​Irena Iłłakowiczowa: Historia pięknej polskiej agentki

Mądra i odważna, w jednym krótkim życiu przeżyła ich kilka. Najpierw żona perskiego księcia, potem agentka antyniemieckiego wywiadu. Przeszła przez Pawiak i Majdanek. Z tego ostatniego została dosłownie wykradziona. Irena Iłłakowiczowa była jedną z najpiękniejszych Polek międzywojnia i najlepszych agentek polskiego wywiadu.

​Irena Iłłakowiczowa była jedną z najlepszych polskich agentek
​Irena Iłłakowiczowa była jedną z najlepszych polskich agentekWydawnictwo Muza

Przeczytaj fragment książki Joanny Puchalskiej "Polki, które zmieniły wizerunek kobiety":

Irena Morzycka herbu Mora urodziła się w Berlinie w ziemiańskiej rodzinie pochodzącej z Kujaw, o korzeniach sięgających szesnastego wieku. Ojciec Bolesław Morzycki pracował przy rozbudowie kolei w Rosji i po wybuchu rewolucji rodzina czas jakiś mieszkała w Finlandii. Po tym pobycie na północy pozostała Irenie dobra znajomość języka fińskiego.

Po przyjeździe do Polski dziewczynkę oddano do szkoły Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusowego, czyli Sacré Coeur, w Zbylitowskiej Górze. Szkoła powstała w 1902 roku, a w 1903 roku przy klasztorze zaczęło działać Liceum Humanistyczne. Sporo uczennic pochodziło ze znanych rodzin arystokratycznych i szlacheckich. Były wśród nich panny Czartoryskie, Chłapowskie, Czetwertyńskie, Dzieduszyckie, Stadnickie.

Później Irena studiowała w Grenoble na kierunku humanistycznym. Mówiła biegle językami: polskim, francuskim, niemieckim, angielskim, rosyjskim i fińskim, a niebawem miał dojść do tego perski. Uprawiała narciarstwo i alpinistykę, była odważna, wysportowana, wytrzymała na ból. I wyjątkowo piękna.

Kiedyś wspinała się w Alpach i jeden z jej towarzyszy spadł w głęboką szczelinę. Nie zważając na niebezpieczeństwo, spuściła się do niego na linie. Nie żył, gdy do niego dotarła. Wydobyła zwłoki, ryzykując straszliwie, bo niewiele brakowało, a lina by się zerwała pod podwójnym ciężarem. Wyczyn ten, w jej pojęciu rzecz normalna w polskim kodeksie etycznym, uhonorowany został przez władze szwajcarskie złotą odznaką alpinistyczną.

Książę z baśni

W czasie studiów poznała najprawdziwszego księcia z baśni tysiąca i jednej nocy. Był najstarszym synem księcia Kurdystanu i nazywał się Aziz Zangenah. Zakochał się w niebieskookiej blondynce bez pamięci, a ona w nim. To wtedy przybył do jej kolekcji następny obcy język - perski. Ślub w obrządku muzułmańskim odbył się w Paryżu. Rodzinie w Polsce Irena przedstawiła męża już po drodze, udając się z nim do Kurdystanu.

Jak wielka była to miłość ze strony wschodniego arystokraty, świadczy fakt, że w kontrakcie małżeńskim Irena uzyskała dwa wyjątkowe w świecie islamu przywileje. Po pierwsze, mogła zasiadać do posiłku razem z mężczyznami, a po drugie, jej mąż został zwolniony z obowiązku posiadania haremu. Aziz zgodził się na takie warunki, bo dzięki temu wejście ukochanej w jego świat - jakże inny od tego, w którym się wychowała - miało szansę przebiec bardziej gładko. Mimo to małżeństwo nie przetrwało. Choć wielka miłość się skończyła, jednak przyjaźń i szacunek pozostały.

Gdy po dwóch latach energiczna, ciekawa życia i świata, towarzyska Irena nie mogła dłużej wytrzymać pałacowych obyczajów, rozstali się za obopólną zgodą. Aziz, co bardzo dobrze o nim świadczy, pomógł jej wydostać się z Kurdystanu, wiele przy tym ryzykując, gdyż w tamtych warunkach kulturowych złapanie zbiegłej żony musiałoby się skończyć jej śmiercią, a on poniósłby przykre konsekwencje, gdyby mu udowodniono współudział. To on dostarczył Irenie motocykl z pełnym bakiem i w ten sposób brawurowo przez góry dotarła do Teheranu. Tu zgłosiła się do polskiego poselstwa, które udzieliło jej pomocy, zachowując najdalej posuniętą dyskrecję ze względu na miejscowe władze, prawo i obyczaje. Jako bagaż dyplomatyczny Irena została przemycona przez granicę i szczęśliwie wróciła do kraju. Tak zakończyła się orientalna przygoda pięknej Polki, a wkrótce miało się zacząć życie nie mniej niezwykłe. Niestety z tragicznym końcem.(...)

Bankowiec - brydżysta

Niebawem poznała o dwa lata młodszego Jerzego Olgierda Iłłakowicza, który był synem ziemianina Witolda Iłłakowicza i Haliny z Kleniewskich oraz bliskim kuzynem znanej poetki Kazimiery Iłłakowiczówny, pełniącej funkcję sekretarza w randze ministra w rządzie Józefa Piłsudskiego. Jerzy i Kazimiera przyjaźnili się i korespondowali ze sobą, choć różniły ich, i to zasadniczo, poglądy polityczne, jako że on był narodowcem, ona gorącą zwolenniczką Piłsudskiego. W latach trzydziestych w jej salonie, na tak zwanych czwartkach, bywali przedstawiciele elit, a także wszyscy ci, którzy chcieli trafić przed oblicze Marszałka i uznali - nie bez pewnej słuszności - że tędy łatwiej będzie się dostać do Belwederu niż oficjalną drogą. Jednym słowem, bywał tu tout le monde.

Jerzy Olgierd Iłłakowicz ukończył w belgijskim Louvain rolnictwo, ale nie bardzo interesowała go gospodarka na wsi, więc odbył jeszcze studia ekonomiczne w Lozannie, a w przerwach kształcił się w prestiżowej uczelni London School of Economics. Po zdaniu egzaminów rozpoczął pracę w Banku Cukrownictwa w Warszawie. Mówił biegle po angielsku, francusku i niemiecku. Był wysportowany, a poza tym należał do grona najlepszych polskich brydżystów i to była jego najukochańsza dyscyplina. Ślub Ireny i Jerzego odbył się 23 października 1934 roku w Warszawie, a 25 czerwca 1936 roku urodziła się jedyna córka państwa Iłłakowiczów - Ligia.

Kochający się małżonkowie, oboje piękni, wykształceni, mądrzy, pełni życia i gorący patrioci, należeli do tak zwanej Organizacji Polskiej. Była to struktura prawicowa, tajna, wielostopniowa, z której w czasie wojny powstał Związek Jaszczurczy i Narodowe Siły Zbrojne. Działający w niej ludzie, wyznający wartości chrześcijańskie, za najwyższy swój cel uważali dobro narodu i polskiej racji stanu. Później, podczas wojny, Jerzy znajdzie się na samym szczycie tej organizacji, w tak zwanym Dyrektoriacie.(...)

W konspiracji

Jerzy przyjął pseudonim "Zawisza". W październiku 1939 roku został kierownikiem Wydziału Finansowego i do 1944 roku pełnił tę funkcję w powstałych później Narodowych Siłach Zbrojnych. Był przedstawicielem Związku Jaszczurczego w Tymczasowej Narodowej Radzie Politycznej. Wiosną 1944 roku został członkiem Rady Politycznej NSZ.

Irena w prace Organizacji Wojskowej Związku Jaszczurczego włączyła się w październiku 1939 roku. Ze względu na przedwojenną działalność Jerzego w Organizacji Polskiej i w Obozie Narodowo-Radykalnym oboje byli zagrożeni aresztowaniem, więc mieszkali - a raczej ukrywali się - osobno. W ich dawnym mieszkaniu przy ulicy Lądowej została Ligia pod opieką niani Felci, doskonale zorientowanej w działalności konspiracyjnej chlebodawców. Pewnego razu niania zachowała się nadzwyczaj dzielnie - w czasie rewizji zdążyła schować znajdującą się w domu prasę konspiracyjną pod dywanem i pod sukienką dużej lalki, którą trzymała w ramionach siedząca na dywanie Ligia. Niemcy, kręcąc się po domu, przechodzili obok dziewczynki, uśmiechali się do niej i głaskali ją po główce. Niczego trefnego wówczas nie znaleźli. Trzeba przyznać, że córka państwa Iłłakowiczów, choć jeszcze nieświadomie, wcześnie zaczęła brać udział w walce o wolną Polskę.

Gdy mieszkanie zostało przez Niemców zarekwirowane, dziewczynka z nianią i z babcią Morzycką, po drugim mężu Mackiewiczową, zamieszkała w Klarysewie-Janówku u przyjaciół rodziny. Państwo Iłłakowiczowie odwiedzali córkę rzadko i za każdym razem zachowywali największą ostrożność w obawie przed dekonspiracją. Ze względów bezpieczeństwa nigdy nie przyjeżdżali razem, zawsze zjawiali się osobno. Często mieli zmieniony wygląd - inny kolor włosów czy okulary i czasem Ligia tylko po głosie mogła ich rozpoznać.(...)

Irena była doskonałą agentką wywiadu Organizacji Wojskowej Związku Jaszczurczego. Znała języki, odznaczała się wielką odwagą. A do tego jej niezwykła uroda robiła duże wrażenie na mężczyznach, co znacznie ułatwiało wykonywanie zadań. Działała w podcentrali "Zachód", zajmującej się rozpoznaniem wojskowym, gospodarczym i komunikacyjnym Niemiec, której agenci docierali do samego Berlina. Irena też kilkakrotnie tam jeździła. Sieć "Zachód" składała się z kilkuset osób i jej macki sięgały aż do kwatery Hitlera, głębiej niż podobna siatka AK. Podlegała Oddziałowi II Komendy Organizacji Wojskowej Związku Jaszczurczego, współdziałającemu z Oddziałem II Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej Armii Krajowej.

Na przełomie lat 1941 i 1942 Niemcy siatkę rozpracowali i zaczęły się aresztowania. Irenę gestapo zatrzymało 7 października 1942 roku. Przyszli po nią do mieszkania, w którym się ukrywała. Nie wiedziała, czy stało się to przypadkiem, czy została namierzona w ramach wyłapywania agentów "Zachodu". Nawet w takiej sytuacji nie straciła odwagi i zimnej krwi. Podczas rewizji niepostrzeżenie wsunęła rękę do kieszeni jednego z gestapowców, który wcześniej zabrał jej biżuterię, i wyciągnęła jeden pierścionek, po czym go połknęła. Ten swój zaręczynowy pierścionek, złoty ze szmaragdem, przesłała potem z Pawiaka matce z prośbą o przekazanie córce. Pierścionek przetrwał wojnę.

Na Pawiaku

Brutalnie przesłuchiwana, nie wydała nikogo. Ponieważ każde aresztowanie agenta groziło dekonspiracją, gdyby nie wytrzymał śledztwa, organizacja, aby oszczędzić jej cierpień i nie narażać tych, których Niemcy dotąd nie zatrzymali, przesłała jej truciznę. Irena świadomie nie wypiła podanego jej mleka, wyczuwając dziwny zapach. Przekazała natomiast wiadomość, że jest możliwość uwolnienia jej z Pawiaka. Kanałem komunikacyjnym był więzień pracujący jako lekarz, doktor Felicjan Loth, należący do Związku Jaszczurczego, dawniej członek ONR. Ratował, jak mógł, ludzi z AK i ZWZ, którzy trafili na Pawiak, przekazywał grypsy. To on dostarczył wysoką łapówkę i 16 stycznia 1943 roku strażnik wypchnął Irenę z celi i wmieszał ją w grupę więźniów przeznaczonych do wywozu do Majdanka. W ten sposób uniknęła dalszych brutalnych przesłuchań. W obozie dzięki odpowiednim ludziom i kontaktom szybko dostała szczepionkę na tyfus i leki. Zachorowała jednak na czerwonkę.

Dwa miesiące później, w marcu 1943 roku, odbyła się brawurowa akcja, jakiej nie powstydziłby się scenarzysta dobrego filmu wojenno-przygodowego. Kilku chłopców z NSZ, przebranych w mundury gestapo, podjechało skradzionym samochodem pod bramę obozu. Pokazali sfałszowany dokument, w którym było napisane - zresztą zgodnie z prawdą - że Irena znalazła się na Majdanku przez pomyłkę. Nawrzeszczeli na personel, że to skandal i jakim prawem przyjęto ją do obozu. Kazali wydać więźniarkę celem przewiezienia na dalsze śledztwo do Warszawy.

Komendant nie mógł się nigdzie dodzwonić i sprawdzić tożsamości przybyszów, bo wcześniej na wszelki wypadek zostały przecięte telefoniczne kable. Młodzi ludzie wypadli na tyle wiarygodnie i tak świetnie odgrywali swoje role brutalnych gestapowców, że nawet Irena była święcie przekonana, iż są to najprawdziwsi niemieccy funkcjonariusze. Żegnała się zatem z życiem, gdyż powrót na Pawiak i przesłuchania oznaczały dla niej najgorsze. W związku z tym stawiała opór przy wsiadaniu do samochodu, co jeszcze bardziej przydało autentyczności całej scenie, bo "gestapowcy" rzeczywiście użyli wobec niej siły. Jak wielka musiała to być ulga, kiedy się dowiedziała, kto po nią przyjechał. Samochód został starannie spalony w lesie, a ona była wolna.

Agentka wywiadu

Po ciężkich przejściach na Pawiaku i na Majdanku przebywała kilka miesięcy pod opieką babci Jerzego, Marii Kleniewskiej, w jej majątku Dratowie, a potem w Klarysewie-Janówku pod opieką matki. Ligia siedziała przy jej łóżku, wreszcie miała matkę dla siebie. Namawiana przez panią Morzycką do rezygnacji z dalszej działalności konspiracyjnej i do zajęcia się wychowaniem córki, Irena odpowiedziała: "Jest wielu dobrych ludzi, którzy zajmą się Ligią, natomiast tylko ja mogę wykonywać to, co robię".

Zdecydowała się na powrót do konspiracji. Przyjechała do Warszawy i zamieszkała przy ulicy Filtrowej u doktor Miłodroskiej. Nie mogła działać dalej na odcinku zachodnim. Tu już była spalona i nie pomogłaby zmiana fryzury czy koloru włosów, Niemcy za dużo o niej wiedzieli. Oddelegowano ją zatem do działalności wywiadowczej przeciwko komunistom i sowieckiej agenturze. Należała teraz do tak zwanej Komórki "C".(...)

W połowie roku Tymczasowa Narodowa Rada Polityczna postanowiła wysłać Jerzego Iłłakowicza do Anglii jako swojego przedstawiciela. On zaproponował, żeby pojechała z nim jego żona, uzasadniając to tym, że ona zna więcej osób w kręgach wojskowych i w związku z tym doskonale się nadaje do tej misji. Początkowo dowództwo wyraziło zgodę, żeby wyjechali razem, ale potem zmieniło zdanie. Wyjazd małżeństwa ze względów konspiracyjnych był niewskazany. Ostatecznie zamiast Jerzego Irenie miał towarzyszyć Tadeusz Salski "Jan".

Wyjazd zaplanowany był na 11 października. Na początku miesiąca Irena spotkała się z mężem. Długo rozmawiali. "Powiedziała mi, że pracuje nad zniszczeniem komunistycznej radiostacji, która znajduje się w pobliżu Warszawy i że liczy na pomoc pewnego Niemca, oficera Abwehry (wywiadu wojskowego) o mocno antyhitlerowskich poglądach - napisze później we wspomnieniach Jerzy Iłłakowicz. - Wyglądało mi to na pułapkę. [...] Przekonywałem, że Londyn ważniejszy, ale nie pomogło". Miejscowość pod Warszawą to Otwock, a chodziło o radiostację, której używano do kontaktów z Moskwą przy przejmowaniu spadochroniarzy sowieckich zrzucanych na teren Polski. Irena miała tam dotrzeć, najprawdopodobniej po to, aby zdobyć informacje, które by posłużyły potem do rozpracowania PPR na terenie Warszawy.

Osiem dni przed wyjazdem, 3 października 1943 roku, odwiedziła córkę w Klarysewie. Była niedziela, dzień przed imieninami Ligii, które dziewczynka obchodziła w dniu świętego Franciszka ze względu na to, że nie miała chrześcijańskiej patronki. Prosiła bardzo matkę, żeby została z nią do następnego dnia. Irena jednak wróciła do Warszawy.

Doktor Miłodroska zeznała później, że 4 października o dziewiętnastej Irena odebrała telefon, którym była wyraźnie poruszona. Powiedziała, że sprawa jest naprawdę ważna i musi wyjść, choć podejrzewa prowokację. Poprosiła lekarkę, by ta zawiadomiła punkt kontaktowy, gdyby ona nie wróciła do dwudziestej drugiej. Zadzwoniła jeszcze do męża, dała mu do zrozumienia, że jest na tropie radiostacji i że wychodzi z domu.

Gdy nie wróciła, Jerzy od razu zaczął poszukiwania. Ciało było w kostnicy szpitala przy ulicy Oczki. Irenę znaleziono na ulicy Polnej, zabitą strzałem w tył głowy, wyraźnie z jakiegoś wyroku. Podejrzewano zemstę komórki wywiadowczej PPR. Sprawa pozostała niewyjaśniona i właściwie do dziś do końca nie wiadomo, kto wtedy strzelał. Salski wyjechał do Londynu sam.

Pogrzeb odbył się na Powązkach. Ponieważ gestapo przychodziło na takie uroczystości rodzinne lub je obserwowało, mąż wziął udział w pogrzebie w przebraniu grabarza, a matka udawała kobietę z obsługi cmentarnej. Irenę pochowano pod przybranym nazwiskiem Barbara Zawisza - tym, które miała w dokumentach. Już po wojnie, w 1948 roku, matka zmieniła tabliczkę nagrobną i umieściła prawdziwe nazwisko.(...)

Rozkazem p.o. dowódcy Narodowych Sił Zbrojnych Irena Iłłakowiczowa została 20 maja 1944 roku pośmiertnie awansowana do stopnia podporucznika czasu wojny, a w 1995 roku odznaczona Krzyżem Narodowego Czynu Zbrojnego. Nim oddała życie Polsce, ta piękna, mądra, odważna kobieta przeżyła zaledwie trzydzieści siedem lat.

Fragment książki "Polki, które zmieniły wizerunek kobiety" Joanny Puchalskiej. Wydawnictwo Muza. Premiera: 17 października 2018 r.

Polki, które zmieniły wizerunek kobiety
Polki, które zmieniły wizerunek kobietymateriały prasowe

Śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji.

Fragment książki
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas