie na budowę, po południu ona przyjeżdża z obiadem i pomaga. Wakacje? Nie wyjeżdżali dwa lata, bo dom jest priorytetem, ale zapewniają, że jeszcze to sobie odbiją.

Na razie odpoczywają w marzeniach. Karolina na tarasie z widokiem na stodołę i ogród. "Azyl"- tak lubi myśleć o swoim domu, który zostanie otynkowany na biało i urządzony "bez udziwnień".  Klaudia na sofie, ustawionej na parkiecie w jodełkę, w jasnej przestrzeni, w której dużo jest bieli, szarości i drewna. Tak siebie widzą. Nie jutro, co prawda, ale wkrótce, może za miesiąc, może na wiosnę, może za rok. "Do kostki trzeba mieć cierpliwość" - mówią.

Nie do poznania

Metamorfoza domu kostki oznacza zwykle, że po zakończeniu prac, obiekt jest,  sięgnijmy jeszcze raz do wnętrzarskich nagłówków, "nie do poznania". Zmienia się jego wewnętrzny rozkład, zmienia układ drzwi i okien, bryła nierzadko rośnie czy rozszerza o dodatkowe moduły. W wielu przypadkach pierwotnego projektu nie szkoda - stypizowany, realizowany po kosztach, nie przedstawia szczególnych walorów estetycznych. Bywa jednak i tak, że ofiarą metamorfozy padają oryginalne, autorskie rozwiązania. Zamurowywane są okna, pierwotnie nadające rytm elewacjom, skuwane charakterystyczne dla architektury PRL mozaiki i ceramiczne okładziny, demontowane balustrady z metaloplastyki.

Zobacz również: "Może się ugnie, ale przecież nie zawali". Jak powstają polskie osiedla?

Nowym właścicielom trudno się dziwić, każdy chce mieszkać w funkcjonalnej i estetycznej przestrzeni. Trudno też posądzić ich o ignorancję. O ile nauczyliśmy się dostrzegać i doceniać walory PRL-owskich bloków czy budynków użyteczności publicznej, domy jednorodzinne wciąż czekają na swoje pięć minut. Chwilę sławy i towarzyszącej jej edukacji, która pokaże nam, co z przeszłości warto ocalać.

Zmiany nieprzyjemnie widoczne bywają zwłaszcza w miejscach, gdzie jednorodzinny domek stanowił część większego urbanistycznego założenia Za przykład niech posłużą wrocławskie osiedla domów jednorodzinnych. Ich układom, w ramach badań do pracy doktorskiej, przyglądała się dr inż. Zuzanna Napieralska z Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej. Odkryła prawdziwe perełki: zespół domów atrialnych na Karłowicach (proj. Andrzej Karp), wykorzystujące elementy drewniane osiedle na Bartoszycach (różni twórcy), czy stanowiące unikalny przykład zabudowy dywanowej osiedle Oporów (dr Leszek Konarzewski ). I wiele innych.

Wymieniona trójka zachowała swój charakter, jednak niektóre interesujące koncepcje nie miały tyle szczęścia.

 - Przykro patrzeć np. na osiedle Budowlani na Ołtaszynie, zaprojektowane przez Ryszarda Spławskiego i Witolda Molickiego. Architekci wymyślili je jako układ budynków w zabudowie bliźniaczej, zaprojektowali zróżnicowane segmenty o białych elewacjach z drewnianymi wstawkami. Pomysł niby prosty, ale tworzący naprawdę spójną całość - tłumaczy dr inż. Zuzanna Napieralska. - Dziś pojedyncze budynki wyglądają jeszcze jako-tako, jednak większość przedstawia naprawdę smutny obraz. Obecni właściciele rozbudowują domy, zmieniają układy okien, kolory elewacji, montują gzymsiki, opaski okienne, stylizują PRL-owskie realizacje na miejskie wille o klasycystycznym charakterze. Przez taki egoizm, myślenie "mój domek więc robię, co chcę", oszpecona zostaje cała okoliczna przestrzeń. To kompletny brak świadomości i odpowiedzialności.

A może być inaczej. Na przykład tak, jak na wspomnianym osiedlu Oporów. Jego mieszkańcy na początku lat 90. chcieli rozbudować swoje domy. Jednak zamiast szukać rozwiązań indywidualnie, zwrócili się do twórcy projektu, Leszka Konarzewskiego, z prośbą o zaprojektowanie uniwersalnej nadbudowy. Efekt?

- Powstały dwa niezależne modele, jeden z zewnętrzną, drugi z wewnętrzna klatką schodową. Pierwszy pozwalał na stworzenie niezależnego mieszkania, drugi czynił z nadbudowy integralną część domu - tłumaczy dr inż. Zuzanna Napieralska. - I to się sprawdziło. Kiedy ostatnio byłam na osiedlu, naliczyłam pięć czy sześć takich realizacji. To świetny przykład, będący dowodem na to, że można stworzyć uniwersalną formę rozbudowy. Estetyczną i funkcjonalną, pozwalającą na uniknięcie organizacyjnego chaosu.

Ruderka pozdrawia ruderkę

Tak Karolina, jak i Klaudia remonty swoich kostek relacjonują na Instagramie. U Karoliny to profil "Jurajska Kostka", u Klaudii "Old but gold house". W postach publikują rolki i zdjęcia dokumentujące postępy w remoncie, opowieści o wyborze okien i włączników świateł, zabawne gify ukazujące radość z wykończenia sufitu w kuchni i worki pieniędzy, których trzeba na sfinansowanie całości. Obserwujący w relacji mogą zagłosować na najlepszy odcień paneli. Mogą też, rzecz jasna, komentować. W ich reakcjach sporo jest wsparcia ("będzie pięknie"!), ale i wymiany doświadczeń. "U nas podobnie", "u nas za moment wylewki i można mieszkać", "też wybrałam takie płytki" - piszą. I jeszcze: "ruderka pozdrawia ruderkę" oraz "Wariaci ratujący stare rudery, łączmy się! ".

Rzeczywiście, remontujący domy z PRL tworzą małą, internetową społeczność. Czy z czasem ich grono rozrośnie się na tyle, że kostka przestanie być ciekawostką, a stanie popularnym mieszkaniowym wyborem?

 - Rzeczywiście, coraz większa grupa nabywców poszukuje na rynku czegoś więcej niż "zwykły dom". Analizują popularność domów jednorodzinnych z PRL można pokusić się o analogię do domów rekreacyjnych typu Brda, one też wróciły do łask po latach, są pięknie remontowane i aranżowane przez nowych właścicieli - tłumaczy Marcin Jańczuk. - Projekty z lat 60. i 70.przełamują deweloperską ofertę, która, choć nieskończenie obfita, często nie zachwyca, nie ma w sobie "tego czegoś". Osób wybierających jednorodzinne budownictwo z PRL będzie coraz więcej, nigdy jednak nie staną się oni dominującą grupą nabywców. Żeby zdecydować się na domek-kostkę i być z tej decyzji zadowolonym, trzeba widzieć w komunistycznym klocku coś więcej, niż tylko tanią bryłę do remontu. Mieć wizję i serce do aranżacji.

Tym, którzy już teraz rozważają taki zakup, Karolina i Klaudia mają do przekazania dwie rady. Po pierwsze, sprawdzać, co się kupuje. A po drugie, uzbroić w cierpliwość i sporą dawkę optymizmu, bo będzie dobrze, ale trzeba trochę poczekać. I trochę popracować.

***

O cyku "Zamieszkanie"

Mieszka nam się źle. Kto wynajmuje - narzeka na czynsz. Kto kupił - na niepewność (bo czy uda się spłacić) i warunki kredytu. Kto żyje w nowym budownictwie - na niedoróbki, kto w starym -  na zużycie budynku. Wszystkim doskwiera niedobór przestrzeni, niefunkcjonalne układy lokali, niedostatek światła. Często nie podoba nam się też to, co poza domem - betonowa, nieprzyjazna, niedostosowane do potrzeb większości przestrzeń publiczna. Czujemy, że dobre, czyli komfortowe, estetyczne i higieniczne miejsce do życia staje się czymś coraz mniej osiągalnym, dostępnym tylko dla osób o najwyższych dochodach. 

Dlaczego tak jest? Czy to przepisy, czy brak naszej zaradności czy może praktyki graczy rynku mieszkaniowego sprawiają, że tak trudno zaspokoić potrzeby mieszkaniowe? Jak wyglądają prognozy na przyszłość? A może inspiracji należy poszukać za granicą lub w praktykach z przeszłości?

"Zamieszkanie"  - autorski cykl realizowany przez Aleksandrę Suławę, to seria wywiadów, reportaży i felietonów, w których autorka wraz z zaproszonymi ekspertami, poszukuje odpowiedzi na te pytania.

O autorce:

Aleksandra Suława - absolwentka historii sztuki oraz dziennikarstwa i komunikacji społecznej. Z Interią związana od 2020 roku, obecnie team leaderka redakcji lifestyle. Za swoje teksty otrzymała nagrodę Kryształowe Pióro oraz nominacje do nagród Grand Press i Nagrody Dziennikarzy Małopolski. Od dawna interesuje się architekturą i urbanistyką, zwłaszcza w ich społecznym ujęciu. Lubi przyglądać się przestrzeni i temu, w jaki sposób wpływa ona na życie jej użytkowników. Wierzy, że dobrze zaprojektowane mieszkanie, dzielnica, miasto mogą w znaczącym stopniu przyczynić się do poprawy niemal wszystkich obszarów życia od samopoczucia, przez relacje społeczne po sytuację zawodową.  W realizowanym w serwisach Kobieta oraz Styl cyklu "Zamieszkanie" wskazuje warte naśladowania przykłady i przestrzega przed praktykami, których lepiej unikać.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy