Reklama

Role, które trudno pogodzić. Marcela Marcisz o sporcie i macierzyństwie

W 2017 roku Marcela Marcisz powiedziała „dość” dalszej zawodowej karierze. Nie powiedziała jednak stop. Biegi narciarskie nieprzerwanie są jej największą życiową pasją, a dziś była zawodniczka zaraża miłością do tego sportu najmłodszych. Nie zawsze było jednak łatwo. Marcela Marcisz zdradza jak zaczęła się jej sportowa kariera, opowiada o najpiękniejszym, a zarazem najbardziej bolesnym momencie swojego życia, aż w końcu zdradza sekret, jak połączyć codzienność zawodowego sportowca i rodzica.

"Ciężka praca to jest jedno, ale żeby mieć marzenia związane z daną dyscypliną musisz mieć duszę sportowca" - przyznaje Marcela Marcisz, biegaczka narciarska, wielokrotna uczestniczka zawodów mistrzostw świata i Pucharu Świata. Pochodzi ze sportowej rodziny. Narciarstwo uprawiali jej rodzice, a zawodniczkami są także jej siostry - Ewelina i Izabela.

Spotykamy się w zaśnieżonej Ptaszkowej, wiosce na południu Polski, słynącej z zamiłowania mieszkańców do biegów narciarskich. To tutaj była zawodniczka odnalazła swoją nową pasję - pracę z dziećmi. Zanim do tego doszła na jej życiowej drodze pojawiło się jednak wiele lepszych i gorszych momentów. Jak wygląda życie zawodowego sportowca, a w szczególności sportowca-mamy?

Reklama

Aleksandra Tokarz, Interia.pl: W jakiej roli czujesz się lepiej - jako zawodniczka czy jako trenerka?

Marcela Marcisz, biegaczka narciarska, wielokrotna uczestniczka zawodów mistrzostw świata i Pucharu Świata: W niektórych aspektach to się poniekąd przekłada. Jako zawodniczka miałam cel. Celem jest stanąć na starcie i jak najszybciej dobiec do mety. Teraz, jako szkoleniowiec w klubie "Jaworze" w Ptaszkowej chcę, żeby mój zawodnik w jak najszybszym tempie, jak najlepszej technice, jak najlepszym stanie psychicznym pokonał dystans od startu do mety. W wielu aspektach to się zazębia.

Na pewno praca jest inna. Jako zawodniczka pracowałam na swoje nazwisko, stricte na swój wynik, na bycie czyjąś dumą. Teraz pomagam dzieciakom być czyjąś dumą. To zupełnie inna odpowiedzialność. Tam wychodziłam na trening, byłam panią swojego sukcesu. Teraz to ja uczę dzieci treningu.

Jak im idzie?

Pamiętajmy, że te dzieciaki mogą, a nie muszą być mistrzami olimpijskimi. Mają się po prostu dobrze bawić. Moim zadaniem jest zaktywizowanie ich na tyle, żeby stały się motorem napędowym dla rodziców. Przy okazji zabawy przemycam wiele z elementów techniki, czego dzieciaki nie są do końca świadome. Myślę, że się lubimy.

Jeżeli ktoś ma wypalenie zawodowe to proponuję jako terapię psychologiczną pracę z takimi dziećmi. Każdemu będę tego życzyć. Uśmiech tych dzieciaków, frajda z treningu, to, że wszędzie jest ich pełno, jest fantastyczne.

Zobacz również: Marta Dębska o sztuce biegania w górach. „My, kobiety, nie powinnyśmy bać się mierzyć wysoko”

Biegi narciarskie, przynajmniej z poziomu obserwatora, są jedną z trudniejszych dyscyplin sportowych. Na trasie jesteś sama i tylko przy pomocy własnej podświadomości musisz poradzić sobie z wszelkimi, fizycznymi i psychicznymi, bolączkami. Jak radzi sobie z tym zawodowy sportowiec?

Nigdy nie jesteś sama na trasie. Zawsze masz jakąś dobrą duszę, której oddałaś się we władanie. Taką osobą czasem jest trener, czasem fizjoterapeuta, czasem psycholog. Kiedy przychodzi największy kryzys na trasie trener to czuje, wie, gdzie ten kryzys może nastąpić. A jeszcze lepiej, jeśli kiedyś był zawodnikiem, bo pamięta te momenty.

Kształtowanie psychiki zaczyna się już na etapie dzieciństwa. I wtedy dla mnie taką dobrą duszą był mój tata. Nigdy nie byłam na trasie sama. Dlaczego nie mama? Dlatego, że moja mama bardzo mocno przeżywała każdy nasz start. Tata, do momentu wejścia do kadry, był moim szkoleniowcem. Zawsze w tym kryzysowym momencie na trasie on po prostu był. Powiedział mi dobre słowo, podał mi czas, ewentualną stratę, albo po prostu krzyknął tak głośno, że biegłam jeszcze szybciej, żeby już go nie słyszeć. Podczas treningu również znajdował się w takich miejscach, gdzie motywacja była niezbędnym elementem. Ale pamiętam jeden z największych kryzysów na trasie. Biegłam wtedy na 50 kilometrów.

Ostro brzmi. Trudno sobie wyobrazić przebiegnięcie takiego dystansu bez żadnego kryzysu.

To była moja pierwsza 50-tka w życiu. Ktoś mi mówił jak rozłożyć siły, ktoś podpowiadał gdzie mocniej się przyłożyć, ale to jest nic, dopóki sam tego nie przeżyjesz. Tata nie jest w stanie być na takim dystansie w każdym miejscu, w którym przychodzi kryzys, bo wtedy tych kryzysów jest ogromnie dużo.

Zobacz również: "Nie pamiętam dnia, w którym zginął mój tata, ale pamiętam każdą noc bez niego"

Co wtedy robiłaś?

Myślałam o schabowym mojej mamy. Sprzedaję tę receptę każdemu. Kiedy na treningu jest ciężko, na pewno na zawodach będzie lżej. Jeśli ci ciężko na biegu, pomyśl o czymś przyjemnym, o czymś, co pozwoli ci zapomnieć i dać ci strefę komfortu. To nic innego, jak oszukać psychikę.

O czym myśli zawodnik, kiedy biegnie? Oprócz schabowych w chwilach kryzysu.

Żeby jak najszybciej dobiec do mety. Kiedy masz przed sobą innego zawodnika, myślisz o tym, żeby jak najszybciej go minąć. Masz przed sobą jakiś wyznacznik. Kiedy jesteś już ukształtowanym biegaczem i bardzo dobrze znasz swoje ciało, to wiesz jaka jest bariera, której nie możesz przekroczyć.

Lepiej kogoś gonić czy uciekać?

To niezwykle indywidualna kwestia. Czasami łatwiej jest kogoś gonić, bo z logistycznego punktu widzenia osoby z coach zone mogą podać ci jaką masz stratę. Zawsze możesz przyspieszyć.

Zobacz również: Jej wysokość Perła Alp

Jak to się wszystko zaczęło? Kiedy uświadomiłaś sobie, że biegi narciarskie są całym twoim życiem?

Moi rodzice też biegali na nartach, poznali się w szkole mistrzostwa sportowego. Jestem pierworodna, najstarsza z rodzeństwa i chyba nie miałam po prostu innego wyboru. Co więc innego może robić moje dziecko? Biegać.

Sama wybrała taką ścieżkę?

Broń Boże jej nie zmuszałam. Miałam z tyłu głowy, że byłoby świetnie, gdyby podjęła taką, a nie inną decyzję - wtedy będziemy mieć wspólną pasję, będę mogła jej pomóc. Oddałam ją do klubu pod skrzydła trenera klubowego, ale do pewnego etapu sobie ją wychowałam, tworząc jej duszę sportowca. Ciężka praca to jest jedno, ale żeby mieć marzenia związane z daną dyscypliną musisz mieć duszę sportowca. Musisz to po prostu lubić. Musisz w to wierzyć i mieć sportowe marzenia.

Moja starsza córka ma 12 lat i od dwóch sezonów biega w klubie, z którego poniekąd wywodzi się mój tata. Oddałam ją pod opiekę szkoleniowców, bo wiedziałam, że bardzo ciężko będzie mi pogodzić dwie funkcje - mamy i trenera. Dopiero kiedy stałam się mamą tak naprawdę zrozumiałam, jak ciężką robotę miał do odwalenia mój tata. W pewnym momencie musisz dokonać wyboru - albo jesteś rodzicem, albo jesteś szkoleniowcem. Bo te dwie funkcje nie mogą wzajemnie się przenikać.

Zobacz również: Ratownik GOPR o zachowaniu turystów w górach. „Niektórzy są jak piraci drogowi”

Trener jest typowo zadaniowcem, który wymaga od ciebie i wyciąga z ciebie siły, o których ty sama nie masz pojęcia. Natomiast rodzic jest od tego, żeby pocieszyć, jak jest kryzys, przytulić, zmotywować, klepnąć w ramię, albo po prostu przemilczeć i dać buziaka w czoło. Ja wiedziałam, że temu zadaniu chyba nie podołam. Do 8. roku życia to się dało realizować, ale w momencie, kiedy chciałam ją wprowadzić w system rywalizacji sportowej, nawet na lokalnych zawodach, czy też wprowadzić ją w zajęcia grupowe zauważałam, że zaczynam od niej wymagać więcej niż od innych. Wracamy do domu i to nie są zamknięte drzwi, a cały czas rozmawiamy o treningu, o zajęciach. Zamiast jednać i tworzyć super relację z dzieckiem, było duże prawdopodobieństwo, że ja przestanę być tą mamą, która rozkłada płaszcz, która jest azylem dla dziecka. Myślę, że dla kobiety to jest bardzo trudne. Ale to była najlepsza decyzja, jeżeli chodzi o rodzicielstwo.

Jeżdżę teraz na zawody i jestem najwierniejszym kibicem mojej córki. Jestem właśnie w tych miejscach, w których może pomóc jej moje wsparcie. Dzisiaj moja córka jest dwukrotną medalistką Mistrzostw Polski. Nie sądzę, żeby ten sam wynik miał szansę pojawienia się, gdybym ja ją szkoliła. Moja młodsza, 5-letnia córka jest przypisana do klubu, w którym pracuję. Na razie dobrze się bawimy.

Jaki moment swojej kariery wspominasz najlepiej?

Pamiętam ten czas, jakby to było wczoraj. To był październik, przełomowy rok w moim życiu. Nie dość, że była to klasa maturalna, to jeszcze moje "być albo nie być" w sporcie. Jeżeli zrobię dobry wynik to wchodzę do kadry młodzieżowej i zaczyna się naprawdę zawodowy sport - zawody międzynarodowe, puchary świata, mistrzostwa świata. Każdy sportowiec ma marzenie o Igrzyskach Olimpijskich i ja też o tym marzyłam.

W listopadzie, dwa dni przed moimi 18. urodzinami mój brat zmarł. Ogromna tragedia, a jednocześnie szczyt przedsezonowy. Jak stanąć na nogi? Jak jechać na zawody, gdzie w każdym miejscu byliśmy razem? Nie wiem jak to się stało, ale właśnie wtedy zdobyłam złoto Mistrzostw Polski, wygrywając z przyszłą mistrzynią świata do 23 lat. Chyba to był ten najpiękniejszy moment mojej kariery. Tak bolesny, a tak cudowny jednocześnie. Przy każdej chwili słabości wiedziałam, że mam anioła stróża i nic w moim życiu nie dzieje się przez przypadek. Od tego momentu wszystko się zaczęło.

Zobacz również: Miłość na szlaku. Szukali towarzysza na wycieczkę, znaleźli drugą połówkę

Co było dalej?

Życie na walizkach.

Jak wygląda życie zawodowego sportowca? A szczególnie sportowca-mamy?

Sport nie tylko daje wydolność, siłę, szybkość. Sport, szczególnie sport indywidualny, pozwala kształtować charakter. Kiedy zdecydowałam się na posiadanie dziecka wiedziałam, że będzie ciężko. A może nawet nie wiedziałam, a wszyscy mi to mówili. Myślałam, że będzie lżej. Kiedy moje rywalki odpoczywały po treningu, ja miałam drugi etat. Teraz, przez pryzmat czasu mogę powiedzieć, że dużo mi to pomogło, bo moja głowa odpoczywała od presji startowej.

Do momentu posiadania dziecka jeździłam ja i moje walizki. Potem jeździłam ja, moje walizki, plecak doświadczeń w postaci mojego dziecka i jej walizka. Przybyło trochę bagażu.

Ktoś ci pomagał?

Mój anioł stróż. Cały czas czułam, że mam jego wsparcie. Z racji sportowego charakteru nie chciałam w żaden sposób zostawiać mojej córki z dziadkami. Moje dziecko, zdecydowałam się na to, więc muszę zacisnąć zęby i nic nie może się odbyć jej kosztem. Ja ją po prostu wszędzie ze sobą zabierałam. A przy okazji trafiałam na super ludzi.

Studiowałam, robiłam treningi i miałam dziecko. Nie do pomyślenia. Chętnie bym się wróciła do tego okresu. Było ciężko, ale było warto.

Jakie są dzisiaj twoje marzenia?

Marzeń się nie zdradza. Ale mam cel. Chciałabym żeby dzieciaki, z którymi obecnie pracuję, w zimie nie chciały robić nic innego, tylko biegać na nartach. A przy okazji jeśli wychowam przyszłego mistrza Polski lub mistrza świata, to będziesz mi mogła jedynie pogratulować.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama