Aktywiści klimatyczni nienawidzą swojego gatunku?
Ludzkość zatruwa Ziemię. Działanie człowieka prowadzi do dewastacji natury. Co możemy z tym zrobić? Trzeba wyrównać rachunki. Jak to zrobić? Zniszczymy dorobek kulturowy ludzkości, zablokujemy ulicę — nie będą mogli dojechać do szpitali, to przywróci jeden z podstawowych mechanizmów — dobór naturalny. Patrząc na działania podejmowane przez aktywistów klimatycznych, można się zacząć zastanawiać czy są to ludzie, którzy nienawidzą swojego gatunku?
Podlewanie "Słoneczników" zupą pomidorową
13 stycznia 2025 roku o 9.30 dwie aktywistki klimatyczne weszły do Opactwa Westminsterskiego i pomalowały grób Karola Darwina farbą. Jak donoszą władze Opactwa, nagrobek jest obecnie czyszczony, a farba nie uczyniła mu wielkiej szkody. Który to już raz aktywiści klimatyczni, aby zwrócić uwagę na problem ochrony środowiska, postanawiają zaatakować historyczny dorobek ludzkości? Oleista ciecz na obrazie Gustava Klimta "Śmierć i życie", atak młotkami na "Wenus z lustrem" Diego Velázqueza, obrzucenie purée ziemniaczanym "Stogów siana" Claude’a Moneta, zupa pomidorowa na "Słonecznikach" Vincenta van Gogha. "Słoneczniki" nie mają zresztą lekko, bo dwa razy je tą zupą już podlewano. I nasz rodzimy przykład — farba na pomniku Syrenki. Czy aktywiści klimatyczni aż tak nienawidzą dorobku ludzkości, że nawet sztukę uważają za szkodliwą?
Co zrobił im żyjący w XVII wieku Velázquez, który w najśmielszych snach nie przepuszczał, że powstanie kiedyś maszyna parowa — o pestycydach, plastiku i ropie naftowej nie wspominając? Co innego van Gogh, Monet czy Klimt, ci panowie powinni się wstydzić, bo oni już całymi garściami czerpali z rewolucji przemysłowej — tej, która zapoczątkowała śmierć planety.
Zobacz również: Ekomiłość. Jak się kochać dla planety?
Przywrócić dobór naturalny
Kolejny bohaterski akt ochrony Ziemi, czyli blokowanie ulic miast. Głośne były blokady Warszawy, które organizowało Ostatnie Pokolenie (zresztą ta sama organizacja, której niemiecki oddział postanowiła zmieszać "Stogi siana" z ziemniakami). Na ich stronie możemy przeczytać, że: "Katastrofa klimatyczna to już nie odległa przyszłość ani abstrakcyjna teoria — to rzeczywistość tu i teraz. To upały, które zabiły w roku 2024 zwykłych ludzi, czyjąś babcię, tatę czy siostrę. To kierowca w Lądku-Zdrój, który nie ruszył po parunastu minutach w dalszą drogę - bo wrześniowa powódź utopiła go w samochodzie. To rolnik w woj. świętokrzyskim, który w nocy z 13 na 14 lipca 2024 w wyniku nawałnicy, jednej z wielu które atakowały rozpaloną upałami Polskę, stracił 130 ze 150 hektarów pszenicy".
Aż chce się zapytać, a co z kierowcą, którego żona nie mogła dojechać na dializy, bo aktywiści blokowali ulice? Co z rodzicami wiozącymi dzieci do pobliskiego szpitala? Co z karetką, która nie dojedzie do chorego? No tak, przecież życie jednego czy dwojga ludzi jest niczym wobec zagłady ludzkości. A może tu chodzi o powrót do najbardziej podstawowego mechanizmu, który istnieje w przyrodzie — doboru naturalnego. W końcu przeludnienie to też problem dla Ziemi.
Czy to najlepszy sposób?
Nim zostanę oskarżona o pomówienia, przekłamania i znieczulicę klimatyczną — mam na swoje usprawiedliwienie jedno — hiperbola. To taki zabieg stylistyczny polegający na przedstawianiu faktów w sposób przesadny i przejaskrawiony. W rzeczywistości nie podejrzewam aktywistów o chęć przetrzebienia ludzkości, tak jak nie podejrzewam ich o miłość do sztuki, bo nikt, kto sztukę kocha, nie podlewałby "Słoneczników" zupą. Nie podejrzewam ich też o nienawiść do własnego gatunku (choć w tym przypadku miewam momenty zawahania).
Mało tego, uważam problem zmian klimatu za poważny i wymagający systemowych rozwiązań, ale pojąć nie mogę, że w XXI wieku, gdy informacja w ciągu godziny obiega kulę ziemską, a krótki film na TikToku czy YouTubie może pobudzić ludzi w Pretorii, Nowym Jorku, Osace i Łodzi do rozmowy o tym samym problemie, ktoś dochodzi do wniosku, że najlepszą formą zwrócenia uwagi na zmiany klimatyczne jest blokada ulicy w mieście czy zmuszenie podatników do wydawania setek tysięcy złotych monet na usuwanie farby, ziemniaków czy zupy z rzeźb i obrazów.
Bojownicy swoich czasów?
Zdarzyło mi się w przedszkolu rozmawiać z dziećmi o ekologii. Pięcio- i sześciolatki bez trudu podawały przykłady tego, co mogą i robią, by chronić przyrodę (od korzystania z wielorazowych toreb na zakupy, przez segregację śmieci po oszczędzanie wody). O czym to świadczy? Rośnie nam bardzo świadome ekologicznie pokolenie. A skąd ta świadomość się bierze? Z domu — gdzie widzą postępowanie rodziców i z przedszkola — gdzie wychowawczynie z nimi o tym rozmawiają. Dlatego można się zastanawiać czy aktywiści-wandale naprawdę robią to dla dobra planety, czy dla własnego ego? Kieruje nimi troska o Ziemię czy chęć zostania bojownikami swoich czasów? Cóż, pozytywistyczna praca u podstaw zawsze była mniej spektakularna niż romantyczni bohaterowie. Mam czasem wrażenie, że chcieli być ekologicznymi Winkelriedami, podczas gdy bliżej im do Wallenrodów.
Środek do celu, czy cel sam w sobie?
Zrobiło się patetycznie, tymczasem problem jest bardzo pragmatyczny. Nawet jeśli aktywistami kierują wyłącznie wzniosłe pobudki, to środki, jakie wybrali do ich realizacji, są wysoce wątpliwe, choć oni chyba tego nie dostrzegają. Na stronie Ostatniego Pokolenia możemy przeczytać: "Wiemy, że blokady ulic budzą w Was złość, frustrację, a nawet agresję wobec nas. Wiemy, że utrudniają Wam codzienne życie", a nieco później: "Dzięki protestowi kilkudziesięciu z nas tematy klimatyczne, klimatolodzy i wypowiedzi rządu w tej sprawie, pojawiły się w telewizji i gazetach częściej niż przez cały ostatni rok. To pokazuje, że nasza metoda działa".
Czy aby na pewno? Zapytajmy najwyższą wyrocznię naszych czasów, podstawowe źródło wiedzy i informacji Polaków (i nie tylko). Co wujek Google mówi o Ostatnim Pokoleniu? Dowiemy się, że aktywistkom, które oblały pomnik Syrenki farbą, grozi 8 lat więzienia, że organizacja zapowiada coraz silniejszy opór wobec władzy i "koniec z grzecznymi formami protestu". Ani słowa o celach, jakie przyświecają aktywistom, a chyba właśnie na tym powinno im najbardziej zależeć? Przeciętny Kowalski wie, że ekoaktywiści blokują drogi, bo walczą ze zmianami klimatu. Trudno to nazwać świadomością ekologiczną, trudno też uznać, że wie jaki cel mają aktywiści. I tak docieramy do sedna problemu: blokady ulic i lotnisk, niszczenie dzieł sztuki sprawiają, że media piszą o sprawcach, nazwa organizacji staje się coraz bardziej znana, tylko że nie idzie za tym popularyzacja idei, która aktywistom przyświeca.
Wandalizm w imię klimatu
Ostatnie Pokolenie, Zatrzymać ropę i inne tego typu grupy są dumne ze swoich aktów wandalizmu i utrudniania życia innym, o czym radośnie informują na swoich stronach i profilach w social mediach. Tylko do czego to prowadzi? Akty wandalizmu na dziełach sztuki stają się tak powszechne, że zaczynają ludziom obojętnieć. Blokowanie ulic budzi tylko frustrację, niechęć a czasem wręcz agresję. Mam pewne wątpliwości, czy takie emocje to zestaw, który sprawi, że ludzkość zjednoczy się wokół sprawy ochrony przyrody.
Oddzielną kwestią pozostaje szkodliwość podejmowanych przez ekowandali akcji. Jeszcze chwila, a nasze dzieci będą podziwiać dzieła mistrzów jedynie na fotografiach, albo z odległości kilku metrów za pancernym szkłem. A przecież obcowanie z malarstwem to nie tylko estetyczne doświadczenie piękna kwiatów czy krajobrazu, to też możliwość przyjrzenia się z bliska śladom pędzla na płótnie, fakturze farby i niedociągnięciom. Naprawdę musi dojść do zagrożenia czyjegoś życia, żeby uświadomili sobie, że blokada ulicy to nie najlepsza forma walki ze zmianami klimatycznymi?
Blokowanie ulic i zamachy na dzieła sztuki przynoszą medialny szum, ale nie idzie za tym pogłębiona wiedza na temat ekologii. A za to idą negatywne emocje, które mogą zniechęcać do idei walki ze zmianami klimatycznymi. Czy naprawdę chwilowa obecność w mainstreamowych mediach w kontekście wandalizmu sprzyja szerzeniu idei ekologicznych i warta jest negatywnej postawy społeczeństwa wobec ekoaktywistów?
Zobacz również: Ekologia nie jest fanaberią bogatych ludzi