Co do godzenia macierzyństwa z pracą...
Sobota wieczór. Godzina 21:21. 28 stopni Celsjusza na termometrze za oknem. Mam 26 lat, dwa dzieciaki i jakieś 20 minut, zanim oczy zaczną mi się samoistnie zamykać.
Powinnam teraz umalować oko i pójść na Cypel, odwiedzić Cud nad Wisłą, palić nielegalne papierosy gdzieś w krzakach na Powiślu albo pójść do Dramatycznego skręcając po wejściu w prawo i nigdy nie osiągając sali teatru. Gadać o sztuce, głupotach, znajomych i muzyce z ludźmi o przymrużonych oczach, jeszcze zmęczonych wczorajszą imprezą.
Chodzenie po ciepłym asfalcie nocą jest cudowne. Nie mogę zaprzeczyć. Szczerość ludzka, gdy zaczyna świtać i każdy udaje, że zamawia już taksówkę, ale jakoś mu nie wychodzi, jest również bardzo urocza. Tułaczki międzyklubowe, faza głodu o drugiej w nocy, dziwne występki na jamach, tańce towarzyskie na miękkich nogach, siedzenie na krawężniku, głośne śmiechy i generalne pokpiwanie z powagi tego, co robi się w dzień. Właśnie dziś mi tego brakuje.
Bezsenność co prawda mam pod ręką, od paru miesięcy nie przespałam longiem więcej niż 3 godzin, ale zaczynam odczuwać separację od świata rówieśników. Bynajmniej nie zajmuję się tylko dziećmi. Schodzę do studia jak śpią i pracuję. Do tego synchroniczne pragnienie reaktywacji Sistars przypadło na okres wzmożonego zapotrzebowania na opiekę rodzicielską u obydwu sióstr. Nasze cycki nie mogą oddalić się od noworodków na dłużej niż 2 - 3 godziny. Nie zaprzeczamy swojej ssakowatości. Nie wypieramy się butelką od swego gatunku na rzecz wygody i nienaruszonej struktury piersi. Jest mleko, trzeba karmić.
A co do godzenia macierzyństwa z pracą, to otóż chyba nie godzę. Staram się ich nie skłócać, żeby nie musieć ich godzić.
Mieliśmy wczoraj jakieś dziewięć czy dziesięć wywiadów w hotelu Intercontinental. Apartament Junior sweet na 33 piętrze, świetny widok od strefy kibica aż po całą resztę miasta. W jednym pokoju dziennikarze ustawiali swoje graty i tworzyli minitelestudio, w drugim nasze teletubisie próbowały spać. Mój pod opieką mojego ojca, czyli Jacka Dariusza Przybysza, Natalii pod opieką jej narzeczonego Wojtka, zwanego potocznie Waciakiem. Jeremi Natki całkiem nieźle zaaklimatyzował się w hotelowym high-lifie, moja Rita bardzo średniawo. Nadmiar ludzkich głosów i ból brzucha spowodowany przyjmowanymi witaminami przytłoczył chyba dziewczynę. Pan zadaje ci jakieś pytanie, a ty słyszysz jak za ścianą ktoś nie ma twoich piersi i nic na to nie poradzi. To jest trudne. Nie obyło się więc bez cięć.
Dziecko jako przyszłość narodu jest sprawą wyższą. Jego potrzeby są na pierwszym miejscu, nikt z tym nie dyskutuje i to mi się podoba. Cierpliwi dziennikarze jakoś to znieśli. Ale napięcie we mnie utrzymuje się w takich sytuacjach długo. Zastanawiam się jakimi metodami equalizować sobie mózg od tych napięć powodowanych przemożną chęcią godzenia rozległego zapotrzebowania świata względem mojej osoby.
Zaczęłam biegać, mocno po zmroku, kiedy wszystkie dzieci już śpią. Czasem myślę, że to niebezpieczne, bo po 22. na ulicach Ząbek kręci się dziwny element, ale zazwyczaj zamroczony a ja w sumie szybko biegnę. Może więc zwinnością uniknę ataków dziadów i dresiarzy, czyli potencjalnych groźnych gwałcicieli.
To jest nawet ekonomiczny sport, nikt cię nie rozlicza z minut na twoich własnych zajęciach, jak wracam nie mam już siły na kąpiel, oszczędzam więc wodę, tym samym życie ryb i ssaków morskich gdzieś tam żyjących biorąc szybki, bo wymagający pozycji stojącej na jaką ledwo mnie stać, prysznic. Więcej metod nie znalazłam, tudzież nie znajdują się jeszcze w moim zasięgu. A mnożą się projekty, perspektywa następnych miesięcy raczej obfituje w zajętości.
I ciągle padają pytania, jak pani godzi pracę zawodową z macierzyństwem. Telewizje śniadaniowe wydzwaniają gęsto z zaproszeniami. Zazwyczaj zaczynają rozmowę od terminu i od: "Bardzo by nam zależało", a ja na to: "Ale jaki jest temat rozmowy?" i wtedy padają odpowiedzi: "Wakacje z dziećmi", "Czy można karmić w miejscach publicznych?" itd. Odpowiadam na to, że przy pierwszym dziecku, kiedy było to dla mnie nowością, wypełniłam już misję medialnej matki i dałam się zaprosić już odpowiednią ilość razy do takich rozmów i proszę o telefon kiedy będzie temat muzyczny lub sama się zgłoszę przy wydawnictwie własnym z prośbą o pomoc w promocji.
A co do godzenia macierzyństwa z pracą, to otóż chyba nie godzę. Staram się ich nie skłócać, żeby nie musieć ich godzić. Jeżdżenie o poranku do telewizji, siedzenie dzieckiem na kolanach na make-upie jest raczej utrudnianiem sobie życia. Chcąc godzić swoją pracę, którą postrzegam jako pracę muzyka, a nie telewizyjnej poradni laktacyjnej, odmawiam. Razem z Natką mamy już czwórkę dzieciaków. Od najstarszej licząc: Matyldę, Anielę, Ritę i Jeremiego. Może czas na rodzinny autokarek na trasy?
Czy Lauryn Hill gra tak rzadko, bo ma sześciu małych potomków Marleya na chacie? Nie wiem, ale oddaję jej cześć, że dotarła do nas w tym roku. Obejrzałam co prawda tylko 20 minut koncertu, bo lekko opóźniony, szybko wyczerpał mój limit oddalenia od Rity. I pomimo, że sama grałam rok temu na tym samym festiwalu, w szale pośpiechu i tak nie umiałam znaleźć wyjścia z obiektu przez dobre 15 minut, a cholerni ochroniarze namiętnie wprowadzali mnie w błąd. Zdyszana i przemoknięta karmiłam w zaparowanym samochodzie na parkingu pod Torwarem dochodząc do niepokojących wniosków, że o wiele wyraźniej słychać występ właśnie z tego miejsca.
Pod sceną dźwięk niestety nie był przyjazny partycypantowi tej zabawy. Pomimo dwóch kapturów i wielkiej miłości do Ms. Hill, pomimo że lubi czasem obrazić białej maści ludność lub też olać koncert na który człowiek kupił już bilety, czułam jednak ból ucha środkowego. Reasumując mój frywolny wypad na festiwal zakończył się bardzo szybko. W tych okolicznościach nie dotrę też na mój ulubiony spęd ludzki i nie zobaczę mojej faworytki Janelle Monae w akcji. Tym samym składam dziś hołd internetowi i opcji streamingu.
Jest we mnie dużo cierpliwości w ustępstwach od młodzieżowego, nazwijmy to, towarzyskiego życia na rzecz chowania potomstwa. Przy drugim dziecku przynajmniej wiesz do czego ta maleńkość zmierza. Wiesz, że tylko kwestią czasu jest ten stan rzeczy, w którym twoja wolność osobista jest - nie bójmy się stwierdzić tego faktu: żadna. Za chwilę obydwie będą jednak miały swój świat. Mała zdobędzie umiejętności chodzenia, gadania, samodzielnego raczenia się posiłkami i wkręcania się w zabawy. Wtedy właśnie ulokuje obydwie pod bezpieczną opieką, wpadnę na jakiś koncert, pobryluję w mieście do rana i prześpię następny dzień. W dupie mając cokolwiek.
Tymczasem korzystając ze skwaru będę eksplorować Ząbki, które nieustannie, szczególnie latem przywołują w mej pamięci obraz przedmieść meksykańskiego miasta Puebla o nazwie Cholulua. Odwiedzając nasze meksykańskie siostry spędziłyśmy tam dłuższy czas z Natalią, czując się niezwykle swojsko. Co prawda zamiast, albo oprócz, przydrożnie relaksujących się w cieniu psów stoją też krowy i konie, a na rogu pani gniecie pyszne tortille, ale parność i gęstość powietrza łączącego się ze spalinami pachnie dziś podobnie.
Przymrużę oczy i dam się oszukać, że oto właśnie zwiedzam daleki świat, bo nic mnie nigdzie nie trzyma. Bo w Ząbkach też zdarza się spotkać jaszczurkę. Tudzież padalca.
Paulina Przybysz