Reklama

Adam Dziurok: Procesje Bożego Ciała w kraju komunistycznym świadczą o słabości władzy ludowej

O katolikach postrzeganych jako narkomani, młodych komunistach, których władza ludowa zamknęła w więzieniu za zakłócenie kościelnej procesji, partyjnych oficjelach podtrzymujących ręce księdza i o Bożym Ciele, które przez cały PRL było dniem wolnym od pracy — opowiada Interii historyk, dr hab. Adam Dziurok — profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, pracownik Instytutu Pamięci Narodowej, autor licznych publikacji na temat stosunku władzy ludowej do Kościoła katolickiego.

Katarzyna Adamczak, Interia.pl: Ze szkoły często wynosimy przeświadczenie, że władza ludowa prześladowała Kościół, ale PRL to okres, który trwał ponad 40 lat. W jego trakcie zmieniała się polityka komunistów, zmieniało się społeczeństwo i ludzie u władzy. W jaki sposób wpływało to na relację władzy do religii? 

Adam Dziurok: - Relacje Kościół - państwo na przestrzeni 45 lat istnienia Polski Ludowej ulegały zmianie. Generalizowanie, że przez cały ten czas mieliśmy do czynienia z ciągłą walką z Kościołem, nie wytrzymuje konfrontacji z dokumentami. Ich analiza pozwala wyróżnić kilka etapów w relacjach kościelno-państwowych.  

Reklama

 - Pierwszy okres, trwający od zakończenia wojny do roku 1947 (data graniczna bywa różnie wyznaczana przez historyków - przyp. red.), to czas, kiedy tzw. Władza Ludowa nie chce zrazić do siebie katolików. Można powiedzieć, że działa w "białych rękawiczkach". To okres wzajemnego mijania się Kościoła i państwa, gdzie dominuje polityka gestów i kurtuazji. Władza komunistyczna dąży do tego, by być postrzeganą jako przedstawiciel całego narodu, a naród w większości jest katolicki. Dodatkowo jest jeszcze słaba, gdyż musi walczyć z podziemiem zbrojnym i opozycją polityczną. Ten etap kończy się ostatecznie po roku 1947, kiedy rozpoczyna się otwarta walka z Kościołem. Destalinizacja, która nastąpiła w połowie lat 50. nieco ją osłabiła. Przypadającą na lata 1956 - 1957 krótką falę "odwilży" można też zaobserwować w relacjach państwo-Kościół.  Od 1958 roku rozpoczyna się powrót do konfrontacji z Kościołem, jednak już nie metodą bezpośredniego terroru, ale z zastosowaniem środków administracyjnych i dezintegracyjnych. W tym duchu jest ona prowadzona aż do roku 1989, z krótką przerwą na tzw. karnawał "Solidarności" (1980 - 1981 - przyp. red.).  

Dlaczego komuniści zdecydowali się na przejście od bezpośrednich represji do zwalczania Kościoła środkami administracyjnymi? 

- Pierwszy okres represji to czas, kiedy jeszcze postrzegano Kościół katolicki jako instytucję, którą da się pokonać i wyrugować z życia społecznego. W drugiej połowie lat 50. pojawiły się głosy, nawiązujące do słów Karola Marksa: "religia to opium dla ludu", że próba wyplenienia katolicyzmu z polskiego narodu jest jak leczenie narkomanów — nie można ich leczyć chirurgicznymi cięciami, ale potrzebna jest długotrwała terapia odwykowa. Stąd też możemy zaobserwować zmianę tych represyjnych, stalinowskich metod na metody administracyjno-propagandowe. Zakładano, że w dłuższej perspektywie wyrugowanie katolicyzmu będzie możliwe, ale pod warunkiem uświadamiania ludzi, prowadzenia swoistej krucjaty wyzwolenia ludzi wierzących spod wpływu przesądów religijnych. 

Dlaczego komuniści porzucili politykę gestów? 

- Po 1949 roku przyjęto dogmatyczne, a nie koniunkturalne, podejście do Kościoła. Wcześniej komuniści działali w myśl zasady, że "cel uświęca środki", a wtedy "Marks został wywieszony na sztandarach" — ideologia wzięła górę nad pragmatyką. Kiedy komuniści mieli już w swoich rękach wszystkie narzędzia potrzebne do sprawowania władzy, mogli zrzucić maskę tolerancji wobec odmienności ideologicznych. Przystąpiono do agresywnej walki z Kościołem, ale nawet wtedy nie przekraczano pewnych granic. Dobrze to widać na przykładzie procesji Bożego Ciała, które nie zostały zlikwidowane — przez cały okres Polski Ludowej miały one rację bytu, a przecież stało to w sprzeczności z "dogmatem" komunistycznym, który zakładał funkcjonowanie świata jedynie w wymiarze materialistycznym.  

Zobacz również: "Komunistyczna Wielkanoc": "dawali stówkę każdemu, kto poszedł"

Jak polityka władzy ludowej wobec Kościoła przekładała się na stosunek do procesji Bożego Ciała? 

- Funkcjonowanie procesji Bożego Ciała w Polsce Ludowej było skorelowane z amplitudą ograniczonej wolności religijnej. Pierwsze powojenne lata to jeszcze czas względnej swobody religijnej, kiedy komuniści próbowali uwiarygodnić się w oczach społeczeństwa. Przekaz propagandowy głosił, że oto po latach okupacji znów żyjemy w wolnym kraju, gdzie bez przeszkód można wyznawać swoją religię. Stąd też wojsko i przedstawiciele najwyższych władz brali udział w procesjach Bożego Ciała. Na przykład w 1947 roku w procesji w Warszawie udział wzięli minister komunikacji Jan Rabanowski i wiceminister obrony narodowej Piotr Jaroszewicz. Mało tego, szli pod baldachimem, podtrzymując prymasa kard. Augusta Hlonda niosącego monstrancję z Najświętszym Sakramentem. 

- To wspólne świętowanie kończy się jednak w 1949 roku, gdy najpierw dekret, a później okólnik o zgromadzeniach publicznych, wprowadziły ograniczenia — choć procesje związane z uroczystościami Bożego Ciała nie wymagały uzyskania pozwolenia, to jednak ich szczegółowy porządek miał być każdorazowo uzgadniany z właściwymi władzami. Wydaje się to być logiczne, bo tego typu zgromadzenia mogły dezorganizować ruch uliczny i życie miast, jednak przepisy te były wykorzystywane, by w dużej mierze ograniczyć procesje Bożego Ciała. 

- Choć w 1949 roku dochodzi już do zaostrzenia kursu polityki wobec Kościoła, to w Warszawie mamy do czynienia z kuriozalną sytuacją. W trakcie procesji Bożego Ciała trzech studentów, mieszkających w akademiku przy Placu Narutowicza, postanowiło zakłócić to wydarzenie. Początkowo myśleli o obrzuceniu procesji jajkami i ziemniakami, ale nie mieli ich pod ręką. Postanowili więc podczas modlitwy hałasować - użyli do tego wcześniej przygotowanych butelek z wodą i śpiewać "Sto lat" oraz "Pije Kuba do Jakuba". Prowokacyjnie wywiesili też w oknach akademika, który znajdował się nieopodal ołtarza, skarpetki i szmaty. Wzburzony tym zachowaniem tłum zaczął rzucać kamieniami w okna akademika — doszło do wielkiej awantury i musiała interweniować milicja. Co ciekawe, studenci ci zostali ukarani przez sąd za publiczne wyszydzanie uczestników procesji Bożego Ciała. Skazano ich na podstawie małego kodeksu karnego, czyli słynnego dekretu o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa na pięć, trzy lata i rok więzienia. Później Sąd Najwyższy nieco złagodził ten wyrok, ale nadal była to bardzo surowa kara.

- Drugi istotny krok przeciwko obchodom Bożego Ciała nastąpił na początku lat 60. i był skorelowany z polityką antykościelną władz w tym okresie. W 1962 roku wprowadzono ustawę o zgromadzeniach, w myśl której zorganizowanie procesji poza obrębem kościoła wymagało zgody odpowiednich władz administracyjnych.

Władza ludowa na tle innych świąt kościelnych poświęcała szczególną uwagę zwalczaniu procesji Bożego Ciała? 

- Uroczystość Bożego Ciała zajmowała szczególne miejsce wśród innych świąt i uroczystości kościelnych - według władz komunistycznych to właśnie Boże Ciało  było wykorzystywane przez "kierownictwo" Kościoła do prowadzenia "ogólnokrajowej, powszechnej, odbywanej jednocześnie we wszystkich parafiach manifestacji wierzących". Wynikało to z tego, że inne święta, jak np. Wielkanoc, czy Boże Narodzenie, miały "konkretne umiejscowienie terenowe", czyli nie były związane z wychodzeniem tłumów poza obręb kościołów. A to miało dla władzy ogromne znaczenie. Tak długo, jak wiece, strajki, manifestacje i procesje nie wychodziły poza granice zamkniętego obszaru, czyli na ulicę — władza ludowa traktowała je jako mniejsze zagrożenie. Z kolei gdy tłum wyrażał swoje emocje na ulicach, to stanowiło już dla władzy ogromny problem. 

- Zaskoczeniem było dla mnie to, jak głęboko władze wnikały w metodykę rozpracowywania procesji Bożego Ciała. Rozważano kwestie psychologii tłumu, wskazując, że procesje Bożego Ciała należą do kategorii tłumu konwencjonalnego, czyli zebranego niespontanicznie, ale w sposób zaplanowany, kierowanego i ekspresyjnego, którego uczestnicy chcą "doznać pewnego stanu uczuciowego, chcą wspólnie wyrazić pewien stosunek do Boga".  Obawiano się, że to zgromadzenie w każdej chwili, pod wpływem jakiegoś nadzwyczajnego wydarzenia, może przekształcić się w "tłum agresywny", zagrażający porządkowi i bezpieczeństwu publicznemu. Na przykład w latach 70. w Szczecinie odbywało się jednocześnie 20 procesji Bożego Ciała i władze obawiały się, że gdyby doszło do ich połączenia, to nagle na ulicach miasta znalazłby się kilkudziesięciotysięczny tłum. Rodzić to miało niebezpieczeństwo rozruchów społecznych.    

Czy to było realne zagrożenie? 

- Sądzę, że nie. Procesje Bożego Ciała miały charakter religijny i nie były manifestacjami antykomunistycznymi, choć takie znaczenie przypisywała im władza. Myślę, że w dużej mierze chodziło tutaj o uzasadnienie utrzymania wysokiej liczebności formacji milicyjnych, wskazanie jak bardzo te siły są potrzebne, gdyż w społeczeństwie drzemią liczne niebezpieczeństwa. To był zdecydowany przerost środków nad faktycznymi zagrożeniami. 

W jaki sposób zmiana trasy procesji godziła w obchody Bożego Ciała? Chodziło o to, by usunąć procesje z widoku i prestiżowych punktów miasta? 

- Tak, komuniści wychodzili z założenia, że jeżeli już procesje muszą się odbywać, to nie powinny "razić w oczy". Władze chciały uniknąć dużych demonstracji religijnych w centrach i na głównych ulicach miast, stąd kierowały procesje na boczne drogi. Powoływano się przy tym najczęściej na względy komunikacyjne, czyli chęć uniknięcia utrudnień w ruchu kołowym i paraliżu komunikacji miejskiej. 

- Kolejną kwestią była chęć utrzymania procesji z dala od siedzib władz państwowych i partyjnych. Nie wyglądałoby to najlepiej, gdyby pod siedzibą partii komunistycznej przechodził tłum manifestujący swoją wiarę w Boga. Choć czytałem o przypadku, gdy przed budynkiem komitetu partii grupa młodzieży na wezwanie księdza odśpiewała trzykrotnie "Niechaj będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament". Była to więc swoista prowokacja przed lokalną "świątynią ateizmu". Problemem była też lokalizacja ołtarzy — dbano, by nie wznoszono ich w pobliżu siedzib PZPR, gmachów urzędów państwowych, szkół oraz w reprezentacyjnych częściach miast, np. na rynkach.  Zmiana trasy procesji była jednym z najczęściej wykorzystywanych narzędzi do zakłócania przebiegu uroczystości Bożego Ciała. W przypadku województwa katowickiego, które badam, okazuje się, że odrzucano jedynie 2 - 3 proc. wniosków o zezwolenie na organizację procesji Bożego Ciała. Znacznie więcej było za to ingerencji w trasy przemarszu. Brak zgody władz dotyczył najczęściej procesji wspólnych dla kilku parafii lub organizowanych przez księży uznanych za wrogów władzy ludowej. Konieczność otrzymania pozwolenia, była także wykorzystywana w ten sposób, że celowo wydawano je późno, tuż przed samą procesją, aby wierni nie zdążyli przygotować ołtarzy czy udekorować trasy. 

Jak kościół reagował na taką formę szykan? 

- Duchowieństwo generalnie przyjęło te reguły gry i dostosowało się do nich, ale byli też księża, którzy ignorowali wytyczne dotyczące przebiegu trasy procesji. Musieli się liczyć wówczas z karą grzywny.

Jak to się stało, że w komunistycznej Polsce przez cały PRL Boże Ciało było dniem wolnym od pracy?  

- Jest to rzeczywiście sytuacja kuriozalna, że w kalendarzu dni wolnych od pracy Boże Ciało sytuuje się pomiędzy najważniejszymi świętami PRL — 1 maja i 22 lipca. Jak to się stało? Bolesław Bierut twierdził, że Boże Ciało tak silnie przeniknęło do polskiej kultury, że nie sposób było usunąć go z kalendarza dni wolnych od pracy. Być może obawiano się, że taki krok wywoła bunty społeczne, niesubordynację, a procesje i tak odbywałyby się, ale poza kontrolą władzy. Zresztą warto odnotować, że po wprowadzeniu stanu wojennego nawet internowani w ośrodkach odosobnienia budowali ołtarze z okazji tej uroczystości (np. w Zakładzie Karnym w Zabrzu-Zaborzu). Moim zdaniem komuniści mogliby zaryzykować zakazanie procesji Bożego Ciała poza obrębem kościołów. Jak pokazuje przykład innych wprowadzanych ograniczeń, np. usunięcie nauki religii ze szkół, opór przeciwko nim można było złamać. Władze jednak się na to nie zdecydowały, co świadczy o tym, jak elastyczna była polityka wobec Kościoła i mimo wszystko nie tak dogmatyczna przez cały okres trwania Polski ludowej. 

Zmiana trasy procesji i konieczność otrzymania pozwoleń nie były jednymi metodami zwalczania procesji Bożego Ciała? 

- Wśród wytycznych do walki z procesjami Bożego Ciała, jako wydarzeń o charakterze politycznym, na pierwszym miejscu było działanie na rzecz zmniejszenia frekwencji wiernych. Jak stwierdzono w jednym z dokumentów "w drodze zaabsorbowania społeczeństwa", a w szczególności młodzieży, poprzez organizowanie różnych imprez. Wydawanie pozwoleń było swoistym kijem, natomiast atrakcyjne wydarzenia — marchewką. Starano się organizować na tyle ciekawy program wycieczek, festynów, spotkań filmowych, by wierni, zamiast udziału w procesji woleli uczestniczyć w tych "świeckich" wydarzeniach. Nauczyciele byli zobowiązani do przyciągania tego dnia dzieci i młodzieży do szkół na różnego rodzaju atrakcyjne zajęcia.   Czasem władze organizowały wydarzenia, które określam jako kontrprocesje, bo były sytuacje, gdy w czasie procesji organizowano na przykład przemarsz młodzieży przez miasto.  Nawet program telewizyjny układano w taki sposób, by tego dnia na antenie pojawiały się atrakcyjne filmy, których na co dzień nie można było zobaczyć w telewizji. 

- Komuniści wychodzili z założenia, że należy zrobić wszystko, by procesje wypadały jak najgorzej, ale były to działania wtórne. To nie było tak, że oni mieli jakiś pomysł na ten dzień — raczej były to działania oparte na założeniu, że skoro już jest to dzień wolny, to musimy zrobić wszystko, by odwieść katolików od świętowania tej uroczystości. Jednocześnie władze starały się zachować pozory, że ich działania nie mają nic wspólnego z odciąganiem wiernych od Kościoła. 

- Arsenał środków zwalczania procesji Bożego Ciała był bogaty. W 1949 roku, tuż przed uroczystościami, pojawiły się przepisy zakazujące wywieszania biało-żółtych flag kościelnych. Władze wpisały te rozwiązania w starania o obniżenie "atrakcyjności i widowiskowości" procesji Bożego Ciała. Za niestosowanie się do nowego prawa ludzie byli karani. Także w późniejszym czasie był to jeden ze sposobów walki z procesjami Bożego Ciała — monitorowano, gdzie w oknach pojawiły się flagi i karano obywateli grzywnami. Choć dochodziło i do takich sytuacji, gdzie mieszkanka domu partyjnego wywiesiła flagę, która zasłoniła szyld komitetu partyjnego. Było jednak wiele osób unikających dekorowania okien w obawie przed szykanami, na przykład nieprzyjemnościami w pracy, a może nawet zwolnieniem. Mając świadomość istniejącej wówczas presji ideologicznej, dekorowanie okna lub balkonu, można uznać za akt odwagi. Zresztą grzywną karano też za niesienie podczas procesji sztandarów organizacji i stowarzyszeń katolickich, które uległy rozwiązaniu (głównie Sodalicji Mariańskiej), a także za używanie urządzeń megafonowych w miejscach publicznych bez wymaganego zezwolenia.

- Kolejny ważny element to monitorowanie udziału funkcjonariuszy aparatu państwowo-partyjnego w procesjach. Odnotowywano nazwiska tych "apostatów", a później ich sprawami zajmowały się Komisje Kontroli Partyjnej. Nie były to pojedyncze przypadki — mówimy tu o setkach członków PZPR w skali województwa. Takie osoby były wzywane przed komisję i składały wyjaśnienia, a wobec braku poprawy w kolejnych latach, mogły nawet zostać wyrzucone z partii.  Starano się nie dopuszczać do udziału w procesjach zorganizowanych grup zawodowych, paradujących w mundurach, czyli np. kolejarzy, strażaków czy górników. Także orkiestry zakładowe i strażackie objęto zakazem udziału w tych procesjach. 

- Każda większa procesja była obserwowana przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Potem sporządzano szczegółowe raporty, zwracając uwagę na frekwencję, dekoracje, trasę procesji, treść kazań i nastroje panujące w tłumie. Boże Ciało było czasem pełnej mobilizacji milicji, która musiała pozostawać od 8.00 do 22.00 w stanie wzmożonej czujności. Powoływano nawet specjalne sztaby milicyjne zajmujące się w tym dniu zabezpieczaniem procesji (także od strony operacyjnej). Władza ludowa miała też "proekologiczne" nastawienie. Karano grzywnami każdego, kto dewastował drzewostan po to, by ustroić ołtarz na Boże Ciało. Czasem organizowano kontrole drogowe w celu sprawdzenia, czy ktoś nie przewozi gałązek brzozowych na procesję. Jeśli zauważono gałązki na ołtarzach, wszczynano śledztwa, aby ustalić sprawców dewastacji drzewostanu. 

Sądzi pan profesor, że represje stosowane przez władze miały negatywny wpływ na liczebność procesji?

- Nie, sądzę, że nie powodowały zmniejszenia liczby wiernych biorących udział w procesjach. A może wręcz przeciwnie: tam, gdzie miały miejsce represje wzmagała się wiara? Skuteczniejsza od szykan administracyjnych była prawdopodobnie akcja wycieczkowo-imprezowa, która odciągała wiernych od procesji.

Zobacz również: “Gdyby nie stan wojenny może by żyła..."

W jakim stopniu te wszystkie szykany i represje dotykały wieś? Znam przykład, gdzie gminny sekretarz partii w połowie lat 70. brał czynny udział w procesjach, nosząc baldachim. Czy jest to przypadek odosobniony, a może przykład potwierdzający regułę? 

- Kwestie procesji Bożego Ciała są w przypadku wsi słabo zbadane i opisane, ale przykład, o którym pani mówi, to wyraz postawy określanej przez władzę ludową w początkowym okresie jako "gest więzi z masami", zaś w latach późniejszych świadczył raczej o braku zrozumienia, bądź akceptacji przez część członków partii jej programu ideologicznego. Choć oficjalnie PZPR głosiła, że religia jest prywatnym wyborem obywatela, to równocześnie wskazywano, że ich światopogląd jest światopoglądem bojowego materializmu, który zwalcza ciemnotę i przesądy religijne. 

- Przedstawiciele partii we wsiach i małych miejscowościach byli mocno zakorzenieni w lokalnym środowisku, często nie mogli inaczej działać. Mieli do wyboru, albo być postrzegani jako marionetki partii — kompletnie wyobcowane, albo pozostać "Stasiem", "Zdzisiem", którego wszyscy znają od dziecka i wypili z nim niejedną wódkę. To jest zderzenie ideologii z codziennością. W wielu przypadkach funkcjonariusze państwowi woleli się narazić partii, ale normalnie funkcjonować w swojej społeczności lokalnej. Znane są też przypadki, gdy funkcjonariusze partyjni szli na procesje Bożego Ciała na polecenie swoich żon.  Zdarzały się przecież sytuacje, że w procesji Bożego Ciała brała udział cała terenowa organizacja partyjna, że członkowie PZPR oraz przedstawiciele władz państwowych nosili baldachim, krzyż, że włączali się w akcję dekorowania mieszkań i domów emblematami religijnymi oraz budowy i dekoracji ołtarzy.

Tłum manifestujący swoje przywiązanie do wiary — jakim cudem mogło dochodzić do tego regularnie w komunistycznym kraju? 

- Organizowanie procesji Bożego Ciała w kraju zdeklarowanych komunistów było rzeczą niezwykłą, a to dlatego, że wprowadzało wręcz fizyczne sacrum do sfery publicznej, która miała być laicka. Było to poniekąd wkroczenie Kościoła na terytorium zawłaszczone przez siły antyreligijne. Silnie zakorzeniona tradycja procesji i autorytet Kościoła w społeczeństwie powodowały, że władze komunistyczne nie podjęły poważnej walki na tym "froncie".  Należy wyraźnie podkreślić, że organizowanie procesji Bożego Ciała w kraju komunistycznym świadczyło o słabości Władzy Ludowej, która musiała godzić się na kompromisy. Działania komunistów w stosunku do obchodów Bożego Ciała można porównać do wkładania kija w szprychy czy sypania piasku w tryby — było to zaledwie przeszkadzaniem wynikającym z bezsilności. Przecież prawdziwy, dogmatyczny komunista nigdy nie zgodziłby się, żeby po ulicach jego miasta, między budynkami partii, wśród ludzi, którzy powinni wierzyć tylko w jedyną słuszną ideologię Marksa i Lenina, organizowano przemarsze z Chrystusem, którego przecież miało nie być. Walkę z procesjami Bożego Ciała trzeba widzieć w szerszym wymiarze walki ideologicznej, walki o "rząd dusz", którą w tym przypadku władze Polski Ludowej przegrały. 

Zobacz również: “Takie miałam!”. Zabawki i zabawy z PRL-u biją rekordy popularności

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama