"Komunistyczna Wielkanoc": "dawali stówkę każdemu, kto poszedł"
Święto Pracy. Jaki może być najlepszy sposób na spędzenie tego dnia? Zdaniem władzy ludowej: zademonstrowanie siły i entuzjazmu robotników oraz rolników poprzez tłumny pochód, na którym przedstawiciele partii będą zagrzewać socjalistyczną elitę kraju do dalszego wysiłku. Lud pracujący miał jednak nieco inną wizję wykorzystania 1 maja. Czy Święto Pracy wyglądało w rzeczywistości tak, jak przedstawiały to gazety i "Kronika Filmowa"?
Spis treści:
“Komunistyczna Wielkanoc"
Kraje komunistyczne na całym świecie głosiły idee ludu pracującego jako głównego filaru państwa. Wykształcony robotnik i rolnik mieli stać się elitą socjalistycznych krajów. Czyż może być więc dzień ważniejszy dla komunistycznej społeczności międzynarodowej niż święto robotnika? Jeśli porównać wagę tego święta do katolickich celebracji byłby 1 maja dla międzynarodowej społeczności “komunistyczną Wielkanocą", z którą w Polsce rywalizować mógł tylko 22 lipca, czyli Święto Odrodzenia — upamiętniające Manifest PKWN, a z nim powstanie Polski Ludowej.
Zobacz również: "Gdyby nie stan wojenny możde by żyła"
Od spontanicznych pochodów po obchody centralnie sterowane
Pochody pierwszomajowe były w polskiej tradycji ugruntowane głębiej, niż sięgały korzenie PRL. Spontaniczne zebrania ludu robotniczego, na sygnał dany przez Polską Partię Socjalistyczną, gromadziły przed wojną tłumy ludzi. Zwolennicy PPS chętnie w nich uczestniczyli, a obchody rozpoczynała msza święta. Od 1945 r. komuniści starali się nawiązać do tego zwyczaju, nie wyłączając z niego nawet eucharystii. Zmieniło się to w 1949 r. gdy z połączonych PPS i PPR powstała Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. 1 maja od 1950 r. stał się oficjalnym świętem państwowym, a to oznaczało centralnie sterowane obchody.
Machina propagandowa rusza
Obchody 1 maja rozpoczynały się dużo wcześniej. Media i komórki propagandowe śledziły każdy krok i informowały o postępach przygotowań. Poszczególne zakłady pracy, a nawet jednostki, składały zobowiązania produkcyjne. Czyż można lepiej świętować taką uroczystość, niż pracując jeszcze dłużej i ciężej? 110, 150, 200 proc. normy — cel do osiągnięcia przed pochodem pierwszomajowym. Świetnym pomysłem dla uczczenia Święta Ludzi Pracy była działalność na rzecz lokalnej społeczności, a zatem w sobotę czy niedzielę przed 1 maja w wielu miejscach ludzie poświęcali swój wolny czas na nieodpłatną pracę w “czynie społecznym".
Wymarzony obrazek władzy ludowej
Święto Pracy było ogromnym narzędziem propagandowym dla władz PRL-u. Gromadzenie i przedstawianie w mediach entuzjastycznych, uśmiechniętych tłumów, było pokazaniem potęgi komunistycznego państwa, opartego wszak właśnie na masie robotniczo-chłopskiej. Zdrowe uśmiechnięte dzieci, muskularni robotnicy z wielkimi chorągwiami na ramionach, młode, pięknie wiejskie dziewczęta ze sznurami korali i w ludowych strojach. Wszyscy zadowoleni, energiczni i dumnie maszerujący na chwałę ludu pracującego — takiego obrazka chciały władze komunistyczne. Podobne relacje można było znaleźć w gazetach, malowniczo przedstawiane głosem komentatorów w radiostacjach czy wyświetlanej przed seansami w kinach w ramach "Kroniki Filmowej", a w późniejszych lata także transmitowane w telewizji.
“Niech się święci 1 maja"
Obchody 1 maja były skrupulatnie planowane minuta po minucie. Odbywały się w dużych miastach i małych miasteczkach, wszystkie na wzór centralnych obchodów w Warszawie. Uroczystości otwierało przemówienie pierwszego sekretarza KC PZPR. W stolicy był to pierwszy sekretarz partii, w poszczególnych miastach i miasteczkach wojewódzcy czy powiatowi sekretarze. Po przemówieniu na temat aktualnej polityki i znaczenia święta pracy, sekretarz dawał sygnał i pochód wyruszał. Bolesław Bierut znany był ze swojego hasła rozpoczynającego: "Niech się święci 1 maja", które weszło potem do popkultury.
Zobacz również: “Wybitnie kulturalna Polka pragnie poznać samotnego pana", czyli miłosne perypetie w PRL-u
“Równi" obywatele
Równość wszystkich obywateli, głoszona przez komunistyczną partię w pochodzie pierwszomajowym, pokazywała swe prawdziwe oblicze. Teoretycznie wszystkie grupy robotnicze i chłopskie szły wspólnie, celebrując swoje święto. jednak w praktyce wyglądało to inaczej. Tuż za sztandarem KC PZPR i polskimi flagami podążali słuchacze szkół partyjnych, a zatem przyszli przywódcy polityczni. Cały pochód defilował przed I sekretarzem i zgromadzonymi wokół niego dygnitarzami. "Równy" wszystkim włodarz machał do tłumu ze swojego podwyższenia, a w kulminacyjnym momencie przyjmował kwiaty od podniesionej przez funkcjonariusza BOR dziewczynki, która w zamian otrzymywała cukierki.
Idealny socjalizm
Za sztandarem podążały podzielone na kolumny poszczególne zakłady pracy, branże, mieszkańcy dzielnic miasta i wsi. Każda grupa ubrana była w charakterystyczny strój: pielęgniarki szły w kitlach, a ludność wiejska w strojach ludowych. Swoje miejsce miała też duma władzy komunistycznej, czyli Związek Młodzieży Polskiej. Podczas pochodu spiker wyczytywał nazwy poszczególnych zakładów pracy, prezentował też nazwiska przodowników pracy, którzy osiągnęli najlepsze wyniki i znacząco przekroczyli normy. W Warszawie pojawiały się też platformy, na których odgrywano scenki z idealnego, socjalistycznego życia ludu pracującego.
Obecność obowiązkowa
Wielka feta w Warszawie trwała godzinami i emitowana była przez wszystkie media. A jak wyglądało to na prowincji?
- Uczniowie nie mieli wyboru. Każdy musiał przyjść ubrany na galowo i wziąć udział w pochodzie. Nauczyciele sprawdzali obecność, a nie przyjście traktowano jak wagary. To było okropnie nudne i nieprzyjemne, bo trzeba było czekać nieraz w ogromnym skwarze na swoją kolej - wspomina Alina.
W szkołach odbywały się także akademie i uroczyste apele z okazji 1 maja, ale miały one miejsce dzień wcześniej, bo wszak frekwencja na pochodzie musiała pokazać siłę władzy, więc młodzieży szkolnej nie mogło tam zabraknąć.
"Płacili stówkę każdemu, kto szedł"
Przymuszenie młodzieży szkolnej było stosunkowo łatwe, dużo trudniej było przekonać przeciętnego robotnika czy rolnika. Moi rozmówcy nie pamiętają, by stosowano wobec nich jakieś formy represji, jeśli nie pojawili się na pochodzie.
- Nie chodziłam na pochody. Po szkole byłam tylko na jednym. Nie wiem dlaczego, ale tego roku mój zakład pracy postanowił wypłacić stówkę każdemu, kto pojechał na obchody. Pamiętam, że tamtego roku 1 maja spadł śnieg. To był jedyny raz, kiedy sprawdzano listę obecności. Szliśmy w pochodzie z wielkimi, ciężkimi flagami. Dostarczył je zakład pracy, przyjechały na ciężarówkach. Po pochodzie każdy się śpieszył czy to do domu, czy to do znajomych, pamiętam stertę tych flag rzuconych na ziemię - wspomina Zofia.
Oczywiście udział w pochodzie był dobrze widziany i jeśli ktoś chciał awansować, powinien się pokazać na takiej manifestacji, ale wielu miało ważniejsze rzeczy w tym czasie do zrobienia.
- 1 maja zawsze sadziło się ziemniaki. Wszyscy mieli wolne i byli w domu, więc, o ile pogoda dopisała, to był najlepszy dzień na taką pracę - wspomina Zofia i dodaje — Nasz dyrektor sam był ze wsi i rozumiał, że ludzie jak mają wolne, to chcą sobie jak najwięcej w polu porobić, nigdy nikogo do pochodów nie zmuszał. Nie słyszałam, żeby w naszym regionie obecność na pochodzie była wymagana w zakładach pracy, ale to pewnie zależało od tego, jakim człowiekiem był dyrektor. Być może w dużych miasta były takie wymogi.
- Jednego roku na pochodzie wyczytano nazwisko mojego ojca jako przodownika pracy. Zrobiło się zamieszanie, wszyscy szukają Romana, żeby wręczyć mu odznaczenie i nagrodę, a przodownik pracy, zamiast maszerować w defiladzie, uznał, że ważniejsza jest praca w polu - wspomina ze śmiechem Wiesław.
Jedni na pochody nie chodzili z pragmatycznych względów — szkoda im było czasu, który mogli zagospodarować efektywniej, inni nie szli z pobudek ideowych — był to dla nich manifest antysystemowy. Była też duża grupa ludzi, która chętnie uczestniczyła w manifestacjach. - Patrioci - z przekąsem mówi Zofia o tych, którzy szli dumnie z transparentami i zdjęciami wielkich ideologów komunizmu. Jednak dodaje, że było też wielu, dla których pochód był po prostu wydarzeniem towarzyskim.
Zobacz również: Masz takie figurki z PRL-u? Są warte fortunę