Gouda. Odwiedź miasto słynnego sera
Holendrzy mają głowę do interesów. Nie dość, że bez kompleksów walczą o miano serowego mocarstwa z Francją i Szwajcarią, to jeszcze robią biznes na „serowym show”.
Kiedy dowiedziałam się, że mogę pojechać do Holandii, miałam przed oczami tulipany, amsterdamskie kanały i wiatraki. No, może jeszcze Muzeum Van Gogha. Jednak kiedy okazało się, że naszym celem jest Gouda, widziałam już tylko ladę chłodniczą z serami w sklepie. Szybkie poszukiwanie w internecie niewiele poprawiło mi humor.
W Wikipedii napisano: „Gouda – gatunek sera półtwardego, podpuszczkowego, dojrzewającego, produkowanego z mleka krowiego. Pochodzi z okolic holenderskiego miasta Gouda. Jest produkowany w postaci spłaszczonych kręgów. Dojrzewa 6 tygodni. Najsmaczniejsza jest Gouda dojrzała, która cechuje się wyrazistym zapachem. Pełną dojrzałość ser Gouda uzyskuje po okresie 10-12 tygodni”.
Każdy, kto trafi do miasta Gouda i weźmie udział w słynnym targu serowym musi polubić goudę. A samo miasto ma do zaoferowania o wiele więcej. To, co jest tutaj najciekawsze, znajduje się na niewielkiej przestrzeni wokół rynku. Żeby zrozumieć, jak niezwykły jest to rynek, trzeba spojrzeć nań z samolotu albo podejrzeć w internetowych mapach. Trójkąt (bo taki ma kształt) zadziwiająco przypomina ćwiartkę wielkiego sera. To nie może być przypadek. A idealnie pośrodku sporego placu stoi efektowna jasna budowla. To ratusz miejski (Stadhuis – można zwiedzać).
Nie musi nawet rywalizować o uwagę z gigantycznym kościołem (nawa ma długość 123 metry, jest dłuższa od piłkarskiego boiska), bo świątynia stoi co prawda bliziutko, ale odgradza ją od rynku wianuszek kamieniczek. Dla odmiany wokół kościoła jest dość ciasno. Na tę budowlę też warto spojrzeć z góry.
Zobaczymy wówczas, że dachy tworzą ogromny łaciński krzyż, na planie którego kościół został zbudowany. Wróćmy jednak na rynek, bo to on, a raczej impreza, jaka odbywa się tu regularnie co czwartek, przyciąga najwięcej turystów.
Kaasmarkt, czyli Targ Serów to impreza, jaka odbywa się w wielu miastach Holandii. Cóż, każde z nich ma jakiś swój serowy specjał, więc ze starej tradycji uczynił turystyczną atrakcję. Jednak ten w Goudzie, czyli u źródła, jest (może poza Edamem) po prostu bezkonkurencyjny.
Chociaż wszyscy wiedzą, że to inscenizacja, rodzaj wielkiego plenerowego przedstawienia teatralnego, każdy czuje się jakby brał w tym udział, a nie był tylko obserwatorem, widzem na nieistniejącej widowni. A dzieje się wiele. Serowe koła są elegancko wystawione, piękne dziewczyny zachwalają swój towar, sprzedawcy głośno namawiają do kupna.
Konne wozy turkocą po bruku
A przyglądają się temu od wieków kamienice najzamożniejszych. Tych, których stać było na dom między ratuszem i kościołem. Można się tu poczuć jak przed kilkuset laty.
Wartość artystyczną przedstawienia trzeba ocenić wysoko, podobnie jak cenę sera. No tak, ale nie jesteśmy w sklepie przyfabrycznym, tylko na scenie. W drogim dla nas kraju, jakim jest Holandia, trudno liczyć na specjalne ulgi. Zatem bez sera, ale z zaoszczędzonymi euro spacerujemy po ożywionej targiem Goudzie.
Międzynarodowe towarzystwo z przewagą przybyszów z Azji, sądząc po rysach, oblega knajpki i stoiska z pamiątkami. A królują na nich kolorowe, ręcznie malowane drewniaki. Na prezent idealne (chyba, że ktoś wraca samolotem i zależy mu na minimalizowaniu wagi bagażu), choć – raz jeszcze trzeba to podkreślić – na nasze zarobki raczej drogie.
Niestety, trzeba też trochę wydać, by zobaczyć imponujący kościół św. Jana. Ta monumentalna gotycka budowla znana jest daleko poza Holandią ze swych witraży. Rzeczywiście, warte są zobaczenia. Zdjęcia ani opisy nie oddają ich rozmachu.
Trzeba jednak wiedzieć, że w niedzielę kościół jest zamknięty dla zwiedzających. Tego dnia odbywają się tu tylko dwa nabożeństwa. Jeśli jednak przyjedziemy zwabieni czwartkowym targiem serów, niespodzianki przy wejściu nie będzie...