Reklama

Babcia Szura: Myśmy się z Polakami lubili, to byli nasi sąsiedzi

To było jedno z tych spotkań, do których odliczasz czas, nie możesz się już doczekać, bo głowę rozsadzają ci miliony pytań. Jakim jest człowiekiem? Jaką historię ma do opowiedzenia? Co sprawiło, że przez ponad 70 lat, na przekór całej wsi, kilka razy w tygodniu, chodziła w las na ukryte w nim mogiły ofiar rzezi wołyńskiej?

Na Wołyniu jest dużo komarów

Do naszego spotkania zostało już tylko kilka minut. Jestem w drodze, gdy odbieram telefon od Witolda Szabłowskiego, który odnalazł Ołeksandrę Wasiejko, uczynił ją jedną z bohaterek swoich książek: “Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia" i “Opowieści z Wołynia", a teraz przywiózł do Polski. Ze słuchawki płynie smutna wiadomość, że pani Ołeksandra źle się poczuła i musiała wrócić do pokoju - powiedzieć, że poczułam rozczarowanie, to jakby nic nie powiedzieć.

Od pół godziny siedzimy z Witoldem Szabłowskim i rozmawiamy o Stefanie Banderze i jego negatywnym wpływie na polsko-ukraińskie stosunki (naszą rozmowę przeczytasz w artykule “Oczekiwałbym rzeczy dużo ważniejszej niż wymuszone przeprosiny"), gdy z pomocą córki, do hotelowego lobby wchodzi Babcia Szura. 77-letnia staruszka w pięknej ażurowej chuście, która przykrywa srebrne włosy i w kwiecistej, długiej spódnicy. Z moim wzrostem daleko mi do tytana, ale nawet mnie, pani Ołeksandra sięga zaledwie do połowy ramienia. Ciężka praca w polu i obowiązki dojarki w kołchozie, którą była od czternastego roku życia, przygięły tę drobną, sympatyczną Ukrainkę do jej ukochanej ziemi. Babcia Szura kocha przyrodę, zwierzęta i jak się niebawem okaże - wszystkich ludzi.

Reklama

Ołeksandra Wasiejko ma duże, głęboko osadzone, jasnoniebieskie, pełne życia oczy, w których niczym w lustrze odbijają się jej emocje. Jestem ciekawa, jak tymi oczami postrzega swój Wołyń. 

"Jest dużo komarów’ - żartuje moja rozmówczyni, a w jej oczach pojawia się figlarna iskra, przez co wydają się jaśniejsze. Potem opowiada o rozległych polach, rzece pełnej ryb, licznych bagnach, lesie, w którym zbiera grzyby i jagody. Pani Ołeksandra, choć w Polsce jest dopiero od trzech dni, już tęskni za lasem i planuje wyprawę na borówki, gdy tylko wróci do domu. Babcia Szura bardzo lubi swoje wycieczki do lasu, gdzie od dziecka zabierała ją mama - Ołena i pokazywała jak odróżnić grzyby jadalne od trujących.

W ten las chodziły one jednak jeszcze z innego powodu - szły, by złożyć kwiaty i pomodlić się na mogiłach wymordowanych w 1943 roku Polaków. Pani Ołeksandra miała sześć lat, gdy ojciec zabrał ją po raz pierwszy pod sosny, w których korze wycięto małe krzyże.

I rzeczywiście tak zrobiła. Gdy Leon Popek pojawił się w Sokole, zabrała go na mogiły ofiar rzezi wołyńskiej.

Kalennyk Łukaszuk: Ukrainiec, który ratował Polaków

Skąd ojciec Ołeksandry Wasiejko wiedział, gdzie spoczywają szczątki? Kalennyk Łukaszuk podczas masakry w 1943 roku ratował prześladowanych Polaków. Przewoził ich w bezpieczniejsze miejsca swoją furmanką i dostarczał żywność rodzinom ukrywającym się w pobliskim lesie, dzięki czemu ocalił wiele żyć. Jednak tego dnia, gdy swoim zwyczajem poszedł przerażonym, wygłodniałym ludziom zanieść jedzenie, okazało się, że nie będzie im ono już potrzebne... W lesie znalazł jedynie martwe ciała. Pochował je, a miejsce spoczynku oznaczył krzyżami wyciętymi w korze. 

Gdy jej mąż pomagał Polakom, Ołena Łukaszuk nosiła pod sercem starszą siostrę pani Ołeksandry. Kalennyk próbując ocalić niewinnych ludzi, stawiał na szali nie tylko swoje życie, ale również żony i dzieci. Jak podkreśla historyk, Damian Markowski, za takie działania groziła jedna kara - śmierć.  

O znanych i przemilczanych faktach dotyczących rzezi przeczytasz w rozmowie z doktorem Damianem Markowskim - “Ukraina nie zgodzi się na ekshumacje na Wołyniu".

Ołeksandra Wasiejko: Myśmy się z Polakami lubili, to byli nasi sąsiedzi

Kalennyk Łukaszuk lubił Polaków i swoją sympatią zaraził córkę, która urodziła się w 1946 roku, a więc nie pamięta przedwojennego Wołynia, przez znaczną część swojego życia nie poznała też żadnego Polaka.

“Nie pamiętam Polaków na Wołyniu, ale tatko dużo mi o nich opowiadał, pokazywał miejsca, w których mieszkali. Tatko był wozakiem, pracował u Polaków i tam nauczył się języka. Myśmy się z Polakami lubili, to byli nasi sąsiedzi. Nie pamiętam tamtych czasów, ale ciągle mam wrażenie, jakby oni cały czas byli między nami" - mówi pani Ołeksandra. 

Obecność Polaków czują też inni mieszkańcy wsi, bo Babcia Szura nie raz słyszała pytania, czy nie boi się chodzić sama po lesie, bo tam duchy Polaków mieszkają. Ołeksandra Wsiejko ma tylko jedną odpowiedź: “Dlaczego mam się ich bać? Przecież to dobrzy ludzie i wiedzą, że tatko chciał ich ratować".

Przez 70 lat opiekowała się polskimi grobami na Wołyniu

Od czasu, gdy jako sześciolatka poznała miejsce pochówku zamordowanych podczas rzezi wołyńskiej Polaków, Ołeksandra (jeszcze wtedy Łukaszuk) często je odwiedzała. “Niedaleko tego miejsca razem z innymi dziećmi ze wsi paśliśmy krowy. Prosiłam wtedy, żeby popilnowali moich zwierząt, a ja biegłam zanieść na groby zerwane na łące kwiaty".

Ołeksandra dorastała. Po skończeniu szóstej klasy podstawówki zakończyła swoją edukację, a jako czternastolatka zaczęła pracę w kołchozie. Potem wyszła za mąż, urodziła dzieci. Jej rodzice odeszli, musiała też pochować córkę, która zmarła podczas jednego z ataków epilepsji. Następnie odszedł jej mąż, dzieci założyły własne rodziny, pojawiły się wnuki i prawnuki. Życie płynęło, mimo to Babcia Szura, nigdy nie przestała odwiedzać polskich mogił.

We wsi nie wszyscy przychylnie patrzyli na te jej praktyki, ludzie woleli zapomnieć o zbrodni, którą tutaj popełniono. Babcia Szura zaś - dawniej zagłębiająca się w las z kwiatami, a teraz idąca ze zniczami na cmentarz w Ostrówkach, gdzie pochowano ekshumowane z tak zwanego Trupiego Pola szczątki ofiar - jest jak żywy pomnik ciągle przypominający im o rzezi.

Modlitwa Babci Szury: Miej w opiece cały naród polski, który jest dla nas jak bracia

W rozmowie z Babcią Szura często przewija się motyw Boga i religii. Co rano klęka przy oknie, trzy razy robi znak krzyża i głową dotyka ziemi, odmawia modlitwę “Ojcze nasz" po ukraińsku, a potem drugą, ułożoną przez siebie, w której padają też słowa: 

Treść całej modlitwy przytacza Witold Szabłowski w książce “Opowieści z Wołynia". Babcia Szura swoją modlitwę kończy odmawiając “Ojcze nasz" po polsku. 

“Mamusia zawsze powtarzała, że zmarli są blisko nas i nas słyszą, dlatego nie można przy nich płakać, żeby ich nie martwić. Nie powinno się im też o przykrych rzeczach opowiadać". Mówi pani Ołeksandra i opowiada historię, gdy razu pewnego przyśniła się jej zmarła córka. “Przyszła do mnie i mówi, że ma ogromną ochotę na borówki, a ona zawsze bardzo lubiła borówki". Gdy Babcia Szura wstała rano, od razu pobiegła do lasu, żeby nazbierać jagód. Wróciła do domu i chciała je przesypać do dzbanka, a odwiedzała ją w tym czasie sąsiadka: “Co ty aż tyle chcesz na grób zanosić? Weź, nasyp trochę na spodek, a resztę sprzedaj, zarobisz parę kopiejek". Choć pani Ołeksandra tego nie mówi, musiała ją ta sugestia oburzyć, bo kwituje słowa sąsiadki zdaniem: “A co ja będę swojemu dziecku jagód żałować dla paru kopiejek?" Zabrała Babcia Szura borówki i zaniosła je na grób córki. 

Pani Ołeksandra uważa, że zmarli nas słyszą, dlatego rozmawia z nimi tak, jakby byli obok niej. Podczas rozmowy z córką poczuła ogromny smutek, zatęskniła za swoim dzieckiem, które tak szybko opuściło ten świat, ale ze wszystkich sił powstrzymywała łzy, bo przy zmarłych nie wolno płakać, żeby ich nie martwić. Gdy pani Szura opowiada tę historię, jej niebieskie oczy ciemnieją, jakby przesłoniły je burzowe chmury.

Tę samą zasadę stosuje Babcia Szura, gdy odwiedza polskie groby, nie tylko modli się za zmarłych, ale także z nimi rozmawia. Choć nie zna ludzi, którzy są w nich pochowani, opowiada im o sobie i swojej rodzinie, mówi o pięknie przyrody, na które Ołeksandra jest szczególnie wrażliwa. Stara się opowiadać im o rzeczach radosnych. Nie mówi natomiast o smutkach, nie wspomina o rzezi, bo mogłoby to być dla nich przykre.

Pokora ma na imię Ołeksandra Wasiejko

Jeśli pokora miałaby przybrać postać człowieka, to zostałaby Ołeksandrą Wasiejko. Nie uważa się ani za gwiazdę telewizji, choć udzieliła już wielu wywiadów, ani za bohaterkę, choć prezydent RP wręczył jej medal, ani za kogoś wybitnego. Nie chce też mówić o smutkach i przykrych rzeczach związanych z tym, że przez tyle lat opiekowała się polskimi mogiłami.

Dopiero na sam koniec rozmowy, przy okazji innej opowieści, przyznaje, że nie raz słyszała od jednej z mieszkanek wsi: "Ty nie jesteś Ukrainka, jak ty tak na te groby chodzisz. Skoro tak tych Polaków lubisz, to czemu sobie do nich nie pojedziesz". Takie słowa musiały Babcię Szurę zaboleć, ale nawet jeśli tak było - nie przyznaje tego. Kontynuuje swoją opowieść o synu tej kobiety, który dziś jest w Polsce. Zamyśla się chwilę nad całą sytuacją, ścisza głos i konfidencjonalnym tonem, kiwając przy tym głową ni to do swoich myśli, ni to do aktualnej sytuacji, stwierdza: "I teraz dla tej kobiety Polacy już nie są ci źli, teraz są dobrzy". Choć babcia Szura musiała czekać siedemdziesiąt lat, żeby przestano wytykać ją palcami za opiekowanie się grobami Polaków - wiele wskazuje na to, że wreszcie nadszedł ten czas.

Zobacz również: Niecodzienne znalezisko pod Krakowem. Ma ponad 7 tysięcy lat

Medal od prezydenta Polski

To nie jest pierwsza wizyta Ołeksandy Wasiejko w Polsce. W 2019 roku Babcia Szura odebrała z rąk prezydenta Andrzeja Dudy pierwszy w historii medal Virtus et Fraternitas (Siła i Braterstwo) - odznaczenie przyznawane za niesienie pomocy, ratowanie przed zbrodniami i ludobójstwem oraz pielęgnowanie pamięci o Polakach. 

Przez długi czas, gdy podejmowano temat rzezi wołyńskiej, mówiono jedynie o ofiarach i ich mordercach (tak po stronie UPA, jak i AK), ale wśród Ukraińców, była też wcale nie tak mała grupa ludzi, którzy zamiast za kosy, motyki i siekiery, chwycili za ręce uciekających i prowadzili ich w bezpieczne miejsca, narażając przy tym życie swoje i swoich rodzin.

“Tatko", jak mówi o Kalennyku pani Ołeksandra, przewidział, że nie dożyje powrotu Polaków na Wołyń, dlatego wskazał córce groby w lesie. Jednak przecież wcale nie musiała zastosować się do ojcowskiej woli, nie musiała też tak często odwiedzać tych mogił.

Lekcja Babci Szury

Co kieruje człowiekiem, który pomimo błota, mrozu, deszczu, uszczypliwych komentarzy sąsiadów przez siedemdziesiąt lat, kilka razy w tygodniu, idzie na leśne mogiły nieznanych sobie ludzi, by się za nich pomodlić? Pani Ołeksandra nie ma odpowiedzi na to pytanie - po prostu czuła, że tak trzeba. To była wewnętrzna potrzeba, której nie da się wyjaśnić. A może wyjaśnienie jest bliżej, niż sądzimy? Może tkwi ono w charakterze człowieka i ma prostą nazwę? Dobroć. 

Kiedy rozmawia się z panią Ołeksandrą nie można nie zauważyć, że dla niej każda osoba jest po prostu człowiekiem. Nie Polakiem, nie Ukraińcem, nie Żydem, nie prawosławnym, nie katolikiem, nie profesorem, nie dziennikarzem, nie rolnikiem - w pierwszej kolejności jest człowiekiem. Kaci z Oświęcimia, Wołynia, Srebrenicy i Buczy robili wszystko, by odzierać swoje ofiary z człowieczeństwa. To dehumanizacja drugiego człowieka leży u podstaw wszystkich ludobójstw w historii i kiedy rozmawia się z Ołeksandrą Wasiejko nie można nie dojść do wniosku, że to pierwsza i najważniejsza lekcja, jakiej możemy się od niej nauczyć: trzeba zawsze widzieć w drugiej osobie człowieka.

Zobacz również: Nie przeczytasz o tym w żadnym podręczniku. Stulatka opowiada o wojnie i Wielkanocy

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: historia Polski | Wołyń
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy