Reklama

Leśnik: Zawód zdominowany pasją

Ta praca musi być dla człowieka pasjonująca. Pamiętam zabawną sytuację z czasów liceum. Jechałam pociągiem, w moim wagonie były same zakonnice. Rozmywałyśmy i jakoś mi się tak samo wyrwało, że będę wykonywała mój zawód z powołania, tak jak one. Przecież z powołania idą do klasztoru. Śmiały się, ale ja tak czułam. I nadal czuję - mówi Aśka Staszewska, leśniczka.

Ewa Koza, Styl.pl: Często słyszysz: "ty to masz dobrze! Chodzisz po lesie i jeszcze dostajesz za to kasę!"?

Aśka Staszewska: - Często. Zazwyczaj od ludzi, którzy nie znają specyfiki mojej pracy.

- Już na studiach słyszałam, że leśnika często porównuje się do rolnika. Tyle, że ten drugi sieje zboże i zbiera je w tym samym sezonie. Las, który dziś sadzimy, jest prezentem dla przyszłych pokoleń. To wymaga dużej wyobraźni i odpowiedzialności.

Spodziewam się, że w twoja praca w grudniu różni się mocno od tej, którą wykonujesz na przykład w maju. Czym zajmowałaś się przez ostatnie dni?

Reklama

- Dziś porządkowaliśmy park, który jest częścią naszego leśnictwa. Byłam też przy wywozie drewna. Gdybym nadal pracowała na Dolnym Śląsku, pewnie brałabym teraz udział w sadzeniu lasu. Na naszą pracę wpływa nie tylko pora roku, ale też specyfika terenu.

Gdzie teraz pracujesz?

- W Nadleśnictwie Węgierska Górka. Wcześniej na terenach nizinnych, w Nadleśnictwie Oborniki Śląskie, ok. 30 km na północ od Wrocławia.

Węgierska Górka to już góry?

- Tak. Lasy, w których pracuję, to Beskid Śląski i Żywiecki. Najbliższą większą miejscowością jest Żywiec. Praca w górach różni się od tej na nizinach, nie tylko z uwagi na klimat, ale też zróżnicowanie siedlisk i, typowy dla terenów górskich, piętrowy układ roślinności. Las jest wielką mozaiką. To, jak wygląda, zależy od gleb, nawodnienia i ukształtowania terenu.

- Drzewa, podobnie jak ludzie, mają odmienne potrzeby. Sosna, która jest głównym gatunkiem na terenach nizinnych, bardzo lubi światło. Nie potrzebuje dużych ilości wody. Gdy muszę podjąć decyzję, które drzewa będą przeznaczone do wycięcia, zaczynam od przyjrzenia się ich koronom. Jeśli są bardzo ściśnięte, widzę, że niektóre nie rosną w tak zwanym górnym piętrze, a są spychane w dół, te kwalifikuję do wycięcia, dając pozostałym przestrzeń do życia.

Nawet jeśli są zdrowe?

- Tak. Często słyszę to pytanie, a właściwe zawarty w nim zarzut. Wszyscy potrzebujemy drewna, do budowy domów, produkcji mebli, papieru i wielu innych przedmiotów. Dlatego, przy podejmowaniu decyzji o wycięciu, musimy być krok przed naturą.

- Las dostarcza nam drewna, ale to tylko jedna z wielu funkcji, które pełni. Ten skomplikowany ekosystem jest miejscem do życia dla wielu gatunków zwierząt, produkuje tlen. Działa jak gąbka, chroniąc zasoby wodne. Służy do turystyki i rekreacji. My, leśnicy, musimy to wszystko pogodzić. Dla zachowania ciągłości istnienia lasu, cięcia odbywają się stopniowo. To jeden z głównych celów naszej pracy.

Wracając do sosny, ile ona żyje?

- W zależności od regionu, od 80 do 100 lat. Dłużej żyje dąb, buk czy jodła. Mają też inne wymagania. Buk i jodła lubią cień, wchodząc do drzewostanu, który tworzą, postępuję trochę inaczej. Ale, co do zasady, drzewa konkurują o światło i wodę.

- Ciekawym gatunkiem jest olcha. Potrafi rosnąć praktycznie w wodzie. Zdarza się, że olchy sadzi się na terenach zalewowych. Żadne inne drzewo nie poradziłoby sobie w takich warunkach, a młoda olcha tam wyrasta. Wyciąga wodę z miejsc bagnistych. Osusza je. Podobnie jak sosna, olcha lubi światło i też potrzebuje dużo miejsca dla korony. Lasy sosnowo-olchowe wyglądają "jak z obrazka". Młoda sosna i olcha wyrasta dopiero w miejscu, w którym pojawiła się luka, bo musi mieć dostęp do światła. Nie lubi rosnąć w cieniu. Dopiero po usunięciu starych, młode drzewka dostają kopa do życia. I rosną błyskawicznie.

Pracowałaś na nizinach, a teraz w górach. Jak ukształtowanie terenu wpływa na specyfikę twojej pracy?  

- Na nizinach pracowałam dość długo. W górach dopiero kilka miesięcy. Trafiłam na bardzo specyficzne tereny. Beskid Śląski i Żywiecki pierwotnie porastała wielogatunkowa Puszcza Karpacka. Zarządzający tymi terenami Habsburgowie, wycieli ją i posadzili niemal wyłącznie świerki. Choć nieprawidłowo dobrane do siedliska, drzewa rosły pięknie, do momentu, w którym pojawił się kornik. Wtedy, w ciągu kilku lat, większość świerczyn zamarła.

Kiedy to było?

- Zaczęło się w 2004 roku. To była klęska. W wyniku pojawienia się szkodnika doszło do masowego zamierania świerczyn. Lasu, w którym dziś pracuję, nie tworzą stare, piękne drzewa, które powinny mieć grubo powyżej 100 lat. W większości są to młode, odbudowane drzewostany.

- Już w trakcie klęski, leśnicy zaczęli przywracać typowy dla Beskidu las. Dokonano przebudowy drzewostanu. W krótkim czasie, na tysiącach hektarów, posadzono miliony drzew. Ze względu na rolę glebochronną i wodochronną tutejszych terenów, czas miał kluczowe znaczenie. Wzorem pierwotnej Puszczy Karpackiej, zaczęto wprowadzać jodłę, buka i inne gatunki, w proporcjach, które odpowiadają górskim warunkom. Naturalnie posiały się też świerki, brzozy i jarzębiny.

Jak z perspektywy kilku miesięcy pracy w górach widzisz tę na nizinach?

- W pierwszej pracy trafiłam na żyzne tereny bagienne. Dobrze rosły tam dęby, powszechnie szanowane drzewa. Ich drewno ma wiele zastosowań, jest poszukiwane w meblarstwie. Taka praca cieszy, ale jest też wyzwaniem. Dąb dobrze rośnie na żyznych glebach, na których chętnie sieją się też trawy i liczne rośliny zielne. Dlatego musimy regularnie obkaszać młode drzewka, żeby konkurencja dla sadzonki była jak najmniejsza i żeby drzewka mogły jak najszybciej rosnąć.

- Część leśnictwa tworzyły lasy mieszane. Zdarzało się, że na jednym hektarze rosło aż 12 gatunków drzew. To wyzwanie podczas planowania prac. W górach jest mniej gatunków, więc pod tym względem jest łatwiej. Tutaj trudność sprawia nachylenie terenu i skaliste gleby.

Lubisz opowiadać o swojej pracy?

- Lubię, bo i rodzina, i znajomi jej nie znają. W mojej rodzinie nikt, od pokoleń, nie był leśnikiem.

Skąd zatem pomysł, że ty chcesz nim zostać?

- Pojawił się dość wcześnie. Zawsze byłam bardzo spokojnym dzieckiem. Lubiłam spędzać czas w samotności. Pamiętam, jak robiliśmy pierwszy zielnik, chyba w czwartej klasie szkoły podstawowej, zdobyłam wtedy klucz do rozpoznawania roślin, a łąki dosłownie mnie wchłonęły. Od dziecka cieszyło mnie rozpoznawanie i nazywanie zwierząt. Wszystko, co związane z przyrodą, interesowało mnie zdecydowanie bardziej niż bieganie za piłką i zabawa z innymi dziećmi. Wolałam iść na łąkę, albo usiąść na podwórku, oglądać i rozpoznawać roślinki.

- Niesamowitym odkryciem były dla mnie ich łacińskie nazwy. Gdy się ich nauczysz, jest trochę tak, jakbyś znała czary i zaklęcia. W mojej głowie przyroda rosła do rangi niesamowitego świata. Świata, w którym byłam szczęśliwa. Czułam spokój siedząc i godzinami obserwując, jak ptaszek buduje swoje gniazdo, albo pająk tka sieć. Nigdy, nawet jako dziecko, nie bałam się myszy czy pająków.

A las?

- W ramach zajęć szkolnych często chodziliśmy na spacery do lasu. Któryś z nauczycieli zorganizował nam też wycieczkę do nadleśnictwa. W każdym z nich jest osoba odpowiedzialna za edukację przyrodniczo-leśną. Prowadzi zajęcia z uczniami szkół czy grupami, które się zgłoszą. Czasem są to zajęcia w terenie, a czasem leśnik przyjeżdża do szkoły. My trafiliśmy do Leśnej Izby Edukacyjnej. Zobaczyłam tam istny raj. Były zielniki, owady na szpilkach i spreparowane zwierzęta.

- Leśnik dopytywał, czy znamy tę lub inną roślinę, albo ptaka. Pamiętam, że pokazał spreparowanego myszołowa i jastrzębia, pytając który jest który. Moi koledzy i koleżanki nie byli specjalnie zainteresowani. Patrzyli trochę znudzeni. Ktoś powiedział: "przecież te ptaki wyglądają tak samo!", a ja byłam zafascynowana widząc, że ten dorosły człowiek potrafi nazywać rośliny i zwierzęta. Czułam, że jego to naprawdę interesuje.

- Pamiętam, że gdy poprawnie wskazałam jastrzębia i myszołowa, zapytał: "a po czym to dziewczynka poznała?". Odpowiedziałam tylko, że to przecież widać na pierwszy rzut oka. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, opisując, że mają inne plamki, pióra i różnią się wielkością. To było dla mnie oczywiste. Im więcej zadawał pytań, tym większą miałam frajdę, bo znałam odpowiedzi.

- Nie umknęło mojej uwadze, że pan był ubrany na zielono, czyli najładniej, jak można (śmiech), a pod nadleśnictwem stało mnóstwo samochodów terenowych, które już wtedy mnie fascynowały. Kiedy dochodziliśmy do autokaru, któryś z leśników pojawił się w pięknym mundurze galowym. To była wisienka na torcie. Od zawsze chciałam, żeby w moim zawodzie był obecny mundur. Wtedy połączyły mi się wszystkie kropeczki. Przyjechałam do domu i oznajmiłam, że zostanę leśniczką.  

Jaka była reakcja?

- Euforii nie było (śmiech). Wszyscy liczyli, że zostanę nauczycielką, najlepiej języków obcych. Już jako małe dziecko byłam posyłana na dodatkowe lekcje, ale to nie była moja pasja. Nie uczono mnie na nich łaciny (śmiech).

Ile miałaś wtedy lat?

- To była piąta klasa szkoły podstawowej.

Rodzice próbowali ci to wyperswadować?

- Ależ oczywiście! Gdy kończyłam gimnazjum, chciałam iść do technikum leśnego, ale namawiali, żebym wybrała liceum. "Przecież może ci się jeszcze odwidzieć." Poszłam więc do klasy o profilu biologiczno-chemicznym. To niczego nie zmieniło. Tak, jak w pierwszej, tak w ostatniej klasie, wciąż chciałam zostać leśniczką.

- Znajomi dobrze wiedzieli, że Aśkę najłatwiej znaleźć w krzakach. Od dziecka wiedziałam, że chcę pracować na świeżym powietrzu, nigdy w biurze. W szkole siedziałam w ławce, bo nie miałam wyjścia, ale czułam ogromną niezgodę. Wiedziałam, że potrzebuję wolności, którą daje mi otwarta przestrzeń.

Planowałam porozmawiać z tobą o pracy. Słyszę czystą pasję.

- Ta praca musi być dla człowieka pasjonująca. Pamiętam zabawną sytuację z czasów liceum. Jechałam pociągiem, w moim wagonie były same zakonnice. Rozmywałyśmy i jakoś mi się tak samo wyrwało, że będę wykonywała mój zawód z powołania, tak jak one. Przecież z powołania idą do klasztoru. Śmiały się, ale ja tak czułam. I nadal czuję.

Co najbardziej doceniasz w swoim zawodzie?

- Ta praca jest moją pasją, więc zyskuję spełnienie. Budzę się i z radością do niej idę. Lubię się zastanawiać, co tam dzisiaj na mnie czeka, czy uda się zrealizować to, co mam założone, czy znów coś ciekawego wypadnie. To, co robię daje mi spokój, pielęgnuje spostrzegawczość i umiejętność obserwowania. Uczy pokory i szacunku do przyrody.  

- Kiedy zaczynałam pierwszą pracę, trafiłam do lasu, w którym była posadzona młoda sosna. Sadzonki miały rok, więc sięgały mi do połowy łydki. Kiedy kończyłam pracę na Dolnym Śląsku, pojechałam zobaczyć ten konkretny fragment lasu. Ku wielkiemu zdziwieniu odkryłam, że sosna przerosła mnie dwukrotnie.

W jakim czasie?

- Przez 6,5 roku! Patrzyłam na 3-4 metrowe drzewka, widziałam upływ czasu i dynamikę rozwoju przyrody. Ale las to nie tylko drzewa, są też jego mieszkańcy. Spotkania ze zwierzętami są dla mnie niesamowite. Kiedyś natknęłam się, co prawda nie w pracy, tylko na szlaku, na niedźwiedzia i odkryłam w sobie emocje, o istnieniu których nie wiedziałam (śmiech). Las uczy obserwacji siebie.

- Trafiłam też na umierającą sarnę. To zwierzę wydało przy mnie ostatnie tchnienie. Pamiętam nostalgię jej wydechu, czułam, że żegna się ze światem. Las pokazuje mi, że przemijanie jest naturalną koleją losu. Dzięki tej pracy jestem dużo spokojniejsza. W końcu człowiek, jako część przyrody, rodzi się, żyje, a potem umiera.

- Kolekcjonuję krótkie momenty, dzięki którym mam błysk w oku i radość w sercu. Sporo ich jest. Są wśród nich widoki lasu, o różnych porach dnia i nocy.

Chadzasz w nocy sama do lasu?

- Zdarza mi się.

Obleciał cię tam kiedykolwiek przysłowiowy strach?

- Chyba tylko przy spotkaniu z niedźwiedziem. To był jedyny moment, w którym odkryłam olbrzymie pokłady strachu. Musiałam je bardzo szybko opanować, żeby zwierzę tego nie poczuło. Poza tym nie zdarzyło mi się bać w lesie, ale w 2017 roku widziałam jak huraganowy wiatr gnie, łamie i wyrywa drzewa. Nie oparły mu się nawet potężne dęby. Wspomnienie, w parę chwil, zniszczonego lasu mocno mi utkwiło. Czuję ogromny respekt do przyrody, dlatego podczas porywistego wiatru czy burzy, wycofuję się z lasu.

Spędzam w lesie dużo czasu. Bardzo często słyszę pytanie: "ale jako to, nie boisz się sama iść do lasu?" Przypuszczam, że ty też. Co odpowiadasz?

- Pytam czego mam się bać. Starsze osoby straszą mnie czasem jakimś zboczeńcem, który ma mnie rzekomo napaść i zgwałcić. Śmieję się wtedy i mówię, że gdyby ten zboczeniec miał stać i czekać na swoją ofiarę w lesie, to pewnie prędzej by usechł. Tacy ludzie czyhają zazwyczaj w środku miasta.

- Słyszę w tym pytaniu obawę, że spotka mnie w lesie coś złego ze strony drugiego człowieka. Las obrósł taką sławą. To się zdarza. Sporadycznie, ale wtedy jest bardzo mocno nagłaśniane. I odbija się echem. Jak to w lesie.

Jest coś, czego brakuje ci w pracy?

- Zazwyczaj niczego, ale zdarza się, że brakuje mi szumu i hałasu. Ludzie często odpoczywają w lesie. Leśnika też, jak wilka, tam ciągnie. Najczęściej odpoczywam w lesie, albo na górskim szlaku, czyli też w lesie.

- Miewam jednak takie odchyły, że jadę do dużego miasta, bo chcę, żeby było jak najgłośniej. Siadam na ławce i słucham jego odgłosów. Uwierz mi, Kraków brzmi zupełnie inaczej niż Wrocław. Jeszcze inaczej słyszę Poznań. Czasem, żeby odpocząć od ciszy, jadę na koncert.

- Wrócę jeszcze do tego, co daje mi las. Nigdy nie lubiłam rozmawiać z ludźmi. To był ważny czynnik w wyborze zawodu. Wyobrażałam sobie, że będzie super, bo schowam się w lesie i nie będę musiała z nikim gadać. To była pułapka. Las daje mi wiele okazji do rozmów. Są odbiorcy drewna, kierowcy, pracownicy, szefowie, turyści i zagubieni grzybiarze. To mnie zaskoczyło. Czasami brakuje mi ludzi, a potem znów ciszy.

Czyli las cię uspołecznił?

- Zdecydowanie tak. Z dzikiego człowieka, który siedział w krzakach, stałam się leśniczką, która wychodzi do ludzi.

****

Joanna Staszewska - magister inżynier leśnictwa, absolwentka Wydziału Leśnego Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, która, jeśli tylko ma możliwość, podnosi swoje kwalifikacje zawodowe. Kocha las. Uwielbia podróżować, fotografować, ćwiczyć jogę i tańczyć. Leśniczka z zamiłowania i pasji. W PGL Lasach Państwowych pracuje od blisko 9 lat, obecnie jako podleśniczy w Nadleśnictwie Węgierska Górka.

Zobacz także:

Gry terenowe. Czy kleszczowski las stanie się rezerwatem?

Katarzyna Simonienko: Las cię zrozumie

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy