Ratownik GOPR o zachowaniu turystów w górach. „Niektórzy są jak piraci drogowi”
- Skrajnie nieodpowiedzialne zachowania dotyczą kilku czy kilkunastu osób w przeciągu roku, dlatego też nie można wrzucać wszystkich do jednego worka. Tej niewielkiej grupie zawdzięczamy jednak stereotyp, że w góry idą potencjalni samobójcy – mówi w rozmowie z Interią Adam Tyszecki z beskidzkiej grupy GOPR. Z ratownikiem rozmawiamy o ostatnich akcjach ratunkowych, które miały miejsce w ekstremalnych warunkach pogodowych.
Natalia Grygny, Interia.pl: Pomimo apeli, alertów, zagrożenia lawinowego, niebezpiecznej pogody niektórzy decydują się na górskie wyprawy. Skrajna nieodpowiedzialność? Brak świadomości?
Adam Tyszecki, ratownik górski, GOPR Beskidy:
- Skrajnie nieodpowiedzialne zachowania dotyczą kilku czy kilkunastu osób w przeciągu roku, dlatego też nie można wrzucać wszystkich do jednego worka. Tej niewielkiej grupie zawdzięczamy jednak stereotyp, że w góry idą potencjalni samobójcy.
- Trzeba to wyraźnie rozgraniczyć. Sporo osób, które spotykamy na szlakach jest przygotowana w bardziej lub mniej świadomy sposób, a już to pozwala na bezpieczną wędrówkę. Jednak jest i grupa ludzi, którzy nie powinni się tam znaleźć.
O jakiej grupie konkretnie pan mówi?
- Z naszych obserwacji wynika, że to najczęściej osoby, które nie mają świadomości, na co się piszą, idąc w góry, gdy warunki są - delikatnie mówiąc - trudne. To turyści nieodpowiednio przygotowani sprzętowo i pod kątem sprawdzenia pogody. Ignorują wydawane ostrzeżenia albo nie interesują się nimi wcale. Wtedy pakują w kłopoty na własne życzenie.
- Do tego dochodzi też brak przygotowania kondycyjnego. Wyjście w trasę w skrajnie trudnych warunkach często kończy się tak, że konieczna jest pomoc ratowników górskich. Tutaj dochodzi jeszcze jedna kwestia, którą obserwujemy. Takie osoby często niestety nie wiedzą nawet, jak wezwać pomoc. Nie są to co prawda nagminne przypadki, ale owszem, zdarzają się.
Zobacz również:
Zobacz również:
Wypadki się zdarzają, również z przyczyn losowych.
- Oczywiście, a miewają je nawet najlepiej przygotowani. Zdarza się tak, że ktoś poślizgnie się, chociaż ma założone raczki czy raki, albo ze względu na długie przebywanie w terenie dozna odmrożeń. Takie rzeczy się dzieją i trudno tu mówić o ewidentnej winie, jednak z drugiej strony nawet i takich sytuacji można byłoby uniknąć.
- Jako ratownicy jesteśmy jednak dalecy od oceniania, że turyści wychodzący w góry, są naszymi potencjalnymi "klientami". Bo nawet w bardzo trudnych warunkach niektóre osoby - dobrze przygotowane i doświadczone - sobie poradzą. Istotna jest kwestia świadomości swoich możliwości i przygotowania.
W przeciągu ostatnich dni często informują państwo o swoich interwencjach. Do jakich przypadków ratownicy byli wzywani najczęściej?
- Tuż przed minionym weekendem [4-5 lutego - przyp. red.] w górach doszło do obfitych opadów śniegu, a towarzyszył im silny wiatr. Jednego dnia mieliśmy cztery wyprawy w tym samym czasie, co zdarza się bardzo rzadko. Był to wzmożony i trudny czas, a warunki na szlakach dały się turystom we znaki i dla niektórych okazały się zaskoczeniem. Oczywiście były takie prognozy, a my byliśmy postawieni w stan pełnej gotowości i przygotowani na to, co może się zdarzyć.
Na przestrzeni lat zaobserwował pan wzrost świadomości wśród ludzi, jeśli chodzi o przygotowanie do górskich wypraw? Turyści zdają sobie sprawę, że ze zmienną pogodą i żywiołem mogą po prostu nie wygrać?
- Współcześnie na pewno jest o wiele większa dostępność środków, które pozwalają sprawdzić pogodę,jak i materiałów pomocnych w przygotowaniu do wyprawy. Jako GOPR staramy się mocno profilaktykę rozwijać i jeśli ktoś poszukuje takich informacji, to na naszych stronach w sieci czy w mediach społecznościowych jest w stanie zaczerpnąć odpowiedniej dawki wiedzy i starannie zaplanować wyprawę.
- Obecnie rzadko dochodzi do sytuacji, gdy turyści potrzebują pomocy ze względu na ubiór niedostosowany do warunków. Owszem, grupa ludzi, do której takie informacje nie docierają, mimo wszystko istnieje i gdy znajdą się w górach, bywają zaskoczeni, jak to naprawdę wygląda.
- Kolejna kwestia to zwiększenie się ruchu turystycznego na przestrzeni lat. W górach obserwujemy więcej ludzi zarówno zimą, jak i latem. Oczywiście już niewielki procent z nich znajduje się tam zupełnie przypadkiem.
Zobacz również:
Ostatnio głośno było o turystach, którzy zgubili szlak, a noc spędzili w śnieżnej jamie pod Babią Górą. Obowiązywał wówczas trzeci stopień zagrożenia lawinowego.
- Aktualnie w tym rejonie występuje drugi stopień zagrożenia, wówczas faktycznie, była to lawinowa "trójka". Grupa turystów - raczej przygotowanych - wybrała się na zachód słońca. Nie sądzili jednak, że w takich zimowych warunkach powrót zajmuje więcej czasu niż latem. W takich miesiącach zajmuje to przykładowo dwie godziny. W tym przypadku trasa zajęła im kilkanaście godzin ze względu na panujące warunki. Jedną kwestią było zagrożenie lawinowe, drugą - ilość nawianego przez wiatr śniegu.
- Turystom nie udało się dojść do schroniska, a do tego rozładowały im się telefony. Dlatego też wykopali jamę śnieżną. Zagłębienie osłoniło ich od wiatru i pozwoliło im się trochę ogrzać. Pomogło im to przeżyć noc.
- O poranku następnego dnia sprowadzaliśmy te osoby na dół. Były w stanie mocnego wyczerpania, miały odmrożenia.
GOPR interweniował również na Pilsku, gdzie narciarz przez 10 godzin brnął w śniegu. Zgubił się po słowackiej stronie góry i próbował przedostać się do polskiej części tylko dlatego, aby nie ponosić kosztów akcji ratunkowej na Słowacji. Działania były prowadzone w ekstremalnych warunkach pogodowych. Pisali państwo, że "wyprawa była jedną z trudniejszych, które przyszło prowadzić w ostatnich latach".
- W momencie, gdy znalazł się na Słowacji, udało mu się chwilowo z nami połączyć. Poinformowaliśmy go, że konieczna jest interwencja słowackiej służby, bo to już rejon znajdujący się za granicą i z wiadomych względów nie prowadzimy tam akcji ratowniczych. Kontakt z mężczyzną się urwał.
- Ustaliliśmy, że wcześniej szukał pomocy wśród narciarzy na jednej z grup w mediach społecznościowych. Za pośrednictwem kolegi udostępnił swoją lokalizację i poinformował, że wyczerpuje mu się bateria w telefonie. Obawiał się kosztów akcji ratunkowej na Słowacji.
- Perspektywa wysokiego mandatu okazała się na tyle przerażająca, że postanowił w trudnych warunkach przedostać się na polską stronę, w rejon szczytu Pilska. Miał nadzieję, że go odnajdzie. Była to decyzja, która mogła go kosztować życie, bo wędrowanie bez nart w takich warunkach może się skończyć tragicznie.
- Problem polegał też na tym, że foka na jego nartach przestała działać. To specjalny materiał naklejany na nartę, aby było możliwe podchodzenie pod górę. Mężczyzna musiał torować sobie drogę w głębokim śniegu przez ponad 10 godzin. Z uwagi na dużą ilość śniegu, silny wiatr i praktycznie zerową widoczność miał naprawdę dużo szczęścia, że ratownicy w ogóle go znaleźli.
Jak długo trwała cała akcja?
- Ewakuacja w tak ekstremalnych warunkach zajęła ratownikom kilka godzin. Normalnie zamknęłaby się dużo szybciej, gdyby zamiast szukać pomocy wśród kolegów w mediach społecznościowych, mężczyzna od razu wysłał lokalizację w aplikacji Ratunek. Wówczas pewnie po godzinie ktoś by do niego dotarł, a my wiedzielibyśmy, gdzie jest. W tym przypadku bał się otrzymania rachunku od słowackiej służby, więc postanowił poradzić sobie sam.
Zobacz również:
Wspomniał pan, że ta decyzja mogła kosztować życie. Ile wynosi koszt akcji ratunkowej na Słowacji? Jak to wygląda w Polsce?
- Ciężko mówić o konkretnych kosztach, bo na Słowacji zależy to od wielu czynników. Na liście jest to, czy konieczne jest użycie śmigłowca, liczba ratowników biorących udział w akcji. Jest to wyliczane na takich zasadach i jest kwestia indywidualną. Można założyć, że to szacunkowo 15 tys. złotych. Przynajmniej w przeszłości tyle mógł wynieść rachunek. Warto wiedzieć, że można wykupić ubezpieczenie, którego koszt to kilka lub kilkanaście złotych za dzień.
- W Polsce ratownictwo górskie jest bezpłatne, podobnie jak wodne i jest w dużej mierze finansowane przez państwo. Proszę też zwrócić uwagę, że w naszej grupie GOPR na ponad 300 ratowników, tylko 20 jest pracownikami etatowymi pobierającymi wynagrodzenie. Są w gotowości do działania przez 24 godziny na dobę w tygodniu.
- Wracając jeszcze na moment do akcji ratunkowej narciarza na Pilsku. Przykładowo: na 50 osób biorących w niej udział, 45 osób robi to we własnym zakresie, za darmo. Tutaj chciałbym się odnieść do opinii, które się nieraz pojawiają i dotyczą kwestii, że w całości za akcje płacą podatnicy. W pewnym stopniu tak, bo GOPR jest współfinansowany przez MSWiA, ale to częściowa dotacja. Trzeba pamiętać, że to działania ochotnicze, a ratownicy robią to za darmo, z własnej woli. Nikt z nas nad kosztami się nie zastanawia, bo jeśli ktoś jest w potrzebie, ruszamy z pomocą.
Skoro rozmawiamy o nieodpowiedzialnej grupie turystów, jak tłumaczą swoje absurdalne pomysły wypraw w trudnych warunkach? Ostatnio w Karkonoszach turyści postanowili wybrać się w trasę w dresach.
- Jakiś czas temu też mieliśmy bardzo medialny przypadek wyjścia na Babią Górę, gdzie kobieta ubrana w sportowe spodenki została znaleziona w stanie głębokiej hipotermii. Niestety ta niewielka część turystów robi nie najlepszą medialną robotę, bo to o nich się mówi. Są też przypadki, że ktoś świadomie podejmuje duże ryzyko, a potem oczekuje, że pomoc pojawi się w przeciągu 5 minut. To trochę jak z piratami drogowymi. Większość jeździ przepisowo, a zjawi się kilku "wariatów" drogowych, którzy robią opinię całej grupie.
- Akurat w Karkonoszach jest moda na wyjścia w góry w samej bieliźnie, takie trochę morsowanie. Trudno się na ten temat wypowiadać. Myślę, że każdy wie, na co się pisze, gdy w ekstremalnych warunkach decyduje się na takie wyjście. W najlepszym wypadku może się ono skończyć problemami zdrowotnymi i odmrożeniami, a w najgorszym: czegoś takiego można po prostu nie przeżyć.
***