Gotowanie jest seksowne
Kiedyś Miss Polonia i najseksowniejsza rzeczniczka rządu w historii trzeciej RP, dziś od wielkiego świata woli zacisze swojej kuchni, w której uczy Polaków gotować. Mówi "stop" drastycznym dietom, chwali tłuszcz i przekonuje, że gotowanie jest niezwykle intymnym zajęciem. Nam Ewa Wachowicz opowiada o swoich ulubionych potrawach.
Karolina Siudeja, Styl.pl: To prawda, że gotować nauczyła się pani od mamy?
Ewa Wachowicz: Moja mama jest niesamowitą kucharką. Z jednej strony gotuje bardzo tradycyjnie, z drugiej - lubi eksperymentować. I ma wielką przyjemność w gotowaniu dla innych. Tylko ona potrafi przygotować czternaście wymyślnych dań dla swoich gości na imieniny. To nawet ja nie robię tylu.
Pani imieniny wypadają w Wigilię.
- Tak, dlatego robię 12 dań! (śmiech)
Jak wspomina pani święta Bożego Narodzenia z dzieciństwa?
- Pamiętam, jak złościłam się, że przez te imieniny wypadające w Wigilię dostawałam tylko jeden prezent. Mój dziadziuś odpowiadał mi, że to przecież nieprawda, bo dostaję dwie pomarańcze - jedną na imieniny, drugą pod choinkę. Wtedy to był towar deficytowy i czasem jedna pomarańcza musiała starczyć za cały prezent. Do dziś zresztą jak myślę o świętach, to kojarzą mi się z aromatem pomarańczy.
- Wspominam też, że jako mała dziewczynka nie lubiłam grochu ze śliwkami, a teraz jest to moje ulubione danie świąteczne, które przygotowuję na Wigilię. Od zawsze na naszym stole goszczą też trzy rodzaje pierogów: słodkie z serem, ruskie oraz z kapustą i grzybami.
Sama lepi pani pierogi?
- Tak, a cóż w tym dziwnego? Pochodzę z domu, w którym pierogi robiło się w momencie, gdy wracaliśmy z pola, nie było nic do jedzenia i trzeba było szybko przygotować obiad. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego w książkach kucharskich pierogi są oznaczane jako trudne, skoro roboty jest na maksymalnie pół godziny. Wystarczy zaparzyć ciasto, dodać jajko i zagnieść. W międzyczasie, gdy ono leżakuje, robi się jakiś błyskawiczny farsz, albo wyjmuje z lodówki sezonowe owoce i... lepi. Natomiast na Boże Narodzenie pierogi robię dwa tygodnie wcześniej i jeszcze surowe zamrażam.
Organizacja w kuchni jest bardzo ważna.
- Najważniejsza! Dobrą organizację wyniosłam z domu. Nie jestem zwolenniczką spędzania całego dnia w kuchni. Wręcz przeciwnie. Moja mama też tak nie robiła. Rodzicie mieli gospodarstwo rolne, oprócz tego pracowali w warsztacie. Mama nie mogła sobie pozwolić na gotowanie skomplikowanych posiłków.
- Jedna z moich książek poświęcona była zresztą gotowaniu ekspresowemu - "Ewa gotuje - szybko". Ja, owszem, lubię tradycyjną kuchnię i sięgam po stare, pracochłonne przepisy, ale modyfikuję je z myślą o tym, w jakich czasach żyjemy. A żyjemy szybko.
Do księgarń trafiła właśnie pani czwarta książka - "Ewa gotuje - ulubione". Czym różni się od poprzednich?
- Zacznę może od tego, czym się nie różni. Jak zawsze są w niej sprawdzone, dobre, domowe przepisy, które nie mają prawa nie wyjść. Na to mogę dać gwarancję.
- Zebrałam w niej wszystkie moje ulubione potrawy. Są na tyle proste, że książka może być dobra zarówno dla osób, które nigdy nie gotowały, jako zachęta do kucharzenia, jak i dla tych, którzy już gotują. Oni nie potrzebują dokładnych receptur, ale być może zainspiruje ich jakieś danie lub połączenie smaków. Np. karczek z kapustą kiszoną i ananasem, który okazał się hitem po jednym z moich programów.
Skoro wspomniała pani to danie, nie mogę nie zapytać, dlaczego Polacy wciąż tak niechętnie podchodzą do innowacyjnych przepisów? Na połączanie mięsa z owocami wiele osób kręci nosem. Popularne w programach kulinarnych smaki, np. imbir czy awokado, wciąż nie przyjęły się we wszystkich domach.
- Spotykam się z tym. Być może wynika to z tego, że nie wyrosło jeszcze pokolenie, które gotuje inaczej. Nasze ulubione smaki, to te, które pamiętamy z dzieciństwa, a kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu gotowano bardzo tradycyjnie. W polskiej kuchni nie istniały połączenia słodkiego z pikantnym albo ze słonym, które są popularne w kuchniach świata.
- Jeszcze do niedawna niektóre produkty były w Polsce niedostępne. I nie mam tu na myśli dużych miast - bo tu, w Krakowie, kupię nawet świeżą trawę cytrynową i homara. Ale w mniejszych miejscowościach nie zawsze da się kupić bardziej wyszukane produkty. Dlatego w moich przepisach stosuję tylko takie składniki, które są powszechnie dostępne.
Czy polska kuchnia nie wydaje się pani za tłusta?
- Odpowiem pani przewrotnie - to bardzo dobrze, że jest tłusta. Studiowałam technologię żywności i mam hopla na puncie wszelkiego rodzaju opracowań na temat wartości odżywczych i diet. I wiem jedno: tłuszcz jest nam niezbędny. Bez niego nie ma mowy o zdrowym odżywaniu. Nawet przy odchudzaniu potrzebne są tłuszcze - wielonasycone kwasy tłuszczowe zapewniają prawidłowy metabolizm organizmu.
- Jestem zwolenniczką teorii, która mówi, że to co jemy, powinno być uzależnione od klimatu, w którym żyjemy. W Polsce mamy dość ciężkie zimy, nie możemy więc stosować kuchni śródziemnomorskiej przez cały rok. Zamiast sałatek musimy jeść żury, kapustę, ziemniaki. Kaloryczność jest nam wówczas bardzo potrzebna. U mnie w domu zawsze panowała sezonowość kuchni - mama zaczynała kiszenie żuru w listopadzie, a kończyła gdy za oknem pojawiały się pierwsze zielone listki.
- Wszystkie produkty light i te bez tłuszczu są bardzo niezdrowe. Ja jestem zwolenniczką używania normalnych, tłustych produktów, np. śmietany, tyle że oczywiście w odpowiednich proporcjach.
Chronicznie odchudzające się celebrytki muszą tego pani bardzo zazdrościć. Była Miss Polonia, która do dziś zachwyca fantastyczną figurą, dodaje do ciasta śmietanę, podczas gdy one żyją na brokułach i kurczaku na parze.
- Patrzę na jedzenie nie w kategoriach kalorii, a wartości odżywczych. Nie lubię liczyć kalorii.
Nigdy nie była pani na diecie!?
- Byłam! Milion razy. A co pani myśli, że jak ja byłam Miss Polonia i miałam rozmiar O, to się tak z niczego wzięło? Owszem, zawsze byłam szczupła, ale jak jechałam na wybory miss świata i wiedziałam, że będę reprezentowała Polskę, to chciałam mieć sylwetkę bez zarzutu, bardzo dużo ćwiczyłam. I oprócz tego, że zdobyłam tytuł trzeciej wicemiss świata, to dostałam też tytuł the best body wyborów. Wtedy ważyłam 54 kilogramy przy wzroście 175 cm. I umówmy się - to nie jest naturalna proporcja.
- Nie zgadzam się, że wszyscy mamy być chudzi! Nie każdemu to pasuje. Poza tym nasza waga zmienia się z wiekiem, zależy też od gospodarki hormonalnej i genów. Nie wyobrażam sobie, żeby moja mama ważyła teraz 50 kilogramów, to byłoby nienaturalne. Nie warto chudnąć za wszelką cenę.
Przyzna pani, że odrobina kształtów może wyjść kobiecie na dobre.
- Ależ oczywiście. Kobieta, która ma kształty, jest cudowna!
Jest pani nazywana polską Nigellą Lawson. Cieszy czy raczej drażni panią takie porównanie?
- Jest to dla mnie bardzo zaszczytny tytuł, nie ukrywam. Słyszę to często i zawsze odbieram jako wielki komplement.
Seksapil w kuchni pomaga?
- Oczywiście, bo kuchnia jest seksowna, jedzenie i gotowanie jest seksowne. Jest czymś bardzo intymnym.
Tak jak wspólne gotowanie z partnerem...
- Uwielbiam gotować z kimś. Nie tylko z partnerem, ale także z przyjaciółmi. Moja kuchnia jest tak zaprojektowana, żeby przy blacie swobodnie mogły pracować dwie osoby. Można to zresztą zobaczyć w programie "Ewa gotuje", który jest kręcony w moim domu, w mojej kuchni, nie w żadnym studiu, tu nie ma ściemy.
- A jeśli chodzi o gotowanie z "partnerem", to serdecznie zapraszam do oglądania mojej najnowszej produkcji "Przez żołądek do serca", gdzie kucharzę z bardzo młodym, zdolnym i niezwykle przystojnym Witkiem Iwańskim.
Nigella traktuje gotowanie i jedzenie jak terapię. O wielu daniach mówi, że to jej lekarstwo na chandrę. Pani też ma taki przepis, który wywołuje uśmiech na twarzy?
- Uwielbiam czekoladę do picia. Ona zawsze poprawia mi humor. W domu obowiązkowo mam kilka czekolad, zwykle gorzkich. Roztapiam je, miksuję z mlekiem, dodaję łyżkę kakao, które daje mu wyśmienity aromat. I oczywiście przyprawy. Uwielbiam połączenie czekolady z imbirem, miętą lub papryczką chilli.
- Z czekolady robię też minitorciki, na które przepis zawarłam w swojej najnowszej książce. Zawsze robię ich podwójną porcję, część piekę od razu, a część zamrażam. Potem mogę wyciągnąć je i podać w każdej chwili. Te czekoladowe cuda to największa nagroda dla mojej córki, kiedy wróci ze szkoły z dobrą oceną. Po upieczeniu w środku są jeszcze miękkie i lejące, a chrupkie i pulchne na zewnątrz. Nie można się im oprzeć - bo i po co?
Rozmawiała: Karolina Siudeja